Rozdział 6

Tancerka w masce

 

Stef przyszedł do pracy Wiki podekscytowany, ale od razu było po nim widać, że żadnych rewelacji nie przynosi.

– Dziewczyna pracuje w night-clubie od niedawna. Jakimś sposobem udało jej dziewczyna w masceprzekonać właściciela do udziału w programie „z marszu”. Nie wchodziła w żadne układy. Tego wieczora od razu po występie dała nogi. Ponoć, w towarzystwie.

– Dowiedziałeś się, z kim?

– Ponoć z jakimś starszawym facetem. A tak w ogóle tańczyła w masce, jakby kogoś się obawiała, przed kimś chowała…

– W masce?

– Takie specjalne wielkie okulary – z cienkiej siateczki. No tak… musiała się kogoś bać, albo nie życzyła sobie niepotrzebnych rozmów? – tak się czasem zdarza. Ale, co ciekawe, forsy za występ nie wzięła!

– Nic a nic? Nawet symbolicznej złotówki? To dziwne… Coś tu nie tak.

– I co z nią? Nie kopnęła w kalendarz?

– Żyje, dzięki Bogu! Stasiek zupki jej nosi do szpitala.

– Zazdrosna?

– A żebyś wiedział. Tak! zazdrosna! On oszalał na jej punkcie, i niemal chce się żenić, a przecież nawet nie wie, jak ma na imię.

– Imię… A co to ma za znaczenie, najważniejsze, żeby wszystko inne było na miejscu.

– I ty też tak uważasz? Szaleńcy! Jeżeli osoba zdecydowała się popełnić samobójstwo, to prawie pewne, że powtórzy tę próbę prędzej czy później. I komu to potrzebne?

– Znajdzie sobie kolejną. Dobra! Wpadnę tu jeszcze do ciebie, mam nadzieję że chociaż ty nie wybierasz się na razie na tamten świat?

– Stef! Trzeba znaleźć gościa!

– Dzień dobry, ale kogo?

– Tego, z którym wyszła.

– A ty, co? Agatha Christie! Sensacji poszukujesz, czy chciałabyś się z nim pieprzyć?

– Stasiek chciałby się czegokolwiek dowiedzieć.

– Po co? I tak ma szczęście. Mniej krewnych – mniej problemów. Tak bardzo się o tego naszego przyzwoitego Stasieńka postanowiłaś zatroszczyć?!

– Odpuść sobie zgryźliwości! Bo zaczynasz mnie wkurzać.

– Okay! Więc dziś u mnie po pracy? – i cmoknął Wikę w głowę.

– Dziś nie mogę. Zmianę zdaję.

– A kto mi zapłaci za informacje?

– No niech będzie… sobota… Nie, niedziela!

– W niedzielę? Dobra! Niech będzie niedziela. No to ciaaau! Wikuszka! Już czekam!

*

Wika kontynuowała dochodzenie na własną rękę. Poznała imiona dziewczyn pracujących jako striptizerki. Była ich trójka. Jedna od razu wyleciała z rozpiski: miesiąc temu musiała iść na operację. Zostaly dwie.

Mila i Tina, takie miały pseudo, właściwie niewiele wiedziały o „bezpańskiej-nowej”.

– Co chce pani usłyszeć? Osobiście ja na nikogo nie zwracam uwagi, – Tina siedziała przed maleńkim lustrem i malowała rzęsy. – My tutaj rywalizujemy. Żadna z nas nie ma interesu chwalić drugiej, bo chwalić to trzeba tylko samą siebie. Aparycję miała w porządku. Przyuczenie baletowe – też uszłoby w tłoku. Ale ogólnie widać, że była surowa. Brak seksapilu, uroku, niewiele erotyki. Zatańczyła, zresztą, wszystkiego kilka razy.

– Mówią, że kasy za pracę nie wzięła, to prawda?

– Może i prawda. Ja tam komu do torebki nie zaglądam. Ale, jeśli idzie o mnie, nigdy nie robię za darmo.

– Rozumiem. Nigdy jej wcześniej nie widywałyście?

– Widywać – widywałyśmy. – Odpowiedziała Mila, – Ona przez chyba trzy miesiące chodziła do klubu w charakterze gościa. Myślałam, że szuka kogoś… a potem, nagle, Wałodia powiedział, że będzie miała u nas swój pokój. Pokój – to pokój. Nie będzie konkurować z nami. Odetchnęłyśmy wtedy z ulgą. Niech pani pójdzie do Wałodii, może powie coś więcej.

– A nie wiecie, z kim wyszła?

– Ma pani na myśli – do domu? Nie, nie widziałam, – Mila spojrzała znacząco na Tinę, – a z kim do pokoju – owszem! Pamiętam. Z niejakim Ewarystem Hintem… Wszystko! A teraz chcemy już odpocząć. Więcej nic nie wiemy.

Zdając sobie sprawę, że w sposób kulturalny pokazują jej na drzwi, gdy oto na horyzoncie pojawił się wreszcie jakiś konkret, tj: Ewaryst Hint, o którym dziewczyny ewidentnie musiały coś wiedzieć, Wika nie mogła nie spróbować zadać jeszcze jednego, fundamentalnego pytania:

– A kto to jest, ten Ewaryst Hint? Co to za gość?

– Kto? Noworyszec. Prawdopodobnie. Nie interesujemy się klientami. Ważne, żeby płacili.

– A płacił? – Zaczęła nabierać przypuszczenia, czy aby Ewaryst Hint nie naszprycował dziewczynę dragami…

– Płacić – to płacił. – Gniewnie odpowiedziała Tina, – ale do łóżka chodzić z takim, co ma wygląd jakby z ciemnego lasu wyskoczył, to nie dla mnie… Wszystko, moja droga. Nie mamy czasu! Do widzenia!

Wika wyszła z garderoby i zatrzymała się tuż obok, przy schodach. Logicznie rzecz biorąc, okazuje się, że od kilku miesięcy dziewczyna chodziła do klubu, tylko po to, aby kogoś „śledzić?”. I kogoś, czy niejakiego Ewarysta Hinta? Powstaje pytanie: kto zacz, ów Ewaryst Hint? – i po kiego za nim łaziła?

Nagle drzwi od garderoby otworzyły się. W drzwiach stanęła Tina: – Jeszcze tu pani jest? Jeśli już tak bardzo panią interesuje to pan Ewaryst jest naszym częstym gościem. Proszę kiedy przyjść. Pozna go pani osobiście.

Od nieoczekiwanej informacji Wika otworzyła usta i zaczęła dyszeć. Pokonując po dwa schody wybiegła na ulicę i zatrzymała taksówkę. Wyżebrawszy od taksówkarza papierosa zaciągnęła się głęboko, oparła głowę o zagłówek i zaczęła myśleć, od czego zacząć swe ustalenia i jak poprowadzić rozmowę ze Stachem. Emocje ją rozpraszały. Klikając ze zniecierpliwienia palcami pospieszała kierowcę.

„Właściwie dowiedziałam się wszystkiego, czego chciałam się dowiedzieć. – Myślała. – Nikt się nie dowiedział, a ja tak!” Minąwszy jeszcze jedną przecznicę zastanowiła się ponownie: „ale! co naprawdę mam powiedzieć Staśkowi? To, że dziewczyna występowała w nocnym klubie? On wiedział o tym już sam. Ani imienia, ani adresu nie zdobyłam. Ewaryst Hint… O Ewaryście Hint chyba jeszcze za wcześnie, by mówić? Chyba tak…”

Poprosiła taksówkarza, aby się zatrzymał. Zapłaciła i wyszła na chodnik. Radość była przedwczesna, ale w swój tupet i możliwości ona – Wika – nigdy nie wątpiła.

Weszła do butiku z galanterią, długo rozglądała się po półkach, ladach i gablotach. To, po zaszła do sklepu miało związek z małą okrągłą muszką, sprzedawaną razem z męskimi krawatami. To był na dzisiaj jej drugi sukces.

*

Rodzice nie mieli powodu, aby niepokoić się o Alinę. Poinformowała ich, że udaje się na kilka dni do domu swej koleżanki z klasy.

Cały tydzień Stanisław przesiedział przy jej łóżku, karmił ją łyżeczką, czytał nowelki Babickiego. Najbardziej podobały jej się opowiadania, w której pojawiała się postać Calipso.

Dziś została wypisana ze szpitala. Nikomu swych danych i tak nie ujawniła. Nawet lekarze już nie nalegali rozumiejąc, że upór ich mógłby skomplikować jej problemy z psychiką. Staś czekał w poczekalni. Alina nie pragnęła go widzieć, ale przecież nagą na ulice wyjść się nie godzi. Wysłuchawszy rad personelu medycznego wzięła w końcu od niego ubranie i poszła do łazienki, aby się przebrać.

Rozchyliwszy poły szpitalnej koszuli spojrzała na wskaźnik: farba została zmyta i prawie po sladzie nie zostało już nic. Zachciało jej się nieznośnie płakać: chciała umrzeć, a tu, na nieszczęście, przychodzi żyć. Znoszona koszula upadła na posadzkę; nowa odzież przyniesiona rzez Stanisława była obca, dokładnie tak obca, jaką i ona teraz była sama dla siebie.

Rozpromieniony Stanisław stał z bukietem kwiatów nie wiadomo kiedy i gdzie zdobytych:

– To ode mnie dla ciebie, miłości moja odzyskana!

– Cool! – Powiedziała dziewczyna i przycisnęła bukiet do warg. – Dziękuję, Stachu .

– Jak się czujesz?

Wzięła go za rękę:

– Zostawmy wszystkie pytania na później, nie chcę teraz mówić, nie obrażaj się.

Wyszli ze szpitala. Zimny jesienny wiatr prawie zwalał z nóg. Na podjeździe szpitalnym czekała taksówka, i Alina po raz pierwszy podczas całej ich znajomości uśmiechnęła się. Tak, w rzeczywistości, w obecności Stasia czuła się dobrze i swobodnie, nie starała się być dla niego atrakcyjną, a on i tak ją pokochał. To sympatyczne…

– Muszę zadzwonić ! Chodź, pojedziemy na pocztę.

– Mam przecież komórkę. Proszę! Zadzwoń od razu.

– Przepraszam cię, ale wolę jechać na pocztę. Możemy? – Popatrzyła na niego chłodno, wiedząc, że sprawia mu przykrość.

Chłopak rzeczywiście poczuł się urażony, ale uraza przybrała formę bardziej zazdrości niż afrontu, zazdrości o jej niepoznaną przeszłość. Nana wróciła do taksówki bardzo szybko:

– W porządku, możemy jechać. Zadzwoniłam do rodziców. Proszę, nie gniewaj się.

Usiadła tuż przy Stasiu i oparła głowę na jego ramieniu. Alina faktycznie zadzwoniła do domu. Do mamy. Powiedziała, że „wkrótce przywiozą”.

W mieszkaniu pachniało świeżością. Z samego rana chłopak umył podłogi i zostawił uchylone okno. – Zamknąć? – Nie, nie trzeba. Ja już niczego się nie boję, tym bardziej świeżego powietrza.

Nana usiadła na krześle i nieoczekiwanie dla samej siebie wzdrygnęła się,

– Albo zamknij, bo jeszcze się przeziębię i znów będziesz miał ze mną tylko problemy, a one, dla mnie i teraz – tym bardziej są niepotrzebne. Staś! Jutro wyjeżdżam.

Chłopak znieruchomiał w szoku. Pierwsza jego myśl była nierealna: „związać! – a jeśli nie pomoże, przykuć łańcuchem! ale w każdym razie nie pozwolić, by opuściła mieszkanie. Za nią przyszła bardziej rozsądna, choć bezużyteczna – ubłagać!” Staś wstał oniemiały i skierował się do łazienki. Machinalnie przełączył kurek na prysznic i woda prysnęła na niego całą swą mocą. W kompletnie przemoczonym ubraniu wyszedł z pomieszczenia i zapytał cicho:

– Żartujesz? A co ze mną?

– Słuchaj, ja muszę wrócić do domu.

– Nie rozumiem, nic nie rozumiem, dlaczego musisz? Możemy tutaj żyć i zamieszkać razem, we dwoje…

– Nie bądź śmieszny! Nie zamierzam jeszcze wychodzić za mąż, a na pewno – nie dzisiaj.

– A jutro?

– Jutro jadę do Starych Babic. Ja tam mieszkam!

Chłopak nie uwierzył w ani jedno jej słowo:

– Nie mówisz mi prawdy, tylko wciąż nie wiem, dlaczego? O, proszę! Jak mogłaś dzwonić do mamy, skoro nie miałaś i nie masz przy sobie żadnych pieniędzy?

– Masz rację, nie miałam i nie mam, i dlatego zamówiłam rozmowę na koszt odbiorcy.

– Nie wierzę! – Podszedł do niej i próbował delikatnie pomóc jej zdjąć sweter. – Powiedz mi, w co ty ze mną grasz, Nana?!

Wypięła z włosów błyszczącą kokardkę i powiesiła obok ręcznika:

– Kiedyś się dowiesz, ale nie teraz. Mogę się już teraz wykąpać?… Zostaw! Sama się rozbiorę, – i wstała, weszła do łazienki, zamknęła drzwi na haczyk. Siadła na 0wannie. Z jej oczu wielkimi groszkami pociekły łzy, przypaliły policzki i poprzez kąciki warg dostawały się do ust. Przez ciało przeleciał dreszcz wzbudzający w niej potrzebę krzyczenia, ale przetrzymała ten napór i tylko cicho rozplakała się: bezdźwięcznie, gorzko – tak, jak płaczą nocami nieszczęśliwi ludzie. Połykała łzę za łzą. Były słone, niekończące się, gorące.

Z kranu popłynęła strużka wody…

spis rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *