Piękna noc Barbary

Kuracja terapeutyczna u doktora Mrozowskiego służyła Barbarze. Chodziła do k2pana doktora regularnie, jeśli za regularność uznać trzy odbyte wizyty. Do czwartej nie doszło. Wywieszona kartka przed gabinetem informowała, że pan doktor Mrozowski w trybie pilnym musiał zamknąć praktykę i wraz z rodziną przenieść się do innego miasta. Od sekretarki dowiedziała się ponadto, że stało się tak pod wyraźne dyktando żony pana doktora.

Barbara znów pozostawiona została sobie samej ze swymi osobistymi problemami. Na doktora Trazoma, który objął schedę po doktorze Mrozowskim – liczyć już raczej nie mogła. Pan doktor Trazom prowadził i preferował tylko terapie grupowe.

Chcąc nie chcąc znów wróciła do układu, w którym  jedynym towarzyszem jej życia był mąż: człowiek-kalkulator, w umyśle którego tylko akcje, procenty, debety, kredyty, „salda-blalda”, którego tygodniami nie widywała w łożnicy, a jeśli przychodził – to miała z niego taki pożytek, jak ikra z wyleniałego łososia.

Wszystko się jednak zmieniło, gdy w jej życiu pojawił się ON – inspirujący, czarujący, tajemniczy…

Ujrzała go na jednym z korporacyjnych przyjęć, na które zabierał ją czasem ze sobą jej szanowny pan mąż, i zrozumiała natychmiat: to TEN.

ON zaprosił ją do tańca. JEGO silne ramiona podtrzymywały ją, inaczej by upadła. Kręciło się w jej głowie od JEGO rąk, od JEGO silnego torsu, od JEGO zapachu. ON patrzył na nią pełnymi podziwu oczyma i pod koniec tańca umyślnie wyjął z górnej kieszeni fraka wizytówkę i włożył mały kartonik w jej dłonie.
– Miło mi  było panią poznać, madame. Proszę pozwolić się przedstawić: Janusz Babicki, pisarz-biznesmen, – zaprezentował się ON, odprowadzając ją na miejsce. – Jeśli tylko będzie pani miała życzenie, aby się ze mną spotkać – proszę dzwonić. Będę bardzo szczęśliwy!

– Barbara, – przedstawiła się z kolei ona. Dla znajomych z netu – Lawendynka.

– Znam, oczywiście… – odrzekł z ukłonem pisarz Babicki, – jest pani żoną prezesa.
Wypowiadając to ostatnie słowo – w jego głosie wybrzmiała subtelna nuta wzgardy, ale ona – Barbara – nie obraziła się.

*

Mijały dni. Nie od razu zadzwoniła do Babickiego. Powątpiewała, tchórzyła, wstydziła się. Radziła przez tydzień. Nigdy dotąd nie zdradzała swego męża, nawet w myślach. Przecież to, co miało miejsce w gabinecie doktora Mrozowskiego – to nie była zdrada, to była kuracja.

Wydrukowany na wizytówce numer telefonu wystukała w piątek pod wieczór. Była dobra ku temu sposobność – jej ochroniarz właśnie w ten dzień miał wychodne.

– Będę za godzinę, odezwał się Babicki. Gdzie mam zajechać?

Spotkali się. Wsiadła do czarnego Jeepa.

– Mam za miastem wygodną daczę, – oznajmił Babicki. – Nie masz nic przeciw?

Barbara nie miała nic przeciw. Skinęła głową. Czarny Jeep odrywał ją od domu. W jej głowie mrowiła się tylko jedna myśl:

– Dlaczego to robię?

*

Dacza Babickiego okazała się niedużą willą z ogródkiem, ale wygodną i zadbaną. Stalowe ogrodzenie obrośnięte wysokimi tujami skrywało ją przed wścibskimi oczyma.
Babicki nakrył do stołu. Wszystko niezbędne przywiózł ze sobą. Podczas kolacji opowiadał Barbarze różne śmieszne historie. Był wesołym człowiekiem.

Nastał zmierzch. Znad pobliskiej puszczy na fioletowo-ciemniejącym niebie wysunął się ostrym złotym sierpem miesiąc.
Barbara straciła poczucie czasu. Czuła się w obecności Babickiego kobietą uwolnioną od życiowych obowiązków, wolną od wszelkich trosk i od męża.

Po kolacji Babicki zasiadł do fortepianu i zaśpiewał:

Ach! Czemuż ta noc, czemuż tak piękną jest?
I nie cierpię, i nie boli mnie dusza…

Barbara rozpięła w bluzce guziczek, najpierw jeden, potem drugi…

A potem nadeszła noc. Babicki zawładnął jej ciałem twardo, brutalnie, z szorstka. Przewracał ją z boku na bok, z brzucha na plecy, z pleców ponownie na brzuch. Przy każdym ułożeniu pogrążała się w błogich spazmach i ulatywała do gwiazd… Babicki był nienasycony, niewyżyty, brutalnie silny. Jego uderzenia w nią były boleśnie słodkie i cudowne. Odlatywała i znów odlatywała. I odlatywała po raz kolejny…

Przed świtaniem pozwolił jej odpocząć. Zasnęła. Ale sen był krótki. Babicki obudził ją bardzo wcześnie. Zdał się jej, jak i poprzednio: świeżym i pełnym energii, jak gdyby nie spędził z nią tej magicznej, bezsennej nocy.

– Musimy zaraz jechać. – Powiedział Babicki. – Daję ci pół godziny, żebyś się ogarnęła i doprowadziła do porządku.

Wszystko się skończyło. Kurtyna opadła. Żelazna zbroja i miecz przekształciły się w zwykłe kartony, diamenty – w szkło. Zamek stał się podmiejską chatą. Szlachetny rycerz zmienił w starzejącego aktora, zmywającego z siebie makijaż i spieszącego do toalety, by opróżnić pęcherz.

*

Babicki zaparkował sto metrów od jej domu.
– Dziękuję za przyjemną noc, – powiedział, wypuszczając z samochodu Barbarę, i nie powiedział nic więcej.

W domu czekał na Barbarę spięty mąż.

– Gdzie kochanie byłaś? – spytał.

Barbara najpierw usiadła na stołku, a potem powiedziała:

– Zdradziłam cię… Spędziłem całą noc w łóżku z mężczyzną…

Po gładkiej twarzy Barbary spływały krupiaste, czarne od tuszu łzy, a w uszach dźwięczało:

„Ach! Czemuż ta noc, czemuż tak piękną… była?”

 

Piąty krzyżyk Barbary – spis treści

  1. Myślę, że doktor Trazom, który nie wydaje się aż takim formalistą, a i ceni kontakt w cztery oczy, zająłby się każdą pacjentką, która znalazła się w potrzebie! 😉

    • Może i tak. 😉 Czas pokaże… Myślę, że gdy znów dr Trazom zagości u „Cyberprzestrzennych” to się być może przekonamy 🙂

  2. Ja natomiast myślę, że doktor Trazom to człowiek z zasadami, a w dodatku wybitny specjalista (w odróżnieniu od poprzednika ;)), dlatego nie został wmieszany w aferę ze zblazowaną pacjentką (qui se ressemble s’assemble ;)).

  3. O ile go znam, myślę, że Donna Caterina ma rację i dlatego doktor, po przeanalizowaniu historii choroby i zebraniu wywiadu, zaproponowałby nowe lekarstwo. (Choćby sporą dawkę muzyki Mozarta, trzy razy dziennie po 30 minut! ;))

    • Muzyka Mozarta, którą, jak rozumiem, zaleciłby Pan pacjentce, panie doktorze Trazom, i taniec zaordynowany przez dr. Mrozowskiego, to, zgodzi sie pan ze mną: nieodległe od siebie kuracje. Widać zbieżność metodologii (co, mniemam, dobrze świadczy o kompetencjach obu doktorów, nadobna Caterino).
      Jednak codzienność Barbary aż kipiała pasywną, stateczną monotonią. Taniec mógł jej zapobiec i zachęcić pacjentkę do aktywności…
      Czy muzyki słuchanie – takoż?
      Jako zagorzały sympatyk i przyjaciel „zblazowanej” Barbary – powątpiewam…

  4. Surowo wyrokuję o dr M. (znałam lekarza weterynarii o tym nazwisku, dlatego z szacunku do niego nie piszę nazwiska w całości), bo narusza on godność swego zawodu. Takie figle niech rozgrywają się poza gabinetem xD
    Widzę jednak, że Autor pokarał protagonistkę; IMHO słusznie zaliczyła twarde lądowanie 😉 Nawiasem mówiąc, Caterina aż tak nadobna nie była (teraz jednak takowa jest), łamała męskie serca nie znając litości ;), ale na zajętych facetów nawet nie patrzyła.

    P.S. Panowie, nie bierzmy naszych komentarzy zbyt serio! 😉

    • Wielce szanowna, nadobna Pani Caterino! Zaiste nie wiem z czego pani miarkuje o figlach? To co się zadziało w gabinecie dr. M. (pozostaję w poszanowaniu dla Waćpani znajomego) jest tajemnicą lekarską i nawet mi, skromnemu skrybie wielce szanownej pacjentki, nie dane było się doinformować. Mniemam jednakowoż, dr M. nie jest dla Pani ani wzorcem etycznej, lekarskiej sumiennosci, li ani jej nawet namiastką. Azaliż nie przemawia przez Panią małostkowa pedanteria? Może nawet zawiść??
      Proszę się nad tym zastanowić.
      Z wielkim poszanowaniem dla Waćpani – skromny skryba Babicki.

  5. Donna Caterina ostrożna i przewidująca jest ze swej natury ;), dlatego obawiała się, że Google może „wypluć” nazwisko dr M. w niewłaściwym kontekście. Do netowiskowego medyka o tymże nazwisku nie zapałała sympatią, podobnie zresztą, jak do jego netowiskowej pacjentki 😉

    Natomiast dr Trazoma bardzo lubi, tak w netowiskach, jak i poza nimi 😉 🙂

    Szanowny Panie Babicki :), bardzo obiecujące tytuły pojawiły się ostatnio (na razie jednak są nieaktywne :(). Fani czekają! 🙂

    • …i cóżem Pani odpowiedzieć, nadobna Caterino?
      Z fanami czekam i ja. Na dłuższe noce i jeszcze pełniejsze pełnie księżyca. Może wspomogą i chwycą w ryzy kapryśną mą wenę ? 😉 🙂

      Ps
      Imć Babicki serdecznie pozdrawia nadobną redaktor Caterinę Fille i miłego doktora Trazoma 🙂 😉

Skomentuj Trazom Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *