Hedera helix

Przywiózł ją do ogromnego domu, z tych – jakie dotąd widywała tylko w filmach. Na dom w bluszczuzewnątrz – olbrzymie pnącza bluszczu pokrywające boczne ściany, wewnątrz – gigantyczne lustra, rzeźby, jakieś drobiazgi, indyjskie maski – słowem: muzeum.

– Podoba się? – Spytał spokojnie, szukając czegoś w kuchennej szafce.

– Bardzo tu pięknie. I mieszkasz tak sam?

– Chwilowo. Z żoną mamy jeszcze niewielką willę na przedmieściach.

– Z żoną… – cicho westchnęła.

– Pustawo tutaj… to prawda. Tak wiele miejsca i rzeczy. – Udał, że westchnięcia nie dosłyszał.

– Bardzo mi się podoba. Być tutaj, pośród tego całego piękna i samotnie… – Przerwała. Spojrzał na nią pytająco, po czym rozumiejąc, że nie zawiesiła głosu i skończyła myśl, kontynuował:

– Cóż… Da się tu  doznawać misterium samotności, to fakt… Jakie wino preferujesz?

– Jesteś gospodarzem. Zaproponuj. Ja się podporządkuję.

Babicki gniewnie potrząsnął blond czupryną.

– Droga Megi, proszę, zapamiętaj raz na zawsze: w tym domu najważniejsze nie jest to, co życzy sobie gospodarz, a to, czego życzą sobie jego goście. Okay?

– Okay!

– A zatem?

– Czerwone. – Odpowiedziała z zakłopotaniem. Tak naprawdę było jej wszystko obojętne. Ale czyż czerwień to nie wyznanie miłości?!

Sceptycznie zacisnął usta, delikatnie wziął w ręce tacę i skinieniem głowy zaprosił, aby szła za nim. Salon z kominkiem (prawdziwym, nie elektryczne śmieci) był urządzony w kolorach purpury.

– Usiądź, kotku, co tak stoisz? – rzekł mocując się z korkociągiem przy butelce.

Siadła na kanapie, Babicki usiadł obok i zaczął nalewać wino do kieliszków.

– Wypijemy za nasze nieoczkiwane spotkanie i za ciebie… Potem pili za piękno, za miłość i za nadchodzącą noc. Niewiele potrzebowała, aby się wstawić. Dlatego nazajutrz, jedyne co poczuła – to tylko ból głowy i rażące światło, które nie pozwala na otwarcie oczu.

– Mm-m… Choliwcia… – mruknęła.

Leżał obok. Czuła jego oddech na plecach zupełnie, jakby delikatnie klepał ją po ramieniu. Z trudem w końcu otworzyła oczy. Babicki także się ocknął i podniósł głowę a oparłszy ją na łokciu zaczął patrzeć w jej twarz z takim skupieniem, że aż czuła się takim badaniem przytłoczona. To jego słynne uwodzicielsko-świdrujące spojrzenie… Teraz wreszcie doświadcza je na samej sobie.

– Dzień dobry, kotku. – I ziewając wymamrotał jeszcze coś niezrozumiałego. Uśmiechnął się. – Widzę, że nie czujesz się najlepiej, ale, wierz mi, w nocy wyprawiałaś prawdziwe cuda. Najlepsze z zestawu tych, jakich lubię. Pocałował ją w szyję.

– Ja nic nie pamiętam, w ogóle … – I zaciągnęła kołdrę pod brodę.

Babicki wodził ciepłymi palcami po jej twarzy, dotykając rzęs, koniuszków uszu, rysunku warg. Ten facet wciąż był dla niej wielką zagadką: z jednej strony bardzo skryty, tajemniczy, ale i elokwentny, bardzo kontaktowy człowiek, z drugiej – tolerancyjny, wyrozumiały mężczyzna, nienajgorszy kochanek.

– Nie martw się, mój aniele, zaraz przejdzie. – Powiedział, niemal czule, z wyrozumiałością, – Zrobię ci mocnej kawy i wszystko będzie oki.

Mówił z empatią, o którą nigdy dotąd by go nie podejrzewała… I od razu, mimo strasznego bólu głowy i jasnej świadomości, że on – żonaty mężczyzna traktuje ją prawdopodobnie jak kolejną zwykłą przygodę, mimo to, po takich słowach – ona – nieszczęśliwa mężatka niemal rozpływa się w szczęściu i błogości.

– Gdzie jest prysznic? – cicho spytała. Babicki wskazał ręką kierunek.

– Może cię zaprowadzić? – zaproponował.

– Thanks, znajdę.

Znalazła. Ale nie było to takie proste. W wielkim domu – liczne drzwi, a każde – masywne, drewniane, pozbawione szyb, utwierdzone w wielkiej inkrustowanej framudze.

Pod strugą chłodnej wody czuła, jak powoli wraca do niej życie, jak w piersiach wreszcie zaczyna  mniej boleśnie dudnić serce. Trzeźwo oceniwszy sytuację kolejnego swego wiarołomstwa (tak, popłakała trochę, a niby jak, bez tego?) – wróciła do sypialni owinięta szczelnie w ręcznik. Gdy nie znalazła w niej Babickiego wzruszyła ramionami, po czym usiadła na brzegu łóżka.

Jak na olbrzymi dom sypialnia była całkiem nieduża. Ale bardzo przytulna, taka cała w kremowych kolorach, w których było coś takiego, że od razu chciało się tu z samego rana uśmiechać. No i uśmiechnęła się. Po półtorarocznych dybach nieudanego małżeństwa prawie zapomniała, że gdzieś istnieje inne życie: wolne, lepsze. Ach! (i czuła, jak mimowolnie cisną się łzy do oczu), jakże teraz chciała czerpać tej wolności z pełnym prawem do szczęścia… ale tamten nadal jest jej mężem, i ona – Małgorzata – wie dobrze, że nigdy nie zgodzi się na rozwód. Załkała cicho… Słysząc kroki na schodach pospiesznie otarła łzy, pamiętając, że gospodarz nie powinien, nie może ujrzeć jej łez.

Babicki trzymał filiżankę kawy. Podszedł, spojrzał na nią, zmrużył podejrzliwie oczy.

– Płakałaś…

– Nie.

– A ja twierdzę, że tak. O co chodzi, kochanie?

– Absolutnie nic, zapomnij. – Odpowiedziała biorąc kubek z jego ręki.

Usiadł naprzeciwko i, jak zwykle, zaczął świdrować ją tym swoim przenikliwym spojrzeniem. „Mój Boże, ależ on ma oczy! Może jest maniakiem, albo jakimś złym duchem? – mimowolnie myślała. – Tak, to jest całkiem możliwe”. Babicki najwidoczniej zdawał się czytać  w jej myślach, bo nagle uśmiechnął się rozbrajającym skrzywieniem twarzy. „Obym tylko nie zwariowała przez jeszcze jeden dzień i noc. Tak wiele, a tak niewiele.” Wydało jej się tak dlatego, bo nigdy dotąd z żadnym obcym mężczyzną nie zdarzyło jej się spędzić tyle czasu i w izolacji od męża (a mąż – jak zwykle na delegacji). Zbierając kosmyk jej niezbyt długich ciemnych włosów, Babicki zaczął mówić:

– Muszę jechać w interesach, kotku. Wrócę koło ósmej. – Od razu zrobiło jej się dotkliwie i ponuro. – Pobędziesz sobie tutaj sama. Nie muszę chyba dodawać, że gdybyś postanowiła zniknąć, byłoby mi smutno?

I prawie odpowiedziała mu, że nie chce nigdzie od niego uciekać, nawet nie chce, aby i on wychodził. Prawie… bo ostatecznie tylko cicho westchnęła.

– Nie rób tego, proszę.

– Nie zrobię…

– To dobrze. Ach! Jeszcze jedno… Od dziś wszystkie moje dotychczasowe kontakty telefoniczne i pocztowe zmuszony byłem zdezaktywować… Nie pytaj, proszę, dlaczego… Tutaj masz specjalny telefon. Bedzie czynny jeszcze tylko przez 24 godziny. Jest w nim zapisany tylko jeden numer, do mnie. Zadzwoń więc, gdybyś musiała się ze mną skontaktować.

Kiwnęła głową. I… nie wierzy samej sobie! Kładzie głowę na jego ramieniu, i przytuleniem – takim prostym, zwyczajnym i czułym kobiecym przytuleniem bezsłownie prosi go, aby nigdy więcej jej nie opuszczał.

– Dobrze, Januszku… – I położyła telefon obok siebie.

Babicki obdarzył ją jeszcze jednym, długim przenikliwym spojrzeniem i posadził na swych kolanach.

– Dziewczynko moja, ty jesteś całkowicie pozbawiona cynizmu, to niesamowite… – Powiedział cicho, opierając się o jej szyję.

Ot, takie cudo: jej serce zabiło jak zwariowane, i zrobiło się – jej, za to jej własne serce, wstyd! Gdy musnął ustami po jej policzku, jakby oszalała. Wieszając się rękoma na szerokich barkach Babickiego przywarła głową do jego piersi i próbowała podsłuchać jego stukotu serca. O tak! Stukało, jakże głośno!

…Chwycił ją mocno w ramiona i zamknął oczy, a następnie delikatnie puścił.

– No dobrze, na mnie pora, moja księżniczko. Umówiłem się w FPTB z twoim znajomym panem maestro i z szefową produkcji medialnych.

– Co to za skrót, to FPTB? – nagle ożywiła się wyrażając wreszcie czymkolwiek zainteresowanie.

– To ten nowy Dom Medialny… „From Paris to Berlin”, – Podszedł do lustra i machinalnie strzasnął z siebie  dłonią kilka paprochów, – z Kasią i Markiem będziemy w przyszłym roku realizować wielkie przedsięwzięcie z okazji obchodów ponad tysiącletniej historii Warszawy.

– Och! Marek… Pozdrów go ode mnie! I spytaj, kiedy znów daje koncert w naszej Filharmonii…

– Ok, spytam.

– A Kasia… to ta pewno topowa prezenterka , ta Fille? prawda?

– No, tak. Świetny fachowiec.

– Studiowałyśmy na tym samym wydziale… Ona, rok za mną.

– O, nie wiedziałem! Fajnie… A tak w ogóle Z Katarzyną owocnie współpracujemy od paru sezonów.

– I nigdy się jej nie bałeś?

– Bać się, Cateriny, – z uśmiechem zapytał, – niby dlaczego?

– Ja ci radzę, Januszku, uważaj… To zawodowa łamaczka serc.

– Kasia? – i uśmiechnął się szczerze i z zaciekawieniem. – Co ty, kotku, powiesz?

– Znam się na takich kobietach. A Kasię wciąż dobrze pamiętam  ze studiów. W jej oczach mieszka cygańska, kuta na cztery nogi rogata dusza, której nieobce są  wszystkie techniki zniewalania…

– Co ty wymyśliłaś, moja ślicznotko, – z coraz większym rozbawieniem przypatrywał się jej, z sekundy na sekundę, twarzy ogarnianej autentycznym niepokojem.

– Powiadam, uważaj! Ta kobieta jest jak bluszcz: gdy upatrzy kogoś za ofiarę, oplata go wokół palca i będzie się nim żywić jak własną, i tylko swą własną zdobyczą. Z nikim się nie podzieli, a i ty z jej bezwzględnej niewoli nie wyswobodzisz się, póki sama nie zechce.

– Uff… – to już zaczynam się bać! – Roześmiał się szczerze Babicki. – Ale, jak widzisz, od kilku lat mam popuszczone cugle i jakoś niczyją zdobyczą nie jestem, – i z udawanym, zabawnym smutkiem dodał: –  redaktor Fille też nie! – Po czym  cmoknąwszy ją ostentacyjnie w czoło dopowiedział: – tak, nie jestem niczyją zdobyczą, no może z wyłączeniem mych wiernych czytelniczek i czytelników… A dziś, na dodatek i z wyłączeniem ciebie! Perełko… Sorry, naprawdę muszę iść!

Nastawiła mu usta. Wpili się w siebie wargami w długim, namiętnym, pożegnalnym pocałunku. Czy aby dobrze zapamiętała radę swej idolki Julii Roberts – nie całować mężczyzny na pożegnanie w usta? Wydaje się, że z tym człowiekiem, z Babickim, jest skłonna złamać wszystkie zasady, jakie tylko dotąd stosowała. Wystarczy jedne jego słowo…

Kiedy Babicki wyszedł, upadła ciężko na łóżko i zaczęła myśleć. Tak, oczywiście – o nim. O tym, że jego pocałunki i dotyk coś w niej ważnego zmieniły. O tym, że niczego podobnego wręcz mistycznego(?!)dotąd nie odczuła przy mężu, ani przy żadnym innym mężczyźnie. I że ten raj skończy się nazajutrz, bo nazajutrz wyjeżdża z tą swoją „oficjalną” (Natalką? czy jakoś tak) na tajemnicze wakacje, gdzieś, nawet nie wiadomo gdzie, i właściwie nie wiadomo, po co? Jej zdaniem na „wakacjach” jest tak naprawdę bowiem od miesięcy… I jeszcze, ta Fille… Czy on naprawdę jest ślepy i nie dostrzega,  jak wpada w matnię, jak owija na nim te swe sprytne, cygańskie czułki? Ona – Megi – Przestrzegła go, ale zbył wszystko śmiechem. Biedny! Kiedyś wspomni, jak wielki popełnił błąd nie słuchając…

Ma takie gorące ręce. Zawsze. I oczy pełne żaru. I, gdy się z nią kochał, głos też miał taki. Tak, ona się domyśla. Ona – Małgorzata, prawdopodobnie wydała mu się tylko głupią, łatwą kobietą, z którą może się zabawić przez jedną, no może dwie noce. Okay! Może zresztą się nie pomylił. Niech tak będzie. Ale za to, przecież dostała od życia prawdziwe chwile szczęścia?… Nie! Jednak nie. Ona nie jest i nie będzie dla nikogo zabaweczką. Tak! Zrobi wszystko, żeby te chwile rozciągnąć w nieskończoność, żeby On – teraz ją zapamiętał, żeby On – jej nie opuszczał, a jeśli opuści żeby znów do niej powrócił, czy On będzie chciał, czy nie… „Nie boisz się kobiety bluszcz? Naprawdę, nie boisz Januszku?? No to tym lepiej, panie Babicki. Przekonasz się…  Nie tylko Fille posiadła tajemnicę „Hedera helix”. O! Nie tylko ona…”

Ależ to wszystko dziwne… Po rozpadzie jej małżeństwa (czy tym razem bezpowrotnym? – sama jeszcze nie wie) zadzwoniła do niego, poprosiła o osobistą rozmowę, o radę, o wsparcie, a przecież, znając Babickiego, od początku wiedziała, czym i jak ich spotkanie się rozegra, gdzie się zacznie, gdzie skończy. Co więc tu dziwnego? – Nic!… Już sama zaczyna gubić się w rozmysłach. A teraz siedzi samotnie, w tym wielkim osławionym domu, przez którego podwoje przewijał się z pewnością cały kordon jednonocnych księżniczek i królowych. Takich zresztą, jak ona. Czy także takich jak Fille? Pewno tak… Na pewno. Może nawet i jej samej? A jakże!… Pamięta ją dobrze ze studiów, tą wesołą, szczwaną, inteligentną studenteczkę… Kasię. Ale – rzecz ciekawa: Kasię – kompankę nie dla każdego. Tylko i wyłącznie dla starannie selekcjonowanych przez nią, doborowych kompanów. Pamięta, jak każdego z nich zwodziła swą „niby bezradnością”, nieporadnością i spontanicznym oddaniem dla sprawy. Każdemu z tych starannie wybieranych zalotników dawała odczuć, że go potrzebuje, że bez niego zginie, że to on jest jej tym rycerzem, który broni ją przed smokami i złymi czarownicami. I robiła przy tym takie słodkie, niewinne oczęta. Tak… Przy Katarzynie z drugiego rocznika lingwistyki stosowanej – nawet największy mięczak miał szansę poczuć się jak bóg męskości i seksu. Pod jednym li tylko warunkiem: musiał być KIMŚ. W czymkolwiek, ale obowiązkowo KIMŚ. Tylko tacy ją pociągali, tylko takich podziwiała. Z takimi chodziłaby kraść konie, gdyby potrafiła. Ale nie potrafiła. Wolała stawać zza węgła i czekać na koniec, bądź wręcz przeciwnie; na początek zniewolenia zwycięskiego rycerza… Bo zwycięzców – hołubiła, wielbiła, pozwalała nosić nad sobą parasolki, czasem nawet zaprosić się do kina. O pokonanych zapominała jeszcze przed wieczorem…

Cholera! Co za gmatwanina myśli. A tu dopiero wczesne popołudnie. Ależ ten przedłużający się dzień w tym wielkim, tajemniczym domu jest nieznośnie nudny! Chodzi, ogląda obrazy na ścianach i różnego rodzaju drobiazgi, ale tak naprawdę godzinami przesiaduje na parapecie i spogląda przez okno na rozciągające się w dali miasto (dom usytuowany jest na wysokiej, nadwiślańskiej skarpie). Szczęście… Kto wymyślił to słowo? To był prawdopodobnie jakiś bardzo mądry człowiek. Gdzie jak nie tutaj postawić wszystko na jedną kartę? Kto wie, może Babicki to właśnie ta druga i ostatnia szansa? Tą pierwszą już chyba przegrała bezpowrotnie: Tomek – nieudany mąż (choć, musi to przyznać – wspaniały ojciec), i krnąbrne, chorowite dziecko. Nie, nie jej. Tomek ma z poprzedniego małżeństwa. Co zrobić, żeby tym razem wygrać właściwy los na loterii? Jak sprawić, aby ta ostatnia, ta krótka przed nią noc zatrwała wieczność? – Jak Szeherezada opowiadać bajki? Ale przecież ona tego nie umie…

Melancholijną gonitwę myśli przerwał dzwonek komórki, tej samej, którą zostawił dla niej Babicki.

– Tak? – Odezwała się z wahaniem do telefonu.

– To ja. – Jego głos rozpoznałaby, nawet na krańcu galaktyki. – Chcę wiedzieć, co robisz. Nie tęsknisz?

– Właściwie, tęsknię, mój panie, bo nie mam nic absolutnie do roboty.

– Będę za trzy-cztery godziny. Z Katarzyną musimy jeszcze przy kolacji omówić nasze zawodowe plany na przyszłoroczny sezon i dwa kolejne lata. Bo przez najbliższe miesiące będę nieosiągalny.

– Zawodowe… – cicho powtórzyła, „przy kolacji…z tą cygańską duszą”  – już tylko w myślach dorzuciła.

– Wiesz, księżniczko… – zmienił z oficjalnego na bardzo intymny, – to dla mnie niezwykle ważne mieć świadomość, że w tym wielkim domu ktoś mnie czeka. Wracam, a tam nie pustka, a ty…

– Naprawdę? Ja… Przyjedź proszę szybko. – Wyrwało jej się. – W słuchawce zachichotało. Jednak potrafił zepsuć jej liryczną nutę. Taki… Richard Gere nieszczęśliwy.

– Postaram się, obiecuję. Do zobaczenia, kruszynko.

O! Niemal teraz serce z jej piersi wyskakuje. „Kruszynko… Księżniczko”. Nigdy jej nikt tak nie mówił. No i co, że w sumie banalnie i bez polotu, ale w jego ustach brzmiało jak Oda. A najważniejsze: On – Babicki – zadzwonił z własnej inicjatywy i rozmawiał z  nią. To było coś super ekstra! Do tuzinkowej kobiety nie dzwoni się, żeby spytać, czy tęskni? czy czeka?… Ach! Jaka czuje się dowartościowana. „Kochany jesteś, mój Babiczku!…” Idzie i zaraz naparzy sobie dobrej kawy.

I znów zadzwonił telefon. Tym razem nie komórka, domowy. Zastanowiła się przez chwilę, co zrobić? Podnieść? Nie! nie podniesie. Nikt nie musi wiedzieć, że w tym jego wielkim domu przebywa sama. Zupełnie sama…  a może to dzwoni Janusz, bo może pomylił przyciski na smartfonie, może więc powinna? Na szczęście gdy w telefonie rozległ się sygnał automatycznej sekretarki jej dylemat rozwiązał się samoistnie:

– Jaśku, żadna z twych komórek nie działa. Cały czas sądziłam, że żartujesz z tą dezaktywacją… Przypominam ci, kochanie, jutro w południe wyjeżdżamy! Jeśli wciąż omawiasz sprawy z tą swoją menedżerką Fille, proszę, przeproś ją, bo nie chciałabym, abyś mi zasypiał przy kierownicy. Ach, jeszcze jedno, gdybyś jednak zabawiał się z którąś ze swych pacynek, to daj jej kieszonkowe na taksówkę i każ się wynosić. Wolałabym mieć cię jutro świeżego.

„Ładna historia – pomyślała gdy zamilkł telefon. Przynajmniej w tym Babicki był wobec niej szczery: jego żona naprawdę zna wszystkie jego sekrety, te intymne, pozamałżeńskie – także”. Doprawdy, podziwia ludzi, którzy bywają dla współmałżonków absolutnie tolerancyjni. Może to wskazówka dla niej? Może taką samą zasadę powinna implementować ze swym Tomkiem? Może to jest jakaś droga do uratowania małżeństwa? „Nie, to niemożliwe. Ten człowiek jest niereformowalny… Lepiej niech już jest, jak jest. Ona i tak wie, że jej Tomek miewa tam kogoś na boku, trudno! a on – niech nadal uważa ją, Małgorzatę, za „świętą”… Penelopę… I tyle… „Ale zaraz, zaraz, jak to babsko powiedziało? – Pacynek?” Już ona jej da, pacynek! – Głupia baba!”

Z kipiących uczuć i nadmiaru kofeiny była trochę na haju. Chętnie pozbyłaby się nadmiaru energii tańcząc na rurze. Ale tu w tym wielkim domu niczego takiego nie ma. Będzie musiała przekonać Babickiego, aby dla niej zamontował… Cholera! Która już godzina? Dziesiąta w nocy?! Na pewno zaraz wróci. Odnowiła makijaż. Chce wyglądać dla niego najbardziej szałowo, jak tylko możliwe. I czeka. Nigdy na nikogo nie czekała z takim niepokojem. „Janusz, błagam! Nie mogę tak dłużej wytrzymać!”

Gdy w zamku zaczął przekręcać się kluczyk, jej serce przypuściło frontalny, zmasowany atak. Ciekawe, jeszcze chwila, wyskoczy z piersi?

– Moja słodka tajemniczko! Jesteś? – Zawołał cicho a ona wyszła mu na spotkanie w samej prześwitującej haleczce, zatrzymując się tuż przed jego ramionami.

Jego oczy rozszerzyły się na chwilę, a potem gdy pocałował ją, natychmiast zapomniała o całym świecie, a nawet gdyby przyszło wypowiedzieć jej własne imię miałaby z tym trudności…

– I przyszedłem, moja dziewczynko… Czekałeś na mnie?

Szczęśliwie westchnęła, kryjąc twarz w jego przepastnym torsie.

– Tak. Bardzo, bardzo czekałam. – I ukradkiem poluzowała ramiączka i jej prześwitująca haleczka bezszelestnie zsunęła się na dywan.

Zaśmiał się chrapliwie, głaszcząc ją po nagich plecach.

Nie, nie wie, jak opisać to uczucie… To coś chyba na kształt kolorowego, magicznego marzenie tych bluszczkobiet, które marzą o dziecku. O dziecku ze swym ukochanym mężczyzną. Czuła, że całkowicie traci poczucie rzeczywistości. Ileż by dała, żeby ta historia nie skończyła się nigdy…  Czy Jej życie, kobiety bluszcz, byłoby dla niego za mało?…

 

Gdy rano obudziła się, jego w domu juz nie było. Pozostawił dla niej tylko małą karteczkę:

„Jak będziesz wychodzić, zatrzaśnij za sobą drzwi. Było miło. Babicki.”

do spisu Cyberprzestrzennych

6 odpowiedzi na Hedera helix

  1. Caterina pisze:

    Deşi la prima vedere poate părea că Doamna C. F. e „periculoasă”, nu este aşa, vă asigur!

    Toate cele bune 🙂 (şi ne vedem la Târgul Internaţional de Carte de la Frankfurt pe Main ;)).

  2. Aleć z pana kiep, mości Babicki, a ja zem zawsze mniemała, dyć dzentelmen 😉

    • Janusz N pisze:

      Droga mi Basieńko, jako mawiał imć Onufry Zagłoba: „…gdy się białogłowa przeciw tobie zaweźmie, choćbyś się w szparę w podłodze skrył, jeszcze cię igła stamtąd wydłubie”.
      Lepiej takie odżegnać na Amen, zanim zaweźmie się bez opamiętania 🙂

  3. Elżbieta pisze:

    Ciekawe i sprawne warsztatowo opowiadanko. Dobrze się czyta. Szkoda, że „w pośpiechu” urwane.
    ps
    Ta redaktor Fille, to jak wnioskuję, Pana notoryczna heroina?

    • Janusz N pisze:

      Heroina – o yes! A w ogóle, tak! – bardzo lubię postać pani Redaktor Fille. Pewno dlatego, że pierwowzór darzę wielką sympatią in private life 😉

      A co do „urwania” – rzeczywiście, można odnieść takie wrażenie. Pozwolę jednak sobie zaprzątnąć Pani uwagę „Formułą wieczności”. W niej nowelka ma swą kontynuację. Gdyby Pani jeszcze nie czytała, bardzo zachęcam! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *