W czasie I wojny światowej najpierw stracił lewe kolano, potem prawą rękę. Więziony w kozackich kazamatach, pozbawiany elementarnych warunków egzystencji, sponiewierany i udręczony przez oprawców nigdy jednak nie wątpił, że do pasji życia – koncertowania – wróci. Po przeniesieniu do jenieckiego szpitala, pozwolono mu nawet mieć nadzieję. Na drewnianej szkatułce wymalował więc klawiaturę i na wyimaginowanym instrumencie dzień po dniu odmrożonymi palcami wystukiwał tylko sobie słyszalne dźwięki, wzbudzając tym tragikomicznym spektaklem sympatie współwięźniów i współczucie personelu szpitala.
Gdy po zakończonej niewoli – Paul Wittgenstein, pianista o którym mowa, wrócił do rodzinnego Wiednia – rychło u najznakomitszych kompozytorów Europy zamówił koncerty fortepianowe „na lewą rękę”. Prawej przecież nie miał. Proszeni o ich skomponowanie: Ravel, Prokofiew i Strauss chętnie podjęli się artystycznego wyzwania. A że rodzina Wittgensteina nie należała do austriackiej mizerii, więc tantiemy za dzieła były hojne i na partytury nie trzeba było czekać. Gorzej, gdy przyszło do publicznej prezentacji. „Odstukane” przez Wittgensteina – na miarę możliwości traumatycznego wirtuoza – przyprawiły słuchaczy o duchowe tortury i źródła bólu. Na szczęście tych mniej wymagających zachwyciły charyzmą wykonawcy i heroicznym zmaganiem się z okaleczonym ciałem. To dla nich, tych najwierniejszych słuchaczy – do ostatnich lat życia koncertował „jak potrafił”. Podejmował nawet w swoim domu leworękich uczniów, zawsze za darmo, a w 1958 r., trzy lata przed śmiercią wydał kilka tomów muzyki fortepianowej, oczywiście – dla leworęcznych.
Kiedy dzisiaj, w wykonaniu współczesnych wirtuozów odsłuchuję skomponowane dla Wittgensteina koncerty, nie mogę oprzeć się wrażeniu dokonywanego szalbierstwa. Oto za fortepianem zasiada wysportowany mężczyzna (albo uperfumowana diva, kocica, dzierlatka) i z tupetem wytrenowanej małpki bezdusznie „wymiata” spod pięciolinii wszystko, co zaserwowane (epatując słuchacza wirtuozerią i technicznym polotem). Przypuszczam, że nie idea dzieła jest dla nich motywem. Nie pamięć Wittgensteina – wyzwaniem. Prawdopodobnie żonglerka palcówek są im zaczepką samą dla siebie, ot – jak każdy estradowy performance. Dziś Ravel, jutro Chopin, pojutrze Beethoven… Mam wówczas negatywne asocjacje – to prawie tak, jak w polityce i biznesie: jedni ciężką pracą i całym życiem wykuli w skałach jaskinie, inni – uzbrojeni w dyplomy i laurki przychodzą, by w nich błyszczeć. I tyle ich tam obchodzi: kto, dla kogo, kiedy i po co. Dziś Ravel, jutro Fernandel, dziś fabryka, jutro dobra bryka… Dziś Vattenfall, jutro ode mnie się wal. Itp. Itd.
Przesadzam? Może tak. Sięgam po statystyki. Te nie rozwiewają wątpliwości. Otóż w Polsce osoby z wyższym wykształceniem zatrudniają się u jednego pracodawcy na okres ok. 2 lat i 4 miesięcy. Młodzi przychodzą, przyglądają się, biorą ile się da, odchodzą. Czy winić ich za to? Nie! Każdy ma prawo szukać lepszych dla siebie warunków pracy, płacy i życia. Wina tkwi w systemie. Jeśli organizacja nastawiona jest na permanentną rotację personelu – działa jak zwyczajny oprawca. Ofiarami zwykle są także jego własne dzieci – narybek. Na ogół – osoby najmniej zaadoptowane, niecierpliwe, nie skore do poświęceń. Mądrość pracodawcy powinna więc polegać na tworzeniu takich systemów motywacyjnych, które w porę ustalą „momenty krytyczne” do działań mających na celu zatrzymanie cennych osób w organizacji. Jestem pewien, że atmosfera pracy w sprawdzonym, efektywnym, stabilnym zespole, jest takim właśnie skutecznym działaniem i remedium, takim samym zresztą, jakim było dla japońskiej gospodarki w czasach jej największego rozkwitu… Bo najważniejsze jest doceniać ludzi, nie zabierać im nadziei. Dzięki niej – Wittgenstein pokonał wyrok losu i wygrał.
Koncert na lewą rękę to tak naprawdę muzyczne kuriozum. Nie oddaje w pełni królewskich walorów fortepianu. Wolę więc koncerty tradycyjne. W biznesie i w sztuce też ważne są prawa do prawa wyboru. Gorzej, gdy w całości zawłaszczają je pracodawcy. Oprawcy.
30 sierpnia 2009
Na prawą czy na lewą, wszystko to jest g***o albowiem fortepian jest instrumentem skonstruowanym do gry na dwie ręce, bynajmniej nie na dwie lewe.
Musammanie, nie przekonuje mnie Twój wywód. Idąc tym tropem można by podważać takze kompozycje dla pojedynczego pianisty – skoro na tym instrumencie może grać jednoczesnie dwoje a nawet więcej wykonawców.
Ja bym dodał, że w Polsce pracodawca swoimi specjalnie zatrudnionymi (tylko do przeprowadzenia danych zmian) pracownikami, odbiera ludziom godność, a Ci, nie zorganizowani, poddają się temu wszystkiemu jak Żydzi w czasie II Wojny Światowej, zniszczeni aż do unicestwienia przez Niemiecką Machinę Wojenną.
A tak ludzie piszą w restrukturyzowanych lub zamykanych zakładach:
Zakład upadł niestety nic już nie poradzimy takie mamy rządy w naszej ” Irlandii” jaka nam pan Donald zapewnił po prostu PANIE DONALDZIE DZIĘKUJEMY! Za to że każdy ma w domu Telewizor LCD za to że mamy paliwo po 3,30 zł że na nic nam nie brakuje że każdy może sobie pozwolić na życie rozrzutnika. Panie Donaldzie proszę wyżyć za te 1200 zł ,kiedy sam czynsz kosztuje 600 zł gaz 400 zł i na życie zostaje 200 zł a reszta opłat gdzie?
Jaka restrukturyzacja czy konsolidacja, to zwykła likwidacja. Czyste złodziejstwo rządzących. Co na to ci co zakładali Solidarność w tym zakładzie, niech podziękują, Wałęsie i Komitetowi Obrony Robotników którzy teraz rządzą pod szyldem PO. Pocisnęli ludziom kit i pociskają do dzisiaj. Ale nie ma złego co by na dobre nie wyszło. Już niedługo wyjdzie ale na ulice. To dopiero początek końca III RP. Już teraz jest dziura a raczej krater bez dna, nawet na emerytury już nie mają, to się wmawia ludziom że waloryzacja od maja bo czekają aż spłynie trochę kasy z podniesionej składki rentowej. A w służbie zdrowia odnośnie leków kłamstwo kłamstwem pogania, nie chodzi o dobro pacjenta tylko o brak kasy na funkcjonowanie systemu .
Aro, jest wiele racji w tym co piszesz, tym bardziej, że, jak rozumiem, cytujesz autentyczne słowa ludzi, ludzkie żale i oskarżenia. Nie czuję się na siłach z nimi polemizować, raz: że mój głos nie byłby przeciwstawnym; dwa: cokolwiek nie napisałbym – mogło by być odczytane jako forma manifestu politycznego. A od deklaracji politycznych staram się odżegnywać pozostawiajac tę sferę szowmenom, politykierom i paniom i panom politykom.