Eesjo-recenzja z recitalu Julianny Awdiejewej

„Mistrzyni klawiatury. Jej gra hipnotyzuje, przykuwa słuchacza. Jest w niej ogień i głębia. I zarazem delikatność kobiety. Swoją grą wydobywa całe piękno muzyki…” (Refleksje mojej żony po wysłuchanym recitalu artystki)

Spośród wszystkich tryumfatorów Międzynarodowych Konkursów Chopinowskich w Warszawie – to ona należała do artystek, którym przyznanie lauru zwyciężczyni (XVI edycja, rok 2010) w wielu opiniotwórczych środowiskach wywołało lawinę żarliwych dyskusji i sporów. Jednych decyzja jurorów sprowokowała do wygłaszania teorii spiskowych, drugich – tych bardziej radykalnych, nawet do knucia obyczajowych intryg.

Jak sądzę, nie wszyscy z tych najbardziej krewkich pamiętali, iż ona – Julianna Awdiejewa w roku 2002 wygrała V Międzynarodowy Konkurs Młodych Pianistów Arthur Rubinstein in memoriam w Bydgoszczy. Drugie miejsce na tym konkursie zdobył Rafał Blechacz…

Cóż! Jesteśmy niewątpliwie narodem krewkim, skłonnym do żywiołowych ekscytacji, więc i w konsekwencji doszukiwanie się machinacji w ocenach jurorów to jedna ze specyfik „naszego narodowego Konkursu”. I czy chcemy czy nie, trzeba się z tym chyba pogodzić. I dlatego wielu melomanów już dawno do takiej emocjonalno-kulturowej otoczki przywykła i na jej podsycanie mruży pobłażliwie oko. Należę do nich. Należę także do takich, którzy od początku z życzliwą atencją śledzili turniejowe poczynania mieszkającej wówczas w Rosji pianistki i do samego końca ufali w jej szopenowski tryumf.

Julianna Awdiejewa zawsze mnie zachwycała perfekcyjną wirtuozerią, zawsze fascynowała nietuzinkową techniką, ale także specyficznym indywidualnym sposobem interpretowania Chopina, z charakterystycznymi dynamicznymi frazami i „energetycznym” rubato. Czy i jak dalece tego typu sposób gry odwzorowywał zamysł kompozytora? – Nie wiem. I uważam, że dzisiaj podobne dyskusje nie służą już niczemu. Mamy XXI wiek, mamy współczesne nastawione na gigantyczne forte instrumenty, są też wielkie sale koncertowe z komputerowo wystudiowaną akustyką i jest wszędobylska elektronika przekazu… To wszystko tworzy kompletnie inne warsztatowe środowisko niż to, w którym tworzył swoje dzieła poeta fortepianu. Jak więc w dzisiejszych warunkach odnalazłby się i propagował swoją sztukę Chopin? – przypomnę: skłonny do akceptowania innego niż własne interpretacje swych dzieł – nikt nie wie i nie może wiedzieć. I nikt tym samym nie powinien wystawiać wiarygodnej, jednoznacznej i powszechnie akceptowanej w tej materii oceny.

Zwycięstwo w Konkursie otworzyło przed Julianną wszystkie największe estrady świata. Jej kariera nabrała niebywałego przyspieszenia. Z nieopierzonego, acz uzbrojonego w ostre pazurki szopenowskiego pisklęcia, na naszych oczach wyłoniła się, opierzyła i wyrosła heroina w wielkim stylu – królowa fortepianu XXI wieku. I jeśli nie stała się słowiańską odmianą Marthy Argerich, to z pewnością jest najpierwszą niepowtarzalną i nie do naśladowania przez nikogo samą sobą – Yulianną AVDEEVĄ. Dziś w sesji wieczornej przed zgromadzoną do ostatniego krzesełka dworkową publicznością dała recital w iście arcymistrzowskim wydaniu.

Przy pomniku Fryderyka, obok Dworku Chopina. Ostatnie godziny przed koncertem.

Swój występ, jak przystało na heroinę fortepianu, zapoczątkowała jednym z najwspanialszych dzieł pianistycznych w historii muzyki, jednym z najtrudniejszych do wykonania utworów Beethovena – Wielką sonatą fortepianową B-dur op. 106. Beethoven rzekomo miał powiedzieć swemu wydawcy, że „oto oddaje mu w ręce sonatę, która będzie twardym orzechem do zgryzienia”. Rzeczywiście, ogromne rozmiary dzieła, które przez urodzonego w Bonn wiedeńskiego klasyka zostało szkicowane już w roku 1817, ostatecznie zakończone zostało po długich dwóch latach pracy. Swoją monumentalną sonatę kompozytor wręcz naszpikował wyzwaniami technicznymi i muzycznymi dylematami z którymi musiał mierzyć się grający ją artysta. Mało tego – przez długi czas dla współczesnych Beethovenowi wirtuozów dzieło to wydawało się niemożliwym do zagrania przez nikogo(!). Nawet dzisiaj dla zawodowo koncertujących pianistów jest uważane za wyzwanie z gatunku najbardziej karkołomnych.

I właśnie interpretacja tej posągowej sonaty, tego „twardego do zgryzienia orzechu” wypełniła artystce całą pierwszą część wieczornego koncertu.

Jeśli miałbym krótkimi słowy ująć maestrię wykonania Avdeevej, odwołałbym się do retoryki… „rozszyfrowywania sfinksa”. Taką alegorię zapewne miał na myśli wielki francuski romantyk Hector Berlioz, który o opus 106 napisał: „Ta sonata dla każdego pianisty jest jak (nieodgadniona) zagadka sfinksa”. Poszerzając stwierdzenie Berlioza, po dzisiejszym recitalu mógłbym dodać, że sfinksem była i dla nas – zgromadzonej i we dworku, i „pod chmurką” publiczności. Ale zagadką do rozwikłania była nie tylko intencja towarzysząca zrozumieniu dzieła, lecz także warsztatowe środki, którymi Avdeeva zagłębiała się, wnikając w tkankę utworu, a czyniąc to, wciągała za sobą coraz bardziej zahipnotyzowanych jej interpretacją słuchaczy. Jak ona to robiła, że z uwagą śledziliśmy jej każdy zamysł muzyczny i estradowy gest? Z minuty na minutę pod palcami artystki sonata naprzemiennie wygrzmiewała, „krzywiła się” torpedowana kaskadami akordów, mamiła pasażami, przytłaczała formą. Przeplatające się figury rytmiczne w fortissimo i delikatne pasaże fortepianu (szczególnie w pierwszej części dzieła) z pewnością wymagały od niej zarówno ostrego ataku, jak i filigranowej delikatności. Na szczęście takie przymioty to nieodzowne narzędzia „heroin w wielkim stylu”. Z wymogami tymi Avdeeva radziła więc sobie z iście mistrzowskim zacięciem i precyzją. Z prawdziwą przyjemnością słuchało się muzyki, widząc z jaką swobodą wydobywała się spod palców pianistki.

Popiersie Fryderyka, a pod nim cień siedzącej przy fortepianie Julianny

Sonatowe adagio w interpretacji artystki trwało blisko kwadrans. Długo, a jednak nie aż tak bardzo! Niektórzy pianiści odgrywają je w niemal pół godziny(!). Za to następujące w kolejności introduzione, oparte na zestawie ekspresyjnych ornamentów, przemknęło jak porozczapierzane na niebie chmury pod podmuchami porywistego wiatru. Niby także niekrótko, a przecież niepostrzeżenie.

I wreszcie finał sonaty. Finał w postaci monumentalnej fugi, który w opus 106 Beethovena z uwagi na niezliczoną ilość różnej konfiguracji figur dźwiękowych od każdego wykonawcy wymaga absolutnej kontroli i skupienia. I finał ów, w interpretacji Avdeevej, jak przystało na królową największych sal koncertowych świata, wybrzmiał wirtuozowsko, z rozmachem, mistycznie i… zagadkowo. Zagadkowo, niczym zapatrzony w odległy horyzont nad egipskimi piaskami sfinks? Być może. Ważne, że w tym enigmatycznym finale finału bez reszty dominował nasiąknięty optymistycznym wydźwiękiem końcowy pochód pasaży zwieńczony akordem durowym B – gdzie owe „B”, jak w niemieckim przymiotniku „behaglich” symbolizowalo wreszcie uzyskany błogi nastrój. I właśnie takim nastrojowym wydźwiękiem akordu artystka sfinalizowała sonatę.

Oklaski po zakończonym dziele wybuchły natychmiast. Kilkanaście sekund później cała publiczność w Sali Dworku Chopina nagradzała artystkę owacją na stojąco. Kilkukrotnie wywoływana na estradę miała wilgotne oczy, a dłonie na sercu…

Rozpoczęła się przerwa. A przerwa, to jak zwykle dobra sposobność do przytoczenia muzycznej anegdoty. Będzie jednak mniej optymistyczna od finału sonaty.

„(…) Ten poczciwy Balzac – pisał Franciszek Liszt – uważa, że mężczyzna jest naprawdę kompletny dopiero z siedmioma kobietami. Oto ich wyliczenie: kobieta od spraw ogniska domowego, kobieta z sercem, rozumem, szalona, kapryśna, znienawidzona i wreszcie ta, na którą się czeka i której się szuka, a nigdy, nigdy nie posiada. Widzisz, że jestem jeszcze zasmucająco niekompletny?” – zwracał się w liście wielki Madziar do swej konkubiny, Marii d’Agoult – matki ich trojga dzieci. Pisał pod koniec swego życia, w podobnym czasie, gdy w jego kajecie twórczym wciąż pojawiały się nowe tchnące egzystencjalną zadumą „zasmucająco niekompletne” miniatury, między innymi jak te, którymi Yulianna Avdeeva rozpoczęła II część swojego recitalu. Czy ukryta w tych filozoficznych przesłaniach kontemplacja, a nawet histeryczna rozterka stojącego u schyłku życia kompozytora – tak sugestywnie, ale i brawurowo zinterpretowana przez pianistkę – były wiernym odbiciem jego egzystencjalnych wahań i moralnych rozdarć, rozdarć podobnych do słów skierowanych w liście do konkubiny? Każdy ze słuchaczy mógł ocenić sam…

Po mrocznych muzyczno-filozoficznych refleksjach, którymi przesiąknięta jest schyłkowa twórczość stojącego nad grobem Liszta, wreszcie przyszła pora na wyczekiwanego przez nas wszystkich Chopina. Recital tryumfatorki Konkursu Chopina bez utworów Chopina w repertuarze? – Nie wybaczylibyśmy!

I pojawiły się zadedykowane przez kompozytora hrabinie Czartoryskiej mazurki opus 30 – czupurne, melancholijne, z dużą domieszką szopenowskiego „żalu”. Te same mazurki, które pianistka grała przed publicznością i jurorami XVI Konkursu Chopinowskiego. Wydane w roku 1837, w tym samym, w którym Chopin poznał George Sand, do czego doszło, nawiasem mówiąc, w salonie wspomnianej wyżej Marii d’Agoult.

Mazurki szopenowskie – to jedne z najchętniej grywanych przez Avdeevą poematów-miniaturek. Te które brzmiały dziś pod palcami artystki, jak przystało na rdzenną Słowiankę, i podczas Konkursu, i teraz tchnęły słowiańską melancholią i zadumą. Być może pianistka z dużym pietyzmem dostosowała się do rad samego Chopina, który zalecał, by: „lewa ręka była kapelmistrzem, by utrzymywała ścisłe tempo, podczas gdy prawa dłoń powinna igrać swobodnie z rytmem oraz wyzwalać prawdę muzycznego wyrazu z wszystkich rytmicznych więzów, czy to przez niezdecydowanie, ociąganie się, czy też wpadanie z niecierpliwą popędliwością wcześniej i żywiej, jak mówca w namiętnej mowie…”.

(Przy okazji warto nadmienić, że w historii Konkursów Chopinowskich nagrody za najlepsze wykonanie mazurków nierzadko przypadały właśnie Rosjanom. Tak było już podczas II Konkursu w roku 1932. Aleksander Uniński – zdobywca mazurkowego lauru – przez konkursową publiczność uznawany był za Rosjanina. Tak było i w edycjach następnych: w 1937 roku – Jakub Zak, w 1949 – Bella Dawidowicz ex equo z Haliną Czerny-Stefańską. I wreszcie w roku 2010 – Daniił Trifonov).

Zwieńczeniem całego ponad dwugodzinnego recitalu Avdeevej było brawurowe wykonanie opusu 22 czyli: Wielkiego Poloneza Es-dur z poprzedzającym polonez Andante spianato. Pomimo widocznego już zmęczenia pianistki utwór zagrała z wirtuozowskim polotem i rozmachem. Bardzo nieliczne umykające bądź niedograne do końca dźwięki nie miały już żadnego znaczenia. Był pięknym finałem kolejnego dnia festiwalowych wspaniałości.

I znów po ostatniej nucie oklaski wybuchły natychmiast. Znów żywiołowe owacje a potem trzy bisy – wszystkie szopenowskie: Lento con gran espressione cis-moll, Walc Es-dur op. 18, mazurek f-moll op. 7 nr 3.

Zmęczona pianistka nim opuściła scenę, znów przyłożyła rękę do serca…

. . .

7 VIII 2023 roku, godzina 20:02, Dworek Chopina w Dusznikach-Zdroju

Yuliana Avdeeva – Recital pianistyczny

PROGRAM

BEETHOVEN: Sonata B-dur op. 106 „ Hammerklavier“

Po przerwie

LISZT: Bagatelle sans tonalité S. 216a, Unstern! – Sinistre S. 208, Legende S.175 nr 2 St. François de Paule marchant sur les flots

CHOPIN: 4 Mazurki op. 30, Andante spianato i Wielkie Polonez Es-dur op. 22

Bisy:

1 Chopin: Lento con gran espressione cis-moll op. post.

2 Chopin: Grande valse brillante Es-dur op. 18

3 Chopin: mazurek f-moll op. 7 nr 3