Katarzyna

Rozdział drugi – Ekstrawagancki cowboy

Katarzyna szła za „czarcim rudzielcem” burząc się w sobie i pomstując na samą siebie. – „Złapał rzeczy, zaciągnął i nawet się nie przedstawił. Cholerny Francuz! Teraz ucieknie z moją torbą i szukaj wiatru w polu! O Chryste Panie, a gdzie on jest?” Ale rudowłosa głowa z jej wielkim czerwonym sakwojażem na plecach wznosiła się powyżej ruchomego strumienia ludzi i była dla niej, jak przysłowiowa morska latarnia.

– W domu mówią na mnie Maksymilian, a przyjaciele: Maks. А na panią? – Zagadnął mężczyzna nie zdążywszy nawet przysiąść i rozłożyć wszystkich maneli za ostatnim stolikiem kawiarni.

Rzeczy Katarzyny ułożył tuż obok jej krzesła, w piramidkę. Na dnie: waliza, na niej – torba i na górze: torebka-plecak.

– Mam na imię Katarzyna. Jestem z Polski…

– Katarzyna? – Przerwał jej Maks. – Nie! Pani imię to Catherine. Proszę mi pozwolić właśnie tak się do pani zwracać. Ta forma dużo bardziej do pani pasuje!

Katarzyna jedynie wzruszyła ramionami i kiwnęła głową.

– Jak sobie pan życzy. W istocie, tak właśnie brzmi moje imię po francusku.

– A więc: jest pani z Polski?… Hmm… Turystka? Czy może przyjechała pani do kogoś w gości? Albo, może…

… – Albo może. – Stanowczo przerwała. – A w ogóle, nie rozumiem, po co ten sondaż? Pozostało nam do wspólnego pobytu na lotnisku wszystkiego jeszcze tylko… – Spojrzała na zegarek. – …Dwie godziny. I więcej, jak sądzę, już się nigdy nie zobaczymy.

– O! Droga mademoiselle! Przez dwie godziny można naprawdę uczynić niemało, na przykład…

– …Wypić filiżankę kawy, ukorzyć nerwy i spokojnie zaczekać na swój samolot. – Przerwała mu. – Proszę więc się mną nie przejmować, panie Maksymilianie. Proszę pozwolić mi dopić ten napój i spokojnie zaczekać na kolejny samolot, tylko po to… – i na chwilę zawiesiła głos, – żeby znów się przekonać, iż nikt na mnie nie czeka… Zdenerwuję się wtedy jeszcze bardziej i przyjdzie mi zdecydować, co robić dalej: jechać samej do Narbonne, czy wracać do Warszawy?

Maks zamówił kawę, rogaliki i milcząco przez kilka chwil wpatrywał się w twarz Katarzyny, co, bynajmniej nie było dla niej czymś specjalnie przyjemnym. Ale przetrzymała „testing” w imię zafundowanych przez anonimowego towarzysza rogalików i kawy.

– A zatem, jest pani z Warszawy, znaczy się – z Polski. Ma pani na imię Katarzyna a na nazwisko Dubois. Zamierza pani dostać się do prowincji Narbonne. Nikt na panią nie czekał i nie wie teraz, co ma robić?… Zrozumiałem wszystko, poprawnie? – Powiedział Maks, zabierając się do kawy, którą właśnie zaserwowała kelnerka.

Katarzyna zaniemówiła. Zapach jedzenia otumanił ją i zachęcił do spożywania przy kompletnym wyłączeniu myśli. Ale jak tylko żołądek wypełnił się czymkolwiek, tak natychmiast „załączyła się” i głowa. Z przerażeniem w oczach spojrzała na rudego towarzysza i spytała:

– Kurczę! Skąd zna pan moje nazwisko? Nie zdradziłam go panu!

– Powiedziała pani wystarczająco, abym sam się domyślił reszty. – Spokojnie upił łyk gorącej kawy. – Domyślił, ponieważ to właśnie ja mam odebrać panią z lotniska. Ale przyleciała pani wcześniej. Tak więc jeśli się pospieszymy to szybciej dotrzemy do dworca kolejowego, – mówił jak w amoku patrząc jednocześnie na zegar wiszący na ścianie kawiarni, – to zdążymy jeszcze na dzienny pociąg i nie będziemy musieli czekać wieczora. Pociągiem kilka godzin drogi i kolejne dwie lub trzy w samochodzie, i jesteśmy w domu. Naprzód! – Zakomenderował Maks wstając z krzesła.

Szybko zarzucił na plecy czerwoną torbę, chwycił walizkę ręką i będąc już w drodze znów krzyknął, odwracając się do Katarzyny:

– Do domu zdążymy przed nocą. Piękna! Nie lubię sypiać po hotelach. W domu lepiej!

Katarzyna wciąż otumaniona nieoczekiwanym zwrotem akcji – nie zdołała wykrztusić nawet słowa. Zdążyła tylko chwycić swój torebko-plecak i pobiegła za Maksem starając się nie stracić go z oczu. „Jak jaki diablak pudełka ze sprężynką!” Myśli dziewczyny rzuciły światło na działanie niespodziewanego wybawcy: „nie zdążysz czegokolwiek powiedzieć lub zrobić, jak tamten natychmiast ‘wyskakuje z pudełka’ i zaczyna straszyć swymi ogromnymi oczyma, włosami i słowy, nie wspominając o szybkości ruchu!” Katarzyna ledwie nadążała za Maksem jednocześnie rugając go skrycie podczas zwariowanego biegu. „Mknie na tych swych długaśnych nogach, jakby nic nie niósł. Ja – ledwie ciągnę ten plecaczek, a ten – jak gazela. I czego nie domyślił się, żeby wziąć mnie na ręce, jeśli mu tak lekko?…” Nawet siedząc w taksówce Katarzyna nie mogła spacyfikować swych wrażo-szalejących myśli. „Wcisnął mnie do samochodu, jak tę moją czerwoną torbę do bagażnika! Mało nie przyciął mi stopy drzwiami! A teraz jedziemy po Paryżu z taką prędkością, że nawet nie ma szans rzucić okiem na miasto! A tak by się chciało!! No, nie spiesz się tak! Człowieku! Jeśli tylko pozostanę przy życiu, po takiej jeździe, wyciosam ci kołki na głowie z szewską pasją. Zobaczysz!… Niczego nie wyjaśnił, chwycił, wiezie! A dokąd?! Gdzie?”

I na dworcu nie udało się Katarzynie zadać Maksowi choćby jednego pytania. Nakazał jej czekać z rzeczami, a sam pomknął do kas po miejscówki, o których dowiedziała się już cała poczekalnia. „Rudowłosy pylon” przestraszył i rozgarnął prawie połowę sali, przebijając się do Katarzyny z biletami i ogłaszając to na cały głos. Potem znów kazał biegiem podążać za sobą, na peron, do wagonu, do którego wgramolili się niemal w ostatniej chwili przed odjazdem. Katarzyna już nie wiedziała, w jakiej części ciała łomocze jej serce. Puls wybijał wszędzie: w głowie, w nogach. Od niego drżały ręce i plątał się język. I nie od razu znalazła odpowiedź, gdy Maks zapytał: jak się pani czuje, bo jest taka blada? Prawie minutę patrzyła na niego z prawdziwym przerażeniem. „Co ja choliwcia, robię z tym „rudym potworem” w wagonie TGV?”

– Może mi pan wyjawić, dokąd jedziemy? – Ledwo wymówiła, po tym jak oddech wreszcie powrócił do normy. – Przetoczyliśmy się przez Paryż z prędkością światła, a miałam niby mieć przyobiecaną przyjemną wycieczkę…

Maks nieznacznie podrapał się w potarganą brodę, zgiął usta w uśmiechu i odpowiedział:

– Nie wiedziałem tego. Przykazali mi przywieść dziewczynę z Polski, doprowadzić do pokoju gościnnego i „wsio”! Dalej, już masz sama…

– Znaczy się, z taką samą szybkością będziemy przemieszczać się przez Narbonne i inne okolice?

Maks roześmiał się tak swobodnie i szczerze, że i Katarzyna mimowolnie uśmiechnęła się nieznacznie.

– Dobrze mi się oberwało. – Pośmiawszy się, powiedział. – Obiecuję, że pokażę pani Narbonne, choć będzie już wtedy tam wieczór. Ale może i lepiej. Będzie ciekawiej! Sam widziałem go chyba po raz ostatni jeszcze w czasach młodości, gdy z chłopakami wałęsaliśmy się po nocnych spelunkach i barach.

– W młodości? To ile ma pan lat?

– Trzydzieści trzy. Mam nadzieję, że i na tyle wyglądam.

Katarzyna przekornie pokręciła głową i rzekła:

– Nie. Wygląda pan okropnie, jak jakiś piętnastoletni czort, który co rusz wysługuje się czarcimi sztuczkami.

Maks znów się roześmiał, ale od razu przygładził dłońmi swe rozkosznie kręcące się włosy, co ich, bynajmniej, nie ugładziło. Włosy ponownie „podbiły” czyniąc jego głowę podobną do główki mniszka lekarskiego. Katarzyna wykrzywiła usta, znów pokręciła głową i westchnęła. Widząc jej reakcję, Maks ściągnął z siebie krawat i przewiązał go na szyi na modłę solisty rockmana.

– Tak lepiej? – Zapytał, gładząc się po brodzie.

– I na brodę zarzuci pan teraz chustę? – Katarzyna dopiero teraz była w stanie przyjrzeć się jego ubraniu, które, w jej przekonaniu, zupełnie nie pasowało do tego, jakie zwykło widywać się we Francji. Maks wyglądał jak prawdziwy cowboy. Pledowa koszula i skórzana kamizelka nie grzeszyły czystością. Poprzecierane dżinsy okalał skórzany pas z dużą różnorodnością metalowych płytek i, co intrygujące, z pustymi kaburami pistoletów, zwisającymi przy biodrach. – Naprawdę jest pan Francuzem? – Mimowolnie spytała kończąc swą pobieżną „inspekcję”. – Co do odzieży, w którą jest pan ubrany, to do kompletu brakuje kowbojskiego kapelusza z dużym rondem i dwóch pistoletów. Bez nich, wygląda pan jakoś tak, tak nijak…

– Jestem najprawdziwszym Francuzem. Proszę w to nie wątpić. A ubranie? – Maks po prostu machnął ręką i uśmiechnął się. – To prezent od mego kumpla z Teksasu. Wpadłem do rzeki z aligatorami. Cóż, trochę uszkodziły tę odzież, no i jeszcze mój plecak z rzeczami. Przy okazji, plecak był bardzo cennym. Zawierał pewien artefakt z grobu, który badaliśmy. Teraz „skarb” umarł dla nauki, a ja…

– A pana wypluł aligator, jako kąsek dla niego niestrawny. – Kiwając głową objaśniła za niego Katarzyna. – Pięknie pan łga, panie Maks. Mogę nawet sobie wyobrazić koniec pana wspaniałej opowieści. Oto pana amerykański kumpel wybija z pistoletów wszystkie aligatory i wyciąga pana z paszczy jednego z nich. Następnie obdarowuje pana swym ubraniem i odprawia z Egiptu do Francji, żeby zdążył pan na lotnisko, z którego musi  pan odebrać dziewczę z Polski.

– No, zupełnie jakby nas pani obserwowała? – Z uśmiechem zawtórował Katarzynie Maks. – Jednak, jak na ironię, to wszystko prawda. Mnie, rzeczywiście, wysłano z Egiptu jak… nie powiem, kogo. Tylko co zdążyłem wrócić do domu, a zaraz król Ludwik odesłał mnie do Paryża na twe spotkanie. Nawet nie dał czasu się przebrać. „Spóźnisz się!”

– Jeszcze lepiej!! Zamiast amerykańskiego przyjaciela przyszedł król Ludwik. A co? Królowej medycejskiej na miejscu nie było, nie dorzuciła swych trzech groszy? Trzeba było króla Ludwika słuchać? Nawiasem mówiąc, w całej dynastii francuskich królów, króla Ludwika, jako takiego, to jest bez liczebnikowego przydomku, nie było. Ludwik Filip, jakby co, miał przydomek pierwszy. Na początku wprawdzie był nazywany „obywatelskim królem”, potem – „burżuazyjnym królem” i pod koniec życia – „Królem-grusza” ze względu na otyłość. (W oczach Maksa Katarzyna „odczytała” naprawdę szacunek i zdezorientowanie.) – …Spokojnie, panie Maks! Po prostu pracuję na wydziale historii i, chcąc nie chcąc, zapamiętuję to, co usłyszę i przeczytam. – Postanowiła złożyć mu wyjaśnienie.

– To, oczywiście, jest bardzo interesujące, co mówisz, ale nasz król Ludwik, nie jest pierwszy, a jedyny! Drugiego takiego nasza ziemia jeszcze nie urodziła. Zrozumiesz to, jak tylko się z nim poznasz. Skąpiec z niego i pedant do „kości”. Ma trzydzieści pięć lat i jest bardzo przystojny. Zakochasz się w nim – a on nawet tego nie zauważy.

„I nic dziwnego. – Katarzyna wtórowała w myślach Maksowi, – Mnie w ogóle trudno będzie zauważyć z taką plebejską skórą. A i zakochiwać się w nim nie zamierzam. Pewno jeszcze jeden z niego „czort z pudełka” jak i ty, tyle, że z innymi w głowie mroczkami. A jakże! Ja tu jadę pracować, a nie zakochiwać się, Zakochiwać ani w czortach, ani w królach”.

– No, a co do Medycejki, – kontynuował swą mowę Maks, – to babcia z tobą się nie zgodzi. I ja też. Jeśli się nie mylę, Medycejka była dość krwiożerczą damą, a moja babcia jest chodząca dobrocią. I radzę ci nie nadużywać jej zacności, żeby nie zostać mym wrogiem.

– A pan, jakie nosi przezwisko w królestwie rodziny? – Zapytała ostentacyjnie Katarzyna i skrzyżowała ręce z przodu na piersiach. – Po pana zewnętrznym wyglądzie i zachowaniu, które już co nieco poznałam, można założyć … Przy okazji, to my już przeszliśmy na „ty”?

– A czemu nie? Łatwiej jest się komunikować, a ty nie jesteś starszą panią a młodą piękną kobietą, która przypomina mi egipską boginię Anuket.

– A kto zacz, ta Anuket?

– Anuket była patronką narzecza Nilu i płodności. Często Egipcjanie ją przedstawiali jako kobietę nosząca na głowie koronę z piór.

Katarzyna mimowolnie przeciągnęła ręką po swej twarzy. Jej nastrój, i tak już daleki do wspaniałości, zupełnie nagle się zepsuł. Skóra na policzkach znów swędziała i wymagała nałożenia kremu przeciwalergicznego. „Tak jeszcze i tego czorta mi tu brakowało!?”

– Mi nie potrzebne jest dorabianie żadnych piór. – Odparła hardo.

– Więc nie trzeba dorabiać ich i innym. – Równie ostro sparował Maks, nie mając świadomości doznawanego przez dziewczynę alergicznego dyskomfortu.

– Nie zna mnie pan, a już wystawia ocenę. – Katarzyna ciężko westchnęła, odchyliła się do oparcia fotela i zamknęła oczy. – Czego mogę oczekiwać w Narbonne? Obiecał pan, że pokaże mi miasto. Pytam pana o to, ponieważ jest mało prawdopodobne, abym zobaczyła je ponownie. Mam zamiar sprawnie uporać się z pracą, szybko skończyć i wrócić do domu.

– Powiedziała, rozkazała… – Uśmiechnąwszy się odpowiedział Maks. – Dobrze, Catherine, pokażę ci miasto i opowiem o nim. Czuję, że przyjdzie nam w nim trochę zostać i pewno spędzić noc w hotelu. A skoro idę ci na ustępstwa, to i ty powiedz mi, po co zaprosiła cię moja babcia? Jaki rodzaj pracy ci zleciła?

Katarzyna otworzyła oczy. Maks patrzył na nią i już nie wydawał się naiwnym żartownisiem, który swymi pytaniami i odpowiedziami mógłby tylko śmieszyć.

– Madame zaprosiła mnie do pracy w swej bibliotece. Mam dokonać inwentaryzacji wszystkich książek i, w miarę możliwości, spróbować je wycenić. – Odpowiedziała Katarzyna. – Wycenić, oczywiście, w kategoriach wartości rynkowej. Co prawda, nie jestem w tej handlowej materii specjalistką, ale jak trzeba będzie, mam wynajmować fachowców.

– A po co to babci? – Ostry ton Maksa nie pozwolił Katarzynie zignorować pytania.

– Powiedziano mi, że ma zamiar sprzedać swą bibliotekę.

– Co?! – Maks tak głośno krzyknął, że aż trochę podskoczył na swym fotelu, a w ślad za nim podskoczyli i Katarzyna, i kilka innych osób, które były w tym samym wagonie. – Sprzedać bibliotekę? Po co? Komu? Nie wierzę w to!

Podczas gdy Maks przepraszał i uspokajał sąsiadów z wagonu Katarzyna przyrzekła sobie niczego więcej mu nie mówić. Kto wie, jak będzie reagował? „Trzymać się w ryzach”, jak pokazuje ostatnie doświadczenie, nie potrafi.

– Ja nie pozwolę! Słyszysz, nie pozwolę jej sprzedać i musisz mi w tym pomóc! –

– Łaaa! – Już i Katarzynie przyszło krzyknąć, gdyż Maks aż do bólu ścisnął jej dłoń. – Nie mam zamiaru spełniać pana oczekiwań. Nie pan mi zlecił robotę, i nie pan będzie nią kierował.

– Nawet, jeśli bym ci za nią zapłacił?!… A zapłacę dużo!

Ręki Katarzyny Maks wciąż nie wypuszczał. Kontynuował ściskanie aż do bólu, jednocześnie uporczywie patrząc dziewczynie w oczy. W końcu wyswobodziła dłoń z jego chwytkich palców i patrząc mu w twarz spokojnie oznajmiła:

– Tak, nawet gdyby mnie pan miał ozłocić. Ja – nic nie mam do państwa rodzinnych kłótni i sporów. Ja po prostu zrobię swoje i wyjadę. Sprzedać lub nie swoją bibliotekę, możecie decydować beze mnie. Rozumie pan?

Spojrzenie Maksa zmiękło, i nagle uśmiechnął się.

– Przepraszam, Catherino, byłem grubiański i nietaktowny. Ale twe rewelacje, uwierz, naprawdę mnie wkurzyły! Jak można sprzedać coś, co jest najcenniejszym skarbem naszego domu?

– Zwykle czynią tak ludzie, gdy potrzebują środków. – Powiedziała Katarzyna, – Możliwe, że wkrótce o wszystkim zostanie pan poinformowany przez pana babcię.

– Oczywiście, opowie mi, gdy wróci z podróży.

– Co? – Tym razem nadszedł moment „podskoczyć” ze zdziwienia Katarzynie. – Co za podróży? Jakże to tak? Zaprosić do pracy i wyjechać w podróż?

– Statkiem po Morzu Śródziemnym. Nie wiedziałaś?

Katarzyna nawet nie próbowała odpowiedzieć. Znów położyła ręce na piersiach i zamyśliła się.

– Nie martw się! – Zaczął dodawać Katarzynie otuchy. – To w stylu mojej babci. I żeby jakoś cię udobruchać zgodziłem się zabrać cię na wycieczkę po mym mieście i pokazać ci całe jego piękno.

I tak się stało. Maks pokazał i opowiedział Katarzynie wszystko co było mu wiadome na temat Narbonne. Wolno przechadzali się po wąskich uliczkach starego miasta a potem udali się na uroczy spacer tramwajem wodnym po kanale „La Robine”. Maks pokazał Katarzynie gotycką katedrę Świętego Justyniana i Pasteura w Narbonne słynną za sprawą swych finezyjnych wieżyczek, dachów, wiązadeł na koronkowe kamienne rozety i ze swych znakomitych organów.  Słuchali ulicznych grajków, sprawdzali czas na słonecznym zegarze w parku miejskim i zajrzeli pod zadaszony rynek na nabrzeżu Mirabeau. Ich spacer zakończył się prawie o północy. Katarzyna była wdzięczna Maksowi za tak interesującą i sympatyczną wycieczkę.

Jej nastrój zdecydowanie się poprawił i już nie obawiała się ani „czarciego rudzielca”, ani swojej nowej pracy. On – Maks, okazał się dobrym przewodnikiem i sympatycznym, nienarzucającym się towarzyszem podróży. Odprowadził Katarzynę do samych drzwi jej pokoju hotelowego, powiedział dobranoc, ucałował na polską modłę w dłoń i obiecał, że nie będzie budził jej rano, by mogła porządnie się wyspać.

 

spis rozdziałów

  1. Panie Januszu Katedra w Narbonne znana jest głownie z tego czego pan nie napisał: z tzw. szatanskiego oltarza (czarnego oltarza). Są dowody na to ze w tej swiatyni wybudowanej przez Templariuszy zamiast chwalic Jezusa i Pana Boga czczono Szatana i jego wyznawcow. Tutaj sa sfilmowane materialy na temat katedry: https://youtu.be/jLJ7z7HJQ6g
    Powiesc czytam z zaciekawieniem. Pozdrawiam i czekam na cd

    • Pani Marzeno, dziękuję za cenne uzupełnienie!

      Mogę obiecać, że gdy tylko któryś z mych bohaterów postanowi zgłębić tajemnice narbonnskiej Katedry 🙂 (które, jak się okazuje, godne są co najmniej zainteresowania samego Dan Browna) – z chęcią wysłużę się zapodanymi przez Panią informacjami.

      Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie!

      jb

Skomentuj Marzena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *