77 Festiwal w Dusznikach-Zdroju – recital Aimi Kobayashi

Wreszcie! – Po pięciu festiwalowych dniach wreszcie Chopin w najwyższych rejestrach: romantyczny, błyszczący, melancholijny, tańczący, zadumany… Chopin mistrzowski i pełen wirtuozerii, Chopin, na którego od pierwszego dnia cierpliwie czekaliśmy i w końcu doczekaliśmy się. A wszystko za sprawą fenomenalnego recitalu filigranowej japońskiej dziewczyny z rozwianym kruczo-czarnym włosem…


Aimi Kobayashi – zdobywczyni IV nagrody na ostatnim Konkursie Chopinowskim – o której mowa – dzień wcześniej, podczas gry w ramach festiwalowego „Nokturnu”, z racji formuły koncertu niewiele zagrała dla nas szopenowskiej nuty. Jednak nawet jej jeden, jedyny, niewielki „klejnocik” – nocny, rozkołysany księżycowymi blaskami walc As-dur op. 42 wystarczył, aby z jeszcze większym zniecierpliwieniem czekać na dzień duchowej biesiady.
A biesiada rozpoczęła się zaledwie szesnaście godzin później. Japońska Artystka zapoczątkowała ją kultowym już na tym festiwalu „Lento con gran espressione cis-moll”. Kilka dni wcześniej grali go przecież tutaj i Rafał Blechacz z Bon-sori Kim, i Bruce Liu. O ile jednak ci pierwsi, ale i „kanadyjski wirtuoz-karateka” uczynili z nokturnowego Lenta mniej czy bardziej słodko-melancholijny drobiazg serwowany na bis (by przynieść rozemocjonowanym słuchaczom pokoncertowe ukojenie), o tyle pod palcami Kobayashi pośmiertny nokturn Chopina wybrzmiał jak tajemnicza oda artystki do najgłębszych pokładów ludzkiej duszy. Każdy dźwięk mienił się i wibrował w takt snującej się nostalgicznej nuty, każda fraza w harmonii z poprzedniczkami, do samego końca ewokowała nastrój zadumania i głębokiego smutku. I nawet środkowe motywy w F-Dur, przywołujące frazy z II Koncertu Chopina (i pieśni „Życzenie”), nie ujęły z tej zadumy ani mgnienia.
Do kolejnego przewidzianego w programie nokturnu fis-moll op. 48 nr 2 artystka przystąpiła po długo wybrzmiewającej na zakończenie „Lenta” ciszy. Nie odezwały się żadne oklaski. Zahipnotyzowana publiczność trwała jak fala zastygłego wulkanu. We wnętrzu żar – w zewnętrznej powłoce twarda skorupa. Niezdolna do skruszenia. Cisza stała się niepodzielną częścią poprzedzającego i następującego po niej utworu.
Tym razem nokturn w interpretacji Kobayashi mimo minorowej tonacji niósł romantyczne, ciepłe, ale i także przepełnione tęsknotą emocje. Błyszczący chwilami, a chwilami pokryty delikatnym matem dźwięk pianistki, to przydawał melodii żywiołowego wyrazu, to na powrót przywracał nokturnowy rzewny śpiew potoczystej melodii. I znów na zakończenie długa cisza. Cisza-wytchnienie, cisza-zapowiedź, cisza eksplodująca niespodziewanym kolejnym głębokim akordem otwierającym pośmiertnie Chopinowskie Fantaisie-Impromptu cis-moll op. 66.
Feeria blasków, palety kolorów – to nie jest opis warsztatu malarza. To malowane dźwiękami muzyczne obrazy, z niezwykłą wirtuozerią roztaczane przez artystkę. Potoczysta, pełna wigoru melodia pod jej palcami wybrzmiewała jak letnia burza: to grzmiała, mknęła, mroziła krew w żyłach, to przyprawiała o strach… i w końcu, jak przystało na letnią burzę, wirtuozowskie wykonanie zwieńczone zostało długo wyczekiwanym przynoszącym ukojenie blaskiem powracającego słońca.
Długie oklaski. Estrada pustoszeje. Artystka w pokoiku garderoby zbiera emocje do kolejnej części programu: Klavierstucke op. 119 Johannesa Brahmsa.
Pora więc na krótką anegdotę: kiedyś, po publikacji Ballad Brahmsa (op. 10) zapytano go, jak dalece komponując je, inspirował się balladami Chopina? „A kto to jest pan Chopin?” – zadziornie odpowiedział. I jakkolwiek anegdotka ta brzmi mniej lub bardziej wiarygodnie, to w jakiejś mierze dobrze obrazuje, jak bardzo estetyka muzyczna Brahmsa (dla niego samego, ale i dla nas) różni się od szopenowskiej estetyki. W istocie: wiele dzieli geniuszy z tej samej epoki. Cóż zresztą w tym dziwnego? Brahms przyszedł na świat, gdy Chopin święcił już pierwsze paryskie sukcesy, natomiast umarł blisko 50 lat po śmierci Chopina. Nowe pokolenie romantyków zdążyło wznieść nowe muzyczne pałace. Piszę o tym, gdyż Klavierstucke op. 119 stało się tym samym doskonałym probierzem muzykalności i w ogóle ogólno-muzycznego warsztatu pianistki. Konkurs Chopinowski dowiódł niekwestionowanych szopenowskich i w ogóle wirtuozowskich walorów Aimi Kobayashi, ale czy Brahms (daleki do utożsamiania się z estetyką muzyczną Chopina) je potwierdzi?
Potwierdził. Wszystkie utwory składające się na op. 119 pod palcami Kobayashi zabrzmiały nienagannie stylistycznie, przekonująco i… wciąż romantycznie. Romantyczny Brahms zabrzmiał w jej wirtuozowskim wykonaniu z podobną siłą i sugestywnością przekazu, choć, z konieczności, dalekim od szopenowskiego stylu definiowanym specyfiką rubata. Poza wszystkim inna faktura – z bardziej zagęszczoną linią melodyczną, kompletnie nieobecny „akord chopinowski” przyprawiały artystce nowe wyzwania. Wyszła z nich z tarczą. Podobnie jak wcześniej Chopin – Brahms w wykonaniu Aimi Kobayashi także zniewalał.
Po przerwie artystka powróciła do Chopina. Cztery scherza, każde mieniące się blaskiem i ogromną dozą energii, ale i wyrafinowanym w lirycznych fragmentach muzycznym smakiem. I znów powróciły do mnie piękne wspomnienia wspaniałych wykonań, którymi Aimi Kobayashi na zawsze się wpisała w konkursowe annały. Słuchając scherz, obserwowałem, zdawało się, magiczną grę cieni i promieni słonecznych za oknem. A może to nie był tylko zwyczajny spektakl natury? Może i słońce, i cienie, i cicho szumiące krzewy, i z gracją kiwające się gałęzie na wysokich drzewach, roztańczyły się pod dźwiękami muzykującej artystki i jej wtórowały?
. . .
Aimi Kobayashi – recital w dniu 10 VIII.
Bisy: Schumann – Arabeska C-dur op. 18, Chopin – preludium e-moll op. 28 nr 4