Marcysia spieszy się podzielić z koleżanką niusem:
– Pamiętasz, co mówiłam ci kiedyś o Jacku?
– Pamiętam. Ten przystojny instruktor z siłowni, za którego postanowiłaś wyjść za mąż. I co, w końcu ci się oświadczył?
– Nie zdążył, – Marcysia westchnęła. – Po pół roku naszego chodzenia miałam wrażenie, że mnie zdradza. I w końcu najzwyczajniej w świecie dowiedziałam się, że jest żonaty.
Koleżanka roześmiała się:
– A to dobre! Myślałaś, że ciebie zdradza, a tymczasem zdradzał z tobą! Kurde, naprawdę dobre! I co? Wkurzyłaś się?
– Eee tam!… Wyobraziłam sobie samą siebie na miejscu jego żony: głuche telefony od kochanek, SMS-y na jego komórkę „kocham, całuję…”, stałe zgadywanie: poszedł do pracy, czy na randkę?… I gdy po chwili uzmysławiam sobie, że jednak on nie jest moim mężem, to… poczułam się taka szczęśliwa!!
*
Tak, drogie panie…
Jak wszystko we wszechświecie: i szczęście, jak widzicie, też jest względne.