Karolina Nadolska – „Chopin: Polish Dances”. Recenzja płyty.

Są takie płyty, które trzymamy jak domowe relikwie: w salonie, za szklaną witryną, z wyeksponowanymi okładkami. A na okładkach – przyciągające oko wizerunki artystów, z nierzadko zamaszystymi podpisami i dedykacją… Takie bezcenne dla nas, nobliwe i piękne eksponaty wcale jednak nie należą do płyt najczęściej w naszych domach odsłuchiwanych. Ich rola zwykle polega na czymś innym. Są miłymi pamiątkami po bezpośrednim kontakcie z idolem albo świadectwem ważnego muzycznego wydarzenia, w którym uczestniczyliśmy. Choć oczywiści zdarza się, że pięknie prezentujący się krążek łączy się z intensywnym plądrowaniem utrwalonej na nim zawartości. Jednak bywa tak najczęściej w pierwszych dniach eksponowania domowych „trofeów”.

Są w naszych biblioteczkach i inne muzyczne płyty-pamiątki. Choć nie tak już efektowne, nieprzykuwające codziennie uwagi, niewyjątkowe. Ot – tuzinkowe, „normalne”, zwyczajne płyty. Równymi rządkami poustawiane na domowych regałach, każda – raz czy kilka razy odsłuchana – z czasem pokrywa się kurzem i nikła dla niej nadzieja, że w krótkim czasie ponownie zdobędzie zainteresowanie właściciela. Jednak czyż nie z takich właśnie tuzinkowych rządków płyt nie składa się, nie tworzy się i nie dokumentuje się cały nasz muzyczny żywot? Przede wszystkim z takich…

I są wreszcie w naszych domach „płyty-czarodziejki” – niezwyczajne, niebanalne krążki-unikaty, płyty z nagraniami, które zjawiły się i objawiały, zdawałoby się: znikąd i znienacka. Coś nas tknęło, ktoś podpowiedział, zasugerował, nasza intuicja drgnęła i… Nie pomyliła się w wyborze. Nieoczekiwanie stajemy się nabywcami utrwalonych arcyciekawych doznań i po symbolicznym naciśnięciu „enter” muzyka z magicznego krążka w domowej aparaturze od pierwszego dźwięku wzrusza, zachwyca, inspiruje.

Dziś przede mną jedna z takich płyt. Płyt niezwykłych, płyt-niespodzianek – „Polskie tańce” w zachwycającej interpretacji niegdysiejszej absolwentki warszawskiej muzycznej Alma Mater, dziś koncertującej po całym świecie pianistyki, laureatki wielu prestiżowych nagród, konkursów, wyróżnień – pani Karoliny Nadolskiej. Pani Karolina jest absolwentką klas znamienitych pedagogów: pani profesor Popowej-Zydroń, pana profesora Piotra Palecznego. To spod skrzydeł laureata VIII konkursu Chopinowskiego wypłynęła na szerokie wody…

Zestaw zarejestrowanych na płycie nagrań z impetem i z zadziorem otwiera zagrany niezwykle żywo, z polotem, energetyzujący i pobudzający wszystkie zmysły mazurek H-dur op. 63 nr 1. Jeden z tych niezwyczajnych tańców Chopina, w którym jak w czystym krysztale górskiego potoku, od pierwszego po ostatni takt z wigorem promieniuje muzyczna radość. Czy ten blask emanujący znad klawiatury – to tylko skrycie wyznane dźwiękami przez kompozytora uwielbienie dla hrabiny Czosnowskiej (przyjaciółki jeszcze z młodzieńczych lat), której jako „podtatusiały pan” zadedykował w Nohant swoje opus 63? – Czy może efekt misternie utkanej i tak bardzo sugestywnie zapodanej przez pianistkę emocji, tak dalece zinterpretowanej subtelnie i nienagannie stylistycznie, że nie sposób tkankę opusu Mistrza oddzielić od zamysłu pianistki? Ale przecież czyż nie wtedy, gdy geniusz twórcy łączy się ze wzruszającą interpretacją odtwórcy, czyż właśnie nie podczas takiej synergii nie rodzi się najczystszej postaci Sztuki piękno? Wielki kompozytor i wspaniała odtwórczyni utrwaleni we wspólnym przekazie „Płyty z tańcami” są dla mojej tezy najlepszym tutaj i najbardziej wiarygodnym dowodem i potwierdzeniem.

Henryk Wieniawski w sławetnym przemówieniu wygłoszonym w 1860 roku w Krakowie, podczas uroczystości odsłonięcia pomnika Chopina wypowiedział znamienne słowa: „Kto zna jeden mazurek Chopina, ten zna dokładnie jeden mazurek Chopina. Mazurki Chopina to świat, w którym każdy utwór jest inny, każdy ma swój własny charakter i nastrój”. Słowa naszego wielkiego wieszcza skrzypiec doskonale oddają prawdę o niepowtarzalności mazurków kompozytora znad Wisły. Jakikolwiek więc pianista, który się z nimi mierzy, musi zatem dla każdego mazurka odnaleźć swój własny wpasowany w chopinowskie arcydziełko niepowtarzalny mazurkowy szyfr i styl. Z wyzwaniem tym znakomicie poradziła sobie pani Karolina Nadolska. Żadna z jej mazurkowych perełek nie tchnie tuzinkowym schematyzmem i choćby namiastką pianistycznej dłużyzny. Każdy utrwalony na płycie mazurek (a utrwaliła ich aż czternaście) imponuje wyrazistością, klarownością formy, prawdą i pięknem wspólnego przekazu – przekazu kompozytora i odtwarzającej dzieła kompozytora artystki.

Na empikowej płycie DUX-a pianistka zaproponowała słuchaczom oprócz mazurków także poruszające wizje dwóch monumentalnych polonezów Chopina: As-dur z opusu 61 (Polonez-fantazja) oraz wieńczącego krążek: poloneza fis-moll op. 44. Szczególnie ten pierwszy to prawdziwe wyzwanie dla każdego artysty. Wymaga od wirtuozów nie tylko najwyższych umiejętności technicznych, nie tylko niezwykłej wrażliwości i umiejętności interpretacji, ale również dogłębnego zrozumienia muzyki Chopina i jego wyjątkowej, nasyconej romantyzmem poetyki. Wspaniałym więc był wyzwaniem dla polskiej artystki, która od lat rozsławia dzieła Chopina na wszystkich kontynentach świata i chyba dziś już tylko Antarktyda pozostała dla pani Karoliny Nadolskiej muzycznym kontynentem-bastionem wciąż jeszcze pozostającym do zdobycia.

Już od wstępu zachwyca mnie, jak przekonująco i z jaką otoczką poezji spod palców pianistki wybrzmiewają początkowe takty poloneza. Stara dobra szkoła pani profesor Popowej-Zydroń – nauczycielki pani Karoliny z okresu nauki w gdańskich placówkach – owocuje. Do dziś wciąż brzmi w moich uszach ten sam polonez, z którym młoda Popowa Zydroń zdobywała na IX konkursie Chopinowskim (1975) IV wyróżnienie. I teraz podobnie – przez dźwięki poloneza-fantazji przetacza się cała gama wysublimowanych emocji: od radości i entuzjazmu po melancholię i zadumę. Wysokie tempo i trudne pasaże, wymagające od pianistów doskonałej koordynacji i precyzji – w wykonaniu Nadolskiej emanują spokojem i pełnym zapanowaniem nad muzyczną materią. Zróżnicowana dynamika, od delikatnych pianissimo do potężnych fortissimo – zachwyca w każdych rejestrach. Skomplikowana harmonia, wymagająca doskonałego wyczucie harmonii i akordów – przekonuje. Cała niezwykle bogata gama emocji, którą kompozytor zawarł w swym epokowym dziele – zostaje przez pianistkę skrzętnie odwzorowana i przetworzona na swoją własną przekonującą wizję i modłę. I znów: melanż inwencji kompozytora i wrażliwości artystki przeinacza się w najczystszej postaci Sztukę.

Wieńczący płytę polonez fis-moll op. 44, mimo swych ciężkich, mrocznych, chwilami wręcz przytłaczających tonów przywodzących na myśl dramat i narodowe traumy, również pozostawia w słuchaczach tylko najlepsze emocje. Jest ostatecznym dla mnie świadectwem muzycznego spotkania, do jakiego doszło pomiędzy moją duszą a piękną duszą artystki.

Podsumowanie wrażeń z odsłuchania płyty pani Karoliny ujmę krótkim stwierdzeniem, że każda w jej wykonaniu kompozycja, to niezwykle pięknie wykreowana prawdziwa muzyczna mistrzowska perełka. Od pierwszego po ostatni utwór, jak kolorowa tęcza na szarawo-błękitnym niebie, wszystkie tańce w wykonaniu Karoliny Nadolskiej wzruszają, mienią się niepowtarzalnymi blaskami, urzekają wysublimowanymi barwami, swojskimi ludowymi rytmami, szopenowskim pulsem.

Ale płyta Karoliny Nadolskiej z „Tańcami polskimi” ma także swoją dużą i, rzecz bardzo dziwna, pogłębiającą się w miarę kolejnego odsłuchiwania wadę. Jest za krótka! Interpretacje pani Karoliny tak bardzo emanują świeżością interpretacji i porywają szczerością przekazu, że chciałoby się ich słuchać wciąż więcej i więcej. Może więc pora na kolejne „Polskie tańce”?

Pani Karolino! Czekamy…