Ostatni łyk kawy, schłodzony, cierpki. Ręka wciąż jeszcze trzyma kubek, powoli obracając nim po powierzchni kuchennego blatu. A przed oczyma Marcina wciąż weranda nadbrzeżnej portugalskiej kawiarni i Małgorzata dopijająca ostatni łyk kawy. Pamięta, jak wstała i przykładając torebkę do brzucha, skierowała się w stronę parkingu. Zatrzymała się chwilę przed progiem, to bojąc się potknięcia, to zastanawiając, czy powinna odwrócić się, z zawinionym spojrzeniem. Nie odwróciła… A potem – ostatni łyk kawy, jego – samotnie pozostającego przy stole, dopełnił się już bez niej. Łyk jako nieoczekiwany rezultat zakończonej wspólnoty serc i ciał, łyk pełen zmysłowych pragnień i myśli. Łyk jako znak arbitra, zmieniającego decyzję i przywracającego pierwotny stan samotności i ponownego wyczekiwania na miłość.
Ostatni łyk kawy, schłodzony, cierpki. Okraszona złotymi grawiurami filiżanka przylega do policzka. Ale ona – Małgorzata, prawie nie czuje ciepła, pacyfikującego skórę. Przecież w umyśle znów przewijają się zdarzenia i obrazki z minionego „portugalskiego” lata. Znowu ta sama weranda w nadmorskiej kawiarni. Ich długa i trudna rozmowa. I ostatni łyk kawy, który upiła, nim wstała, kierując się ku wyjściu prowadzącemu w stronę parkingu. Coś powstrzymało ją przed samym progiem. Nie, nie bała się potknąć, ale nagle zatrzymało ją poczucie winy: przypomniała sobie jego oczy, zwłaszcza – smutne w nich iskierki. Chciała obejrzeć się do tyłu, ale resztką rozsądku powstrzymała się: nie może dalej użalać się nad nim – miłość i litość nie są kompatybilne. Ostatni łyk kawy był dla niej powrotem do… siebie. Ostatni łyk – oznaczał ujarzmienie mroku, który paraliżował jej wolę i instynkt samoobronny, samozachowawczy. Álvaro – właściciel czarnego Avengera, jej obecnie już ex-mąż, stał na parkingu w czarnych złoconych okularach obok diznajerskiej maszyny. Cierpliwie czekał.
Ostatni łyk kawy, schłodzony, cierpki. On – emerytowany rybak z tutejszego Obidos, nie cierpiał wystudzonej kawy. Przez całe życie wracając z całonocnych połowów jedyne o czym marzył – raczyć się tym świeżym, gorącym, czarnym jak smoła doszczelniająca rufę jego łodzi, napitkiem. Tak mu zostało do dziś… Dziś ostatnie krople upijał bez żadnej przyjemności i najchętniej pozostawiałby je w filiżance. Tym razem, po wypiciu resztek, nagle poczuł w ustach specyficzny posmak, jakby ta niewielka porcja napoju ujawniła mu jakąś oryginalną tajemnicę istnienia. Po wypiciu używki do dna i odsunięciu filiżanki, wciąż siedział na werandzie, tępo wpatrując się w ocean. Odkąd został sam, lubił tu przychodzić. Dzieci dawno wyfrunęły z gniazda, do Lizbony, a żonę odebrała mu na zawsze nagła straszna choroba. Pracując do seniorowego wieku, nigdy nie zwracał uwagi na ludzi. Tymczasem teraz, przesiadując godzinami, tu – w kawiarni, ale i na bulwarze, i przy skwerkach, nagle stal się uczestnikiem życia setek z nich. Przypatrywanie się licznym turystom, ale i zwykłym ludziom, było ekscytującym zajęciem. I właśnie dziś, upijając ostatni łyk kawy, wciąż próbował zrozumieć, co się wydarzyło przy jednym ze stolików.
Gdy tych dwoje weszło do kawiarni i zatrzymali się, wypatrując wolnego miejsca, on od razu ich rozpoznał: przecież codziennie, przez całe dwa tygodnie przychodzili tu razem. To byli chyba Polacy. Poznaje ich po tych bladych śmiesznie opalonych skórach i dziwnym języku, w którym słowa szeleszczą jak nadmorska trawa. Z ciekawością obserwował, jak zmieniała się relacja między dwojgiem tych młodych: od sztywności, przechodzącej w rozmyślną wesołość i żarty, do tłumionej delikatności i nieśmiałości pierwszych przypadkowych dotyków dłoni, po których, z jej strony, niespodziewanie następowała ciepła o niego troska, a z jego – jakaś dziecinna adoracja, dająca się wyczuć w każdym spojrzeniu i geście przeznaczanym dla niej. Tych dwoje wspólnie tworzyło dla siebie słodki w jego przekonaniu świat jednakich odczuć, uczuć i emocji.
Chociaż on, obserwując ich, czasami łapał się na myśli, że tych dwoje coraz bardziej przypominało mu starszą parę, mającą za sobą długie wspólne życie, taką jakich tu, w Obidos, całe zastępy, niż takich młodych jak oni, z których, jego zdaniem, żadne nie zaczęło jeszcze czwartego krzyżyka.
Tego właśnie dnia spodziewał się przy ich stoliku zwyczajowych gestów i wydarzeń. Jednak od pierwszej minuty wszystko szło nie tak. Młody mężczyzna zachowywał się nieswojo. I w tej jego obcości przejawiała się ni to jakaś wina, ni to próba załagodzenia jakieś niezręcznego gestu, przykrego błędu lub zwykłej pomyłki. Młoda dama zdecydowanie nie reagowała na wszelkie oznaki aktywności partnera. Zachowywała się, jakby na pokaz pragnęła manifestować swą uprzejmość, ale w przejawianiu uczuć i gestów, których u niej wcześniej było aż nadto, dało się teraz wyczuć wyraźną wstrzemięźliwość. Ani nie zaglądała mu w oczy, ani nie okazywała troski o jego bieżący wygląd (poprawianie kołnierzyka od koszuli, odgarnianie włosów, zachodzących mu na powieki), ani nie muskała spontanicznie jego dłoni i rąk. Ich rozmowę dziś trudno było nazwać dialogiem. Jego uwagi nieśmiało przerywały jej przydługie frazy, wymawiane przez nią jak dobrze przygotowany wcześniej monolog. Jej twarz przejawiała jakieś bliżej nieokreślone wyalienowanie.
Po jednej ze słownych potyczek dopiła ostatni łyk kawy, wstała i położywszy coś na blacie obok jego filiżanki, wzięła torebkę z sąsiedniego krzesła, odwróciła się i ruszyła w kierunku parkingu. Przed progiem na chwilę zatrzymała się, zaszczepiając nadzieję staremu rybakowi, wszystko obserwującemu z boku, że za sekundę wróci i wszystko co tu zaszło, okaże się jedynie niepotrzebną kłótnią. Ale nie. Po kolejnej chwili jej sylwetka skierowała się w stronę eleganckiej maszyny, przy której od dłuższego czasu stał i najwyraźniej cierpliwie czekał na nią jakiś zniecierpliwiony amante w czarnych złoconych okularach.
Młody człowiek wziął to, co położyła przed nim na blacie. To był klucz. Tak w każdym razie wydawało się staremu rybakowi zza odległego stolika. Trzymając klucz w jednej ręce, upił ostatni łyk kawy, wykonał ruch, by wstać, ale, ostatecznie zrezygnował, pozostał na swym miejscu. Nie czuł niczego: ani klucza w dłoni, ani chłodu filiżanki, ani powiewu morskiej bryzy, ani aromatu grillowanych kasztanów, przynoszonego przez porywisty wiatr od strony bulwaru. Nie słyszał nawet cichego pomruku odjeżdżającej dizajnerskiej maszyny. Czuł tylko cierpki smak ostatniego łyka kawy.
Ostatni łyk kawy, schłodzony, cierpki. I jej ostatnia, ostateczna decyzja: wraca do Portugalii. Marcin wciąż tam jeszcze mieszka. I cały na nią czeka. Jest tego pewna…