Bonsoir ma chérie!

Było jej źle. Miała wrażenie, że z niczym nie nadąża. Praca zawodowa w Domu Medialnym wypełniała jej wszystkie myśli i pożerała cały wolny czas. Piła nieskończenie dużo herbaty (za kawą nie przepada) i łapała się na tym, że z przemęczenia coraz prezenterkabardziej drżą jej ręce. Nerwowe napięcie zaczynało dawać znać zaraz, jak tylko opuszczała przepastny budynek biurowca. Potem już tyko wracała do swego kwartału, po drodze co najwyżej zaliczając półki osiedlowego hipermarketu. Gdy otwierała drzwi od służbowego mieszkania – już z przedpokoju waliła się na nią cała domowa szara robota: porozrzucane w nieładzie buty (ma ich kilkadziesiąt par), brudne pozostawione po sniadaniu naczynia, kurz na półkach, okruchy na podłodze. Wtedy zwykle siadała na krześle i zaczynała cicho płakać.

– Nic, nic, jesteś silna – uspokajała się. Ocierała łzy i brała się dzielnie za domową młóckę. Po krótkim odpoczynku szła do kuchni, aby przygotować sobie kolację i jednocześnie obiad na następny dzień. Późnym wieczorem padała ze zmęczenia na łóżko i nie zauważała, jak przelatuje noc, kolejna noc, której zwieńczenie  o piątej rano za każdym razem oznajmiał bezduszny budzik.

I tak – dzień za dniem. Praca – dom, dom – praca. Zarobione pieniądze szły tak szybko, że często łapała się na myśli, że chyba je gdzieś gubi.  Potem wyliczała, co kupiła. I zgadzało się. Wszystko się bezlitośnie zgadzało.

Mógłby ktoś pomyśleć: „ot – i dola samotnej kobiety…”, i myliłby się. Jest mężatką. (No prawie mężatką, bo przecież nie mają na to papieru. Ale czy papier jest najważniejszy w dzisiejszych nowoczesnych czasach?) Po prostu jej mąż wiecznie w rozjazdach, poza domem: delegacje, szkolenia, znowu delegacje. Życie w wiecznym biegu. Ktoś inny dopowiedziałby: współczesny romantyzm wyrobnika norm. Wielu tak żyje i nie zauważa, jak mijają dni, lata, dekady! Wielu, ale nie Ona. Ale w pewnym momencie zrozumiała: „Tak dalej nie można. Ja po prostu zwariuję!”

– Co robić? – Odwieczne retoryczne pytanie kołkiem ciosało głowę. – Może coś poczytać, by uciec od ponurych myśli? – Myślała i po raz n-ty listowała fragmenty swego ulubionego opowiadania z Internetu:

„Dopiero teraz, w jego ramionach zrozumiała, co oznacza być prawdziwą kobietą, co oznacza być silną wobec ludzi, ale niepojętnie słabą wobec tego, który zniewolił serce, który zmusza do namiętnej miłości, który ofiaruje noc za nocą, dzień za dniem, i każdy dzień do żadnego z poprzednich niepodobny. On jest dla niej wszystkim: jej nieśmiałą tkliwością, gorącym afektem, bajkowym snem, szybkim biciem serca, drżeniem kolan. Jej trucizną, której ona nie boi się pić do dna. Winem, które pali wewnątrz. Bólem – doprowadzającym do szaleństwa. Jej nieskończoną miłością……”

– I ty też, cholero!! – I walnęła dłonią w komara rozmazując go na ramieniu. – Nie mam siły już nawet do czytania… Nawet ciebie, mój wirtualny poeto… I trzasnęła pokrywą laptopa.

* * *

Scenariusz powtarzał się każdego wieczora. Potem były próby znalezienia czegoś dla siebie, jak mawiają – dorywczego hobby: a to czatowanie na forum internetowym, a to jakieś pogłębione studia nad przepisami kulinarnymi (świeżo ściąganymi z sieci), jakieś przeglądania kolorowych folderów z ofertami biur podróży, dzierganie skarpetek na drutach, układanie puzzli, kupowanie do domu różnych bibelotów. W rezultacie, w jej otoczeniu zbierało się coraz więcej niepotrzebnych rzeczy i rozdrażnienie tylko się wzmagało.

– Nie, to wszystko nie tak, nie interesuje mnie, to wszystko takie nudne, tak dalej żyć się nie da!! – jej wewnętrzny głos krzyknął i kopnął ją z wnętrza nogi. Kiedy wreszcie odpocznę?!

Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzała przez wizjer. W przedsionku stał dobrze ubrany mężczyzna w średnim wieku, w stylowym garniturze i pod krawatem.

– Kto tam? – Zapytała.

– Przychodzę z dobra nowiną! – Z nieudawaną powagą odpowiedział mężczyzna i zaczął przez wizjer pokazywać jakieś kolorowe broszury.

Otworzyła. Stał przed nią człowiek tak bardzo uśmiechnięty, że aż blask z jego twarzy ślepił.

– Dzień dobry! Czy wie pani, że żyjemy w przededniu końca?! – zapytał.

– Nie wiem, ale się domyślam – odpowiedziała obojętnie i przyjrzała mu się baczniej: garnitur spod igły, markowa, brązowa skórzana teczka, rogowe okulary… Wydawał się jej skądś znajomym.

– Nie spotkałam już gdzieś pana wcześniej? – Zapytała.

– Cóż, mieszkam na tym samym osiedlu, więc na pewno przy jakieś okazji… Ale z pewnością, teraz dopiero spotykamy się bezpośrednio, – i wyciągnął do niej broszurę z okładką, na której radośnie pstrzył się kolorowy obrazek z wielkim napisem: „Raj na ziemi!”

Wzięła pisemko do rąk i uśmiechnęła się.

– Przepraszam pana, ale spieszę się do pracy. Dzisiaj mam nocny dyżur w Domu medialnym.

– Tak, tak, oczywiście, rozumiem, – wyjął z teczki jeszcze kilka innych kolorowych broszurek. – Proszę, to dla pani. Proszę sobie w wolnych chwilach poczytać.

Wzięła.

– Dziękuję, do widzenia.

– Przyjdę kiedy indziej, bo widzę, ze dziś jest pani smutno, ale gdy pani poczyta, na pewno smutek minie. Gwarantuję! – powiedział.

Zamknęła za nim drzwi.

– Szczęśliwy człowiek, – niemal z zazdrością pomyślała, – w coś chociaż wierzy, do czegoś dąży, ma nadzieję na szczęśliwość Końca. i nie jest taki samotny, jak ja…

W sercu nagle poczuła bezbrzeżny smutek: Wszyscy do czegoś dążą, wszyscy od niej czegoś chcą, i nikt tak jak ona nie zagląda w oczy ponurej, szarej rzeczywistości, okrutne oczy. I rozryczała się, tak zwyczajnie: po babsku. Jej własne życie stało się dla niej już nie do zniesienia i w coraz większą pogrążała się depresję. Otworzyła drzwi balkonowe, podeszła do barierki, stanęła na krzesełku. Odważnie skierowała oczy w dół.

I w tym momencie… zaterkotał w kieszeni telefon komórkowy. Spojrzała na wyświetlacz: BABICKI. „Ten mój cholerny szelma Babicki… Zawsze wie (nie wie?), kiedy dzwonić”

– Cześć… – powiedziała i westchnęła ze smutkiem.

– Bonsoir ma chérie! – usłyszała pogodny, wesoły głos, – Co porabiasz?

– Stoję na balkonie. Chcę skakać, – odpowiedziała mrocznym głosem.

– Co z tobą?… Aż tak kiepsko? – Zapytał.

– Jestem zmęczona życiem.

– Cóż, no to skacz, dziewczyno! – Powiedział ze śmiechem w głosie.

– Bardzo śmieszne, a dokąd? Cioteczkowe zagony rozdeptać? Gdybym mieszkała na dziesiątym – już nurkowałabym… Przecież wiesz.

– No, przecież wiem! – Rzeczowo potwierdził. – Wiem, że masz balkon na parterze…

– Oj, Janusz, Janusz… Fajny z ciebie kumpel. dobrze, że dzwonisz… Coś się urodziło? – spytała z życzliwym zaciekawieniem.

– Moja droga! Wypisuj delegacje… uzgodniłem to z kierownictwem.  Zabieram cię na cały tydzień, może nawet dwa, nad morze!

Nad morze? Zimą?… tam tak smutno.

– Południowe morze, na Kretę!

W słuchawce z jej strony zapadło milczenie. Może zmagała się sama ze sobą, może ważyła słowa, a może to był właśnie ten moment, w którym zza szarych chmur przezierać zaczyna słońce?

– Zawsze marzyłam o Krecie. Chcesz mnie tam… uwieść? Januszu…

– Jasne! I sprawić, abyś się uśmiechnęła. Bo bez Twego uśmiechu i ja słabo zaprezentuję się na sesji zdjęciowej i cyklu reportaży, które przygotowują chłopcy z Bilda. Musisz mi w nich pomóc. Za grosz nie znam niemieckiego…

– To w końcu zdecydowałaś się na ten nagrania? Januszu… jestem pod wrażeniem.

– Do roboty dziewczyno! Pakuj walizki i dzwoń do męża, niech przez tydzień Ciebie nie szuka.

– Nad morze… – I wreszcie się uśmiechnęła. – A żebyś wiedział: tego mi trzeba było! Morza!

…I spojrzała na broszurę z napisem „Raj na Ziemi” „Po co mi czytać o Raju, skoro mogę do niego pojechać?”

– Januszu, to na którą godzinę rezerwować bilety?

– Pani menedżer, to pani sprawa. Proszę tylko wybrać dobry hotel, z widokiem na zatoczkę i zadbać, aby balkon mojego pokoju był połączony z pani balkonem. Bo, gdyby, przypadkiem, mimo wszystko, odwiedził panią mąż… abym łacno mógł się ewakuować!

– Wariat!

– Do pani usług! Czekam na email ze szczegółową rozpiską i harmonogramem pobytu.

– Januszu… Dziękuję! Nawet nie wiesz, jak mi teraz pomogłeś.

– Wiem, wiem! A za pomoc każę sobie wypłacić w naturze… oczywiście, myślę tu o soczystych południowych owocach. Wiesz, jak je uwielbiam… odbierać ci od ust!

– Wariat jeden… – ze śmiechem powtórzyła.

*

Tej nocy po raz pierwszy od wielu tygodni zasnęła z rumieńcami na twarzy.

 

Lista Cyberprzestrzennych

2 odpowiedzi na Bonsoir ma chérie!

  1. Trazom pisze:

    Kreta! Pogoda jak z bajki, jest słonecznie i ciepło, choć w przyszłym tygodniu można spodziewać się burz – pamiętajcie o płaszczach przeciwdeszczowych. Pozdrawiam z Ηράκλειο!

    • Janusz N pisze:

      Dziękujemy! Panie doktorze, my będziemy przebywali na południu wyspy przy jednej z małych urokliwych zatoczek Morza Llibijskiego w Centrum szkoleniowo-medialnym Axel Springer’a SE. Podobno jest tam bardo cicho i panuje znakomita atmosfera do twórczej pracy. Mam nadzieję, ze pomimo nawału obowiazków znajdziemy czas na wzajemne odwiedziny!
      Pamiętając o parasolach – na przekór pozdrawiamy Pana bardzo słonecznie! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *