Wydawało mi się, że w powietrzu coś zaszło – jakby nieoczekiwanie i czymś zapachniało. Potem to „coś” przebiegło po całej skórze, musnęło po źrenicach, zatrzymało się na nich na chwilę (zmuszając powieki do zmrużenia), zaszeleściło we włosach (czyniąc zaczesanie dziko-pięknym), i w końcu umknęło gdzieś w górę, nad głowę, lekko, szybko, jakby nic. Coś jeszcze mignęło przed oczyma – jakaś srebrzysto-niebieskawa smuga. I wszystko.
Wyciągnąłem szyję starając się zobaczyć to coś, aby zrozumieć, co to było? Ale nie zobaczyłem niczego. Zrobiło mi się nawet trochę smutno. Dlaczego wszystko zadziało się tak szybko, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu? (Z wyjątkiem rozczochranej fryzury w stylu „artystyczny bałagan”, której nie powstydziłby się mistrz fryzjerstwa pierwszej klasy)… Niczego nie rozumiejąc spacerowałem jeszcze przez chwilę po ogrodzie i w końcu nieznacznie znużony wróciłem do domu.
Dom jakoś dziwnie spojrzał na mnie, jakby nie poznał, ostatecznie jednak zaśmiał się pobłażliwie i pozwolił wejść. Nie zamierzając niczego mu wyjaśniać (kto z nas tu panem?) przeszedłem do salonu.
Lipiec, który prawdopodobnie doszedł do wniosku, że nie zdąży już nacieszyć się słońcem, ciepłem, zapachami kwiatów przestał się martwić o cokolwiek i puścił wszystko na żywioł… Do sierpnia zostało kilka dni.
A w ogóle – lipiec w Starych Babicach zawsze zwykł był płynnie przechodzić w sierpień, i nieszczególnie starał się przypodobać komukolwiek własną krasotą. Kapryśny ze swymi skokami temperatur, konsekwentny w serwowaniu nagłych burz lub afrykańskiego słońca (czasem tak prażącego, że i sam dostawał od niego ćwieka), bez ustanku mieszał w nastrojach domowników, rozporządzał nimi, czasem pogrywał, a co wrażliwszym proponował zasiadać do fortepianu, aby dawali upust niebezpiecznie skumulowanym emocjom… Słowem: mógł wszystko. I robił wszystko – co mu się żywnie podobało.
Dziś – nudny deszcz, bardziej podobny do jesiennego matowo bębni po dachach, po parapetach, a ściekając po szybach pozostawia po sobie rozmyte ślady, czyniąc widok z okna jakimś smutnym w wyrazie. Jakby zmywał ślady czegoś, co nie powinno przyciągać wzroku, i czynił to, trzeba dodać – pospiesznie (lada chwila może wyjrzeć słońce!). Tymczasem szare niebo z welonem chmur przyprawiało o smutny nastrój, na nic nie zwracając uwagi…
A poza tym? A poza tym wszystko w Starych Babicach żyło swym życiem i nikt nie zwracał uwagi na nikogo.
*
Telefon popiskiwał, przyjmując jedną wiadomość za drugą. A mi nie tylko nie chciało się odpowiadać, ale nawet czytać tej „powieści” w mesażach, czytać zwierzeń kobiety, do której już niczego nie czułem. Rozgorzałe swego czasu emocje teraz stały się wyblakłe, jak zbyt długo wystawiane na światło notatki, i nie wyzwalały we mnie żadnych ekscytacji, nie wyzwalały tych uczuć, od których drżą dłonie i zasycha w gardle z pragnienia, by jak najszybciej przeczytać i odpowiedzieć. Teraz ręce nie drżały i w gardle nie zasychało, i odebrać telefonu też nie było ochoty. A telefon wciąż popiskiwał patrząc na mnie i dziwiąc się mojej obojętności. Świetnie pamiętał nie tak w końcu odległe czasy, gdy biegłem, chwytałem go i zachłannie czytałem pocztę nie zwracając uwagi na nic i na nikogo.
Takiej przemiany telefon się nie spodziewał. Żal mu było kobiety, której nigdy nie widział, ale od czasu do czasu, której czytywał SMS-y a nawet słyszał głos, z dziwnym akcentem, ale miłym, łechtającym ucho. Szkoda, że nie zna treści jej wszystkich emailów, być może znalazłby w nich coś takiego, co mogłoby rzucić nieco światła na to dziwne zachowanie właściciela…
„A ten – taki chłodny, nienagannie ubrany, piękny… wciąż patrzy przez to okno, gdzie widok za grosz nie staje się weselszy, gdzie wszystko tylko cieknie, bębni, kapie, przywiewajac to smutek, to jakąś melancholię, ale z pewnością nie zachwyt, a nawet nie radość…” – Rozmyślał telefon, coraz bardziej gubiąc się w swych domysłach…
Mały Książę (ten od de Saint-Exupéry’ego) stwierdzając, że jesteśmy odpowiedzialni za tych, których oswoiliśmy, owszem, spowodował we mnie niejasne wyrzuty sumienia, ale nic więcej. Nie sądzę przecież, abym w jakiejkolwiek mierze oswoił tę kobietę, to chodzące piękno, za którym oglądali się wszyscy mężczyźni, gdzie by się nie pojawiła. W jej obliczu, w jej sposobie chodzenia, skinieniach głowy, w ruchach rzęs – w każdym jej geście skrywała się jakaś tajemnica, bez której (prawdopodobnie tak sama uważa) z jej życia znikkłoby wiele czegoś fascynującego, interesujacego.
Kati zafrapowała mnie od pierwszej chwili naszej znajomości. Gdy ją poznałem od razu poczułem się szczęśliwszy. To było niespełna rok temu, w Paryżu, gdzie przebywałem, ot – zwyczajnie, bez specjalnego powodu. Rozmowy telefoniczne, SMS-y wypełniły odtąd całe moje życie, wypierając z niego, poza przedział wzroku, słuchu, dotyku wszystko pozostałe.
*
Pewnego ranka obudziłem się i nijak nie mogłem pojąć, skąd we mnie tak silne i jednocześnie dziwne poczucie dyskomfortu? Poprzez zamknięte powieki przedostawały się słoneczne promienie starające się spojrzeć mi w oczy i upewnić, że pozostaje wciąż we mnie resztka sumienia, która pozwoli mi wstać na nogi. Otworzyłam oczy i nagle przypomniałem sobie dziwny sen, który przyśnił mi się tej nocy.
Kati pochylała się nade mną i uporczywie wpatrywała w moją twarz, jakby próbując zapamiętać. Na długo zapamiętać. Jej oszałamiająco piękne oczy, zwykle pełne werwy i humoru – tym razem pozostawały lodowate i nieruchome. Promieniowały zimnem, które przenikało do samego szpiku kości. Zrobiło mi się nieswojo. Mało nieswojo – strasznie! A ona nagle uśmiechnęła się i znikła… Zasnąłem dopiero nad ranem…
Zadzwonił telefon. I dzwonił uparcie, długo, głośno… A ja leżałem i słuchałem, leżałem i słuchałem nie myśląc nawet sięgać po niego ręką? Po co? Miałem wrażenie, że ktoś z pewnoscią pomylił numer. Po co więc odbierać? Po kilku minutach zdałem sobie sprawę, że nie chcę nigdy więcej ani słyszeć, ani widzieć tej kobiety. Dlaczego? – Nie wiem. Była wobec mnie nieszczera? A która z kobiet bywała szczera bez reszty? Żadna… Każda chce zachować dla siebie swe kobiece sekreciki i tajemnice… Była niesłowna?… Była! A któraż kobieta nie bywa? Szkoda, że i Kati…
Niesłowność Kati w końcu przesunęła i zablokowała w mym sercu wszystkie moje uczucia: lubość, pasję, sympatię, niegrzeszną miłość… Nigdy nie sądziłem i nigdy nie myślałem, że coś takiego może się stać. A już szczególnie w odniesieniu do Kati. Okazuje się – może…
Telefon w końcu zamilkł. Widać – wszystkie po tamtej stronie emocje zakończyły się… Na jakiś czas. Nie mogłem zrozumieć, ne potrafiłem sobie wyjaśnić – co miało miejsce?Co tu się stało? Jaka była przyczyna? Skąd? Dalczego? Gdzie? I skąd się wziął ten sen, którego nawet wspominać nie chcę, i te zimne jak lód, lodowate oczy ukochanej Kati, starające się zobaczyć… No, właśnie: co?
Po raz pierwszy od dawien dawna nie odczytałem wiadomości. Z tego powodu telefon mój ze zdziwienia niemal nie wypadł, niemal nie wyskoczył z mych rąk. Takie zachowanie uznał za szczyt męskiej nieodpowiedzialności, za szczyt znieczulicy, złych mamnier, w końcu – za najpodlejsze z podłych faux pas. Nieco przymrużywszy oczy, zniesamczony aż takim oburzeniem spojrzałam na niego z ukradka. Ostatecznie, nie przejmując się dalej tą nieuprawnioną reakacją, schowałem buntownika głęboko do kieszeni.
*
Po kilku godzinach wyleciałem do Paryża, przy ogromnym zadowoleniu mojego telefonu, który zapewne uznał, że oto wreszcie poszedłem po rozum do głowy. A mi, po prostu, trzeba było wyjaśnić i położyć kres tej dziwnej znajomości bardziej przystającej na wirtualną, niż rzeczywistą.
Rozgadany, hałaśliwy Paryż żył swym życiem i za nic go nie obchodziły czyjeś uczcucia i problemy. A już z pewnoscią – moje. Nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim poradzę… Odtrącam kobietę, która, w rzeczywistości, niczemu tu winna, i która, wątpliwe czy zrozumie, że tak wiele się we mnie zmieniło, i to ledwie za sprawą jednej nocy, jednego snu.
Kupiłem kwiaty i wysłałem bez wizytówki, bileciku, po prostu: same kwiaty…
Szedłem wzdłuż bulwarów, wdychając zapach Sekwany, bazylii, pieprzu, perfum Chanel i wszystkiego innego, czym na co dzień oddycha każdy Francuz…
Szedłem, oddychałem, ale w żaden sposób nie mogłem się zdecydować ani na wyjaśnienie, ani na zerwania relacji, choć taki cel wyznaczyłem sobie jeszcze dziś rano, jak tylko otworzyłem oczy…
Telefon wiercił się w kieszeni i za nic nie mógł zrozumieć mej bezczynności, a nawet przyczyny, dla której przyleciałem do Paryża, czego przecież wcześniej w ogóle nie planowałem.
Poszedłem do kawiarni, tej samej, w której po raz pierwszy ją zobaczyłem, siadłem przy tym samym stoliku, przy oknie i… wykręciłem numer. Do niej.
Najpierw poczułem zapach perfum, nieco stonowany, ale pyszny, jak i ona sama. Potem – ujrzałem ją – Katię! Olśniewającą, trochę tajemniczą, trochę chłodną… Chłód bez wątpienia zgromadził się w jej oczcach. Wydawało się nawet, że gdzieś dalej w jej głębi przeinacza się w sople. I znów przypomniałem sobie ją, moją Katię, ze snu…
Niczego nie oczekiwała. Położyła na stole kopertę z zapisaną wewnątrz kartką i poprosiła, abym przeczytał, jak tylko stąd wyjdzie. Uważnie na mnie spojrzała, jakby chcąc, jakby próbując lepiej mnie zapamiętać, odwróciła się i odeszła. Widziałem jak odjeżdżał jej samochód.
Koperta z kartką leżała na stole, a mi nie chciało się jej otwierać. Poczucie winy zalewało całe moje jestestwo i nie spieszyło się, żeby zostawić mnie w spokoju… Włożyłem list do kieszeni i wolnym krokiem poszedłem do hotelu postanawiając przestudiować go w odosobnieniu, mając niejasną nadzieję, że zrozumię wówczas lepiej…
Przez całą godzinę stałem na balkonie, nadstawiając rozpaloną twarz pod podmuchy chłodnego wiatru znad Sekwany. Potem wróciłem do salonu, powoli wyjąłem kartkę, rozłożyłem i zacząłem czytać.
„W moim życiu wiele było uczuć, wiele emocji, podkochiwania się, a nawet pasji, ale nigdy nikogo nie pokochałam naprawdę. Moje serce czekało na Ciebie i wybrało Ciebie. Dlaczego tak postanowiło? Nie wiem. Może postanowiło ukarać mnie za wyniosłość, arogancję, za to, że ani razu nie odpowiedziałam miłością na miłość? Nawet nie zdołałbyś wyobrazić sobie, co ze mnie uczyniłeś? Został tylko zewnętrzny połysk. I śmiech, który od dawna przestał być serdecznym… Wszystkie moje myśli, uczucia, powierzyłam Tobie. Ale nie żałuję niczego. Ta znajomość była naszą bajką. Nie sposób jej powtórzyć z kimkolwiek innym, nie sposób jej w ogóle powtórzyć, tak jak i nie sposób powtórzyć DNA arcydzieła. Można co najwyżej wykonać kopię, ale oryginał zawsze pozostanie tym jedynym. JEDYNYM.
Jestem Ci wdzięczna, Januszu…
Nie będę Cię zanudzać szczegółami… Nie wymagają wyjaśnień. Zrozumiałam wszystko. Życzę Ci, abyś przynajmniej dostał część tego, co zaofiarowałeś mi sam.
Żegnaj. Niech Pan Bóg Cię błogosławi! ”
Ten maleńki list, właściwie – prawie krótka notatka, tak głęboko przeniknął do mego serca, że chyba już zostanie w nim na zawsze. Na całą resztę mojego życia.
*
Dom w Starych Babicach czekał i spojrzał na mnie z wyrzutem… Telefon komórkowy milczał. Ja też…
Jeszcze jeden nieduży, ale istotny fragment mojego życia zakończył się.
Czy mam rację? Czy nie przyjdzie mi odpowiedzieć za ten ból, którego dostarczyłem Kati i którego byłem sprawcą? – Nie wiem. Ja nic już nie wiem…
W głowie – został tylko mętlik.