Z zapisków blogerki ybj
Poniedziałek, wieczorem.
Nawet nie zauważyłam, jak minęło kilkanaście dni od nocy, w której poznałam na czacie Marka. Początkowo przestraszył mnie. Zniechęcił. Dziś spotkałam go w realu. Tak wyszło… Czemu nie dać sobie szansy, nie spróbować? – pomyślałam.
Był przystojnym, dojrzałym, postawnym mężczyzną po czterdziestce, czarne okulary, skórzana kurtka. Dziwny człowiek. Na przywitanie podarował mi butelkę Whisky zamiast tradycyjnej łodyżki i małą elegancką paczuszkę. Wręczając ją szepnął: „perfumy Guerlain Alegoria – moje ulubione. Może wkrótce i twoje?” Zaraz potem dorzucił (bez ogródek i chyba z odgrywaną powagą): „chciałbym coś zjeść a potem się z tobą pieprzyć(!)”. Przez chwilę mnie zamurowało. Nie wiedziałam, czy trzepnąć reklamówką z Whisky i perfumami o ziemię, czy odwrócić się na pięcie i błyskawicznie „rozpłynąć” …Ale trwało tylko moment. Tym, co w tych słowach było dla mnie najbardziej niespodziewane – to nie ich amoralna treść, a uzmysłowienie sobie faktu, że wulgarnej, samczej odzywki wysłuchałam ze zrozumieniem i z empatią.
Może ta jego toporna deklaracja, pomyślałam, to taka maska współczesnego romantyka, która jak warstwa ochronna izoluje przed bezdusznym światem subtelny umysł i wrażliwe ciało? Może ta prozaiczna maska chroni go w brutalnym życiu przed bezwzględnymi szponami drapieżców? Może chowa jego gorące serce i miękkie, zmysłowe dłonie? Czy warto palić mosty z powodu maski? Nie, nie warto…
Zresztą, może pomyślałam co innego. Nie pamiętam. Chyba po prostu było mi w tym krótkim mgnieniu świadomości wszystko jedno. Nie! – to złe określenie To było coś innego. Już bowiem od pierwszej chwili, gdy tylko podjechał pod umówiony skwer czarną limuzyną – poczułam w sobie zew instynktu, jakąś metafizyczną siłę, zniewalającą energię, która, w oczekiwaniu na pierwsze spojrzenie nieznajomego (jakby nie było) mężczyzny, bezwolnie mną zawładnęła, otumaniła, zahipnotyzowała, wyciszyła… A poza wszystkim – przecież tak strasznie, tak bardzo strasznie nie chciałam kolejnego popołudnia swego życia znowu spędzać sama… Marek! Zabierz mnie dzisiaj stąd, dokądkolwiek…
Pojechaliśmy jego eleganckim, czarnym BMW do motelu przy wylotówce na Sochaczew. Mieszkał chyba gdzieś w tych rejonach. Znał po drodze każdy zajazd, pub a nawet delikatesy. Podczas jazdy mówił niewiele, zdawkowo. A gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce i gdy ledwie co przytrząsnęły się za nami drzwi od numeru – bezzwłocznie oswobodził mnie, potem siebie, z całego ubrania… I nie wiem nawet, czy działo się tak za sprawą naszego zwierzęcego instynktu, czy może za sprawą jego metafizycznej energii, dość powiedzieć, oddałam mu się bez żadnego oporu, zahamowania i… absolutnie bez reszty.
Trzeba przyznać, że był wyjątkowo namiętnym mężczyzną. Uprawialiśmy seks przez prawie dwie godziny. Na końcu czułam się ledwie żywą. On chyba też, ale widocznie był „na wspomaganiu”, bo nie dał po sobie czegokolwiek poznać… Na odchodne rzucił portierowi z recepcji plik banknotów. Potem znów posadził mnie w przepastny fotel swojego BMW i bezszelestnie odpalił w kierunku Warszawy. Zatrzymał się jeszcze całkiem sporo od centrum przed małą włoską restauracją. Podobno jego ulubioną. Zamówił ogromną pizzę z boczkiem i risotto z warzywami, do tego butelkę doskonałego Chianti. Ja – nie miałam ochoty na jedzenie. Poprosiłam tylko o cafe latte, dla towarzystwa, a może dlatego, że sympatyczny, młody chłopak (kelner) zapewniał: „to nasza specialite a la mezą. Proszę! Nie może Pani u nas jej nie spróbować! – „Chyba: de la maison?” – pomyślałem. Wszystko jedno!” Chłopak na szczęście się nie mylił. Kawa była wyśmienita.
Posilony, zrelaksowany – stał się trochę bardziej rozmownym. Jest biznesmenem. Działa na rynku nieruchomości, spekuluje też na giełdzie i na opcjach finansowych. Rodziny nie ma. Nie planuje. Nie ma czasu na rodzinę.
Po obiedzie prosiłam, by mnie nie odwoził. Chciałam trochę odetchnąć, nabrac dystansu, pozbierać myśli, cokolwiek postanowić. Nie nalegał. Jemu zależy na kolejnych spotkaniach. Seks dla niego był świetny. Będzie się ze mną kontaktował.
Seks był świetny? Może… Czułam się trochę poobijana i ogólnie obolała między nogami. To chyba z braku przyzwyczajenia. Marek był moim pierwszym od kilkunastu miesięcy mężczyzną po rozwodzie…
Marek… Jakże nowego wymiaru nabiera dla mnie brzmienie tego imienia…Nie! On nie jest dziwny. Jest w nim coś intrygującego. Jest w nim jakiś zwierzęcy instynkt życia i siła bezpardonowego samca. Samca, bez wątpienia, alfa…
Zaczynam go rozumieć? Naprawdę zaczynam?!
Tylko, dlaczego chce mi się płakać?…
Pingback: Nowości na Witrynie | Janusz Niżyński
Nie nadążam z czytaniem 🙂