Terapia

Drzwi. Gdzie są drzwi? Jeszcze raz poprzewracał wizytówkę w dłoniach sprawdzając adres: „W pustym, spowitym ciemnością polu, dom bez okien i drzwi.” Wszystko się zgadza – pole, ciemność, dom – taki kwadratowy, jak kostka Rubika. No, ale, cholera! – jak do niego wejść skoro nie ma tu drzwi? I po raz kolejny zaliczył posesję dookoła. I znów – prócz nudnej pustoty jednorodnego muru niczego nie znalazł.

– Hej! – W końcu wkurzony krzyknął. – Co to za żarty? I, ostrzegam, jak się bardziej wnerwię nie ręczę za siebie! Zwłaszcza, że mam pod ręką dwa kanistry benzyny i zapałki!
Nagle, z wnętrza dał się słyszeć nieznaczny szelest, a po chwili odezwał się stamtąd podirytowany głos:

– Czego się drą? Jestem tutaj. A tak w ogóle kto raczył szanownego pana wyekspediować?
– Kto… No przecież XBW. Poleciła was jako dobrego psychoterapeutę.
– XBW, powiadają? Ta blogerka …Dobrze, okay, będę psychoterapeutą. Wchodź pan.
– Ale gdzie? Ja tu nie widzę żadnych drzwi!?
– Pociągnąć linkę…

Zaczął tracić cierpliwość. „Jaką linkę? Co za linkę? Ja tu nie widzę żadnej linki!…” Głos się zaśmiał, a następnie we frontowej ścianie „rubikowej” kostki rozświetlił  się owalny otwór, przez który mimowolnie jakaś nieokreślona siła wessała go do środka. Wnętrze było przestronne, ale całe spowite we mroku.
– A można włączyć światło? Mam obsesje na punkcie ciemności i chciałbym widzieć, co się wokół dzieje.

– Spoko! Nikogo tu nie ma. Nawet mnie. – Roześmiał się. – Możesz, przyjacielu, położyć się na kozetce i odpocząć. Obok są ciasteczka i kawa… A taryfy zna?
Natychmiast pojawiła się kozetka. Gdy tylko się na nią wgramolił – ta  delikatnie uniosła się i płynnie poszybowała do góry, do momentu, gdy oczy jego ujrzały gwiazdy wielkości pięciozłotówek.

– Znam.

– Świetnie! Liczę na wypłacalność waćpana.

– Mam zwyczaj uważnie czytać umowy. – …Uwagi tego bęcwała trochę zaczęły go wkurzać…
– W sanskrycie?
– Czy to moja wina, że jak większość ludzi nie jestem analfabetą?
– No już dobrze, przyjacielu. Z czym zatem, boruto, przychodzisz? Co cię trapi?
– Ja bym prosił o nie wartościowanie mojej osoby. Bywam, bowiem, porywczy…

– Nie nowość dla mnie. – „Głos” odezwał się ze śmiechem. – Te kanistry z benzyną już nadto mnie ubawiły… Słuchaj, amigo, tu nie ma osób nietykalnych i żadne prawo nie jest przedmiotem. Będziesz podskakiwał – wylecisz. Prost do czarnej dziury! – „Głos” znów się roześmiał, aż zaczął go drażnić. Nawet przez chwilę kombinował: wyjść stąd pospiesznie? Zostać?.  – No już dobrze. Zamieniam się, przyjacielu, w słuch. – Przerwał mu dywagowanie „głos”, jakby odczytując trapiące intencje.

Terapeuta najwyraźniej zastopował i otrzeźwiał. A on – wreszcie mógł się rozluźnić. I nawet zaczęła mu się podobać mroczna przestronność pomieszczenia. Jak w ekskluzywnym sanatorium. A przecież tak dawno nie był na żadnym snobistycznym urlopie…”Ech, trzeba nadrobić te zaległości. Wezmę kobity na Kanary. Tam są egzotyka-plaże…”
– Mam problem. Problem w tym, że się we mnie zakochują i chcą mnie zbałamucić. – Otworzył się w końcu i zaczął „spowiedź”. – Ale to jeszcze pół biedy! Moje panienki mniemają, że podobnie jak one i ja obdarzam je poważnym uczuciem i o niczym innym nie myślę, jak usidlić w łóżku. Z tym łóżkiem to trochę prawda, ale żem facet stałocieplny – nie wiem, jak to się robi: tak jedną za drugą? A z tym poważnym uczuciem jeszcze gorzej: „powaga – pancerz głupców”.

– No i w czym problem, basałyku? Gombrowicza cytuje i dziwi się, że same wskakują do imć kotła? I dobrze! Jako kucharz możesz waćpan przeto mieszać w nim do woli i wedle kaprysów…

Gdzieś w pustce pomieszczenia zaiskrzyła zapalniczka.
– No… problem w tym, że nie dają spokoju. Są potem namolne. Oczekują miłości do grobowej deski i nawet dłużej. A ja uzbierałem już ich cały harem, strasznie niezręczna sytuacja. Nerwy odmawiają posłuszeństwa…. i dłużej tak nie mogę. Do grobowej deski z jedną, ok, ujdzie. Ale żeby tak ze wszystkimi? Nie pomieszczą się…

– Taaak, i Gogolowi  nie przyśniłoby się… – Terapeuta zakaszlał, krztusząc się dymem, którego zapach podobny był do marihuany.

„Ta swołocz jeszcze i trawkę se kurzy” – żachnął się w  myślach.

– Spójrz na siebie inaczej, pastuszku. Czym tak zawracasz głowę kobietom? W którym momencie bałamucisz? I czy ty zwodzisz, czy, tak naprawdę to one rozgrywają ciebie i tobą i wciągają w gierki?… Zanim łacniej zapogrąższysz zżymającą się duszę i obwinisz o nowe dziury w portkach odpowiedz se, koleś, na te pstre pytania.

– Odpowiedz, odpowiedz… Płacę tu kasę i sam czekam odpowiedzi.

Głos z ciemności roześmiał się.

– To tak nie działa, Lucyferku, zgorszycielku! A w ogóle niech nie przeżywaj tak. Nie ma czego. A i te niewiele co jest – da się wygładzić do terapeutycznego połysku. Jest taki jeden od tego speculo…Zaraz napiszę adresik…

„Cholera! Znów mnie gdzieś wysyłają” – zaklął. W powietrzu zaszeleściło składanym papierem i po chwili samoistnie na kolana upadła mu zgięta kartka z niechlujnie wypisanymi hieroglifami. „Nawet pisać porządnie się nie nauczył, palant!”

– Zjaw się tam „w trymiga”. A w ogóle, powiedz, że ode mnie.

– A kto tym razem to będzie?

– A! Tak, pewien Architekt – doktor Trazom. On przeprogramuje ci zarówno miejsce w życiu i czas. .. W ogóle, oczyści cię z całego gówna, które narobiłeś. A teraz, strzygo,  zmiataj już stąd, do diabła! To jest – do siebie – do czyśćca. Jeszcze raz się tu zjawisz – a z razu wrzucę twe jurne zwłoki do czarnej dziury, którą chowam dla cię pod połem.

– Tamtemu, mam powiedzieć, że przychodzę od kogo? Nie znam ani nazwiska, ani imienia…

– Powiedz, że od dżender-agenta 007. Będzie wiedział. No, już wszystko. Niech idzie z Bogiem.

Znowu prześmiewczy głos rozległ się gdzieś z mroku.
Po chwili gwiazdy nad jego głową zaczęły blaknąć, kozetka otworzyła się i w jednej chwili zrozumiał, że leży na surowej ziemi w środku ogromnego, pustego pola zatopionego w ciemności. Kwadratowego domu nigdzie wokół nie było.

Wstał, rozpostarł skrzydła i odfrunął w poszukiwaniu zagadkowego Architekta.

*

Jaśku, – odezwała się moja Natalka po przybyciu do naszej babickiej wyspy. Znów uciąłeś sobie drzemkę? No, widać. O proszę ! i ciasteczka i kawusia były…. A wstawisz mi samochód do garażu?

powrót do Perpetuum

  1. Oj, protagoniści „Cyberprzestrzennych” rozprzestrzenili się i tu 😉
    Agentka 007 alias Madame Red. Fille pozdrawia serdecznie Autora 🙂

  2. Wypada tylko, gwoli uzupełnienia, dodać, że, z tego co mi wiadomo, Doktorowi T. „w młodości” faktycznie marzył się zawód architekta – takiego, co w Nowym Jorku i Dubaju wznosi najwyższe i najnowocześniejsze wieżowce!

    • …Nie dziwi to autora. Sztuka terapii i wznoszenia pięknych wieżowców to podbne odloty: oba kierunkowane w stronę chmur 🙂

      Serdeczne pozdrowienia dla pana doktora T 😉

Skomentuj Trazom Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *