„Kora. Boska” – recenzja spektaklu z krótkim we wstępie wspomnieniem

Jest taka mała cicha uliczka na warszawskich Starych Bielanach, gdzie od dawien dawna zatrzymał się czas. Płatnicza się nazywa. Latarnie wciąż na niej zasilane są gazem, a stare przedwojenne wille ze spadzistymi dachami i z licznymi wykuszami, i niedzielni sjestowicze przemierzający ją spacerowym krokiem do pobliskiego kościółka, dodają jej każdej niedzieli rzewnego, niemal romantycznego wystroju.

ulica Płatnicza na warszawskich Starych Bielanach

Lubimy z żoną co jakiś czas odwiedzać ten nostalgiczny stołeczny rewirek, lubimy szwendać się po jego urokliwych zaułkach i zażywać relaksującego spokoju, a nawet, zdawałoby się, wyłapywać fluidy tej niedzisiejszej Warszawy z dawnych lat, pamiętającej czasy, gdy żyło się bez pośpiechu. Kiedyś, gdy jeszcze funkcjonowała przy uliczce mała jadłodajnia, prowadzona w domu Krystyny Sienkiewicz (śp. aktorki wciąż kochanej przez wielu miłośników i fanów) – zachodziliśmy tam na domowy niedzielny posiłek. Rozsmakowywaliśmy się wówczas nie tylko w daniach, ale i w nostalgicznym nastroju z poprzednich epok, który, takie odnosiliśmy wrażenie, w otaczającym willę ogrodzie wciąż unosił się nad koronami starych drzew, wciąż snuł się po grubych ścianach przedwojennego domu, a nawet przejawiał w niespiesznym życiu jego rodzimych mieszkańców. Kilka lat temu spotkaliśmy na tej uliczce Olgę Sipowicz z domu Ostrowska, a właściwie po prostu i najkrócej: Korę – kultową wokalistkę, ikonę polskiego rocka. Niosła na rękach małego pieska (z którym, podobno, nie rozstawała się nigdy) i jak my – niedzielni sentymentalni goście – zmierzała na obiad do „Krysi”. Szła niespiesznym, chyba nietypowym dla siebie krokiem, pogrążona w jakimś nobliwym sennym zamyśleniu. To był już jeden z jej ostatnich spacerów. Niespełna rok później umarła (na raka).

Kora

A dziś (2023-02-05), podczas niedzielnego popołudnia, spotkaliśmy Korę po raz wtóry: tym razem na deskach stołecznego teatru „Studio”, w spektaklu „Kora. Boska.” Tym razem nie była to sentymentalna Kora z warszawskich Starych Bielan. Teraz ujrzeliśmy Korę taką, jaką większość jej fanów pamięta z rockowej sceny: bezpardonowa, acz litościwa wojowniczka o wielkim sercu i życiowej mądrości. W jej pozaziemskie uosobienie wcieliła się Katarzyna Chlebny, aktorka krakowskiego teatru „Nowy”, a jednocześnie reżyserka i autorka wybitnego przedstawienia odgrywanego z nadzwyczajnym powodzeniem na kolejnych polskich scenach, zawsze przy wypełnionej sali do ostatniego krzesła.

Migawka ze spektaklu (Tytułowa bohaterka Kora oraz trzy Matki boskie)

„Kora boska” to spektakl, który dla wielu widzów zapewne jest, czy raczej: może niestety być, obrazoburczą i burzycielską prowokacją celującą w religijne uczucia. Na szczęście jak dotąd unika nikomu niepotrzebnych brutalnych „cenzorskich” ekscesów, co przecież w naszych współczesnych pokomplikowanych polskich realiach i w polskim moherowym katolicyzmie staje się coraz częściej normą. Oto bowiem twórczyni spektaklu, bez zbędnych sentymentów łamie odwieczne tabu i chrześcijańskie wyobrażenia o biblijnym Sądzie Ostatecznym, a w usta nadobnych i świętych matron wkłada kwestie, które drażnią i irytują zapewne niejednego ortodoksyjnego wyznawcę wiary. Jej tytułowa bohaterka – „Kora” – ta, jaką pamiętamy z rockowej sceny, po kolei stawia się przed majestatami trzech Boskich Matek: Częstochowskiej, Fatimskiej i meksykańskiej z Guadalupe. I jako grzesznicę każda z Maryj próbuje na swój indywidualny sposób ją osądzać. Jednak wobec żadnej z Boskich Matek heroina rocka, nomen omen, z wpisanym w jej pseudonim „ukorzeniem”, nie ugina się, nie posypuje głowy popiołem. Wręcz przeciwnie: z sądzonej i ganionej „małej dziewczynki” – staje się wyzwoloną kobietą, która sama zaczyna sądzić i ferować wobec Maryj wyroki i niemal je rozgrzeszać. I za każdym razem to ona – Kora, dla świętych Maryj staje się przykładem prawdziwej wiary, nadziei i miłości…Ekstrawagancki, daleki od taniego poklasku spektakl. Odważne pytania o jakość polskiej religijności, o siłę wiary, o (nie)sprawczą misję współczesnego Kościoła i… o naszą polską dramatyczną państwowość, która we współczesnych czasach zbłądziła, zaprzedając się oszołomom, populistom i nieudacznikom. Opuściliśmy z żoną teatr Studio z wciąż grzmiącą w głowach rockową muzyką, z wciąż rozbłyskującymi w oczach stroboskopowymi efektami i pytaniami czekającymi na odpowiedzi.

Po spektaklu długie owacje na stojąco

Wyszliśmy z gmachu świątyni sztuki i czym prędzej zanurzyliśmy się w wieczornym zgiełku wielkiego miasta, by bezpiecznie powrócić do świata realnego i doznać zbawiennego wyciszenia, oczyszczenia… A za jakiś czas znów odwiedzimy nasze ulubione rewiry przy Płatniczej. Troski i pytania ze spektaklu o polską dzisiejszą pokomplikowaną rzeczywistość czekają przecież odpowiedzi. Może, przy współudziale szwędającego się tam ducha Kory, odnajdziemy je na kolejnym spacerze wzdłuż starobielańskiej uliczki?

Ps.

Spektakl wspaniały, w którym o ważnych dla Polakow sprawach mówi się otwartym tekstem, spektakl przywracający wiarę w normalność i przekonanie, że ludzi myślących podobnie jak Kora i jak my sami – jest więcej. Oczywiście – spektakl godny polecenia, co niniejszym czynię stanowczo i z całą odpowiedzialnością. Jeśli jednak chcielibyście go obejrzeć, będzie trudno: w Warszawie to było ostatnie, dodatkowe przedstawienie w turze, z którą spektakl przemieszcza się po Polsce. Może więc w kolejnym sezonie? Ale, uwaga! – Przestrzegam: jeśli ktoś za obrazę religijną uznaje obrazoburcze kwestie padające z ust świętych Matek Boskich – niech na spektakl nie przychodzi. To przedstawienie nie jest dla niego…* * *A już za kilka miesięcy, w maju, kolejne gościnne przedstawienie Katarzyny Chlebny w warszawskim teatrze „Studio” https://www.facebook.com/studio.teatr. Jego tytuł: „Kruchość wodoru – Demarczyk”. My z żoną bilety już nabyliśmy… Warto się pospieszyć, bo spektakl znów wyprzedaje się na pniu.

Spektakl Teatru Studio, Warszawa, dnia 5 II 2023 roku godz. 16:00

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *