Szczyty Gór. Majestatyczne, nieprzystępne, nie do zdobycia… Wydaje się, wzniesione przez Stwórcę, by wykazać, że nie ludzkość jest najdoskonalszym jego tworem. Owszem, od niepamiętnych czasów ludzie wciąż dokazują i zaskakują swą ekspansją nie tylko ziemskie otoczenie – ale i samych siebie. Nauczyli się kierować nurtem rzek, ujarzmili atom, oswajają kosmos… Ale gdyby nawet najbardziej się starali to i tak nigdy nie ukorzą majestatu gór, nie dorównają swymi najwspanialszymi pałacami rozmiarowi ich wierchów, nie uniosą przełęczy, dolin, kotlin, łańcuchów i pasem na ramionach, jak mityczny Atlas – Ziemię
Alpiniści, którzy po morderczej marszrucie wspinają się na skalny szczyt wierzą, że udaje im się zdobywać górę, ale tak przecież nie jest. Zanim pierwszy z nich postawi stopę – jeden, lub wielu okupiło ten spektakl ceną najwyższą. Jeśli nawet rozpostartą przed sobą panoramę w tej krótkiej chwili z dumą podziwiają, a w głowach kłębią myśli: „zdobyliśmy szczyt, pokonaliśmy go, jesteśmy zwycięzcami” – to od dzieci, bawiących się plastykowymi samochodzikami i rozgrywającymi wyścig „Formuły 1”, nie różnią się prawie niczym.
Tak. Pokonali. Ale nie skalisty, otulony wieczną zmarzliną szczyt, nie koronę wierchu smaganą kaskadami wichrów, a nawet nie górskie podnóża osnute obłokami mgieł, a ledwie słabość własnej, płochej człowieczej natury i słabość kruchego, ludzkiego ciała. Ono w najmniejszym stopniu nie podporządkowało góry, a wręcz przeciwnie, to góra bez reszty wykradła z niego serce, utemperowała wszystkie zmysły i myśli, a nawet zawłaszczyła jego marzenia…
Alpinistów można by porównać do narkomanów. Przecież tym, czym dla tych drugich bycie na haju, tym dla pierwszych zdobywanie szczytów. Dla jednych i drugich – góry i narkotyki to to samo – to remedium dla ich życia tak samo niezbędne, jak tlen. Śnią o nim, marzą w każdej chwili, trwają na posterunku, nieustannie czekają w gotowości na wyzwania, na następne „podbijania” poziomów, na kolejne okupowanie majestatu… i wciąż smutne odliczanie przyjaciół, którzy odeszli na zawsze.
Ludzie doświadczeni w górskich eskapadach zwykli mawiać: „tylko w górach ujawnią się wyraziście rysy każdego człowieka. Tylko w górach objawia się szlachetny szacunek dla bliźnich, jego bezbrzeżna ofiarność i gotowość niesienia pomocy w momentach zagrożenia. Ale tylko w górach, bywa, że ujawnia się nagle ludzka podłość umysłu, nasze wyostrzone poczucie instynktu samozachowawczego, nasze super-ego, które doprowadzone w ekstremalnych porywach do szaleństwa, aby przetrwać – jest w stanie zabić nawet bliźnich. W górach może się zdarzyć, że heros staje się złoczyńcą, tchórzem i łotrem – a tuzinkowy malkontent – szlachetnym bohaterem. Góry obnażają nas ze wszystkiego, co najbardziej intymne, i odkrywają wszystkie zakamarki ludzkich dusz. Są lustrem, w którym odbija się nie tylko cała cielesna powłoka, ale i nasze wnętrza”.
Pierwsza górska eskapada jest zawsze trudna. Idziesz z ciężkim plecakiem, wyżej i wyżej, wciąż wyżej i wyżej, a w głowie wiruje ci jedno: „po co mi ta kalwaria? Dlaczego tak się dręczę? Czemu nie zostałem w domu i nie oddałem lenistwu, albo jakiemukolwiek zwykłemu zajęciu?” Lecz gdy kończy się szlak, gdy stoisz już na szczycie, gdy spoglądasz w dół – zapominasz o wszystkim. Po prostu, nie możesz zebrać myśli: „co za piękno!” – Wzdychasz nagle do siebie – „Tak! Wszystkie cierpienia absolutnie były jego warte!”
I już wiesz na pewno: nic piękniejszego, niż sceneria dolin z rozpływającymi się we mgle wioskami, nic bardziej orzeźwiającego, niż niebiański widok jezior i wijących się serpentyn po zalesionych przełęczach i kotlinach. Patrzysz na to piękno i serce nie przestaje drżeć z zachwytu.
Najwspanialszym spektaklem jest chwila, w której szaro-białe chmury, błyszczące od prześwitujących promieni słońca pełzną po skalistych graniach raz przesłaniając, raz odsłaniając zaśnieżone szczyty. Wydaje się wówczas, że to nie chmury, a jakieś mistyczne stworzenia. Kontemplując ten spektakl, uzmysławiasz sobie, że rozgrywa się on tu i trwa tak od dziesiątek tysięcy lat i będzie trwał przez kolejne tysiąclecia: niezmiennie i tak samo. I nagle zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mikroskopijne w porównaniu z nim jest całe twoje życie, jak krótkie w porównaniu z nim są chwile, które Stwórca przydzielił ludzkości.
Jeszcze schodząc z gór snujesz plany i pierwsze marzenia o powrocie tu jak najszybciej. Już żyjesz przyszłym dreszczem emocji i chwilą, gdy znów przed ich majestatem i wielkością staniesz, i złożysz hołd najniższym pokłonem.
Teraz wiesz na pewno: człowiek nigdy nie stworzy niczego, co można by choćby małą foremką równać z ogromem gór. Nawet egipskie piramidy, choć jakimż były niezwykłym dowodem ludzkiej woli i mocy, nie przeżyją nawet mgnienia wobec wiekuistości „twych” gór.
Człowiek z czasem pozna być może prawie wszystkie tajemnice Ziemi. A może nawet i Uniwersum. Ale wobec jednego na zawsze pozostanie małą, bezradną pacynką i kruszyną – majestatu gór i ich niebotycznych szczytów.
Pingback: Nowości na Witrynie | Janusz Niżyński