Zawsze zjawia się na scenie cicho, skromnie, jakby mimowolnie i niepostrzeżenie. Gdy więc rozległ się trzeci gong i gdy na sali Filharmonii Narodowej w Warszawie przygaszono światło, każdy z publiczności zaczął go niecierpliwie wypatrywać, bo przecież nikt nie chciał przeoczyć tak szczególnej dla wydarzenia chwili.
I w końcu on – Grigory Sokolov – pojawił się. Jak zwykle ubrany w czarny frak. Na głowie – srebro, wyraz twarzy: skupiony, bez zbędnych grymasów.
Gdy rozległy się powitalne oklaski – nie zwracał na nie uwagi. Wolnym krokiem stąpał po scenie, koncentrując się na lśniącym pośrodku sceny fortepianie.
Prawdopodobnie w tej szczególnej chwili zgromadzeni na widowni słuchacze jeszcze dla niego nie zaistnieli. A przecież już od pierwszej sekundy, gdy tylko się pojawił jego z lekka zgarbiona sylwetka, jego czcigodna postura światowego artysty absolutnie skupiała na sobie uwagę całej publiczności, która, co warto podkreślić, za każdym razem wypełnia dla niego nawet największe sale koncertowe świata do ostatniego krzesełka… Tak samo jak wczorajszego wieczoru (3 XII 2023), w Warszawie.
Pianista podszedł do fortepianu, bardzo zdawkowo ukłonił się i, odniosłem wrażenie, nim zdążył usadowić się na taborecie, już zaczął grać. Uczta muzyczna się rozpoczęła.
Prawdopodobnie wszystkie recitale tego urodzonego w Rosji, choć od wielu lat mieszkającego na emigracji (z austriackim paszportem) artysty – przez melomanów na całym świecie oceniane są jako wyjątkowe, pełne głębokich emocji i technicznej doskonałości. I takim w moim przekonaniu recitalem był również ten, który wczoraj wysłuchała w Filharmonii Narodowej warszawska publiczność.
Jak sięgnę pamięcią także i wszystkie „moje” cztery (aż? ledwie cztery?) wcześniejsze koncerty Sokolova, które miałem ogromne szczęście wysłuchać na żywo, pod każdym względem okazywały się wydarzeniami nadzwyczajnymi. I zawsze były przez niego zagrane z absolutną precyzją techniczną, z perfekcyjnym wyważeniem dźwięków i niesamowitym wyczuciem dynamiki, za każdym razem wzbudzając mój najwyższy podziw. Odnosiłem wrażenie, że ten niezwyczajny wirtuoz bezbłędnie potrafił wcielać się nie tylko w żywą tkankę, ale i w duszę utworu, przenosząc jednocześnie i dusze słuchaczy w świat jego fascynujących emocji i sugestywnych muzycznych narracji.
I tym razem, podczas wczorajszego wieczoru, interpretacje Sokolova znów były dla mnie nieprzeciętne, odkrywcze, głęboko przemyślane i pełne subtelnych niuansów. Były takimi dosłownie od pierwszych sekund kontaktu artysty z instrumentem, gdyż – z chęcią to powtórzę – jeszcze nim artysta zdążył rozsiąść się wygodnie na taborecie, a już spod jego dłoni fortepian śpiewał…
Repertuar, z którym wystąpił, jak zawsze daleki był od tuzinkowych schematów i popularnych składanek. I tak – pierwszą część koncertu wypełniły dzieła Bacha: cztery rzadko grywane Duets BWV 802-805 oraz wspaniała druga Partita c-moll BWV 826. W drugiej – kongenialnie wybrzmiały dwa dzieła Mozarta.
Już pierwszymi dźwiękami „Duetów”, czy to za sprawą przejmującej, czy swej głębokiej i subtelnej interpretacji, bezgranicznie zaskarbił sobie serca całej zgromadzonej na widowni publiczności. W każdej z czterech miniatur wydobywał z fortepianu niuanse, które przenikliwie i wyraziście ukazywały całe bogactwo zawartych w nich emocji. Jego zdolność do ekspresji precyzyjnego frazowania, jego perfekcyjnie zrównoważona dynamika gry i przekonywujące interpretacje sprawiły, że każde z tych niewielkich dzieł stawało się dla słuchacza niepowtarzalnym muzycznym przeżyciem i doświadczeniem.
Do Drugiej Partity Bacha (c-moll BWV 826) artysta z kolei przystąpił z właściwym dla siebie polotem. Umiejętność Sokolova wydobywania z instrumentu różnorodnych brzmień i barw okazała się w tym dziele po prostu fenomenalna! W każdej z kolejnych jego części, od Toccaty poprzez Allemande, Courante, Sarabande, Rondeau aż po Capriccio uchwycił unikalny charakter interpretowanego fragmentu, finalnie tworząc z nich wszystkich spójną harmonijną całość.
Po przerwie (w drugiej części koncertu) zabrzmiały utwory koryfeusza innej, choć sąsiadującej z barokiem epoki – klasycyzmu. Artysta zagrał dwa sławetne dzieła Mozarta: Sonatę nr 13 B-dur KV 333/315c oraz Adagio h-moll KV 540. Również interpretacje tych obu nieczęsto grywanych w salach koncertowych utworów dostarczyły nam, słuchaczom niezapomnianych muzycznych wrażeń i doświadczeń.
I znów za sprawą nienagannej techniki i wyobraźni muzycznej interpretacje Sokolova przeniosły nas w mieniący się dźwiękowymi blaskami świat geniuszu Mozarta. Jednak tym razem oprócz płynącej od fortepianu muzyki, zdawało się, fluidy napływały od samego pianisty. Jego sceniczna skromność, jego niemal ascetyczna mimika twarzy i w pełni podporządkowane charakterowi utworów interpretacje sprawiały, że sala ufnie podążała za artystą w jego dźwiękowej podróży mostem wiodącym od czasów nam współczesnych –reprezentowanych przez artystę, współczesny fortepian, akustykę z oświetleniem – po epokę klasycystycznego Mozarta. (A propos oświetlenia: podczas całego koncertu wszystkie światła nad estradą były mocno przygaszone, pozostawiając siedzącego przed fortepianem artystę w sugestywnym półmroku). Byliśmy magicznie wciągani w każdy dźwięk i niuans wykonawczy pianisty, a ścisła harmonia między artystą a nami – słuchaczami, ewokowała wyczuwalną wokół aureolę podziwu i zachwytu, tworzyła atmosferę, która sprawiła, że interpretacje wiedeńskiego klasyka stały się kolejnym tego wieczoru niezapomnianym estetyczno-muzycznym przeżyciem i doświadczeniem.
Po zakończonej oficjalnej części koncertu – oczywiście były też bisy. I jak zwykle u Sokolova – liczne, które same w sobie mogłyby uchodzić za mini koncert. Rozpoczęły je „Les Sauvages” Jeana-Philippe’a Rameau, potem po estradzie nostalgicznie rozpłynęło się piętnaste preludium Chopina Des-dur (op. 28). Był ponownie Rameau(?), ponownie Chopin (dwa mazurki a-moll), by ostatecznie, jakby po zatoczeniu wielkiego koła, zakończyć wspaniały muzyczny wieczór ponownie Bachem – choć tym razem Bachem w układzie Zilotiego (preludium h-moll).
Wczorajszy warszawski recital Sokolova znów dla zgromadzonej w sali Filharmonii Narodowej publiczności był wyjątkowym muzycznym świętem. Był przeżyciem, które, jak sądzę, na długo pozostanie w pamięci każdego słuchacza. Sokolov znów bowiem nam uzmysłowił (który już raz z rzędu?!), jak niezwykłym, jak wybitnym jest pianistą, jak nieprzeciętym artystą, skoro za każdym razem z taką łatwością potrafi przenosić dusze słuchaczy w magiczny świat swej muzyki, w kosmos swej nadzwyczajnej muzycznej wyobraźni. Interpretacje Sokolova: czy to dzieł Bacha, Mozarta, czy każdego innego kompozytora zawsze były i są nasycone jego nadzwyczajną wrażliwością i pasją. Zawsze przepełnione są jego głębokim zrozumieniem i szacunkiem dla nieśmiertelnych dzieł i kanonów mistrzów klawiatury, z którymi wciąż z powodzeniem mierzy się Sztuka tego jednego z absolutnie najwybitniejszych na świecie wirtuozów fortepianu.
Są pianiści, którzy, w przeciwieństwie do Sokołowa, raz dają lepsze, raz gorsze koncerty. Tymczasem recitale Sokolova – jeden po drugim, rok po roku – nawet o muzyczny milimetr nigdy nie schodzą poniżej poziomu największych na świecie tuzów fortepianu. Jak on to robi? W czym tkwi jego sekret? – Dla mnie i dla wielu takich jak ja melomanów wciąż pozostaje to nierozwikłaną tajemnicą i zagadką.