Porachunki

Jego stara fajka przed chwilą przygasła. Pan premier położył ćmik na popielniczce i ciężko westchnął. Z trudem podniósł się z mahoniowego rzeźbionego krzesła. Uraz ręki, którego doznał w czasach młodości (spadając z estrady do kanału orkiestry) położył kres nie tylko jego karierze muzycznej ale także karierze wojskowej, o czym w ostatnich miesiącach uzmysławiał sobie coraz częściej.

Gabinet polityka pogrążony był w ciemności. Ledwie dało się dostrzec zarys mebli, 13412913_1017776985004419_49808728519837075_nmalowideł na ścianach i wielkiego globusa w jednym z narożników pomieszczenia. Premier Bartolomeo sięgnął do włącznika światła swego luksusowego żyrandola (którego zasilanie gazem zamieniono ostatnio na prąd), ale z jakiegoś powodu zmienił zdanie i cofnął rękę. Mrok panujący w gabinecie najwidoczniej mu w niczym nie przeszkadzał. Opierając się na lasce z gałką z kości słoniowej otworzył szklane drzwi i wyszedł na przestronny balkon. Czerwcowa noc zaciągała chłodem. Pod czarnym jak węgiel niebem jaśniały gwiazdy. Premier Bartolomeo spojrzał w dół. Rezydencja głowy państwa położona była na wysokim wzgórzu, z widokiem na całe miasto – męską stolicę Imperium Żądz i Władzy. Można było stąd dojrzeć niemal wszystko: kolumnadę cesarskiego pałacu, gotycki profil ratusza, gigantyczną kopułę parlamentu, fantazyjne baszty katedr, wieżę zegarową dworca, budynki Akademii Nauk, Sądu Najwyższego i Admiralicji…, ale i obszar kwartału, w którym skupiały się pałace bogaczy i modne domy publiczne zawiadowane przez korporacje klanu Bartolomea. Ale i teatry sado-macho, i siedziby głównych banków perfekcyjnie zarządzanych przez krwiopijcę Babickiego. Od drugiej części miasta tutejsze eldorado odgradzała rzeka wpadająca nieopodal do ciemnej zatoki.

Dzielnice wzdłuż jej drugiego brzegu odznaczały się znacznie mniej skomplikowaną architekturą. I to właśnie tam, po przeciwnej stronie rzeki rosła dzień po dniu realna, mierzalna, niepodważalna i niezbywalna potęga męskiego Imperium Żądz i Władzy. Szpetne fasady fabryk zatrudniające zamorskie niewolnice czerniły się od zakopconych cegieł. Ogromne dźwigi parowe – podobne do mitycznych stworów – od świtu do nocy rozładowywały i załadowywały cumujące w porcie okręty. Ryczące i zgrzytające maszyny obsługiwane przez półnagie kobiety (przyodziane jedynie w postrzępione brudne szmaty) poruszały się w jednostajnym rytmie, jak jakieś perfekcyjnie zorganizowane robactwo po padlinie padniętego zwierza. Kominy zionęły cuchnącymi dymami, betonowe magazyny i rachityczne baraki socjalne robotnic – dopełniały obrazek dzielnicy. A wszędzie wokół: kamienie, stal, dym, para, rurociągi, kable… Słowem: serce i płuca Imperium.

W tym momencie pod nocnym niebem nad całą stolicą rozniósł się niski przeciągły ryk syreny. Majestatycznie powracając z ćwiczeń, skuty szaro-czarną stalą, najeżony osiemnastocalowymi działami, wolno wpływał do portu morski pancernik „Tezeusz” – flagowy okręt Imperatorskiej Marynarki Wojennej. Oto wytwór myśli technicznej najtęższych umysłów Imperium i postrach wrogów – przygotowuje się do zakotwiczenia. Oto i jego załoga: jurni oficerowie i chwaccy junacy morza – jak stonka ziemniaczana już za chwilę rozpanoszą się po metropolitarnych burdelach.

Pan premier dobrze pamiętał, jak będąc małym chłopcem chętnie bawił się w wojsko nad brzegiem morza. Już wtedy rolę jeńcow wojennych odgrywały z upodobaniem koleżanki z podwórka, szczególnie mała Dominika. W tamtych czasach na miejscu przemysłowych kwartałów stały ledwie rybackie chaty, a w przystani zacumowane były nie potężne statki, jak dziś, a niewielkie kutry i łodzie. Ale za jakiś czas wielowiekowy obraz zaczął się szybko zmieniać: rybackie chaty przeinaczały się w burdele, pobliskie kantyny i osiedla – w fabryki i więzienia dla kobiet. I polityk był dumny, że to właśnie on przyłożył do tego swą rękę. Cóż… Pozbawiony kontynuowania kariery nadwornego wiolinisty, ale także pozbawiony możliwości pójścia na służbę wojskową rozpoczął studia na Wydziale Praktyk Hedonistycznych Imperatorskiej Akademii Nauk. Nie szczędząc sił ni zdrowia – całe noce spędzał w ramionach kurtyzan starając się nie tylko wyuczyć podstaw zawodu sutenera, ale także zrozumieć, zrozumieć i przeniknąć do sedna wiedzy. Nie zmienił nic ze swej nieugiętej pasji nawet po skończeniu studiów podejmując odpowiedzialne stanowisko w Ministerstwie Ludyzmu i Sybarytów. Przez lata katorżniczej pracy przebył pełną zawodową drogę – od zwykłego sutenera-urzędnika do Premiera rządu. Odtąd starał się robić wszystko dla rozkwitu Imperium i chwały jego męskiej części mieszkańców. Teraz został mu do wykonania ostatni krok, ważny krok, który bezskutecznie próbował zrobić od wielu lat.

Polityk z powrotem przeniósł spojrzenie z ponurych dzielnic drugiej strony rzeki (zamieszkiwanej jedynie przez upadłe kobiety i robotnice) na obszar kwartału centralnego. Tu, wśród najwspanialszych pałaców, wyróżnia się luksusem szczególnie jeden – ten, ze złotą kopułą, z kapryśnymi balustradami, setkami rzeźb i płaskorzeźb i nigdy niegasnącą elektryczną iluminacją. Na śnieżnobiałym marmurze frontonu czernieje napis, który stąd trudno odczytać, jednak pan premier wie dobrze, co jest tam napisane, mianowicie: „Wielebny Patryk Trazom zawsze bierze co mu się należy”.

– Zawsze bierze swoje… – Zamyślił się polityk, wygładzając swe bujne siwe wąsy. – Bierze co mu się należy… Wielebny Patryk Trazom… „Ciekawe tylko, co? Przecież nie tę moją młodziutką Dominikę, którą siłą pojmałem za żonę mimo protestów dziewczyny… (zasztyletowawszy wcześniej jej mężczyznę – rockmana Aleksa). To ja – Bartolomeo – wybieram sobie nałożnice takie, jakie chcę…”

Nad miastem rozległ się gong wieży zegarowej. Zegar wybijał północ. Oznacza to, że dokładnie za dziewięć godzin pan premier stanie na podium Parlamentu i wygłosi płomienną mowę popierająca prawo, które pozbawi wielebnego Trazoma monopolu w handlu kobietami i przyzna ten przywilej liderom partii rządzącej i bankierom, z Babickim na czele.

Tysiące przedsiębiorców nocnych lokali cierpiących z powodu braku możliwości pozyskania nowych zamorskich niewolnic odetchnie wreszcie z ulgą. Kompania wielebnego Patryka Trazoma wprawdzie chętnie współpracowała z największymi graczami na rynku, ale warunki, jakie wystawiała pomniejszym „rozgrywającym” były gorsze niż lichwa. Nowa ustawa położy kres arbitralnym praktykom i tchnie nowe jakościowo życie w Imperium. Dla dobra partii hedonistów i mieszkańców Imperium.

To prawda, aby tak się zadziało wymogiem jest, by Parlament poparł projekt premiera. W poprzednich latach podejmowane przez niego próby zawsze okazywały się bezskuteczne. Zawsze brakło ledwie jednego, dwóch głosów, dla osiągniecia zamiaru, zaś reguły demokracji pozostawały niewzruszone. Raz za razem trzeba było ponosić gorycz porażki, zwłaszcza wiedząc, że zwycięstwo było prawie, że – tuż, tuż: na wyciągnięcie ręki.

Wiedział, że to już ostatnia jego szansa. Wkrótce wybory. I nawet gdyby znów wygrała partia hedonistów, to zgodnie z prawem nie będzie mógł pełnić kolejnej kadencji w rządzie… No i zdrowie – już dawno, dawno nie to, co kiedyś… Lata pławienia się hedonizmem zrobiły swoje…

Ale tym razem pan premier Bartolomeo przygotowany jest znacznie lepiej niż „kiedyś”. Nawet niech i jego partia nie zdobędzie bezwzględnej większości, ale jeśli uda mu się pozyskać głosy przynajmniej części partii sybarytów, to wystarczy, aby zapewnić ustalenie nowego porządku prawa. Oczywiście, sybaryci są zdolni po raz kolejny wszystko zepsuć – wszelkie próby wywierania na nich nacisku od dziesięcioleci paliły przecież na panewce. Z drugiej strony – w ich partii dochodzi teraz coraz częściej do rozłamów, inspirowanych przez nieposłuszne niewolnice i konkubiny, można wiec próbować ugrać na tym swój własny polityczny kapitał. On – Bartolomeo, skłonny jest dla dobra partii nawet zahandlować wdziękami swojej żony…

Pan premier zamierzał spożytkować całą swoją elokwencję, całe swoje doświadczenie polityczne i umiejętność perswazji. Ponownie formułował i powtarzał w myślach główne tezy i argumenty zapowiedzianego wystąpienia, ponownie skrupulatnie przygotowywał odpowiedzi na najbardziej zaciekłe, na mniej i na bardziej prawdopodobne pytania przygotowujących się zapewne do ataku przeciwników politycznych.

Premier Bartolomeo wygodniej oparł się o kamienną barierkę i odetchnął nocnym wilgotnym powietrzem. Lekki zachodni wiatr przyniósł znad morza zapach fal, ryb, węgla, koni, tytoniu, piwa z pubów, kwiatów z kwietników na balkonach. Jednak w całym tym bukiecie aromatów polityk nie wyczuł jeszcze innego zapachu. Zapachu perfekcyjnie naostrzonej stali.

Smukła postać trzydziestoparoletniej kobiety ubranej na czarno zwinnie ześliznęła się z sąsiedniego balkonu na taras polityka. Stopy w butach z miękkiej skóry, jak kot bezszelestnie dotknęły ziemi. Ułamek sekundy – i nieznajoma jest już o krok od pleców premiera. Ten odwrócił się dosłownie w ostatniej chwili.

W świetle gwiazd błysnęło cienkie zakrzywione ostrze sztyletu Cateriny Fille. Polityk otworzył usta – bardziej z powodu zaskoczenia niż strachu. Znał dobrze tę heterę. To była 12920392_1590397421182703_254207239153863698_njedna z tych nieposłusznych niewolnic, której butnej południowej natury nigdy nie potrafił ukrócić do cna. Otworzył usta – ale nie zdążył  już wypowiedzieć choćby słowa, nie zdążył wykrzyknąć czegokolwiek, jak ostry nóż przebił klatkę piersiową tuż poniżej Diamentowego Krzyża Adama – najwyższego orderu przyznawanego przez kapitułę Imperium. Na biało-śnieżnym surducie premiera Bartolomeo zupełnie jakby nagle zakwitł bukiet ciemnoczerwonych róż.

„Jakie to dziwne, – przemknęły przez gasnący umysł nieproszone myśli, – całe życie walczyłem o słuszne zniewalanie kobiet, o postęp wielkich technologii hedonistycznych a umieram od prymitywnego sztyletu z ręki tej gorącej i zawsze nieokiełznanej bałkańskiej diablicy…”

Uroniwszy ducha – zwłoki pana premiera powoli i bezdźwięcznie osunęły się na podłogę. Zabójczyni jednym zwinnym ruchem wyciągnęła śmierciodajne ostrze z krwawiącej wciąż rany i przeskakując przez barierkę zniknęła w ciemnościach ogrodu. Tu, pod osłoną nocy, wyjęła z kieszonki telefon i po kilku sekundach cicho odezwała się do słuchawki:

– Patryku Trazom, zadanie wykonane. Fotel premiera czeka na ciebie. Bierz, co ci się należy. Zostaw mi Babickiego. Podobnie jak z Bartolomeo i z nim sama wyrównam osobiste porachunki… Dominice podaruj wolność. Chciałbym ją wziąć do swojej komandy pomst i wyrównywania rachunków…

 

Lista Baśni dla dorosłych

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *