Rozdział 10 – życzliwa osoba

Przedłużajacy się pobyt w uzdrowisku przynajmniej miał dla Riny tę dobrą stronę, że dawał okazję poznawania co rusz nowych ludzi, a bywało – zawierania całkiem zażyłych znajomości. Tak stało się w przypadku pewnej polskiej rodziny, która przyjechała do 10996029_900472773352417_4735050930322152397_nJáchymowa na kilkudniowy opoczynek. Inga miała trzydzieści siedem lat, jej mąż Mateusz – blisko dziesięć więcej. Był z nimi także i syn – piętnastoletni podrostek o imieniu Zenek. „Panowie” mieli wspólną pasję – informatyczne „zabaweczki”. Nie rozstawali się ze swymi najnowszymi modelami laptopów, tabletów i smartfonow, ani na chwilę. A że tymi pierwszymi były Makbooki, tak i  pozostałe to oczywiście iPhony, iPady – typowe cudeńka dzisiejszego gadżeciarstwa dla niebiednych. Słowem – firma Apple miała w obu dżentelmenach znakomitych krzewicieli marki. Najważniejsze jednak, że Rina znalazła w w Indze wierną towarzyszkę poobiednich spacerów i babskich pogaduszek.

– To już jutro wracasz do Pragi? – zasmuciła się nowa znajoma.

– Tak, jutro wieczór. Mąż ciągle w delegacjach i zawsze gdy z nich wraca to tylko wieczorem. Szkoda mu nocy na podróże…

– Dziwne… – przerwała jej Inga, – przecież mógłby w czasie podróży się wyspać i wracać rankami do żonci radosny i wypoczęty, jak świergolek.

– Janusz mówi, że w samolotach, z których korzysta, nie mają wygodnych łóżek…

– Tez mi wygodniś jeden… No tak… – i nagle przyjaciółka ostentacyjnie zmieniła temat. – Masz teraz wiele wolnego czasu i możesz zajmować się tym, co lubisz. Korzystaj! Twe przyszłe małe dziatki pewno nie specjalnie dadzą odpocząć… Zatrudnicie niańkę?

– Nie wiem. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym z Januszem. Na razie chcemy poznać płeć dzieci.

Nagle dalszą pogawędkę obu pań zakłócił syn Ingi – Zenuś. Z miną nieszczęśnika podszedł i spytał Rinę, czy nie mogłaby pożyczyć mu swego smartfona? W jego iPhonku padła bateryjka, a ma właśnie wysłać bardzo ważne SMS-y do kilku przyjaciół.

– Proszę bardzo, nie krępuj się, Zenuś – i wręczyła mu telefon Rina.

Panie siedziały na ławeczce w parku, nieopodal hotelu, kontynuując pogawędkę, a panowie pod zadaszonym pomieszczeniem hotelowego bufetu grali w bilarda. Oczywiście, na przemian pochylając się raz z kijami nad stolikiem i, bez kijów – nad swymi elektronicznymi zabaweczkami. Po kilku minutach takiej sztafety młodszy z panów stracił jednak zainteresowanie bilardem i najwidoczniej cała jego uwaga skupiła się na elektronice.

– Ciociu Rino! Jakieś listy do cioci przyszły. I to już dawno. Dlaczego ich ciocia nie otwiera? Może jest w nich coś ważnego? – zaaferowany chłopak od stolika zawołał do Riny.

– Nie martw się, Zenuś. Usuwam je. To nic ważnego. – odkrzyknęła mu, aby młodzieniec przestał się niepokoić.

Ten jednak po chwili podbiegł do obu pań i wyraźnie zaaferowany zwrócił się do swej mamy:

– Spójrz mam, kliknąłem w tę kopertkę… – i chłopak pokazał matce treść jednego z nieotwieranych przez Rinę listów.

Inga w milczeniu przeczytała kilkanaście linijek. Początkowo jej czoło wyrażało obojętny brak zaangażowania i znużenie, ale już po kilku sekundach pojawiły się na nim niepokojące chmury. Marina w tym czasie wyjęła lusterko z torebki i poprawiała rzęsę, która akurat przed chwilą wpadła do jej oka i naprzykrzała się.

– Rino, wydaje mi się… to chyba ważna wiadomość do ciebie. Powinnaś ją poznać… – odezwała się dziwnie poważnym głosem Inga. – Ale tylko się nie denerwuj. Chcesz, mogę ci odczytać na głos, czy wolisz sama? – cicho spytała.

– Jasne, zaraz sama przeczytam tylko wyjmę tę okropną rzęsę. – I uzbroiwszy się w małą pęsetkę skupiła się nad problemem kontuzjowanego oka.

– To nie  są miłe wiadomości. Zestresują cię…

– A co niby  miałoby mnie w nich zestresować? Nie przesadzaj… To na pewno jakieś beznadziejne reklamy. No dobra. Już z moim okiem w porządku. – Orzekła po krótkiej chwili.  – Pokaż tę epistołę… – i kierując szczery uśmiech do przyjaciółki zabrała od niej telefonik. Jednak już po kilku sekundach, najpierw z ciekawością a potem z rosnąca trwogą pogrążała się w dziwnej lekturze:

„Szanowna pani, pani mąż oszukuję cię od pierwszego dnia ślubu. Podczas delegacji zabawia się nie tylko ze swoją bezpruderyjną menedżerką ale i z nieletnimi. On i ta jego Caterina Fille są pedofilami. Miłośnikami zboczonego seksu. Te ich wyjazdy na wywiady i nagrania Babickiego – to tylko przykrywka. Tak naprawdę kręcą i sprzedają po świecie filmy pornograficzne z udziałem nieletnich. Nie znasz swego męża. To sadysta i potwór. Uśmiercał swe poprzednie żony i dzieci. Niektóre skończyły w psychuszkach. Z tobą będzie tak samo. Od ciebie oczekuje tylko jednego: potomka, a potem się ciebie pozbędzie, jak ogryzka po zbyt kwaśnym jabłku…” – czytała Marina i czuła, jak w oczy cisną się łzy.

To nie był odosobniony anonim. Reszta, które naprędce przeczytała były o podobnej treści i w podobnym tonie sformułowane. Każdy kończył się identycznym podpisem: „życzliwa osoba”.

– Kto mógł takie paskudztwa wysłać? Kto aż tak nienawidzi mojego męża i skądś, a ja nie wiem, skąd? zna mój adres e-mail? – Zapytała cicho Rina. – To wszystko nieprawda! Janusz bardzo mnie kocha. Wiem to na pewno. On bardzo się o mnie niepokoi… spełnia wszystkie moje potrzeby i zachcianki… – i łezka za łezką zaczęły pokapywać z jej wielkich oczu.

– Poczekaj, Rinuś, zaraz wezwę twoją pielęgniarkę. – Zaniepokoiła się nie na żarty Inga, – niech ci coś da na uspokojenie … A te listy, te listy najlepiej skasuj, i o adresy się nie martw. Zaraz poproszę moich „komputerowców”… Bo dla nich dowiedzieć się, kto był nadawcą, to pestka.

– Nie, nie skasuję ich. Muszę pokazać mężowi. Na pewno będzie wiedział, kogo podejrzewać?

– Marinko… Podły ten świat… To na pewno sprawka biznesowych konkurentów twego męża, lub innych żałosnych zawistników. Sama mówisz, że jest taki dobry i opiekuńczy. Ludzi złych i zazdrosnych wokół jest mnóstwo. A już szczególnie, gdy widzą, że komuś się dobrze powodzi i żyje w szczęśliwym związku. Tacy ludzie zwykli uważać, ze skoro ktoś ma lepiej, to aby było sprawiedliwiej, trzeba zochydzić takiemu życie.

– Ale kto to może być? – z uporem pytała doszczętnie przygnębiona Rina.

– Kto?… A może ta jego menedżerka, ta, jak jej tam? która, jak mi mówiłaś, bardzo ciebie nie lubi, i to może ona pisze te listy oskarżając przy okazji, dla zmylenia tropu, samą siebie?

– Caterina? Nie chyba nie… Ona ma przecież męża.

– O, wielka sprawa… A ty tam wiesz, jak jej układa się w małżeństwie? Gdyby było tak super to dlaczego całe tygodnie i miesiące spędza z dala od domu i ciągle jest na zawołanie twego Janusza? Czy to tylko interesy? Ja tam bym się zainteresowała paniusią…

– Jest jego menedżerką i Janusz naprawdę porządnie ją traktuje… A poza tym…

– Tak?

– Nie wiem…, no przecież ma z Thomasem synka i gdy widuję ich razem sprawiają wrażenie szczęśliwej rodziny…

– Jak uważasz. Nie mieszam się. Twoja sprawa. A tak w ogóle, masz rację – pokaż te listy Januszowi. Niech sam się dowie, kto dla was taki „życzliwy”. Bo ty musisz teraz więcej dbać o siebie i swe nienarodzone dzieci. Dlatego, jeśli mogę ci radzić – nie zawracaj sobie więcej głowy tymi paskudnymi anonimami. Gdy dostaniesz następny – zgodnie z radą męża nie czytaj! – od razu mu jej wyślij.  Albo najlepiej, w ogóle, ustaw automatyczne przekierowanie na męża… Zenek pokaże ci, jak to się robi…

– Zenuś, pozwól na chwilę… Ciocia Marina ma do ciebie prośbę!…

 

Marina długo nie mogła dojść do siebie. Przez całe dalsze popołudnie i wieczór chodziła poddenerwowana. W jej głowie kotłowały jej się coraz bardziej koszmarne myśli i czuła nawet, czego nie doświadczała nigdy wcześniej, że pobolewa ją serce. Wezwana już wcześniej przez Ingę pielęgniarka zaaplikowała Marinie krople uspokajające, ale na niewiele się zdały. Dlatego pod sam wieczór pacjentką zajęli się dwaj specjalnie w tym celu ściągnięci z dyżuru lekarze. Ich działania pomogły o tyle, że Marina w końcu zdołała bezpiecznie zasnąć, zaś kierownictwo kliniki, zgodnie z dyspozycjami Babickiego, natychmiast przesłało do niego pilny raport o niespodziewanych komplikacjach w stanie zdrowia żony.

*

– Marinko, jestem tu przy tobie – powiedział cicho Babicki, po wejściu do jej hotelowego pokoju wczesnym sobotnim rankiem, pochylając się nad wciąż jeszcze śpiącą żoną. – Przybyłem najszybciej, jak mogłem. Bardzo stęskniłem się za tobą! Kochana…

Marina z trudem otwierała oczy. Po zaaplikowanych poprzedniego dniach środkach czuła wciąż zmęczenie i ospałość.

– Jaśku, chyba długo spałam, prawda?

– Nic, nic. Wszystko dobrze, kochanie. W twoim stanie to nawet wskazane…

– Jakoś tak ciągle czuję się słabo i w głowie trochę się kręci… Wczoraj tak się zdenerwowałam….

– Wiem, wszystko wiem. Nie martw się, wszystkim się zajmę i ze wszystkim rozprawię. – Z czułością odpowiedział. – Obiecuję ci to.

Delikatnie pocałował żonę w czoło a następnie zadzwonił po pielęgniarkę.

Pielęgniarka stawiła się prawie natychmiast. I od razu bez zbędnych słów przystąpiła do pomiaru ciśnienia pacjentki.

– Wszystko w porządku, proszę pana, – oznajmiła po zakończonej kontroli, – madame długo spała, a wczoraj nie miała sposobności zjeść kolacji. Zaraz zaordynujemy jej gorącą czekoladę i dobre śniadanie. Od razu poczuje się lepiej. Już dzwonię po kelnera…

Kilka minut później śniadanie było rozłożone na specjalnym blaciku nad jej łóżkiem. Troskliwy mąż małą łyżeczką i widelczykiem karmił swą brzemienna żonę.

– I jak, kochanie, już lepiej? – odezwał się po kilku rundkach.

– Tak. Słabość przechodzi. Mogę już chyba nawet wstać z łóżka.

– Nie trzeba… Poleż jeszcze troszkę. Chcesz? – siądę sobie obok… – I nie czekając na odpowiedź usiadł na skraju, – Kochanie… Przestraszyłaś mnie. Bardzo mnie przestraszyłaś…. Oto dlaczego nigdy ci nie mówiłem wcześniej, czym oprócz wywiadów  zajmujemy się z Cateriną. Bo tylu wrogów wokół. A ty powinnaś być od tego wszystkiego jak najdalej i mieć całkowity spokój. Obiecaj mi, Rinko, że nigdy więcej nie przeczytasz tych paskudnych anonimów i natychmiast będziesz je usuwać, albo odsyłać do mnie… Bo to sprawa moja, z którą muszę sobie poradzić sam i wierz mi! – poradzę sobie. Obiecuję! Ty, musisz zająć się teraz sama sobą, swoim zdrowiem, swoimi obrazami… potem naszymi dziećmi. Nawet domu nie musisz mieć na głowie, od tego mamy służbę. – Całując ją po czole i włosach czule do niej mówił i mówił…

– Jaśku, ale co ty tak naprawdę robisz w tych delgacjach, czym się zajmujecie z Cateriną oprócz wywiadów i nagrań? – przerwała mężowi jego nieco monotonną litanię.

– No, dobrze, troszkę ci mogę powiedzieć… – Babicki chrząknął i upił łyk stojacej na stoliku mineralki, – jestem współwłaścicielem firmy medialnej, która handluje prawami autorskimi z obszaru szeroko pojętej kultury: od wielkich międzynarodowych przedsięwzięć promocyjnych, po krótkie zajawki wywiadów z wybitnymi, choć niekoniecznie powszechnie znanymi twórcami. Mamy nasze biura w wielu krajach, nasze własne studia nagrań, kancelarie prawne, marketingowe, filie agencji i całe rzesze dziennikarzy, którzy na nasze zlecenia kontrolują niemały już segment rynku show-biznesu… naprawdę ciebie to interesuje?

– No, rzeczywiście, Jaśku,  niekoniecznie… a Caterina i jej mąż – czym się w niej zajmują?

– Działamy w zasadzie wspólnie. Caterina, jak wiesz, jest moją osobistą asystentką i consierge-menedżerem. Jedyną osobą, której w sprawach leżących na pograniczu mojego życia osobistego i biznesu ufam bezgranicznie. Thomas ma z kolei swój własny niezależny pomysł na życie. Jest cenionym w branży medycznej chirurgiem szczękowym. Autorem setek publikacji naukowych i wielu wdrożonych i opisanych w specjalistycznej literaturze nowatorskich technik diagnostyczno-badawczych. Ale prawda, ostatnimi laty niemało energii i czasu poświęca swej osobistej nieformalnej pasji, skądinąd dobrze ci przecież znanej – malarstwu. Thomas jest w końcu znaczącym w środowisko artystycznym marchandem, którego opinie odgrywają niemały wpływ na kształtowanie gustów współczesnych konsumentów, promotorów, animatorów i zwykłych odbiorców sztuki. Nie będę więc ukrywał, że w osobie Thomasa widziałbym poplecznika wielu naszych przyszłościowych przedsięwzięć, które mógłby wspierać angażując w nie swój własny ale i lobbystycznych środowisk autorytet. Oczywiście, liczę że Thomas zechce ze mną sciślej współpracować, z czasem podejmie biznesową rękawice i poczuje bakcyla zwycięzcy-bossa. Na razie, bowiem, stoi trochę na uboczu i woli rozwijać się mniej spektakularnie… nie zawsze nawet z pożytkiem dla własnej, dzisiejszej rodziny.

– Dzisiejszej? A wcześniej była u niego jakaś inna? – zapytała z ciekawością Marina.

– Była. I nawet nadal jest. Thomas z poprzedniego małżeństwa ma dwoje dzieci. Mimo rozwodu stara się być dobrym dla nich ojcem a i z byłą żoną utrzymuje poprawne stosunki. Thomas bardzo dużo czasu chce spędzać i spędza w swych rodzinnych stronach. Wszystko dla dobra swych wcześniejszych dzieci. To z kolei na pewno nie pomaga mu cementować rodzinnych relacji z Cateriną i ich dwuletnim Johannkiem.

– Oj tam! A Caterina to niby co? Częściej jeźdźi z toba na te różne nagrania i wypady niż chowa własnego synka. Myślisz że to dobrze?… Biedny Thomas… Wiem trochę, co przeżywa… Ale przecież i tak wydają się być z Cateriną szczęśliwym małżeństwem… – stwierdziła po namyśle Marina. – Mimo że całkiem oboje się od siebie różnią. I wiekowo, i zawodowo, i emocjonalnie – różnią, a mimo to, jestem tego pewna, kochają siebie i szanują…

– Masz rację. Jesteś dobrą obserwatorką życia, Marinko. Są zupełnie od siebie inni, ale ta inność, paradoksalnie, bardzo ich przyciąga i scala.

– Jaśku, a czy mogę cię o coś spytać bardzo ważnego i liczyć na szczerą odpowiedź?

– Pytaj. Postaram się szczerze odpowiedzieć.

– Czy masz lub miałeś kiedyś swe własne dzieci?

Babicki cały zbladł, ale, jako profesjonalista w show-biznesi szybko poradził sobie z felerem fizjonomii i pewnym głosem odpowiedział:

– To dla mnie bardzo bolesna historia. Ale odpowiem krótko: nie, nie mam i nie miałem… Pierwsza żona zginęła w wypadku samochodowym. Byliśmy zresztą małżeństwem z bardzo krótkim stażem. Nie zdążyła urodzić mi dziecka. Lubiła sięgać do kieliszka i z tego właśnie powodu doprowadziła do tragedii na drodze. Szczęście w nieszczęsiu – zginęła sama, uderzając w drzewo, a przecież mogła być przyczyną dużo większych nieszczęść, gdyby storpedowała inny samochód. Przez długi czas nie byłem żonaty, po kilku latach ożeniłem się powtórnie. Niestety, po dalszych kilku latach Elżbieta popadła w głęboką schizofrenię. Jak mnie zapewnili lekarze – choroba ta rozwijała sie u niej bezobjawowo od lat. Żaden lekarz nie byłby w stanie zawczasu wtedy postawić wiarygodnej diagnozy. Jeszcze zanim pomogłem jej ulokować się w zakładzie psychiatrycznym rozwiedliśmy się za porozumieniem stron. Potem ożeniłem się z kobietą, która miała już dwójkę  dzieci, choć nigdy nie była mężatką. Pokochałem je jak własne. Przez cztery lata z Małgorzatą staraliśmy się począć wspólne dziecko – i znów tragedia: podczas wakacji w Kambodży wszyscy zginęli… Wcześniej u Małgorzaty równiez lekarze stwierdzili rozwijajace się objawy schizofrenii…

– Jak to? Cała trójka?

– Proszę, odłóżmy te opowieść na kiedy indziej. I nie tylko oni troje, a cała grupa, z którą udali się na wspólną wycieczkę…

– Oj, to przykre… kochany.

– Ostrzegałem!

– A może masz jakieś dzieci na boku? – przyznaj się… i i po raz pierwszy podczas rozmowy figlarnie się uśmiechnęła.

– Może i mam, ale jakby co, nic na ten temat nie wiem, – śmiejąc się także i całując żonę w usta szczerze odpowiedział. – Zakończmy już, please, tę nieprzyjemną rozmowę.

– Zakończmy, – zgodziła się Marina.

– No to kochanie, podnosimy się, już! – Bbicki chcwycił małżonkę za obie dłonie, – ubieraj się w trymiga i idziemy na spacer. Potem na USG. Zobaczymy kto to w mamuśce pomieszkuje. – głaszcząc ją po brzuchu czule przemówił szczzęśliwy przyszły tatuś.

Marina powoli zaczęła zbierać się z wielkiego łóżka. Zniecierpliwiony Babicki uniósł ją i wziął na ręce, a następnie zawirował z żoną tanecznym krokim po całym pokoju.

– Ojoj! Postaw mnie, please! Zaraz zakręci mi się w głowie!

– Nie ma mowy. Nie postawię. Skoro zbiera ci się na mdłości – idę zanieść cię do wanny.

– A wejdziesz ze mną razem pod prysznic?

– No już nie mogę się doczekać!

I łącząc się w namiętnym pocałunku szczęśliwi małżonkowie zatrzasnęli za sobą drzwi od łazienki.

 

*

Spacerując po parku, po żółtych jesiennych liściach, wdychając świeże jesienne powietrze dotarli do budynku kliniki.

– Girl, chcemy na USG. Który to gabinet? – spytał przechodzącą nieopodal pielęgniarkę Babicki.

– Proszę stawić się pod gabinetem numer sześć. Zaraz ktoś pańtwa tam przyjmie – odpowiedziała grzecznie młoda kobieta w białym firmowym fartuszku.

– I jak się pani czuje? W głowie się już nie kręci? Wszystko w porządku? Kiedy jadła pani  ostatni posiłek? – zadawał pytania lekarz swojej vipowskiej pacjentce. – Jeszcze sekundka i zaraz zrobimy pamiątkowe zdjęcie. To będzie pierwsze wspólne foto państwa pociech. Oto, tatusiu, proszę spojrzeć: dwa embrionki – chłopczyk i dziewczynka. Jedno i drugie serduszko puka w normie. Gratuluję! Mają państwo chłopca i dziewczynkę!

– Ojej! To nie jest błąd? Myślałem, że będzie dwóch chłopców, – zdezorientowany trochę odezwał się w końcu Babicki.

– Błąd? – Nie… Nie ma proszę państwa żadnego błędu. Na wyświetlaczu widać wyraźnie, że to chłopiec i dziewczynka.

– Jak cudownie, ze od razu dziewczynka i chłopczyk! Jaśku, nie cieszysz się?

– Oczywiście, że się ciesze Marinko. Tak za jednym razem synek i córka to niemal cud.

– Jeszcze raz państwu gratuluję. Oto fotografia maluszków – powiedział zadowolony lekarz.

 

Książę z bajki – lista rozdziałów

 

  1. Panie Babicki, Pana i Marinę spotka zatem takie samo szczęście jak monakijską parę książęca (chodzi o bliźnięta ;)). Nie wiem, czy Pan wie, że ma Pan w tym mieście-państwie niemałą rzeszę fanów (także na dworze książęcym ;), którzy nieśmiało marzą o osobistym spotkaniu z Panem 🙂

    • Pani Caterino, dziękuję za informację. Podzielę się niusem z moją asystentką (przy okazji Pani imienniczką 🙂 ), której operatywność wkrótce zapewne zaowocuje i tym, że międzynarodowe kontakty FPTB nabiorą iście książęcego kolorytu i treści.

      Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie wyrażając nadzieję dalszego nawiązywania osobistych kontaktów nie tylko z rodzinami książęcymi, ale także tak wiernymi naszymi czytelniczkami, jak Pani!

      Janusz Babicki

  2. Dużo zdrowia dla przyszłej Mamy! Obawiam się tylko, że owym nadgorliwym „życzliwym” może się okazać niejaki Doktor T., który prawdopodobnie jeszcze nieraz wetknie nos w nieswoje sprawy… Zapewne jest przekonany, że zamiary ma słuszne i niesie w ten sposób pomoc potrzebującym! Cóż, zawsze była z niego dusza aż nadto towarzyska 😉

    • Ciekawy trop… Z drugiej strony – gdyby w istocie to jego sprawka, mogłoby to i znaczyć, że pod przykrywką „niesienia pomocy” pan Doktor T. dał świadectwo swej niecnej zazdrości o Caterinę. To z kolei fatalnie rokowałoby na jego przyszłe relacje z panią redaktor. Chyba więc powinniśmy wszyscy sobie życzyć, aby „życzliwą osobą” okazał się ktoś zupełnie inny 😉

  3. Drodzy Panowie, nie wiecie jednej rzeczy. Otóż wczoraj w galerii „Złociste Tarasy” 😉 w Warszawie, dokąd udałam się w celu zakupienia kolejnej pary szpilek od Louboutina, ukradziono mi mój służbowy smartfon ze wszystkimi kontaktami i adresami (także mailowymi, wliczając w to adres Mariny). Stało się to najpewniej na ruchomych schodach – jakaś Pańska psychofanka, Panie Babicki, albo ktoś przez nią wynajęty musiał sięgnąć łapą do mojej torebki z najnowszej kolekcji DKNY (Donna Karan New York). Ale to nie koniec opowieści – wieczorem zapukał do drzwi mojego służbowego apartamentu w Śródmieściu ochroniarz budynku z informacją, że kamera zarejestrowała szykownie ubraną kobietę przy tuszy, w średnim wieku, która wrzucała coś do eleganckiego kosza na śmieci znajdującego się przed wejściem do budynku. Tym czymś okazał się właśnie mój smartfoniak. Tu jest trop, a warszawska policja ma teraz pełne ręce roboty.

    CF

    • Droga Przyjaciółko, przypadek, o którym wzmiankujesz może mieć kapitalne znaczenie dla dalszego rozwoju sytuacji, której poważne konsekwencje zapoczątkowała korespondencja „osoby życzliwej”, ale nie musi. Zgodzisz się bowiem ze mną, że kradzież Twego smartona nastąpiła dopiero na dniach, tymczasem uwłaczające nam anonimy nadchodziły do mojej małżonki już od dawna. Wszystko więc wskazuje, że rabunek, którego stałaś się ofiarą nie musi mieć związku z anonimami, ale całkiem możliwe, że i w jednym, i w drugim przypadku sprawstwo kierownicze obu przestępstw wypływało ze wspólnego źródła. Jeśli jest właśnie tak – zaprzyjaźniony ze mną pan kapitan Fabura ze Stołecznej Komendy Policji, uczyni wszystko, co możliwe (i co niemożliwe też) aby „życzliwa osoba” przekonała się o niekoniecznie odwzajemnionej dla niej naszej życzliwości i prawnych konsekwencjach jej kryminalnych czynów.

      Ps
      Czy preferujesz już szpilki 9cm (obcas sexy), jak ci kiedyś radziłem, czy wciąż 10,5? Pytam, bo jako prawdziwa estetka możesz „Louboutinami” noszonym na co dzień za bardzo się wystawiać na pokusy osób zawistnych i wrogich. Polecam Manola Blahnika. Szpili równie szykowne, lecz nie rzucają się tak w oczy. I wysokość obcasa podobna 🙂

      • Szanowny Panie Babicki, to Pan nie wie, że Louboutin z myślą właśnie o mnie stworzył linię obuwia „So Kate” na 12 centymetrowym obcasie?! Chodziło mu nie o dodanie mi centymetrów, bo do niskich nie należę, ale o stworzenie obcasów wprost proporcjonalnie wysokich do mojego ego ;)). Na „So Kate” mam 100% rabatu w każdym miejscu na świecie, ale powiem Panu, że są dla mnie za wysokie – wolę niższe obcasy, a w „Złocistych Tarasach” nabyłam model „Delic 90 Crescent Toe Pump „;) (90 mm).

        Wie Pan, Panie Babicki, jest Pan już celebrytą przez wysokie C i myślę, że incydenty z niezrównoważonymi fan(k)ami alias groupies będą się zdarzać i to nie tylko Panu i Marinie, ale także najbliższym Pańskim współpracownikom, i. e. Clavii, Panu Doktorowi Trazomowi i mnie. 😉 Cena sławy.

        • Droga Caterino… Nie nadążam za Twymi koneksjami. Moje gratulacje! Załatw mi, Pani, jakąś moją osobistą markę u Armaniego, albo najlepiej jedźmy od razu do niego na private-shopping 🙂

          • Drogi Panie Babicki :), z Armanim Panu niestety nie pomogę, a to z tego powodu, że bojkotuję jego produkty (perfumeryjną część swego imperium sprzedał koncernowi L’Oréal, który u PETA jest na cenzurowanym, a ideały tej organizacji są bliskie mojemu sercu). Od DKNY też już więcej nic nie przyjmę w prezencie.

            Nie wiem dokładnie, jaki garnitur miał Pan na sobie ostatnio w Madrycie (pamięta Pan tę obławę paparazzich na mnie w ¡Que viva el amor! – ona przysłoniła mi wszystko inne ;)), ale zdaje mi się, że było to coś z Vistuli. Proszę bez rumieńców przyjąć szczery komplement od swojej wieloletniej menadżerki: wyglądał Pan obłędnie!

            CF

Skomentuj Janusz N Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *