Jak Stiepan Stiepanowicz odkrył swój świat

Stiepan Stiepanowicz nawet w domu nie był w stanie się relaksować i zapominać o trudach pracy, których codziennie dostarczało mu wykonywanie zawodu myśliciela. Częste kłótnie z żoną dodatkowo wnosiły w jego byt poczucie utrapienia i stresu. Pewnego dnia zrozumiał: tak dalej się nie da. Trzeba coś zmienić. I to szybko.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować. Stiepan Stiepanowicz nie widział przecież żadnej alternatywy dla swej niekomfortowej sytuacji. Przeto coraz częściej miast wracać do domu po pracy – błąkał się ulicami miasta czując narastający w duszy bunt i psychiczne znużenie. Napotykani przechodnie nie pomagali mu w odstresowywaniu się. Wprost przeciwnie: drażnili go i konfudowali, a czasem nawet wywoływali poczucie nienawiści swą, jak mu się zdawało, lekkością życia, niedbalstwem i płytką, bezmyślną egzystencją.

Aż to pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie dla siebie, Stiepan Stiepanowicz wszedł do galerii sztuki, którą oto właśnie, co zamierzał minąć. Było to wydarzenie dla niego rodem z tych „hiper-niecodziennych”. Nigdy bowiem wcześniej nie zdarzało się Stiepanowi Stiepanowiczowi zauważać na ulicach takich, jego zdaniem, „bezwartościowych”, bezprodukcyjnych placówek. Dziwiąc się samemu sobie kupił bilet i wszedł do chłodnych, cichych pomieszczeń. Czując się w nich trochę niezręcznie Stiepan Stiepanowicz postanowił na przekór sobie sprawiać wrażenie osoby, dla której wizyta w muzeum to chleb powszedni. Sporadyczni o tej porze goście galerii bezgłośnie mijali go przemieszczając się od jednego obrazu do drugiego. Stiepan Stiepanowicz zdecydował się do nich przyłączyć i także po chwili on – Stiepan Stiepanowicz, zaczął snuć się korytarzami od arcydzieła do arcydzieła.

Portrety nieznanych ludzi, ważnych i bogato przyodzianych, ale i obrazy biednych ludzi na tle ich codziennego znoju i trudu nie pozostawiały ani w sercu, ani w głowie Stiepana Stiepanowicza choćby śladu emocji i myśli. Zmęczony takim bezproduktywnym marnotrawieniem czasu siadł w końcu na ławce, z pewną drażliwością wyciągnął nogi i był skłonny do podjęcia utarczki słownej z każdym, kto tylko ośmieliłby się sformułować pod jego adresem jakąkolwiek uwagę.

Ale stwierdziwszy, że nikt nie zwraca na niego uwagi, Stiepan Stiepanowicz uspokoił się i stopniowo, ta – tak wyjątkowo zalegająca wokół cisza (ale i przytulne poczucie chłodu, i ów specyficzny rodzaj oderwania od zewnętrznego świata) sprawiła, że poczuł się w przybytku sztuki najzwyczajniej dobrze. Tak! Spokój. Wcześniej nieosiągalny błogi spokój zawładnął nim i spowodował, że jemu, Stiepanowi Stiepanowiczowi, nie chce się stąd ruszać nigdzie. On – Stiepan Stiepanowicz zamierza siedzieć tu, relaksować się i kontemplować atmosferę sal, ten ich niezwykły spokój, te ich porozwieszane zewsząd obrazy, a nawet po prostu: ściany, lustra, żyrandole i lampy, które tak ładnie oświetlają galeryjne płótna.

Nagle wzrok Stiepana Stiepanowicza padł na mały obrazek wiszący prawie naprzeciwko. Niespodziewanie dla samego siebie zaczął wpatrywać się w uwiecznione na płótnie obraz-morze-034morze, lekko pokryte drobnymi zmarszczkami, na stare kutry rybackie wciągnięte na brzeg i ułożone kilami do góry. Nieopodal morza dało się dojrzeć wioskę z małymi domkami i mieszkańcami, których wizerunek prostego życia wpajał w duszę Stiepana Stiepanowicza poczucie relaksu i spokoju. Stiepan Stiepanowicz wstał, podszedł do malowidła. Teraz przed jego oczyma jawiły się szczegóły, których wcześniej nie widział: piasek, poryty śladami bosych stóp, konar powalonego drzewa (prawie bez gałęzi) i morze w oddali: morze – z drobnym jachtem trzymającym kurs w stronę rybackiej przystani.

Ów obraz Stiepana Stiepanowicza zachwycił całkowicie. Bo tylko na pierwszy rzut oka utrwalony w nim pejzaż zdawał się być statycznym i nudnym. Wpatrując się wnikliwiej stopniowo dostrzegał nowe szczegóły, które wyzwalały u Stiepana Stiepanowicza wręcz radosne zadziwienie. Oto promienie słońca prześwitując zza lekko zamglonego nieba rozjaśniały morze i brzeg… Oto tam, ścieżką prowadzącą do wioski idzie stary człowiek, ubrany w prosty rybacki sweter, boso, z sękatym kijem, w dziwnym kapeluszu… O! I po piasku pełźnie maleńki krab, pokonując wydmy… Lekki dotyk ramienia przerwał Stiepanowi Stiepanowiczowi kontemplację. Starsza kobieta – nadzorczyni sali cicho i grzecznie poinformowała, że za chwilę muzeum zostanie zamknięte, i że goście proszeni są o opuszczenie budynku.

Stiepan Stiepanowicz powoli i w zamyśleniu ruszył w kierunku drzwi, zachowując starannie w pamięci to, co zobaczył. Na jego twarzy błąkał się od dawna niewidziany uśmiech, wygładzający wszelkie zmarszczki i znużenie. Przebywając w takim nietypowym stanie Stiepan Stiepanowicz dojechał do domu i po raz pierwszy od dłuższego czasu nic nie odpowiedział na warczenie żony. Zjadłszy w zadumaniu kolację poszedł do łóżka, całkowicie porażając małżonkę swym niespotykanym spokojem i zrównoważeniem. Cały kolejny dzień Stiepan Stiepanowicz spędził w jakimś półśnie nie reagując na żadne intryżki ani małżonki (o poranku), ani współpracowników (za dnia). A po pracy, powoli i świadomie skierował się znajomą uliczką w stronę muzeum.

Obraz, rozumie się, był na miejscu. Ale i tak ów naturalny fakt u Stiepana Stiepanowicza wywołał szczere zadowolenie. Z radosnym wyczekiwaniem podszedł do płótna i ponownie zaczął się mu uważnie przyglądać. Ciekawe! Oto odniósł wrażenie, że żaglówka znacznie bardziej przybliżyła się do brzegu i urosła rozmiarem. Było to dla Stiepana Stiepanowicza tak zdumiewające odkrycie, że mimowolnie cofnął się dwa kroki do tyłu, ale potem znów podszedł bliżej i jeszcze bardziej wnikliwie utkwił spojrzeniem w obrazie. Na pokładzie żaglówki dało się teraz dostrzec trzech zajętych takielunkiem żeglarzy. Zaś na brzegu siedział jakiś pies z wywieszonym językiem i spoglądał na łajbę, najwyraźniej także oczekując jej przybycia. Na ścieżce prowadzącej z wioski do morza nie było już starca, szła za to młoda kobieta owinięta szalem, w pstrokatej sukience. Jej bose stopy grzęzły w piasku… Oblizawszy nagle spierzchnięte wargi Stiepan Stiepanowicz zamrugał oczyma, rozumiejąc, że oczy nie oszukują – zawartość płótna jest po prostu trochę inna! Przenosząc wzrok na wioskę zauważył, że między niektórymi drzewami porozciągane są sznurki, na których wisi łopoczące na wietrze pranie. Przyglądając się uważniej mógł nawet określić, co wisi. W niektórych domostwach pootwierane były okna, i nawet z jednego ktoś wyglądał!

Wpatrując się w płótno Stiepan Stiepanowicz nie zauważył, jak chwila po chwili rozszerzał się format obrazu i jak powiększały się uwiecznione na płótnie detale otaczając i zabierając Stiepana Stiepanowicza w ich własny świat. Włosy zaczął targać mu lekki wiaterek wiejący od morza i przynoszący stamtąd silny, bogaty zapach morskiej wody. Zalegając w płucach powodował lekkie zawroty głowy. Dochodziło do niego odległe szczekanie psów, a nawet czyiś ledwie słyszalny, miły uchu śpiew. Odwrócił głowę w stronę ścieżki i ujrzał tę samą kobietę, która lekkim krokiem podchodziła już prawie do brzegu. Podmuchy wiatru to owijały rąbki sukni wokół jej smukłych nóg, to nagle odrzucały je w tył wyraziście zarysowując sylwetkę kobiety… Ale, gdy właśnie machnęła ręką i coś krzyknęła… Stiepana Stiepanowicza gwałtownie i mocno pociągnięto za rękaw, przerywając mu dalszą kontemplację.

Oszołomiony rozejrzał się i zobaczył przed sobą tę samą, co wczoraj nadzorczynię sali. Kręciła głową i mówiła z lekka zawinionym głosem: „Przepraszam, ale nie mogłam się doprosić o pana uwagę. Pan, jakby w ogóle niczego nie słyszał.” Kiwnąwszy głową na znak wybaczenia Stiepan Stiepanowicz skierował się w stronę drzwi wciąż będąc jednak pod wpływem tego, co zobaczył. Tak bardzo chciał usłyszeć, co zawołała ta kobieta z obrazu. A tu – taki pech! A przecież poczucie przynależności do czyjegoś cudzego życia wreszcie przyjemnie podnieciło i podekscytowało jego wyobraźnię. Nigdy dotąd Stiepan Stiepanowicz nie interesował się innymi ludźmi: jak żyją? Jakie nurtują ich problemy? Kto komu i z kim przestaje?… A tu – proszę! Jakże chciałby wiedzieć, kim była ta kobieta? Czyj pies czekał na brzegu? I co to tam za wioska, w oddali?! Rozmyślając o tym wszystkim nie zauważył jak i kiedy dojechał do domu. Nieśmiałe podpytywania żony prześlizgiwały się obok jego świadomości, zupełnie jak ci ludzie zwiedzający obok niego galerię. Machinalnie coś przekąsiwszy nie włączając nawet telewizora Stiepan Stiepanowicz poszedł do łóżka, a zasypiając zanurzał się w myślach i uczuciach, które przepełniły go dziś nową niezwykłą energią.

Matylda bezradnie patrzyła na męża, który jak nigdy dotąd przypominał jej lunatyka. Kobietę zaczęły trawić i dręczyć lęki. Jednak oczywiste podejrzenie, że mąż znalazł sobie kochankę odpadło w przedbiegach. Całe jego zachowanie mówiło o tym, że najprawdopodobniej Stiepan Stiepanowicz wpadł w sidła, ale nie kochanki, a jakiejś groźnej sekty, lub jest pod wpływem nieuczciwego, przebiegłego medium. Trzeba coś zrobić, aby ratować rodzinę. I Matylda postanowiła przekonywać rano męża, niech weźmie ją ze sobą na spotkanie z domniemanym oszustem.

Rano, po wysłuchaniu prośby żony, Stiepan Stiepanowicz miał zagwozdkę. Wziąć ze sobą Matyldę do muzeum? Po co? To znaczy, wiadomo, po co ludzie chodzą do muzeum. Tyle tylko, że jego żona nigdy wcześniej nie przejawiała woli odwiedzania podobnych przybytków. To nic, że, zresztą jak i wcześniej on sam. Już wyobrażał sobie, jak przyjdą tam i żona ujrzy obraz… jego obraz! Niedoczekanie! To, że w muzeum pełno jest innych dzieł, artystów reprezentujących różne gatunki, nie ma znaczenia. Przecież całe muzeum dla Stiepana Stiepanowicza skupiało się w tym jednym, tym jedynym, konkretnym obrazie nieznanego mu artysty. I miałby go dzielić teraz z żoną? To, że do tej pory nawet nie zainteresował się, kto jest twórcą i jaka jest nazwa obrazu? – Dla Stiepana Stiepanowicza nie miało najmniejszego znaczenia. A żona, wiadomo, od razu zaczęłaby mu o to suszyć głowę.

A zatem w jego świat, w świat, który Stiepan Stiepanowicz w końcu odkrył dla samego siebie zamierzają brutalnie wtargnąć. Może nawet unicestwić go, stłamsić, wyciągnąć na światło dzienne ukryte głęboko treści! W jednej krótkiej chwili własną żonę bezpowrotnie ujrzał po stronie swych wrogów, ludzi, od których ucieczkę Stiepan Stiepanowicz znalazł sobie w muzealnym płótnie. Złowrogo patrząc na Matyldę gorączkowo szukał wyjścia, by odmową nie spowodować jeszcze większych podejrzeń o przyczynach swego zachowania. Szukał wyjścia, jak ranione zwierzę, które stara się skryć swe schronienie przed myśliwym…

I przez cały ten długi, nudny dzień Stiepan Stiepanowicz powarkiwał, czynił uniki i okłamywał początkowo żonę, a potem współpracowników, którzy jak się raz zmówili, tak już bez końca dworowali sobie, nie dając chwili spokoju, tak niezbędnego dla udręczonej duszy Stiepana Stiepanowicza… A ta żyła tylko jednym: co dzieje się TAM, teraz, bez niego?… Czy jacht dotarł do wybrzeża? Czy przybył z wielkim połowem? Kto jest tym szczęśliwcem, na którego spotkanie wychodziła kobieta z odległej wioski?

I oto ona, długo oczekiwana chwila, o której tak myślał Stiepan Stiepanowicz przez cały czas – nadeszła.… Obraz jest przed nim. Łapczywie wdychając morskie powietrze, wzdychając i radując się ze spotkania Stiepan Stiepanowicz niestrudzenie patrzył na krajobraz, delektując się nowymi detalami i rozpoznając stare. Żaglówka była tuż, tuż…

Na jej pokładzie stało kilka beczek z nieznaną zawartością. Dalej leżała zwinięta jak wąż lina. Trzech rybaków przygotowywało się do cumowania jednostki. Kobieta cierpliwie siedziała na odwróconej łodzi i spod daszka dłoni spoglądała na żaglówkę. Słońce już opuściło się bardzo nisko nad horyzont a jego promienie jaskrawo rozświetlały przystań, szybując nad falami, powodując błysk olśnienia, by znów zatracać się w słupach wody.

Nagle czując zmęczenie, nie zastanawiając się Stiepan Stiepanowicz przysiadł na zwalonym konarze drzewa i wyciągnął z przyjemnością nogi. Następnie, pomyślawszy chwilę, zdjął buty i skarpetki, czując pod stopami gorąc wilgotnego piasku. Marynarka wraz z krawatem zawisła obok na konarze.

Słysząc pokasływanie Stiepan Stiepanowicz obejrzał się i zobaczył starego człowieka. Siedział w kucki po drugiej stronie konaru. Przychylnie mrużąc oczy skinął głową na Stiepana Stiepanowicza i rzekł do niego coś w melodyjnym, nieznanym języku. Stiepan Stiepanowicz rozłożył ręce i uśmiechnął się w odpowiedzi.

… Naprawiać rozdarte sieci przychodziło mu początkowo trudno. Wymagało cierpliwości i pewnej zręczności. Ale w miarę upływu czasu, Stiepan Stiepanowicz nauczył się sobie radzić czując niepojęta dumę, gdy starzec skinął mu z aprobatą oceniając efekty jego pracy…

Każdej nocy Matylda bezradnie przygryzała wargi, obserwując, jak mąż po powrocie do domu z rozkoszą pluszcze się pod prysznicem zmywając z siebie pot i zmęczenie po ciężkiej zapewne pracy. Niepojęte oparzenia słoneczne, pęcherze na zrogowaciałych dłoniach, spokój i pełen relaks. A nocą dziwne wypowiadane przez sen frazy w nieznanym języku. Co się dzieje z jej mężem – Stiepanem Stiepanowiczem? Ona – Matylda, za czorta nie rozumie i nie wie…

*

Za każdym kolejnym razem, melodyjny, miękki język stawał się coraz wyraźniejszy. Stiepanowi Stiepanowiczowi obiecali nawet zabrać go w morze, gdy tylko trochę okrzepnie.

*

Pewnego wieczora nadzorczyni muzeum nie zauważyła dziwnego gościa jak zwykle zadumanego przed obrazem. Wtedy podeszła do płótna osiemnastowiecznego artysty i popatrzyła na dobrze znany sobie pejzaż.

Ze zdumienia jej usta otworzyły się szeroko i głośny, zachrypnięty, nieartykułowany dźwięk rozległ się po całej sali. Wszystko było jasne i czytelne: żaglówka płynąca od strony horyzontu, zamglone, zachodzące słońce i… Współczesna marynarka z krawatem sieroco wiszące na powalonym drzewie. Poniżej zostały starannie wmalowane przez osiemnastowiecznego malarza zrzucone pospiesznie czarne, męskie buty, lekko pokryte piaskiem. A tam, w dali… Jeśli przyjrzeć się uważnie… Ścieżką prowadzącą do wsi podążało dwoje ludzi: bosy starzec z sękatym kijem i mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach. Z tyłu za nimi biegł wiejski pies…

Stiepan Stiepanowicza przypadki