Pociąg relacji Odessa-Berlin-Lizbona

W przedziale pachniało węglem i środkami do pielęgnacji sztucznej skóry i plastyków. Za oknem rozlewała się czarna, mroźna, ukraińska noc. Pociąg relacji Odessa-Berlin-Lizbona jednostajnym stukotem kół odmierzał kolejne wiorsty atramentowego pejzażu.

Wagon pierwszej klasy, w którym jechał, był prawie pusty. Pani konduktor – jeszcze z czerwonymi od żaru węgli policzkami (w tym pociągu dogrzewanie wagonów odbywa się wciąż wedle tradycyjnej rosyjskiej modły: z wykorzystaniem pieca węglowego) – już po raz drugi poroznosiła pasażerom gorącą herbatę, kanapki i ciasteczka. Tym razem serwując czaj z samowaru zostawiła też świeżą prasę. Ze szczerą sympatią pożyczyła spokojnej nocy i bezszelestnie przeniosła się do kolejnego przedziału.

„Mam nadzieję, że spokojnej…” – odpowiedział jej w myślach, jakoż usług ze swej łamanej ruszczyzny wolał raczej nie czynić. Piotr Gaguś – dwudziestoparoletni młody mężczyzna, powracający z Odessy ze świeżo zdobytym tam laurem w konkursie na międzynarodowego menedżera-Juniora rozsiadł się wygodnie na kanapie. Rozpiął grube, zimowe buty, wypakował z podręcznej torby laptop, wyjął z marynarki złote pióro z wygrawerowanym logo: „The best yung manager”. Obejrzał je po raz setny ze wszystkich stron i jeszcze raz przekonał się, jak pięknie trzyma się w dłoni… „Cenna nagroda” – pomyślał. „Oby dobrze służyło”… Na końcu odetchnął z ulgą: „jak fajnie, jestem w przedziale sam!” Jego dotychczasowi sąsiedzi – dwójka młodych ludzi – wykorzystując fakt wolnych miejsc w wagonie, już po pierwszej stacji w Pierwomajsku  bezzwłocznie przeniosła się do innego przedziału i nawet nie czekając stosowniejszej chwili jeszcze w drzwiach zaczęli się obściskiwać i dzielić czułościami. „Ten nasz słowiański temperament” – uśmiechnął się do lustra… Dopijając „stakanczik” gorącego wciąż czaju z ciekawością postanowił wczytać się w tutejszą kolorową prasę. ‘‘Dziwne te ukraińskie bukwy. Niby cyrylica, którą ze szkoły coś się tam jeszcze pamięta, a zrozumieć – nijak”. Szybko zmęczył się ambitnymi próbami, a i słabe światło w przedziale skutecznie zniechęciło go do kontynuacji.

„Cholera! Tu wcale jednak nie jest spokojnie!” – Nagle zauważył. „Teraz już tak będzie przez całą podróż?” – Z sąsiedniego przedziału dochodziły rzucane po polsku przekleństwa i pijackie okrzyki. Kobiecy głos coś tłumaczył i perswadował, męski – agresywnie podsycał. „No proszę, rodacy moi wymieniają się poglądami” – skonstatował. Po chwili dosłyszał otwarcie i typowy trzask zamykanych w sąsiednim przedziale drzwi. Zaraz potem, na szczęście, zapanowała cisza. „No dobra! Idę do kibelka” – postanowił. Gdy wyszedł na korytarz od razu rzuciła mu się w oczy sylwetka eleganckiej, dojrzałej kobiety. Podświadomie czuł – to ta, której głos jeszcze przed chwilą dochodził z sąsiedniego przedziału. Stała przy oknie i wpatrywała się w pustkę nocy. Miała na sobie różową, muślinową sukienkę, o płóciennym fioletowym splocie na dole i koronkowych rękawach. Była w czarnych trzewikach na wysokim podbiciu. Na nogach – także czarne, gładkie pończochy odbijające nawet słaby, wagonowy blask świateł. Nie widać było jej twarzy. Gubił się w mroku ciemnego okna. Gdy ją mijał, wydawało mu się, czuje na sobie jej wzrok. Gdy wracał – bez krygowania spojrzała na niego szaro-ponurymi, smutnymi oczyma. Tak! Teraz mógł się przekonać: na pewno nie była jego rówieśnicą. „Może trzydziestka z plusem, może lekko pod czterdziestkę?” W takim wieku wszystkie kobiety, w odczuciu Piotra, są w swych kształtach i walorach kobiecych „zunifikowane”. Czarna grzywka, proste jak u kurzego skrzydełka włosy, skadrowana twarz, lekko zadarty cienki nosek i pełne usta z odrobiną subtelnie położonej szminki – w jej przypadku tworzyły jednak obraz niebanalnej, choć z wyraźnymi oznakami nieco rozpieszczonej i rozkapryszonej pięknej kobiety. Gdy zrównał się z nią, powiedziała do siebie cicho i z udawanym westchnieniem:

– Sympatyczny młodziak…

Zwrot ten padł z jej ust zupełnie spontanicznie, jak gdyby przez przypadek. Do nikogo się nie zwracała, to raczej był fragment jej myśli przypadkiem wypowiedziany na głos. Piotr poczuł się jednak nieco speszony. Nic nie odpowiadając schował się pospiesznie do swego przedziału. Nie wiedząc jednak, z jakiego powodu, ale teraz on siedział jak na igłach i patrzył na szczelnie zamknięte drzwi. Widział w ich odbiciu swój głupi wyraz oblicza i… nawet ten obrazek nieco go bawił. Tak długo i z uporem się przyglądał, że aż wzdrygnął się słysząc nagłe, nieoczekiwanie pukanie.

– Otwarte! – Powiedział pospiesznie.

Po krótkiej chwili obrazek Piotra przesunął się w prawo a w otworze po odsuniętych drzwiach zobaczył JĄ. Nieznajoma kobieta emanowała sympatyczną, ciekawą życzliwością.

– O! Taki przystojny młody mężczyzna i sam! – Ni żartobliwie, ni z obawą rzekła do Piotra stojąc wciąż w przejściu.

– Zapraszam, zapraszam! – Odpowiedział z pewnym zakłopotaniem nie wiedząc, w jaki sposób się do niej zwrócić.

Weszła z lekkim łoskotem, siadła na przeciwległej kanapie i natychmiast wyciągnęła paczkę papierosów. Jej szyję ozdabiał bardzo gustowny złoty łańcuszek z podwieszoną literą „B” otoczoną woalkiem białego złota, inkrustowanym małymi diamencikami. Przyglądając się jej ruchom i wsłuchując w intonację mowy zrozumiał, że jest chyba nieco wstawiona.

Mrużąc oczy patrzyła na Piotra uważnie, choć z lekko błąkającym się uśmiechem..

– Nie zamawiano tu księżniczki? – Zapytała. – Wiem. Nie zamawiano. Bo wczoraj się skończyły. Twoja kolejka nie doszła. Po prostu ich zabrakło, a może nie było nawet wcale.

Piotr nie bardzo rozumiał sensu jej słów i w konsekwencji dyplomatycznie milczał.

Kształtowała z papierosowego dymu maleńkie kółka i dmuchała je w kierunku Piotra. I nagle spytało szybko, wyciszonym głosem, jakby oswobadzając się od ciężaru przytłaczających myśli:

– A ja? Jestem podobna do twojej księżniczki? Ze snów…? No?…Jestem? Dobrze, nie odpowiadaj. Nie trzeba. Wiem przecież, że nie…

Zaciągnęła się głęboko, a potem rozpoczęła monotonny monolog:

– Ale dlaczego mnie tam nie ma?… Dlaczego od wielu miesięcy nie ma mnie przy tym, dla którego chciałam być księżniczką? A tu – wciąż mieszkam w złotej klatce i nie mogę wykrzyczeć: mam tego dość!! A ja naprawdę mam tego dość. Dość mam pouczania i kształtowana na czyjąś modłę… To jest moje życie, a on nigdy mnie nie zrozumie. On po prostu nigdy nie był na moim miejscu. Nigdy nie miał rodziny, bliskich osób… On jedyne, co ma, to pieniądze i ukraińskich przyjaciół. A ja rzygam jego pieniędzmi! Rzygam jego willami na Seszelach, jego tłustym tyłkiem rozpłaszczającym się w przepastnych limuzynach i ukraińskimi przyjaciółmi, podobno biznesmenami, którzy poza wódką, dziwkami i horrendalnymi pieniędzmi nic więcej od życia nie oczekują.

Na chwilę przerwała monolog, zapaliła drugiego papierosa. Piotr zszokowany jej opowieścią w dalszym ciągu nie próbował jej przerywać i  cierpliwie słuchał.

– Tak, to prawda… Już dawno temu złamałam sobie moje własne życie, gdy w chwili słabości uległam mu pewnego popołudnia. Potem zmusił mnie, bym łamała życie innym porzucając dla niego najpierw mego syna, potem moich bliskich, najbliższych i w końcu wszystkich przyjaciół. Nie miałam siły odmówić. Byłam za bardzo w nim zakochana. Do szaleństwa zakochana… – Tu, głęboko się zaciągnęła, jakby przygotowując do kolejnej, ważnej kwestii; i po chwili wznowiła nieznacznie ściszonym głosem, – …zupełnie tak samo, jak dużo wcześniej w pewnym żonatym mężczyźnie, który nigdy jednak żony dla mnie nie zostawił… Długo leczyłam się po tej pierwszej, nieszczęśliwej, zgubnej, wyniszczającej mnie miłości. W ramach auto-terapii założyłam bloga. Pierwszego, drugiego, trzeciego… Udzielałam się na licznych portalach i forach. Liczyłam jeszcze po cichu: przyciągnę go magnesem moich słów, szyfrowanych myśli i kodów, które on jeden zrozumie i odczyta. Ale – chyba ich nawet nigdy nie zechciał czytać… A ja pisałam, publikowałam, pisałam i z czasem sama nie zauważyłam, jak przed realnym życiem coraz bardziej uciekałam w bezimienny świat Internetu łudząc się, znaleźć w nim schronienie. Czy znalazłam? Oczywiście, nie znalazłam! Niebawem los zadrwił powtórnie odsprzedając me serce innemu mężczyźnie, bydlakowi, który po naszym krótkim, wspólnym śnie wybudził się, jako obleśna ropucha.

I teraz, taki gbur siedzi i uczy mnie, jak żyć, jak się zachowywać, co komu mówić? – A tak naprawdę patrzy tylko na moje cycki i myśli jak pieprzyć się ze mną, albo jak za karę odstawić od miski niczym bezpańskiego kundla, nie zważając na moje zdrowie, o które podobno zawsze się bardzo troszczy…

– No dobrze, polejmy! – Przerwała na chwilę monolog. – Masz może koniaku? Polej! Tobie nie odmówię! Poprosisz księżniczkę, by przyniosła? Mogę się zaraz dla ciebie nią stać. Chcesz? …Cholera!…To wszystko nie tak. Nie ma już bajek. Przecież i księżniczki wyginęły. Może powinnam się ostrzyc i ogolić jak kobieta puncka i od poniedziałku rozpocząć nowe życie? Nie, nie mam siły, nie ogolę…Proszę pana. Nie zacznę. Najgorsze w mym życiu jest to, ze przecież wiem – nie jestem żadnym aniołem, i pewno długo nie znalazłby się taki kolejny idiota, który omami dzikim wybrzeżem, ciepłym morzem, luksusowymi apartamentami, koncertami w najświetniejszych salach świata i jeszcze zechce czynić kobietą… Cholera, popieprzone to moje życie…Pogubiłam się…

Kolejny papieros się kończył. Zdołowana własnymi zwierzeniami kobieta nagle zamilkła. Poszukała wzrokiem, gdzie mogłaby dogasić niedopałek. Nie znajdując popielniczki (przedział był dla niepalących) wrzuciła go, jeszcze tlącego, do kosza.

– Masz coś do pisania? – Spytała po krótkiej chwili refleksji.

– Proszę! – Wręczył jej swój złoty menedżerskich długopis.

– Ładne cacko. Daj jakąś kartkę, zapiszę ci adres do mego bloga…

Znalazł tylko kolorowe, ukraińskie gazety. Na jednej z nich wpisała kilka wyrazów.

– Jest tu, co wypić? – Po chwili spytała nieco drżącym głosem.

Piotr bezradnie rozłożył ręce.

– Rozumiem, jakże u takiego sympatycznego młodziaka mogłoby być?

Wyszła na korytarz. Trzasnęły drzwi sąsiedniego przedziału i minutę później pojawiła się już w całkiem innym nastroju i z uroczym uśmiechem na ustach. W rękach trzymała otwartą butelkę krymskiego, sześciogwiazdkowego koniaku i parę czerwonych jabłek.

– Polejemy?

– A mąż?! – Wreszcie wyrzekł pierwsze zdanie podczas ich niespodziewanej znajomości.

Roześmiała się.

– Jaki mąż? Nie mam żadnego męża. Nie mam i nigdy nie miałam. A ten pijany drań już śpi. I niech śpi, spasiony bęcwał. To jak? Lejesz mój książę?

– Można.

– Nie można, a trzeba. Dla relaksu. Co taka zżęta mina? Nie bój się. Nie gryzę. – Dźwięcznie zazgrzytała zębami, – no, w zasadzie bardzo rzadko, ale nie teraz.

– Nie boję się.

– To ślicznie. Mój chłopczyku. A potem… a potem…, co będzie dalej?

Wzruszył ramionami.

– No odpowiadaj!

– Nie wiem.

– Nieprawidłowa odpowiedź. – Rozpromieniła się ponownie. Będę cię prze-ku-py-wać, – powiedziała, zniżając głos do szeptu i wymawiając ostatnie słowo sylabami.

Piotr opuścił głowę ukrywając zakłopotanie jej nadmierną szczerością.

– Jak? Jak mój sympatyczny młodziak się do tego odnosi?

Przysiadła obok niego i podniósłszy mu głowę chwytając chłodnymi palcami za podbródek z lekka ugryzła go w górną wargę. Pachniało od niej winem i jakimiś eleganckimi perfumami. Jej ciemna grzywka przesunęła się trochę na bok, ładna twarz przybrała figlarne oblicze a w oczach roziskrzyły się jakieś bliżej nieokreślone pijane diabełki. „Chyba te same, o których pewna polityk mawiała kiedyś kurwiki??” Piotr naprężył się cały, jak struna. Chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.

– Trzeba by jabłka obrać i skombinować jakieś szkło. – Powiedziała, znienacka odsuwając się od niego.

Szybko wypełnił jej życzenie. Nalał do szklanek. Zachęcił gestem…, Ale ona tak naprawdę nie piła. Raczej przykładała tylko szklankę do ust symbolicznie sącząc, zostawiając na krawędzi purpurowy ślad po szmince.

Koniak był znakomity, prawdziwa rosyjska robota. Dwadzieścia dwa stopnie w przedziale zrobiło swoje. Na twarzy poczuł gorący pot, w głowie lekkie zawroty.

– No, mój książę, już pora!

Zaryglowała drzwi od przedziału. Nie wyłączając światła patrzyła mu prosto w oczy i lubując się jego zakłopotaniem zaczęła powoli udawać, że ściąga przed nim swe czarne, seksowne pończochy. Jego wzrok z coraz mniejszą śmiałością łowił jej każdy ruch. Uśmiechnęła się figlarnie z uzyskanego efektu.

– Podoba się, mojemu księciu? – Spytała.

Spojrzał ciężko i nic nie odpowiedział i tylko, jak wierny pies, patrzył na nią, w pełni sobie nie zawierzając i poddając się jej woli. Wstała, oparła się na jednej nodze i powoli podniosła spódnicę do piersi. Drugą nogą podniesioną wysoko i zgiętą w kolanie, opisywała nad jego głową koło, tam – i z powrotem. I znowu, tam, i z powrotem. „O Chryste!” – Poczuł nieopisaną żądzę. Wąska talia, ponętne uda, różowe majtki drapieżnie nęciły, drażniły jego męskie zmysły do krańca wytrzymałości.

– Dorosłe dziewczynki lubią maleńkich chłopców. – Powiedziała lubując się widokiem jego ogłupiałego spojrzenia. Miałeś już do czynienia z w pełni dojrzała kobietą?

– Nie, – odpowiedział i mocno zrobił się czerwony, jakby przyznawał się do czegoś niegodziwego, wstydliwego

– „Nie stiesniajcies” – a ile mój książę ma lat?

– Dwadzieścia jeden.

– Dwadzieścia jeden! To przecież zupełnie dorosły mężczyzna. Najwyższa pora!

Jej słowa nie wywierały na nim oczekiwanego wrażenia. Położył ręce na kolanach i jak stary człowiek zamarł w bezruchu i tylko jego rozszerzone źrenice wyrażały stan skrajnego podniecenia i niepokoju.

– Puk, puk, puk! Proszę księcia, proszę się obudzić. Przybyła do pana księżniczka! – Żartowała…

– Nie zasnąłem, – przełknął nadmiar śliny. Nie śpię, – powtórzył pospiesznie łykając końcówki wyrazów.

Podeszła do niego bardzo blisko, wciąż nie opuszczając z dłoni zadzierzgniętej sukienki. Poczuł zapach jej ciała. I czy to zawrót głowy po kilku kieliszkach koniaku, czy temperatura w przedziale, czy może wszystko razem – dość, by nagle przed jego oczyma pojawiły się ciemne mroczki a ciśnienie krwi rozrywało mu skronie na zewnątrz.

W momencie jego najwyższego napięcia do przedziału ktoś energicznie zapukał. To było istne szokujące tąpnięcie, jakby grom z jasnego nieba. Znieruchomiał w osłupieniu, a pani „B” natychmiast opuściła kieckę. Zacisnęła w linijkę wargi, kładąc na nich palec i pokazała swym spojrzeniem na drzwi. Głupio mrugając kiwnął jej ze zrozumieniem, odryglował i ostrożnie otworzył małą lukę. Ale ten, kto stał za drzwiami, nie był raczej z tego zadowolony, bo z siłą i bezceremonialnie otworzył je na całą szerokość. W drzwiach stanął jej „pijany drań”. Gruby, złoty łańcuch na wielkim karku, kilka sygnetów na obu dłoniach i pantofelki z wielkimi zielonymi pomponikami na gołych stopach.

– Nie rozumiem, a ty, co tutaj robisz? – Zwrócił się do kobiety.

– Mój pan przyszedł, wielki władca ukraińskiego stepu – król Marek. Spójrz na niego, właśnie się obudził. – Z szyderczym jadem zwróciła się w stronę Piotra, zamiast udzielić odpowiedzi.

– Z tym szczeniakiem rano porozmawiam, a teraz marsz z powrotem do przedziału! – Miał przerażające oczy i dodał: – migiem, powiedziałem!

Kobieta zrobiła opryskliwą minę, ale jednak posłusznie wyszła, poprawiając niepostrzeżenie (przed nim) poluzowane pończochy.  W korytarzu „król Marek”, jak go nazwała, nadal ją ganił i beształ, ale już przyciszonym głosem. Apatycznie i bez przekonania próbowała coś odpowiadać. Po chwili zamknęły się w ich przedziale drzwi i nastała cisza.

Piotr wysiadł z pociągu pospiesznie na najpierwszej w Polsce stacji – w Lublinie, gdzie miał nadzieję znaleźć przesiadkę do Wrocławia. Wolał, korzystając wciąż z nocy, jak najszybciej zniknąć z zasięgu oddziaływania „króla Marka”. Stacja przywitała go paskudnym, zimnym deszczem. Parasolu nie miał. Żółte światła latarni wyrwały z ciemnych wilgotnych zabudowań mroczne fasady miejskich zabudowań. Pachniało stacją, mokrym asfaltem i paliwem z pobliskiej stacji benzynowej. Skierował się pod jej poddasze. Oprócz walizki ściskał w dłoniach gazetę, na której pani „B” zapisała adres do swego bloga. „Wyrzucić ją, nie wyrzucić?” – Zastanawiał się chwilę. „A co mi tam. Wyrzucę!” – i powoli otworzył pokrywę od kosza kątem oka sczytując kawałek poczynionych przez nią zapisów: nick – ybj… „Dziwny nick. Ale łatwy do spamiętania. Trochę podobny do nicku jednej z koleżanek z internetowego, muzycznego bloga” – zauważył  „Ta moja koleżanka – ma na imię Beata. Kto wie, może ta z wagonu, też?”

< poprzednia          następna >

powrót do Cyberprzestrzennych

 

 

 

 

 

.

 

  1. Pingback: Nowości na Witrynie | Janusz Niżyński

    • Zola… Piękne porównanie. Jednak, jak mniemam, niechybnie na wyrost. Choć… może? W końcu i Nana i „B” – obie miały piękną duszę. To żyzie a nie one same wydały na siebie wyrok

  2. Januszu :), przy mnogości Twoich talentów (muzyczny, literacki) nie dziwi fakt, że raz na jakiś czas od jakiegoś z nich musisz „odpocząć” ;), by po pewnym czasie z nowym zapałem do niego powrócić 🙂
    Niechaj dostarczają Ci one (i nam, którzy słuchamy/czytamy & czasem żywiołowo reagujemy 😉 – tak się wczuwamy po prostu) niezmiennie multum radości i satysfakcji! 🙂

    • Kasieńko, ciężko właśnie pracuję… Ale wkrótce odpocznę. A pewna moja netowiskowa postać – nawet na wieki wieków 🙂

Skomentuj Janusz N Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *