Rozdział 17 – Szczęśliwy tatuś

Poród Mariny przebiegł „lekko” i przypadł na dzień nieznacznie przed terminem. Dzieci urodziły się zdrowe i jak na bliźniaki z dobrą wagą. Tatuś był „w siódmym niebie”. Od razu zażyczył sobie ujrzeć przyszłych dziedziców. Chłopiec zdawał się być piskliwym, acz temperamentnym dzieciaczkiem, z wyglądu bardziej przypominał Marinę; za to 7229-0x600dziewczynka była niezwykle podobna do Janusza, podobna do tego stopnia, że gdy spojrzał na nią w jego oku mimowolnie zakręciła się łezka szczęścia.

Z przypływu wielkiej radości „młody” tatuś gotów był na wszystko. Jak tylko „nowa mama” obudziła się, zasypał jej posłanie miękkimi, kolorowymi pluszakami. Chciał różami, ale nie pozwolono. Wcześniej – szczęśliwy ojciec obdarował bukietami kwiatów cały personel szpitala. Teraz – klęknąwszy na jednym kolanie przed łóżkiem małżonki całując jej obie ręce powtarzał:

– Powiedz, czego chcesz? Spełnię dla ciebie wszystko, każde, absolutnie każde życzenie, każdy kaprys… – powtarzał, jak w amoku.

– Jaśku, niczego nie potrzebuję. Powiedz tylko, że mnie kochasz…

– I Love you Rina. Jestem z tobą szczęśliwy. Ty mnie uszczęśliwiłaś, jak żadna wcześniej kobieta. Wreszcie zostałem ojcem. W końcu mam prawdziwą rodzinę! – ze wzruszeniem szeptał.

– Jaśku, przerób naszą sypialnię tak, aby mogła służyć i mi, i naszym dzieciom. Nie chcę się z nimi przenosić do innego pokoju.

– Wszystko będzie, jak sobie zażyczysz. Marinko. Dopilnuję! Chcesz? – obsypię cie brylantami. Chcesz? – podaruję ci sieć butików…

– Jaśku, naprawdę niczego mi nie trzeba. – na próżno próbowała przerwać jego egzaltacje, – Mam wszystko, mam… troskliwego i kochającego męża.

– Zatrudnię najlepszych dizajnerów, za kilka dni wszystko będzie na tip-top. Obiecuję! W jakim tonie kolorów ma być pokój?

– Drogi mój… – gdy nieco ochłonął odezwała się, – Wybierz wedle uznania i swego dobrego smaku. Najważniejsze, żeby był wygodny.

– Więc dużo światła, złote odcienie…

– …Proszę pana, już pora. – Cicho odezwała się stojaca nieopodal pielęgniarka. – Mama jest zmęczona. Powinna odpocząć.

– Już, już! Już wychodzę! – odezwał się do niej ze zrozumieniem i z przeprosinami. I ponownie odwróciwszy się w stronę żony, całując ją w policzek ‘młody’ tatuś, ojciec rodziny dodał: – Kochanie, do jutra!…

Wyszedłszy z pokoju jeszcze nie ochłonąwszy ze wzruszenia wyjął telefon i zadzwonił do Niny:

– Nineczko!  Wszystko w porządku, „mam” czuje się dobrze, dzieci zdrowe…

– Gratuluję! – cicho odpowiedziała pasierbica.  – Bardzo się cieszę, – I rozłączyła się…

Babicki nie zdążył nawet zastanowić się nad przyczyną tak krótkiej rozmowy, gdy z jego komórki zabrzmiała aria z Czarodziejskiego Fletu Mozarta (indywidualny dzwonek przypisany do połączeń od Cateriny)

– Januszu, dziękuję za SMS. Jak żoncia? – spytała bez specjalnej emocji w głosie.

– Kasieńko, jestem taki szczęśliwy… Marinka – a ona… wszystko w porządku. Dziatki – cudowne, kochane… Skąd drynkasz? Z Bawarii? A córunka jak jaka perełka… – nieco chaotycznie dzielił się swymi wrażeniami szczęśliwy tatuś.

– Gratuluję. Właśnie przyleciałam do Pragi.

– O?! A co się stało? Miałaś dopiero pojutrze – w końcu opanował się.

– Mój Babicki… Przyjedź po mnie. Czekam… – Stanowczo, acz nadal bez emocji dorzuciła. – I zabierz mnie, tam gdzie zawsze…

– Kasiu?!

– Tak! W ten dzień chcę uszczknąć twego szczęścia. Zgodnie z przyrzeczoną obietnicą…

*

Cztery dni później nieustająco szczęśliwy tata (choć od przyjazdu Cateriny dużo mocniej stąpający po ziemi), zabrał z prywatnej klinki żonę z oseskami a następnie pod eskortą karetki z prywatnego pogotowia przywiózł ich swoim bordowym Jeepem do domu. Poddał się prośbie Mariny i ich dotąd wspólna sypialnia została przekształcona na całodobowe pomieszczenie dla mamy i noworodków. Marina nie zachciała zaadoptować sąsiedniego pomieszczenia na pokój dla dzieci. „Kiedy troszkę podrosną, za jakiś roczek, to owszem, będzie można ich przeprowadzić do oddzielnego pokoju, ale póki co, niech będą tu razem ze mną”. Nowe meble, miękki perski dywan, duże owalne lustra i dwa niewielkie kryształowe żyrandole przydawały pomieszczeniu miły relaksujący nastrój. Marina nie zawiodła się, bardzo była zadowolona ze smaku i z zaordynowanej przez męża aranżacji.

Pierwszą noc po przybyciu do rodzinnej rezydencji Janusz przesiedział obok łóżeczek dziecięcych i trzymał Marinę za rękę. Nie chciał oddalić się od nich i przez cały czas patrzył i uśmiechał się do do swych malutkich dzieci.

– Mężu, jakie imiona obmyśliłeś dla naszych nieboraczków? – Zapytała rano Marina, ze zdziwieniem widząc siedzącego obok Janusza.

– Dla chłopczyka – Aleksander… zwycięzca. Dla dziewczynki, – i przez chwilę się wahał, ale w końcu oznajmił: – Nie! najlepiej wymyśl sama.

– Alekssander?!… W sumie brzmi ładnie. – ucieszyła się Marina.

„Może jeszcze ładniej zabrzmiałoby, gdyby mógł to być mały Tomuś, taki słodki Tomcio-paluch… Hmm… Thomasek… – pomyślała i głęboko westchnęła, – Dobrze, że przynajmniej nie chce, aby córeczka miała na imię Caterinka” – i uśmiechnęła się tryumfująco.

– Może, Asia? – w końcu zaproponowała, i najwyraźniej sama nie za bardzo była przekonana do swego wyboru, bo zanim zdążył wyrazić opinię zawołała: – Albo nie! Montserrat! A teraz, gdy jest jeszcze taka malutka, to będzie po prostu Monia! – Na cześć hiszpańskiej „Czarnej Madonny”. Tak! Jaśku, dajmy naszej córuńce na imię Montserrat!

– Montserrat? – z zaskoczeniem przyjął do wiadomości Janusz. – Montserrat… – I zastanowił się krótki moment, – Faktycznie, piękne imię. Okay! Dobrze. Zgadzam się!

Janusz z podziwem spojrzał na żonę. „Jest mądrzejsza, niż dotąd przypuszczłem”. I myśląc tak postanowił częściej zgadzać się na jej kaprysy, szczególnie te zwiazanie z dziećmi. „W końcu jest kobietą, lepiej czuje i lepiej ode mnie zrozumie nasze maleńkie dziateczki. – Konstatował, – ma zresztą już cenne doświadczenie: odchowała córkę na samodzielna dziewczynę.” – utwierdził w przekonaniu samego siebie.

Nad czym zresztą miałby tu dalej deliberować? Musiał aż dożyc wieku, w którym włosy mężczyzny przybierają srebrzystego poblasku, by doznać ojcowskiego szczęścia. Bo że jest szczęśliwym ojcem, co do tego – nie ma wątpliwości. Nawet nigdy nie przypuszczałby wcześniej, jak bardzo szczęśliwym… Bez sprzeciwu przeniósł się w dalszej kolejności do „zimnego pokoju”, tego samego, który wcześniej przygotowywał dla Mariny. Ale każdą wolną chwilę, obiecał sobie, spędzać przy niej i przy dzieciaczkach. No chyba, żeby jednak gdzie indziej i nie tak od razu każdą chwilę… I poprawił machinalnie błękitny krawat, nie wiedzieć czemu nagle uwierający go w szyję. Ileż to już czasu minęło, jak na pamiątkę paryskich nocy otrzymał go od Cateriny?…

*

– No, proszę państwa! Prawdziwy mężczyzna: krzyczy i żąda swego! – trzymając dziecko na rękach, całując w czapeczkę radował się szczęśliwy ojciec, wczesnym rankiem.

Zajrzał do swych dzieci przed opuszczeniem domu i wziął na ręce rozrabiającego chłopczyka.

– Marinko, czego on chce?

– Pewnie ma zmoczoną  pieluchę…Spróbuj zmienić lub zawołaj Oksanę. Oksana jest w kuchni.

– W kuchni? A co ona tam robi i co z Matyldą?

– Zadzwoniła godzinę temu… powiedziała, że trochę źle się czuje i grypa ją bierze. Pozwoliłam jej nie przychodzić, bo jeszcze zarazki przyniosłaby do domu. Dlatego Matylda ma dzisiaj wolne i w konsekwencji nie ma tu Oksany – jest w kuchni , przygotowuje nam śniadanie. – rozgadała się Marina karmiąc z butelki dziecko. – Weź ode mnie Monię, a ja teraz zajmę się Aleksem.

–  Moja najukochańsza księżniczka – Monia, moja taka dumna i rezolutna dziewusia – zachwycał się wzruszony tata całując córeczkę w czoło.

– Nie spóźnisz się na rozmowy?

– Nie, nie spóźnię. Redakcja nie zając, nie ucieknie. Niech się Caterina trochę samodzielnie nagimnastykuje z tymi czeskimi dziennikarzynami. Nie zostawię cię tu samej z dziećmi, przynajmniej póki Oksana nie wróci z kuchni.

– Jeszcze przed wyjściem powinieneś zjeść śniadanie. A ja nie mogę ci dziś, mężu, potowarzyszyć przy płatkach i kawie. Wybacz…

– No coś ty, kochanie? Ja wszystko rozumiem… dzieci podrosną, będzie łatwiej. Jeśli jest ci ciężko możemy zatrudnić jeszcze jedną nianię.

– Nie, nie… nie ma takiej potrzeby. Gdy jest Matylda jest dużo lżej.

– Przekąszę coś w biurze, nie martw się o mnie. Dbaj o siebie i dzieci.

 

Przez pierwsze trzy miesiące życia dzieci Babicki nie opuszczał domu na żadną choćby kilkudniową delegację. Caterina po kilkudniowym pobycie wróciła do Bawarii – do męża i ich synka. Dlatego absolutnie cały swój wolny czas mógł spędzać teraz z dzieciaczkami czym od codziennych obowiązków typu: spacer z wózkiem po parku – odciążył Marinę, ale także i służbę domową . Nauczył się nawet zmieniać pieluchy i karmienia z butelki. Na szczęście Marina prędko odzyskiwała siły. Szybko też wracała do swej codziennej kondycji i urody. Z dnia na dzień zmieniała się w nobliwą damę. A że dzieci chowały się spokojnie i nie kaprysiły, wiec mama z coraz większą ochotą i spokojem mogła wracać do pracy przy płótnach a Babicki skupić się nad nowym projeketem zaaranżowanym przez Caterinę, to jest cyklem eseji o inspirującym tytule „Tibi et igni”.

– Naszym pociechom stuknęły już trzy miesiące. Może nadszedł czas na rodzinny prazdniczek w gronie przyjaciół? Co o tym myślisz, kochanie, powinniśmy już? – zapytał małżonkę Babicki.

– Jeśli uważasz, że powinniśmy, to znaczy, że powinniśmy! Jak wielu chciałbyś zaprosić przyjaciół?

– Najlepiej wszystkich.

– Jaśku, rob co uważasz. Ja się na wszystko zgadzam. Nie zapomnij tylko o Nince i moich przyjaciółkach z Polski.

– Nie zapomnę. Przekaż mi tylko listę i namiary.

– A gdzie będzie przyjęcie, tu – u nas: w domu?

– W domu? Nie, wolałbym nie. Tu powinniśmy mieć zawsze oazę spokoju i ciszę, miejsce, no takie praktyczne, w którym będziemy mogli schować się i odpocząć po uroczystości.

– Jak zwykle masz rację, Jaśku… Ale Ninka…

– Co, Ninka?

– Czy będzie mogła zamieszkać u nas… wcześniej już z nią rozmawiałam i wyprzedzająco bardzo mnie o to prosiła.

– Jaki problem? Oczywiście, przecież to twoja córka… A co do przyjęcia: wynajmę najlepszą restaurację w mieście i zaproszę najlepszych artystów. Wcześniej zarezerwuje dla ciebie całe studio piękności, to – jak tam sie ono nazywa, no to, do którego tak bardzo lubiłaś chodzić…

– „Sonja”

– Taak! albo najlepiej sprowadzę stamtąd do nas samego mistrza. Musisz, honey, i będziesz na przyjęciu najpiękniejsza damą!

– A co z pozostałą kreacją? Suknia, kapelusz, szpilki, rękawiczki… Od roku nic nowego nie kupowałam…

– O nic nie musisz się martwić. Zaraz wykonam telefon do mojego znajomego paryskiego krawca i jak sądzę, w przyszłym tygodniu przyjedzie po miarę. A co do szpilek i rękawiczek – Caterina pomoże ci wybrać najbardziej szykowne, najmodniejsze. Przecież wiesz, ze obuwie to jej pasja.

– Dobrze, Jaśku. Zrobię tak jak chcesz. A w jakim kolorze będzie moja kreacja?

– Gdy nadejdzie pora – sama zobaczysz… – zagadkowo uśmiechnął się Janusz.

 

Książę z bajki – lista rozdziałów

  1. Panie Babicki 🙂 , ponieważ ta cała CF, dama podszyta łobuziarą przez duże Ł – notabene miłośniczka skrzypiec od zawsze – stała się po TCH 15 fanką zdobywcy srebrnego medalu w wiolinistycznej kategorii na tymże Konkursie, obawiam się, że będzie chciała wcisnąć Marinie tym razem nie louboutiny, tylko coś takiego ;):

    https://www.facebook.com/hilaryhahn/photos/a.213933951793.132957.18049566793/10153006355501794/?type=1&theater

    Pozdrawiam wakacyjnie :),
    Pańska wierna czytelniczka 😉

    • Super propoz! Wielkie dzięki droga czytelniczko. Jeśli „moja ” Caterina in real earnest zechce, jako rzekłaś Pani, wcisnąć cosik w tym stylu oznaczać będzie, że zjadłaś Pani jej duszę 🙂
      Pozdrawiam uniżenie.
      JB

      • Drodzy Państwo Babiccy 🙂 – GRATULACJE!!! :)))
        Niech pociechy (imiona piękne; imię dziewczynki takie też troszkę operowe;)) rosną Wam zdrowo.
        BTW, czy przyda się Państwu dodatkowa, absolutnie niezobowiązująca pomoc przy organizacji chrzcin? 🙂

        Szanowny Panie Babicki :), sam Pan widzi – sezon ogórkowy = wzmożony atak cyberstalkerów & niezrównoważonych fanów/fanek na mnie, skromną Pańską menadżerkę. Nie mogę nawet odpocząć na wakacjach z moimi Najbliższymi – mój (nieco nadgorliwy) prawnik bombarduje mnie smsami o hejtowych wpisach na mój temat w necie (zwłaszcza na Pana witrynie). Ta „wierna czytelniczka” to i tak małe miki, ale najwidoczniej boli ją to, że tak dobrze Pan mi płaci. Notabene jest ona także stałą prenumeratorką dumy naszego FPTB – kultowego ogólnopolskiego dziennika o tematyce muzyczno-obyczajowej „Kurier Szampański” (jak Pan pamięta, przydawka „szampański” pochodzi w równym stopniu od szampańskiej zabawy jego redaktorów przy tworzeniu tegoż produktu, jak też od „Szampańskiej arii” z KV 527 W. A. Mozarta, niekwestionowanego idola lwiej części redakcji ;)).
        Klient – nasz pan, tak więc trzeba z nią grzecznie 😉 Może się kiedyś w końcu ode mnie odczepi 😉

        Takich butów w realu jeszcze nie uświadczyłam, ale gdy tylko przeleje mi Pan na konto okrągłą sumkę za ostatni miesiąc, pewnie ich poszukam 😉 Najpewniej w Wiedniu lub Mediolanie! 🙂 A z miłością do skrzypiec i kibicowaniu temu młodemu wioliniście rodem z Tajwanu – państwa nieuznawanego niestety przez większość społeczności międzynarodowej, to szczera prawda, ale też żadna tajemnica państwowa, bo pisałam o tym otwarcie na łamach „Szampańskiego”. 😉

        Serdeczne pozdrowienia z Południa na Północ (sic!) ;),
        CF

        • Droga Caterino, jak dobrze wiesz, Twoja pomoc w organizacji rodzinno-biznesowych spędów jest zawsze dla mnie nieodzowna, wzdycham więc do Ciebie i czekam więc Ciebie jak kania dżdżu.

          Siedzę też, nomen omen, jak na szpilkach czekając na Twe odlotowe dla Mariny szpilki. O okrągłą na nie sumkę się nie martw. Wypłacę Ci w naturze w postaci okrągłej buźki świadczącej o wielbieniu Ciebie przez Twego łaskawcę, żywiciela i dobroczyńcę – Janusza. 🙂 😉

          Mego wielbienia tutaj masz namiastkę. 🙂
          https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10205834838768442&l=45a5a37730

          Acha! przyrzeczone szpilki dla Mariny chciałbym jednak, abyś wręczyła jej osobiście w formie prezentu (od Ciebie i Thomasa). Jakoż Babicki, a wiesz o tym przecie doskonale, w przesądy nie wierzy, aleć głupi też nie jest i żonie butów na prezenta za nic w świecie nie sprawia. 😉

        • Cieszymy się ogromnie, że w jakimś stopniu trafiliśmy w gust Mariny – i butami, i obrazem (tym drugim prezentem chyba bardziej, zważywszy na to, czyja ręka prowadziła pędzel ;)).

          Zazdraszczam wizyty w sztokholmskim Muzeum Historii Naturalnej – przypomniało mi się Naturhistorisches Museum w Wiedniu i tamtejsza Sauriersaal – Sala Dinozaurów 🙂 Oraz Wenus z Willendorfu 😉

  2. Wracam właśnie do PL z dwutygodniowego pobytu w Szwecji, zaglądam po długim czasie do instagrama Rinki, a tu proszę, zdjęcie Mamy i dwójki bobasów. Co za news!

    Jako członek „lwiej części” redakcji „Szampańskiego” pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze 😉 Primo – serdeczności i powinszowania (niemiecki zawsze należał do moich ulubionych języków ;)) dla Rodziców Monserrat i Aleksa; secundo – nie byłbym sobą nie dołączając do życzeń lekko niepoprawnej muzycznej dedykacji… Tym razem będzie to… serenada z bijącego na „Sz” rekordy popularności KV 527: https://www.youtube.com/watch?v=zcab-DwNMDo. Terapeutyczna moc tej melodii znakomicie wpływa na OUN – z pewnością przypadnie więc do gustu Marinie, która ma za sobą (i być może przed sobą również) niełatwe tygodnie. (Autor dedykacji przyzna się, że podobnie jak Ildebrando stosował powyższy numer nieraz, w okolicznościach zbliżonych do oryginału, osiągając zamierzony skutek zazwyczaj już w rejonach środkowej modulacji ;)). Ad rem: oczywiście zapewnię Marinie i Maluszkom najlepszą opiekę medyczną na naszej półkuli, zwłaszcza, że pediatria jest, jak wiesz, Januszu, po neurofarmakologii moją największą medyczną pasją .

    Btw, podobnie jak Ty, Kate, będę w najbliższych dniach w Mediolanie, gdzie otwieram klinikę, a po konsultacjach w Istituto Clinico Sant’Ambrogio wraz ze znajomymi z Uppsali wybieramy się na „Cosi fan tutte”. Hehe, pamiętasz, jak po imprezie u Bartusa wspólnie z Thomasem i moją *** „wykonaliśmy” kanon z II aktu (ja, naturalnie, odegrałem rolę Guglielma)? La Scala by się nas nie powstydziła!

    • Panie Doktorze Trazom :), pamiętam, choć szczerze mówiąc, wolałabym zapomnieć 😉 Pańska Fiordiligi (serdeczne pozdrowienia dla Niej! :)) i ja po prostu wypiłyśmy lampkę wina za dużo (mamy słabe głowy – trudno się dziwić, wszak dziewczyny z klasą piją % w ilościach śladowych) i za bardzo wczułyśmy się w role (kto zna libretto „Così ” ten wie o co chodzi w „E nel tuo, nel mio bicchiero” i za co musiałyśmy się później wstydzić : https://www.youtube.com/watch?v=1l_w5-9enXg ;)). Ja osobiście do dziś się tego wstydzę, zapewniam Pana 😉
      Don Alfonso zaiste tryumfowałby: Così fan tutte! xD

      CF

      P.S. Drogi Panie Babicki :), sam Pan widzi – inspiruje Pan swoich czytelników/współpracowników do tego stopnia, że sami tworzą dykteryjki-pendanty 😉

    • Dzięki Pat za powinszowania! I wielkie Danksagung za obietnice kurateli dla maluszków. 🙂 My, ojcowie, za takie deklaracje potrafimy się odwdzięczać! (Niedawno wróciłem i ja ze Sztokholmu. Twoje notowania juz rosną i sprawy idą dobrze!) 🙂

      Pat!
      Jak mniemam Twoja muzyczna dedykacja to nic innego, jak kolejna implementowana przez Ciebie terapia, która sprawi, że Marinie przybędzie mocy witalnych a mi dane będzie ubogacić się o jakże dotąd obce ojcowskie uczucia. Mam też przy okazji nadzieję, że w najbliższym czasie prace nad Twą ozdrowieńczo-odmładzającą miksturą nabiorą tempa. Rozumiesz, przyjacielu: jako „młody tatuś” chciałbym kwitnąć młodością nie tylko na duchu, ale i ciałem by się bardziej chcialo 🙂 😉

      • Januszu, poniekąd się domysliłeś mojego podarku 😉 Ja i moj zespół w labie nie próżnujemy. Na razie zdradzę Ci tylko, że będą to 2 flakoniki – jeden z krzyzykiem i literą M, drugi ze strzałką i literą A. Niejeden za ich zawartość oddalby cały majątek…

  3. Ha, da Ponte przewidział wszystko – oczywiście, że Don bALFONSOrtus (wszyscy wiemy, o kim mowa ;)) jest sprawcą całego zamieszania – mnie uraczył chyba z tuzinem kielonków JWalkera Black Label (czarnemu nigdy nie mogę się oprzeć!), Twoim grzechem zaś, Lady Catalina, byłoby nie podelektować się choć parę razy takim rocznikiem królewskiego wina z Segarcea (Don Balfonsortus przywiózł je z rumuńskiego tournee ECO). Mam nadzieję, że oprócz kanonu pamiętasz jeszcze nasz tercet (Januszu, do dziś wspominam świetne wyczucie metrum!), wygrywający na mniej/bardziej wypełnionych kieliszkach i szklankach „Marsz turecki”, który przerodził się w okolicach kody w ~”Lot trzmiela”; to było coś! Moja Fiordylka, jak mawia na Flawię Fernando ;), w międzyczasie też doszła w tej sztuce do perfekcji.

    A propos: z okazji 1. rocznicy istnienia mojej kliniki neurologicznej w Schwarzwaldzie w najbliższych dniach zapraszam na okolicznościowy bankiet w hotelu Brenners w Baden-Baden. Thomas już potwierdził Wasze przybycie – liczę, że podobnie uczyni Mousieur Babicki z Małżonką! Januszu, mam dla Maluszków prezent, który nie może zaczekać 😉

    • Drogi Panie Trazom :), w rumuńskich winach zasmakował Pan chyba od czasu pamiętnej wyprawy lwiej części ekipy z FPTB na spływ kajakowy w Delcie Dunaju (Delta Dunării) – mam jeszcze w pamięci błogi wyraz Pana twarzy podczas naszej wizyty w winnicy Murfatlar w Dobrudży (Dobrogea) i ilość „płynnych pamiątek”, które zabrał Pan stamtąd do Polski. Wie Pan, że ja % konsumuję jak kiperka (słowo „kiper” pochodzi – jak Pan doskonale wie – od niem. „Küper” ;)) – jeden łyk i dosyć. Damie nie przystoi być pijaną, ale dochodzi też kwestia hipoglikemizującego działania alko ;), przed czym sam mnie Pan ostrzegał 😉

      Hehe, myślę, że nieprędko znowu zaśpiewamy w kwartecie – my, „damy z Ferrary” mamy naprawdę niezłego moralniaka ;).
      Ale w Baden-Baden mój Ferrando i ja oczywiście się pojawimy!:) Mamy nadzieję, że Państwo Babiccy także 🙂

      CF

      • Ach ten spływ kajakowy!
        Jeszcze do dziś pamiętam, z jakim szykiem i gracją wygrałaś tedy, o! Caterino – turniej miss mokrego podkoszulka 🙂
        Szczęściarzem był Pani Ferrando, któremu dane było obsuszać Waszmościnię własnym ręcznikiem… 😉

        • To fakt, wygrałam, ale Pan, Szanowny Panie Babicki pamięta w jak dramatycznych okolicznościach przyrody miało to miejsce – otóż olbrzymia czarnomorska bieługa (łac. Huso huso orientalis), która wpłynęła na tarło do jednej z odnóg Dunaju – Świętego Jerzego (Sfântu Gheorghe; sfântu – slawizm ;)) przewróciła mój kajak!
          Całe szczęście, że nieustraszeni „Ferrando” i „Guglielmo” byli blisko 😉

          CF

          • Oj, tajk! Caterino… Pamiętam, pamietam! Pamiętam też, jak po tym niefortunnym (acz tak naprawdę dla nas facetów – hipsterowym wydarzeniu 🙂 ) niepocieszona Clavia, która z kilkoma innymi kumpelami nie mogła ścierpieć Twej wygranej, następnego dnia próbowala powtórzyć konkury umyślnie wywracając się z kajakiem. Miała pecha. Impra się nie odbyła, bo w w wyniku nieudolnego salta rozbiła sobie głowę (zaliczając pokaźnego siniaka) i już do konca spływu nie opuszczała minibusa z manelami uczestników… 🙁

          • Drogi Panie Babicki :), ponieważ jest Pan obieżyświatem, poczęstuje teraz Pana kulturową ciekawostką: słowo „manele” ma w Rumunii zupełnie inne znaczenie (nic wulgarnego – to rodzaj muzyki) 😉 Notka na ten temat jest nawet w polskiej Wikipedii ;): https://pl.wikipedia.org/wiki/Manele

            Jak słusznie można przypuszczać, miłośniczką manele nie jestem, ale przyznam otwarcie, że niektóre piosenki potrafiły zapaść mi w ucho i pamięć – jedną z nich autorstwa Adriana Copilu Minune – muzycznej gwiazdy filmu „Gadjo dilo” (po romsku: ~ „Zwariowany przybysz”; w tytule chodzi o młodego Francuza zakochanego w muzyce cygańskiej oraz w pięknej Cygance :)) nawet leczyłam moje złamane kiedyś serce. Ale to już dawno i nieprawda! 😉
            Przykładowa manea (manele to l. mnoga ;)): „Fără tine e goală viaţa mea” – „Bez Ciebie puste jest moje życie” ;):
            https://www.youtube.com/watch?v=703xbug3IYE

            Zaznaczam, że to rumuński z akcentem romskim; rumuński „urzędowy” tak nie brzmi 😉

    • Pat, przyjacielu! Zaproszenie przyjęte. Marina już płonie z ciekawości, zastanawiając się nad Twoim prezentem.
      Ps
      Znajdzie się miejsce przy bankietowym stoliku dla mojej pasierbicy?

  4. Januszu, nie uwierzysz, ale właśnie wczoraj, balując w Krakowie z przyjaciółkami (dwie z nich – Włoszki – znają Ciebie i Kate z… mediolańskiego Louboutina!) oraz W. Stentgraftem – kolegą neurochirurgiem, nieopodal „Camelota” wpadłem na… Twoją pasierbicę! Siedziała samotnie, jakby czymś przygnębiona, na przeciwko „Pijalni Wódki i Piwa”, która sąsiaduje z moją ulubioną krakowską knajpą. Nie mieliśmy okazji spotkać się wcześniej, skojarzyłem jej twarz dzięki fotkom, które co jakiś czas Rinka wstawia na swojego fejsbuka 😉 Jako że bywam przekonujący, Nina dała się namówić na zabawę w „Baccaracie”, a wcześniej na parę kulturalnych drinków w „Carpe diem” (w „Cieniu”, jak zwykle, był straszny tłok…). Żałowaliśmy ze Stentgraftem, że nie została dłużej – jeszcze jedna tequilla, a zostałaby królową parkietu, salsuje wybornie 😉 A! – obiecała również, że odwiedzi nas w Baden-Baden – znając jej latyno-taneczne umiejętności ciut zmodyfikowałem playlistę 😉

    Kasiu, na przedwczorajszym spływie Dunajcem wspominaliśmy z Bartusem tamten Dunaj (hehe, przypomnij Thomasowi tą akcję – oboje w mig daliśmy wtedy nura, choć sama pływasz świetnie ;)). Wyraźnie nam kogoś pod Trzema Koronami brakowało! A właśnie, Mrs Kate, to prawda, że na jutrzejszym bankiecie ma zamiar pojawić się także Clavia? Ta, która kradnąc nad Dunajem zawartość apteczki (w okolice dawnej Ada-Kaleh chciałem już sprowadzać tomograf!) próbowała ukraść niejedno doktorskie serce…?

    • Drogi Panie Doktorze Patryku :), o planach Clavii niestety nic mi nie wiadomo, ale chciałabym Panu uroczyście oznajmić, że pod niebem Dobrudży i nad wodami Delty istotnie skradł Pan serce. Czyje? Mojej najlepszej rumuńskiej przyjaciółki Carmen Muzicianu, która z niekłamanym zachwytem obserwowała Pana przez lornetkę z brzegu 😉 Imię i nazwisko ma ona jak najbardziej adekwatne do tego, czym zajmuje się z ogromną pasją i talentem – jest studentką tejże uczelni http://www.unmb.ro/ i wielką nadzieją rumuńskiej wiolinistyki. Znawcy wróżą jej pewne zwycięstwo na Konkursie im. Wieniawskiego w 2016 (w Pańskim Poznaniu, notabene:)) i na Konkursie im. Czajkowskiego w 2019! 😉 Carmen skrycie marzy o „wproszeniu” się na bankiet w Baden-Baden 😉

      W jej imieniu pytam nieśmiało: czy mógłby Pan więc ciut zmodyfikować (czytaj: wydłużyć o jedno miejsce) i tak już długą listę gości? 😉 (Dodam, że to piękna, wysoka brunetka przez duże B. ;)).

      P.S. Januszu :), Pat :), szalejemy na całego!
      Naszej inwencji niestraszne są nawet ogólnoeuropejskie upały saharyjskiej proweniencji 😉

  5. Kate, przypominam, że Twoi znajomi są ZAWSZE mile widziani na moich imprezach 😉 Wyobraź sobie, że o Carmen Muzicianu (jak mógłbym zapomnieć takie imię i nazwisko!) wspomniała mi podczas krótkiej rozmowy po recitalu w Salle Pleyel Sol Gabetta, której, jak wiesz, jestem miłośnikiem. Twitterowe zdjęcie Sol i Carmen (jeszcze jej nie widziałem/słyszałem, a juz mnie po trosze oszolomila ;)) polubilem od razu. Cóż, powtórzę się – wiolonczela należy IMO do najpiękniejszych instrumentów 😉

    Czekam na Szanownych jutro po 20! Zdradzę, że akcentów rumunskich będzie więcej – Dinu Lipatti, nasz wspólny pianistyczny guru, zostanie ogłoszony patronem schwarzwaldzkiej kliniki 😉

    • Patrick, a ja z kolei mam nadzieję ujrzeć wśród Twoich licznych gości pewnego Supertatę (oczywiście nie mojego, choć mój też jest naprawdę pierwszoligowym Tatą :)).
      Ty wiesz o kogo mi chodzi! 🙂

  6. Oj, Taty niestety nie będzie – ostatnio ma pełne ręce roboty i widujemy się jedynie sporadycznie… Za to możesz się domyślić, skąd będzie pochodzić catering 😉

    Pamiętaj o beforze w klubokasynie *Bernstein*, przypomnisz sobie smak martini w moim wykonaniu 😉

  7. Szanowny Panie Babicki :), już przestaję spamować na Pana witrynie, ale jako miłośniczka geografii chciałabym jeszcze zwrócić uwagę zarówno Pana, jak i Pana Doktora Trazoma na to, że „przepłynęliśmy” w naszych komentarzach Dunaj! To nic, że w górę rzeki, tzn, od ujścia rozległą deltą do Morza Czarnego do źródeł w Szwarcwaldzie (dokładniej w Donaueschingen, gdzie zbiegają się rzeki Brigach i Breg tworząc Dunaj, jak zresztą głosi niemieckie powiedzenie: „Brigach und Breg bringen die Donau zuweg“:)).
    W związku z tym dedykuję Wam, Mili Panowie ten teledysk :):

    https://www.youtube.com/watch?v=GD5kCHM5VaQ

Skomentuj Trazom Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *