W ROCZNICĘ ŚMIERCI POWSTAŃCA

– próba odtworzenia ostatnich godzin życia mojego stryja – Witolda Niżyńskiego, pseudonim „Czapla” oraz jego wojennych towarzyszy.

#powstańcywarszawscy #powstaniewarszawskie

Tak jak dziś i wtedy była środa. Dziesiąta rano, 27 września 1944 roku.

Po przelotnych nocnych opadach deszczu poziom wody w kanałach niebezpiecznie zaczął się podnosić. Na szczęście o poranku nad Warszawą zaświeciło słońce. Była więc szansa, że dalszy przyrost ścieków wyhamuje.

A tymczasem oni już od blisko czternastu godzin przeprawiali się kanałami z Mokotowa do Śródmieścia. Podpułkownik Józef Rokicki, pseudonim „Karol” (dzień wcześniej otrzymał nominację na dowódcę „Mokotowa”), zarządził akcję ewakuacyjną mokotowskich powstańców, gdy stało się dla niego jasne, że z powodu ogromnej przewagi wroga upadek dzielnicy jest nieunikniony.

Dyspozycja pułkownika, uzgodniona wcześniej z dowództwem „Śródmieścia”, z punktu widzenia taktyki wojskowej była logiczna: w Śródmieściu wciąż tliła się nadzieja na przetrwanie i trumf. Rychłe zwycięstwo powstańców było sprawą ich życia, śmierci i honoru. Tym bardziej, że po stronie prawobrzeżnej Warszawy już od ponad tygodnia stacjonowała Armia Radziecka, która dotarła do linii Wisły po zakończeniu wielotygodniowej operacji Bagration. Po zebraniu szyków, w każdej chwili mogła rozpocząć forsowanie Wisły (tak jak zresztą z mieszanymi skutkami próbowały już to czynić niektóre z polskich oddziałów wchodzących w jej skład). A wtedy nimb wyzwolicieli Warszawy przypadłaby Rosjanom… Wciąż także trwały zrzuty alianckiego lotnictwa z bronią i żywnością dla walczących. Zasilenie zdziesiątkowanych batalionów „Śródmieścia” powstańcami z Mokotowa mogłoby więc tę tlącą się tam iskierkę nadziei na glorię rozniecić i na przekór Stalinowi przemienić w zwycięski zryw.

Niestety, wielu podopiecznych pułkownika Rokickiego podczas przeprawy kanałami mdlało i padało ze zmęczenia. W powietrzu unosił się niemiłosierny fetor ścieków i, co gorsza, coraz częściej, coraz mocniej z zewsząd dochodził odór gryzącego karbidu rozmyślnie wpuszczanego przez Niemców do kanałowych przetok. Ponadto wiele odcinków podziemnego labiryntu okupant przezornie zabarykadował. Dramaturgii dodawał także fakt, że nad licznymi włazami czaili się rozstawieni niemieccy żandarmi gotowi na wszystko.

W tej sytuacji działaniom ewakuującej się grupy nieustannie musiał towarzyszyć strach i trwoga przeplatana z grozą. Przecież wąskimi, mrocznymi kanałami przeprawiali się nie tylko zdrowi, silni, młodzi – profesjonalnie przygotowani na trudy wojenne żołnierze. Razem z nimi przemierzały je sanitariuszki, łączniczki, weterani, służby logistyczne kanałowi przewodnicy i inni. Była też, wprawdzie nieliczna, ale jednak ludność cywilna Mokotowa, w tym dzieci.

I w pewnym momencie stało się coś, czego nikt się chyba nie spodziewał. Oto łączność między kierującymi przeprawą a dowództwem Śródmieścia (łączność, mimo traumatycznych warunków, raz lepiej, raz gorzej, ale wciąż jeszcze funkcjonowała) przekazuje powstańcom rozkaz powrotu do Mokotowa. Czy dlatego, że niespodziewanie: 27 IX 1944 alianci zapowiedzieli zakończenie akcji zrzutów, a armia radziecka, okazało się, wcale nie szykowała się na rychłe forsowanie Wisły? – Tego nie można wykluczyć… Kto i jak na dłuższą metę miałby zapewnić dodatkowym żołnierzom racje żywnościowe, broń, naboje, ekwipunek? – Widocznie nie było na to dobrej odpowiedzi…

W szeregach ewakuujących się zapanowała konsternacja i chaos. Jedni, pomimo kategorycznych rozkazów, chcieli kontynuować przeprawę, inni – przeciwnie: bezwzględnie podporządkować się komendom dowództwa. W jednej z grup, która dostosowała się do rozkazu i bezzwłocznie zawróciła w stronę Mokotowa, był mój stryj Witold.

Tymczasem warunki ich przeprawy z minuty na minutę stawały się coraz cięższe. Nastroje wśród ewakuujących pogarszały się. Nadludzki wysiłek bohaterów dokonujących heroicznego zadania, desperacja i skrajne wycieńczenie nie były ani dobrym doradcą, ani przewodnikiem. W rozgardiaszu i w przymusowym pośpiechu kanałowi przewodnicy pomylili drogę. Zastępy wycieńczonych ludzi zaczęły błądzić po omacku. Rozpaczliwie szukać jakiegokolwiek bezpiecznego wyjścia. Być może z pobliskiej krzyżówki kanałów doszła ich gęsta mgła duszącego karbidu. Wszyscy wtedy zaczęli kasłać, dusić się. Nadbiegały hordy szczurów (też uciekały przed mgłą). Być może to właśnie wtedy ktoś z desperacji otworzył najbliższy właz…?

Powstaniec, wychodzący z kanałów na terenie Mokotowa zajętym przez Niemców.
Autorem zdjęcia jest niemiecki fotograf August Ahrens urodzony w Uhlenhorst w 1893 roku, który pracował dla „Czarnego Korpusu” (Das Schwarze Korps ) – propagandowej gazety niemieckiej.
August Ahrens był korespondentem wojennym SS. Za służbę w Warszawie otrzymał Krzyż Żelazny I klasy.
(foto: Bundesarchiv, Bild 146-1994-054-30)

Niestety! Ów właz do powietrza, owa studzienka do nadziei, owa żeliwna klapa do wolności okazało się – usytuowana była tuż przed komendą niemieckiej żandarmerii przy ulicy Dworkowej…

Biała wystawiona przez powstańców flaga w niczym nie pomogła. Pierwszy, który powiewając chustą zaczerpnął haust świeżego powietrza, po wyciągnięciu go na powierzchnię zostaje przez żandarmów z premedytacją zamordowany.

Wszystkim pozostałym – w liczbie ok. 120 powstańców – też odebrano życie.

Zanim jednak doszło do zbiorowej kaźni, rozegrały się sceny jak z najbardziej dramatycznego obrazu. Wyciągniętym z kanału powstańcom rozkazano klęczeć przy parkanie pobliskiej skarpy pod mierzącymi w ich głowy lufami niemieckich karabinów. Jeden z pojmanych nie wytrzymał napięcia. Z okrzykiem: „nie dajmy się zarżnąć jak barany!” – gwałtownie podniósł się z kolan i chwycił za karabin najbliższego oprawcy. W reakcji na desperacki poryw – kilku innych jeńców również podjęło się beznadziejnej obrony, a nawet próby straceńczej ucieczki. Nadaremno. Żandarmi z miejsca otworzyli śmiercionośny ogień i w kilkanaście sekund zastrzelono wszystkich pojmanych.

Rannych dobijano. Bez emocji. Skrupulatnie. Metodycznie.

Wśród zamordowanych podczas tej kaźni był mój stryj – śp. Witold Niżyński. Dziś przypada rocznica jego śmierci. Siedemdziesiąta dziewiąta. I rocznica śmierci jego towarzyszy, z którymi przeprawiał się kanałami – bohaterskich powstańców Mokotowa….

Pomnik zamordowanych Powstańców przy ul. Dworkowej.

*

Ps. I

Dramatyczne wydarzenia i okoliczności mordu dokonanego na moim stryju Witoldzie i jego towarzyszach, którą pokrótce spróbowałem odtworzyć (na podstawie różnych dokumentów i zachowanych relacji), były także wykorzystane w scenariuszu do nagrodzonego w 1957 roku w Cannes Srebrną Palmą filmu Andrzeja Wajdy pt. „Kanał”.

Ps. II

Mój drugi stryj – Leszek Niżyński, pseudonim „Niemy”, dowódca powstańczego plutonu „Niedźwiedzi”, przeżył Powstanie. Blisko pięćdziesiąt lat później działalność batalionu, w skład którego wchodziły „Niedźwiedzie”, opisał w dokumentalnej książce pt. „Batalion Miotła”.

Książka brata Witolda – Leszka (mojego stryja)

Mój trzeci stryj – Jerzy Niżyński zginął podczas wojny jako pilot pod brytyjskim niebem.

Moja mama – Zofia Niżyńska podczas powstania pomagała powstańcom, pełniąc dorywczo rolę sanitariuszki.

Mój tata – Zbigniew Niżyński – najmłodszy z trzech synów Kazimierza i Marii – nie brał udziału w Powstaniu. Rodzice go „zatrzymali” przy sobie. Za to nie powstrzymali przed wcieleniem w szeregi wojska polskiego w styczniu 1945 roku. Otrzymał medal za zdobycie Berlina…

Ot – i taka to krótka powstańczo-wojenna historia mojej rodziny. Jednej z wielu, z bardzo wielu bohaterskich rodzin walczącej Warszawy.