Prawo Wienera: wszystko jest możliwe dla osoby, która nie musi tego robić.
Prawo Menckensa: ci co umieją – robią, co nie umieją – uczą.
Rozszerzenie Martina: ci co nie umieją uczyć – zarządzają.
Ekstrapolacja Belaniego: ci co nie umieją zarządzać – doradzają.
Wykładnik Taylora: ci co nie umieją doradzać – naśladują.
Naśladowanie – sztuka jak każda inna (refleksja autora).
Van Meegeren był niezwykłym malarzem. Biegle posługiwał się wszelkimi możliwymi technikami, lecz do splendoru wielkiego mistrza brakowało mu czegoś ważnego: bożej iskry. Dlatego nigdy nim nie został. Van Meegeren miał za to inny niebanalny atrybut: posiadał setki płócien najwybitniejszych malarzy. Tyle tylko, ze każde z nich stworzył samodzielnie – „od nowa”. Był bowiem fałszerzem. Nie prymitywnym, tuzinkowym fałszerzem. Był fałszerzem genialnym. Jego fenomen naśladownictwa i technika twórcza pod każdym względem przewyższała umiejętności wszystkich współczesnych mu tuzów palety. W swej plagiatorskiej działalności doszedł do takiej perfekcji, że „fałszował” obrazy znanych mistrzów, tudzież te, których ci ostatni nawet nigdy nie namalowali.
Historia sztuki pełna jest podobnych przykładów: aktorów drugiego planu, geniuszy chowających się pod pseudonimami plagiatorów. Nawet, jak głosi anegdota, nasz największy pianista (i tylko przy okazji kompozytor i polityk) Jan Ignacy Paderewski, autorstwo swego genialnego menueta G-dur przypisał początkowo Mozartowi. Nie przez źle pojmowaną skromność. Po to, by kunsztem tej muzycznej perełki (rzekomo uchowanej w szufladach przez stulecia) utrzeć nosa krytykom – za ich nieomylny smak artystyczny i wzgardę dla twórczości kompozytorów współczesnych naszemu maestro.
Naśladownictwo, fałszerstwa, plagiaty to na podobieństwo „najstarszego zawodu świata” prawdopodobnie fach towarzyszący człowiekowi od zawsze. Gdybyż nie odwieczne naśladowanie przyrody – czy kiedykolwiek nauczylibyśmy się śpiewu i malować?
Jednak dziś, w czasach zmerkantylizowanych standardów i zdegradowanych wartości fach ten jak nigdy wcześniej stał się żyłą złota dla niejednego spryciarza. Ale nie tylko. Dla różnej maści cwaniaczków, gangów, a niektórzy mawiają: nawet dla całych narodów! (O Chińczykach na przykład wiemy, że doskonale podrobią wszystko, co można sprzedać. Dlatego półki sklepowe uginają się pod natłokiem towarów ze wstydliwie chowaną metką made in China, dlatego lokalne stragany zasypane są towarami światowych marek, od których całkiem niedyskretnie trąci czar mandaryńskiego rzemieślnika). Naśladownictwo i „fachowy” plagiat są więc dziś sztuką powszechną jak każda inna. Bo jak każda inna ma ona rzesze popleczników, adwersarzy i reformatorów. Ci pierwsi mówią: po co wyważać otwarte drzwi? Naśladujmy! Ci drudzy: a gdzie ochrona własności? Gdzie Siódme Przykazanie? I tylko reformatorzy z pragmatycznym rozsądkiem wzorują się, dodają własne i… czynią nowe.
Sztuka naśladowania może więc być (i jest!) poważnym orężem w zbrojowni menedżera. Tyle tylko, że marni menedżerowie, którzy cherlawym palcem wskazują sufit: „tak sobie życzą na górze…” – jej uprawianiem nie zawojują świata. Nie zbawią świata i ci, którzy kurczowo trzymając się stołków przez lata nie podzielą się odpowiedzialnością, ani władzą (ave nieśmiertelni bossowie! Ave nieśmiertelni działacze!) Bez świeżej krwi każdy organizm obumiera. Beż nowych idei i pomysłów, odżegnujących się od kontynuacji i naśladownictwa, każda organizacja zasklepia się w głaz.
Dlatego z troską spoglądajmy na nasz Vattenfall i miarkujmy, czy mądrze uprawia tę sztukę i czy mądrze rozdziela role? Póki co bądźmy spokojni. Vattenfall – znaczy wodospad. Ten – chyba nigdy nie utoczy swych wód do źródeł? Uwierzmy przynajmniej, że nie zatrzyma…
30 marca 2009