Traktat o Szczęściu w pięciu krótkich rozdziałach

Jako dziecko każdy z nas doznaje pierwotnego szczęścia, jeszcze w łonie matki. Potem – Ono nas opuszcza i zaczynamy go szukać. Znajdujemy, tracimy, znowu znajdujemy, albo nie znajdujemy już nigdy. Prawdopodobnie szczęście rządzi się swymi własnymi prawami i tylko ten, kto zdoła je zrozumieć, staje się szczęściarzem.

Rozdział 1.

Jego Szczęście miało na imię właśnie tak, jak miało. Szukał go. Skakał za nim na aaspadochronie. Szukał w górach i w nieprzebytych lasach, szukał w muzeach i tawernach, w filharmoniach i teatrach, szukał na ślubach i podczas weselnych drak, w mądrych księgach i u niekompetentnego detektywa, w sobie i na zewnątrz. Ale… wystarczyło, że na chwilę dostrzegł Szczęścia rąbek, a Ono natychmiast znikało, rozpływało się we mgle, pozostawiało go znów samego. Więc przestał szukać. Obrażony przez niepokorne Szczęście zaczął żyć bez niego.

A wtedy Ono wróciło. Był dumny i ze szczęścia zaczął biec przed siebie. A ono za nim. Biegło i rzucało w niego śnieżkami. Trochę go to dziwiło: na dworze przecież od miesięcy nie ma śniegu. Potem potknął się o wystający korzeń starej jabłonki. Upadł, a Ono, Szczęście, na niego. Leży na nim i się śmieje. Nigdy nie sądził, że ze Szczęścia może być taka żartownisia. „Dobrze, niech sobie taka będzie, skoro taką być lubi – pomyślał – i niech mieszka ze mną – zawyrokował – w końcu razem ze Szczęściem będzie szczęśliwiej.”

 

Rozdział 2

Żył razem ze Szczęściem wesoło i zgodnie, dopóki nie znalazł w swym mieszkaniu szafki z książkami (odziedziczonej jeszcze po poprzednim właścicielu). Piękne woluminy w eleganckich oprawach nęciły jego ciekawską duszę. Przeczytał jeden tom, potem drugi. Potem postanowił porozmawiać o tych książkach ze Szczęściem, ale okazało się, że Ono ich nie rozumie. Na półce znalazł podręcznik do języka francuskiego. Nauczył się mowy Woltera. I zrobił się tak samo mądry, jak Szczęście. Potem stawał się coraz mądrzejszy. Wiedza mamiła i przyciągała go, a on, jak mól książkowy, dał się wciągać w jej odmęty coraz bardziej i bardziej. Nie wiedzieć czemu? – Szczęście zaczęło go drażnić. Najwyraźniej wiedza otworzyła mu oczy. Zobaczył, jak Szczęście bezgustownie się ubiera i jakie wieśniacze miewa maniery: na przykład – czka przy jedzeniu… Drażniło go jeszcze bardziej, gdy głośno łyżeczką mieszało cukier w filiżance. Każdy brzęk przyprawiał go o irytację. Gdy więc miewali gości zawsze było mu wstyd, że Szczęście nie zna manier…

Kiedyś, pewnego dnia, gdy obserwował przez teleskop gwiazdy, Szczęście przelało 11056611_900616200021951_1974640613837592055_npuchar goryczy. Przybiegło do jego pracowni i zaczęło rzucać w Patryka śnieżkami. Rozkojarzył się i przepuścił kometę, która przelatuje obok Ziemi raz na tysiąc lat. Wtedy powziął śmiały plan. I wszczął jego realizację w ciągu jednej sekund. A nawet milisekundy. Odtąd będzie zachowywał się wobec Szczęścia grubiańsko. Wtedy ono, Szczęście, obrazi się i odejdzie. No i  stało się, jak miało stać. Jak przewidział. Był szczęśliwy, bo Szczęście naprawdę odeszło.

 

 

Rozdział 3.

Zaczął żyć, a w jego wsi zaczęli go szanować i obdarzać pokłonami. Nosił długą plisowaną szlachmycę a na niej równie długi płaszcz umalowany konstelacjami gwiazd z całego nieba.

Tymczasem o losie Szczęścia nie dochodziły żadne wieści ni słuchy. Trochę go to martwiło; przecież był z gruntu ciekawym człowiekiem. Kiedyś w końcu dowiedział się, że Szczęście mieszka całkiem niedaleko: w domu sklepikarza z sąsiedniej mieścinki. Mimo iż czuł pogardę do Szczęścia, że do reszty stało się takie plebejskie, to pozazdrościł sklepikarczykowi. „Przecież mieszkało ze mną, jak może teraz żyć z tamtym?”

Nowy odważny projekt dojrzał w nim szybciej niż w sekundę. Namówieni przyjaciele otworzyli w pobliżu tamtego supermarket. I sklepikarz nie miał wyboru. Zwinął interes. Wyniósł się z mieścinki. Szczęście razem z nim.

I znów w jego duszy na długie dni rozgościł się spokój.

Pewnego jednak wieczoru, gdy siedział przed teleskopem i czekał na kolejną niezwykłą kometę, nagle doznał niebywałego olśnienia: w  czym niby nadlatująca kometa ma być lepszą od tej, którą ma namalowaną na płaszczu? Czy tylko, że znika na milion lat? Ale, przecież, jeśli jego płaszcz zaginąłby na milion lat a potem się odnalazł, to namalowana na nim kometa nie stała by się, z tego tytułu, niczym lepszą, niż jest. A już z pewnością nie gorszą od tamtej – z nieba. Oszołomiony głębią swych rozważań i przemyśleń usunął lunetę sprzed oczu i z pokorą spojrzał najpierw w rozgwieżdżone niebo, a potem na ziemię. Wtedy zobaczył, że spod ulicznej  latarni w jego okno nieśmiało spogląda Szczęście.

Omotany nieoczekiwanym wydarzeniem instynktownie wybiegł na ulicę i chwycił Szczęście za ramię. Ale zaraz potem pomyślał, że mogą ich zobaczyć, i wtedy ludzie znowu stracą do niego szacunek, więc odepchnął je. „Ach, biada mi!”– westchnął i usiadł na koszu na śmiecie. A wtedy Szczęście wybuchło płaczem: „Żegnaj, Patryku. To była nasza ostatnia szansa. Wyjeżdżam na zawsze.” – Powiedziało Szczęście, wywinęło się na pięcie i odeszło w siną dal.

 

Rozdział 4.

To jest koniec historii. Rozpił się. Przepił teleskop, płaszcz z gwiazdami, a potem nawet dom. Już na wsi nie darzą go szacunkiem. Ale na pokrzepienie zaprzyjaźnił się z Nadzieją. Stało się to wówczas, gdy zaczął zbierać butelki po piwie. Nad ranem Nadzieja spytała: „Nikt się tobą nie opiekuje?”

– Nikt. Wstawaj już z mego łóżka.

– Dlaczego zbierasz butelki z ciemnego szkła? Coś mi się zdaje, że takich nie skupują od ponad roku.

Tak. Wiedział, że ciemnych butelek nie biorą, bo za każdym razem w skupie zwracali mu na to uwagę, ale co mu po dobrych radach? Od czasu, jak Szczęście zawinęło się na pięcie był zobojętniały na wszystko i wszystkich. I tylko Nadzieja powtarzała mu niestrudzenie, żeby się nie zamartwiał, że Szczęście może jeszcze wrócić. Odpowiadał, że Szczęście nigdy nie kłamie, ale – prawda: mogło wtedy żartować.

Czasami po kolejnej libacji zdaje mu się, że Szczęście i Nadzieja to jedna i ta sama twarz.  Pije więc coraz więcej.

 

Rozdział 5.

To już naprawdę koniec. Nadzieję szlag trafił, gdy rozbił butelkę na jej głowie. Do Ziemi zbliża się kolejna kometa. Podobno sunie prosto mu w okno.

 

Ale Wy, drodzy Czytelnicy, nie bójcie się ani o Patryka, ani o siebie. Bo to wszystko, co tu napisałem, to tylko bajka. Za jakiś czas napiszę następną. I znów o miłości…

 

Przypadki doktora Trazoma