Jako aktywny w social mediach publicysta czasami mimowolnie funduję sobie zakłopotanie, z którego potem za czorta nie wiem, jak elegancko się wycofać.
Robi się w pewnym sensie trochę zabawnie, ale – ku mojemu utrapieniu – i trochę niezręcznie, nieporadnie, smutnawo.
Już tłumaczę w czym rzecz.
Oto wczoraj rano (23 XI) na moim facebookowym fanpejdżu opublikowałem tzw. short – króciutki filmik. Ukazał się w sekcji „relacje”. Jak każdy obraz tej sekcji po 24 godzinach bezpowrotnie zniknął, bo taka obowiązuje na tym portalu reguła. Miał tysiące odsłon. O czym traktował? – To był cytat z przygotowywanej do premiery mojej najnowszej powieści „Maleńkie Zło”.
Obraz przedstawiał pana w słusznym wieku, siedzącego na szpitalnym łóżku, podłączonego do medycznej aparatury. Pan się zwierza. Oznajmia, że „nigdy nie wierzył w Boga”, ale na wszelki wypadek zawsze zostawia sobie otwartą furtkę i dopuszcza rozumowanie w stylu: „Panie Boże, jeśli mimo wszystko Ty istniejesz i kiedyś mi się ukażesz, to wiedz, że będę wtedy bardzo, bardzo sympatycznie zaskoczony i przeproszę cię za moją odwieczną ignorancję i brak wiary”. I na końcu zwierzeń „pan” ze szpitalnego łóżka konstatuje: „Czy więc oto nastała chwila, by właśnie teraz złożyć przeprosiny…?” Stwierdzeniem tym wyraża obawę, że jego dni na ziemskim padole są policzone…
Kamera robi zbliżenie na sylwetkę hospitalizowanego mężczyzny. Obraz zastyga. Na dole ekranu pojawia się napis: „Maleńkie Zło – z rozdz. trzeciego”. Chwilę później ujęcie przekształca się w migawkę jednoznacznie reklamującą premierę mojej książki.
Jasno z całości wynika, że „pan w słusznym wieku” był nikim innym, jak tylko sfilmowaną postacią powieści. Osobą fikcyjną. Tworem mojej wyobraźni. A tymczasem…
A tymczasem okazało się, że mało kto obejrzał do końca ten trwający ledwie czterdzieści kilka sekund filmik i tylko nieliczni (prawdopodobnie ci, którzy znają mnie osobiście) bezbłędnie odczytali zmiksowany przeze mnie przekaz. W komentarzach pod klipem, których pojawiło się blisko setka, prawie wszyscy pozostali uznali, że ów pan – to najpewniej ja sam – autor filmiku! A te upublicznione intymne sekundy – to nie utworzona dla potrzeb fabuły powieści kwestia, a moje własne traumatyczne otwarte wyznanie. Publiczne zwierzenie. Coś w stylu egzystencjalnego comming out…
W efekcie oto prawie wszyscy kierują do mnie osobiste słowa otuchy. Życzą mi – w ich mniemaniu człowiekowi pogrążonemu w traumie – dużo zdrowia. Współczują zaistniałej w mym życiu tragedii, pocieszają… Pod filmikiem lawinowo pojawiają się setki przeznaczonych dla mnie serduszek, uścisków, ale i zwykłych spontanicznych lajków.
Wzruszyłem się. Takie reakcje to przecież oznaka, jak wielu ma się w tym anonimowym wirtualnym świecie nieznanych sobie przyjaciół, jak wielu życzliwych ludzi…
Z drugiej strony… No właśnie! Ten filmik stał się przyczyną mojego zakłopotania, o którym wspomniałem we wstępie. Ten króciutki klipek to przecież ewidentny dowód na to, jak niewielu z nas – użytkowników Facebboka – potrafi obejrzeć materiał od początku do końca. Jak w tym zwariowanym, zagonionym świecie czytamy po łebkach, oglądamy fragmentarycznie i dorywczo, i jak powierzchownie odbieramy przekaz. Gdyby było inaczej – wypowiedzi byłby przecież diametralnie inne…
Takie czasy! Chcąc mieć na wszystko czas, nie mamy go prawie na nic…
Krótko po pierwszych niespodziewanych komentarzach, próbowałem widzom wyjaśnić, że ten „pan w słusznym wieku” – to bynajmniej nie ja, a jedynie postać z mojej powieści. Nadaremno! Moje pospieszne dopowiedzenie też mało kto przeczytał. Komentarze z wyrazami (dla mnie!) szczerego współczucia wciąż napływały jak rwąca rzeka.
(Kopię filmiku (w FB już go nie ma) można znaleźć na YT. Dla ciekawych – link poniżej: https://youtube.com/shorts/lXd42BLxGPE?feature=share )
A może miast tutaj, na prywatnej witrynie, powinienem niniejszy tekst zamieścić na mym facebookowym fanpejdżu autorskim? – pomyślałem. Tam przecież ukazał się oryginalny filmik. Hmm… Sam nie wiem…
Nie wiem, bo szkoda mi tych wszystkich porywów serca czytelników, którzy tak wspaniale, tak spontanicznie, tak mało znanej sobie osobie udzielili wsparcia i dodali otuchy. I teraz miałbym ich zawstydzać? Wywoływać w nich konsternacje? Ganić?!
O nie! Nie zganię, nie wyprowadzę z błędu. Takie ludzkie postawy moich czytelników – to złoto. Schowam więc to złoto do szkatułki, by kiedyś, gdy nadejdą trudne dni, ogrzewało mi serce.
Ps.
No dobrze, dobrze! Nie gańcie teraz Wy mnie za to, że brak mi odwagi wyprowadzić Czytelników z błędu.
O tym, że nie jest z Januszem tak źle, obiecuję, że moi kochani Czytelnicy dowiedzą się wkrótce. Wraz z premierą „Maleńkiego Zła” i przy kolejnych autorskich relacjach. Bo wciąż, na szczęście, jestem pełen wigoru i zdrówka.
I tak zamierzam trzymać! 🙂
Pozdrówka!