Młyny ruszyły!

– Czyli kilka refleksji w rocznicę śmierci Chopina

 

„Czekając po raz pierwszy na transmisje z przesłuchań konkursu Czajkowskiego miałam nadzieję i wyobrażałam sobie, że na podobieństwo konkursu szopenowskiego nasłucham się muzyki jego patrona. Trochę się zdziwiłam różnorodnością wykonywanej muzyki, a umieszczenie w repertuarze finału koncertów innych niż Czajkowskiego nawet mnie rozczarowało”.

Ewa578 – „Kurier Szafarski”

Ewa578 z „Kuriera Szafarskiego” prawdopodobnie nie była w swoich oczekiwaniach odosobniona. Nadzieje takie gotowały sobie z pewnością całe rzesze melomanów, które od niedawna, dzięki dobrodziejstwom współczesnej komunikacji (Internet, radiostacje tematyczne i kanały TV) mogą śledzić „on line” przesłuchania wielu różnych konkursów rozgrywanych na całym świecie. Niestety, podobieństwo konkursu Chopina w odniesieniu do innych tego typu muzycznych turniejów – jak się okazało, bywa dla polskich melomanów zwodnicze. Jedynie bowiem, Konkurs Chopinowski w Warszawie – w rodzinie konkursów, z tych największych na świecie, jest monotematyczny i skierowany wyłącznie do pianistów. Każdy inny podobny mu rangą, (w tym: Konkurs Piotra Czajkowskiego w Moskwie), od młodych artystów oczekuje umiejętności interpretowania muzyki różnych epok i stylów. W ten sposób – z jednej strony – jurorzy konkursów skutecznie mogą weryfikować wszechstronność artystyczną młodych adeptów, z drugiej – znacznie ograniczają im możliwość zaprezentowania się, jako na przykład: ciekawy interpretator różnorakich utworów Bacha, Mozarta, albo… Chopina.

Jeśli więc Konkurs Chopinowski nie zmieni linii programowej i w kolejnych edycjach będzie konsekwentnie ograniczał repertuar do dzieł naszego wielkiego rodaka, możemy być spokojni o kontynuowanie tradycji szopenowskiej w świecie. Możemy być pewni, że laureaci „naszego Konkursu” będą mądrze kultywowali dzieło Chopina, przejmując pałeczkę historyczną od największych autorytetów-szopenistów, jurorów Konkursu. Dla nas – rodaków Chopina – ma to nie tylko swój wymiar artystyczny – to przede wszystkim pieczęć składana na ołtarzu narodowych wartości, ze dzieło naszego wielkiego rodaka będzie godnie, mądrze pielęgnowane i w najczystszej postaci (dzięki szopenowskim laureatom) przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Moje sceptyczne „jeśli” – odniesione do odmienności konkursu Chopina – nie jest li tylko figurą stylistyczną. Czasy nam współczesne dawno, bowiem już zatraciły dar otaczania opieką wszelkich odmienności. Czy w polityce, czy w świecie masmediów, technice, czy wreszcie w świeci szeroko pojmowanej Sztuki i Kultury stajemy się coraz bardziej zunifikowani, uniwersalni, upodobnieni do otoczenia, do sąsiadów, do trendów, wydarzeń, zapowiedzi. Stajemy się zmiksowani, rzec by można z przekąsem: do konsystencji papki: zero indywidualności – multum jednolitych ścieżek i schematów. Dla idei kultywowania odmienności – to wyrok i dramat. Dla sprawności poruszania się w świecie procedur – wybawienie, skuteczne remedium, drogowskaz.

Można by zapytać: to dobrze, czy źle, że się tacy stajemy? I właściwie: o co chodzi? Już tłumaczę. Jeśli na sprawę patrzeć z punktu widzenia technokraty – jest wspaniale! Oto wreszcie żyjemy w globalnej wiosce, we wspólnym domu – w Europie, w miejscu świata, w którym coraz mniej dzieli nas gospodarczych granic, coraz bardziej rządzi nam jeden pieniądz, coraz powszechniej komunikuje jeden język, reguluje jednolite ustawodawstwo. Cudo! Żyć nie umierać! Wszystko zrozumiałe, pod jednaką linijkę i paragraf. Jesteśmy w Europie, w której od identycznych towarów uginają się półki, gdzie identyczne nurtują mieszkańców problemy duszy i ciała, a nawet gdzie obowiązują identyczne przepisy na wysmażanie naleśników i odciskanie góralskiego sera. Tutti frutti. All union! Hasta la Vista, baby! Niech żyje biurokracja, procedury, standardy!

Patrząc na sprawę z punktu widzenia człowieka z sercem – dramat! Wraz z innymi granicami zacierają się także i pozostałe granice: mentalne, kulturowe, granice między kulturą a kulturystyką, między wielkością sztuki – a małostkowymi sztuczkami i kuglarskimi popisami sztukmistrzów. Varietes, Filharmonia dowcipu, happeningi, kolaże, disco polo – w zatrważającym tempie odbierają miejsca salom teatralnym i filharmoniom, pochłaniają i przetrawiają już prawie każdy kęs rzucany przez sponsorów, ale i odruchy serca gestu zwykłych, wrażliwych ludzi… Coraz mniej miejsca na nieboskłonie dla pojedynczych gwiazd. Bynajmniej nie dla tych, które spadają. Dla najpierwszych jasności przede wszystkim. Dziś – już prawie nie ma żadnych trwałych nietykalnych bytów. Coraz bardziej wrzucane są we wspólny merkantylny worek, mieszane, a na końcu podawane, jak, pozwalam sobie powtórzyć to brzydkie słowo, papkę.

Jeśli więc Ewa578 czeka teraz na kolejny Konkurs Chopinowski – rozumiem ją doskonale. Niektóre świętości, pomimo tej wszech-zalewającej zewsząd papki, wciąż pozostają na szczęcie nietknięte. Największe szopenowskie święto i największy konkurs pianistyczny na świecie – jest właśnie jedną z nich. Jest już jedną z ostatnich ostoi ukochanego Ewie578 i nam Chopina. Jest, w tym zmiksowanym świecie, prawdziwą Oazą jego kryształowej i w najczystszej postaci podawaną muzyką. Bez domieszek, bez fajerwerków, bez dostrajania nutą choćby najbardziej nobliwą, jednakowoż – obcą. I dlatego nie chcemy, by na konkursie Chopina rozbrzmiewał jakikolwiek inny Maestro-ariel, nawet z parnasów  największych. Uchowajmy, co najświętsze. Nam wystarczy tu tylko nasz Chopin, bo jest doskonały, bo go kochamy – a i On nie raz udowadniał, że był, jest i będzie dla nas monumentem-skałą. Kochamy go za to i właśnie dlatego składamy mu na Konkursie ten niezwykły, niedzisiejszy, wolny od gwiezdnego pyłu – hołd muzycznej czystości.

Ale „nasz” ukochany Konkurs – jest jak postument, którego granit wspiera się na filarach narodowej Kultury. Żelazowa Wola, pomnik w Łazienkach – to także są filary, bo i tam od wielu lat, niezachwianie lśnią szopenowskie skarby. Ale czy długo będą lśnić? Powątpiewam. Oto uszu mym dobiegły obce dźwięki. Po raz pierwszy w życiu, będąc na recitalu w Żelazowej Woli słuchałem nie-Chopina. Pewno nie ja pierwszy. Pewno, już od jakiegoś czasu podczas niedzielnych otwartych dla szerokiej publiczności koncertów zakradają się, co rusz do szopenowskiego dworku, duchy nie-Chopinów, zakradają, by choć przez chwilę pluskać się w jego chwale. Nie ma już żadnej dla Chopina świętości. Tama puściła. Kropla drąży skałę. Dziś strużka, jutro struga, pojutrze rzeka… potop. Popojutrze – przyjdzie czas i na „nasz” Konkurs. Raz ruszone młyny – będą mleć wolno ale wytrwale. Nasz Konkurs zalewany potopem też dopadną i zmielą. W imię praw epoki i wszędobylskiej papki. To tylko kwestia czasu.

Przesadzam? Nie, nie przesadzam. Kto ma być strażnikiem, kto usługiwać Świątyni Chopina i dbać o jej skarby? Czy urzędnik z unijnego referatu, czy może tacy wariaci jak my? – Melomani… Stawiam na nas – fanów i wariatów. Stawiam – a tu pudło! Horrendalnym zaskoczeniem była dla mnie diagnoza przyjaciół – uczestników internetowego, szopenowskiego forum dyskusyjnego „Kurier Szafarski” i ich odpowiedź na pytanie: grać nie-Chopina w Żelazowej Woli? – „A czemu nie?, bo niby w imię jakich wartości ten konserwatyzm? Co złego w tym, że gra się kompozycję artystów, którzy żyli w czasach i mieście wielkiego Fryderyka… A czy wiesz, ze na festiwalu w Salzburgu nie tylko grywają Mozarta, ale mają miejsca prawykonania dzieł współczesnych kompozytorów?…”

I cóż na to mam odpowiedzieć? Chyba nic. Młyny już ruszyły… Teraz – tylko kwestia czasu, a zmielą wszystko. Nie ma ratunku. Dziś nie widzimy powodu, aby zachować Żelazową Wolę i Pomnik w Łazienkach dla Chopina. Jutro – nasz Konkurs Chopinowski będzie, taki, jak inne: papką! Przemielony w konkursowe tutti frutti.

Ewo578! Korzystaj z kolejnego Konkursu Chopina, póki jeszcze można. Podczas kolejnego-następnego – może już być za późno, może już nie być ci dane obcować z Chopinem w jego najczystszej i niepodzielnej krasie. Za to, kto wie? – Może podczas konkursu grane będą nie tylko dzieła Bachów i Beethovenów, może nawet razem z nimi rumby rock-end-roll’e i fokstroty?

Tutti frutti. All union! Hasta la Vista, baby!…

17 października 2011

  1. Nie wyobrażam sobie, by Konkurs Chopinowski miał zatracić coś, co stanowi o jego wyjątkowości. Póki co nie ma nawet ku temu powodów – zainteresowanie jest, sala zawsze pełna, uczestnicy dopisują. Dobrze jest. I miejmy nadzieję, że nic się nie zmieni.
    Co do utworu „nieszopenowskiego” w Żelazowej Woli, na szczęście Kola zagrał go tylko na bis. Czy zainicjuje w ten sposób coś nowego? Nie sądzę. Gdyby zagrał to na jakimś większym i głośniejszym koncercie „monograficznym”, to oczywiście można by się nad tym zastanawiać. Nie przeceniałbym tego zdarzenia. Mam jednak nadzieję, że Twoje złowieszcze przewidywania się nie sprawdzą.

    • I ja chciałbym mieć taką nadzieję, Łukaszu. Zwróć jednak uwagę, że każdy proces zanim nabiera mocy sprawczej i determinuje kolejne – ma swój precedens. Ten już się zdarzył. Poza tym, tu nie chodzi o jeden, czy dwa – mniej, lub bardziej fortunne koncerty. Dużo groźniejszą zapowiedzią jest opinia wielu melomanów, których reprezentatywny głos odezwał się na szpaltach Kuriera Szafarskiego, głos, który w tak dostrzeżonych zjawiskach-tendencjach nie widzi nic groźnego. Przypuszczam, gdy już dojrzy – będzie dużo, dużo za późno. Oby więc moje obawy były w istocie tylko złowieszczym czarnowidztwem, czego sobie i wszystkim miłośnikom Chopina szczerze życzę.

  2. Dziękuję Januszu, że odniosłeś się do mojej wypowiedzi. Wiem, że w tym względzie nasze poglądy są jednakie, choć niestety, nie jesteśmy chyba w przewadze!
    No cóż, póki co skorzystam skwapliwie z okazji unurzania się w muzyce naszego geniusza. Jeszcze tylko cztery lata!
    Pozdrawiam, Ewa.

    • I ja, dziękuję Ci Ewo, że nie czuję się osamotniony w mojej trosce, że dzięki takim jak Ty – nabieram nieśmiałej wiary, iż może gdy będzie nas więcej – kataklizm powstrzymamy??

  3. Młyny ruszyły.
    Staram się nadążać za pędzącym światem, ale zauważam, że w tym pędzie Świat zaczyna gubić i przez to tracić bezpowrotnie
    wiele naprawdę cennych rzeczy
    goniąc za błyskotkami
    które pięknie błyszczą ale tylko w swoim czasie przez tę chwilę
    w późniejszym czasie są bez wartości i powodują wręcz zdziwienie, że mogły się w ogóle podobać.
    Dopuszczam w wyobraźni zmianę formy Konkursu Chopinowskiego
    ale nie zgodzę się nigdy na zmianę jego treści,
    którą jest dla mnie muzyka Fryderyka Chopina wykonywana na fortepianie.

    • Przypuszczam, Marku, że dzisiaj nikt rozsądny nie dopuszcza myśli potrzeby odstępstwa od dotychczasowej formuły Konkursu Chopina. Problem jednak w tym, że pewne procesy juz się zadziały, które z czasem, jeśli ich nie zatrzymamy, będą przekładać się na kształtowanie wizji i misji naszego Konkursu. Już nas przecież coraz mniej dziwi granie nie-Chopinów w Żelazowej Woli. Ba! – są i tacy, dla których to normalna praktyka, ot choćby taka, jak w Salzburgu, gdzie w rocznicowe koncerty mają prawykonania dzieł wspólczesnych kompozytorów. Gdy się powie A – potem już łatwiej na B i C…

      • Chyba też nikt o tym nie mówi. Myślę, że wszystko będzie ok, dopóki jakiś fanatyk nie podniesie larum, że ta formuła to pielęgnowanie nie wiem… konserwatyzmu, dogmatyzmu, albo nawet ksenofobii itp.
        Powiem tak. Gdyby ktoś inny snuł takie przemyślenia, pewnie nie zwróciłbym na nie uwagi. Znam jednak Twój rozsądek, więc w jakimś stopniu Twój niepokój, mimo że go nie podzielam, w jakimś stopniu też mnie zaczyna podgryzać od środka.

Skomentuj Janusz N Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *