– 1 –
Ciepła, deszczowa i niezwykle długa jesień na dobre odeszła. Kalendarz już od kilku dni obwiesza zimę, a śniegu i prawdziwych mrozów w Warszawie jak nie było, tak nie ma.
Clavia szła po alejce parku cała ogarnięta ponurymi myślami. Już za kilka dni Nowy Rok, a ona znów sama. Związek z Patrykiem, ledwie co się zaczął a już skończył. Okay, od początku oboje rozumieli, że nie wraca się dwa razy do tej samej rzeki, że, wszystko na to wskazuje, nie są połówkami ze wspólnego jabłka. On – majętny, pełen niewyczerpanej energii i fantazji mężczyzna, bywalec lokalów nocnych… Ona – skromna, nieco wyciszona jak na uprawiany zawód prezenterki TV… a od czasu pewnych traumatycznych w swym życiu wydarzeń ceniąca ponadto medytacje i nastrój kościelnych naw. Pasują do siebie? Niby tak, niby nie… Czego u niego nie lubi? Właściwie niczego, no może poza obsesją na punkcie flyboardu, która, w jej mniemaniu, jest nieco dziwnym, choć niegroźnym, ale jednak wariactwem…
Trudno zatem stwierdzić, dlaczego? – Tym niemniej każde z nich podświadomie czuło, że jednak nie! Nie pasują do siebie i powinni się rozstać, ale żadne nie chciało zrobić tego kroku, jako pierwsze. Pat – uczciwcy facet – po ich bardzo gorącej i namiętnej randce chciał prawdopodobnie zachować twarz odpowiedzialnego mężczyzny, Ona – Clavia – reputację kobiety, nie skorej do przygód i krótkotrwałych związków. W trakcie dwóch-trzech kolejnych spotkań patrzyli więc wzajemnie na siebie spojrzeniem, które mogłaby określić pewnym dziwnym, acz jak się okazuje praktycznym słowem: „Mamihlapinatapai”. Tego terminu nauczyła ją kiedyś szefowa Caterina Fille. Podobno w języku plemienia Yaghan zamieszkującego Ziemię Ognistą oznacza „wzajemne spojrzenie dwojga ludzi, w którym odbija się pragnienie każdego z osobna, że to właśnie drugi będzie wyrazicielem tego, czego chcą oboje, ale nikt nie chce być pierwszym ». Nic dodać, nic ująć, Kasiu…
Podjęciom trudnych decyzji zwykle pomaga przypadek. Tak było i tym razem. „Dość!” – zadecydowała, gdy na portalu dyskusyjnym (prowadzonym przez Babickiego) przeczytała relację, która przesądziła o wszystkim. Oto kilka dni temu ich wspólny kolega z Domu medialnego FPTB Wacław Stentgraft rozpisywał się o wymarzonej podróży po Europie Patryka i o tym, jak bawi się do białego rana na parkietach najlepszych klubów stolicy Francji… Wiadomość ta trafiła w nią, jak łopuchem. Czytała kilka razy i nie wierzyła. Nie, nie to, że nie wierzyła Wackowi, nie wierzyła własnym oczom, że słowa o zabawach Patryka to prawda. Przecież obiecywał, że pojadą na Lazurowe Wybrzeże… razem… Przeczytawszy po raz ostatni szokujące ją rewelacje na koniec ledwie szepnęła: „niewdzięcznik” i trzasnęła pokrywą laptopa. Jeszcze tego samego dnia wysłała mu krótkiego SMS-a: „Baw się dobrze, Pat. I bądź szczęśliwy. Z nami – koniec…” I co? – I dziwne. Po kilku minutach próbował się do niej dodzwonić. Pewno zamierzał coś odkręcić, sprostować, wytłumaczyć, ale „co tu niby jeszcze tłumaczyć, Pat? Wszystko jest jasne!” On – prawy i uczciwy facet jednak najwidoczniej nie odpuścił. Dzwonił jeszcze kilka razy. Każde kolejne połączenie odrzucała. Ona – decyzję już podjęła. Za siebie i za niego…
W parku nieco poszarzało. To za sprawą przymrozku, który wreszcie dotarł i tutaj, do Warszawy. Na wspomnienie o wczorajszych wydarzeniach wciąż drżały jej wargi i po raz kolejny jak zaklęcie w myślach powtarzała: „Pat, z nami koniec, koniec, koniec Pat!…” I aby nieco się uspokoić zboczyła z głównej alejki parku, kierując się w stronę dzikich klombów. Tu, przynajmniej, odizolowana od innych spacerowiczów choć przez chwilę będzie mogła odpocząć w całkowitym osamotnieniu, zebrać myśli i zdecydować, co dalej?… Dawno tu nie była. Nieliczne drzewa rosnące pośród rabatek wyglądały o tej porze jak zastygłe surrealistyczne postaci z komiksów, którym fantazja autora miast rąk zamontowała srebrzące się szronem pajęczyny. Ze znużeniem, ale i przekornie – z ciekawością przyglądała się tym starym, dziwakowatym drapakom.
I nagle jej rozproszony wzrok skoncentrował się i wychwycił z pokrytej mgiełką przestrzeni coś, jak na tę porę roku, zupełnie niezwykłego: jabłko! Pojedyncze, soczyste czerwone jabłko wiszące na gołej, poczerniałej od zimnych jesiennych deszczy gałęzi starej jabłonki. Zaskoczona widokiem – zatrzymała się. Skąd tutaj, wśród rabatek, klonów i brzóz – jabłoń? A może to jakiś żartowniś nakłuł na gałązkę czerwony owoc? Ale nie! Wydaje się że to jabłko naprawdę jest żywe i mimo panoszącej się wokół zimowej już aury w sposób naturalny rośnie i dojrzewa na tym drzewie. Clavia stała i patrzyła w osłupieniu przez dłuższy czas. Na przestrzeni dwóch dni znów kompletnie nie mogła dowierzyć własnym oczom. I o ile wczoraj – niemoc wynikała z przeżytego zawodu, o tyle ta – teraz jest absolutnie racjonalna, jak twierdzenie Pitagorasa.
Po prostu stała i patrzyła na jabłoń, i zastanawiała się, jak to się stało, że ona – Clavia -spośród wielu małych alejek parku wybrała na spacer właśnie tę, prowadzącą do starej jabłonki? Kto tak naprawdę przyprowadził ją tutaj? Czyżby pan Piotr Kulawik, po którego dramatycznej śmierci wciąż miewała wrażenie, że jest jej osobistym aniołem-stróżem a nawet, że to „Tamten” chce i utrzymuje z nią mistyczny, transcendentalny kontakt?… Jak wytłumaczyć, że to jabłko wisi nietknięte aż do teraz? Chyba tylko tym, że komuś zależało, aby czekało na kogoś? A jeśli na nią?…
Próbowała zerwać jabłko z gałązki, ale w żaden sposób nie udawało się. „Dziwne, bardzo dziwne… Dojrzałe jabłko powinno same niemal odpaść…” Po kilku dalszych bezskutecznych próbach bezradnie rozejrzała się wokół i wtedy zobaczyła, że jej próbom przygląda się jakiś ubrany w sportowe dresy chłopak. Pewno biegał po parku w ramach treningu. „Proszę pozwolić sobie pomóc!” – Zasugerował. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, chwycił ją i usadowił na swym ramieniu. I gdy miała już ów dziwny owoc na poziomie oczu, ledwie wyciągnęła rękę i jabłko samoistnie wpadło do otwartej dłoni, chyba nawet nim zdążyła je dotknąć.
Młody mężczyzna delikatnie opuścił Clavię na ziemię i oddalił się. Patrzyła za nim szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma, i zdało jej się, że z jego pleców prześwitywało coś… coś bielącego się, podobnego do skrzydeł?! „Myślę, że to był mój Anioł” – uśmiechnęła się żartobliwie… Ale zaraz po chwili spoważniała, uniosła wzrok w kierunku nieba i cicho szepnęła? „Panie Piotrze, to znowu Pan??”…ale tego typu mistyczne refleksje towarzyszyły jej ledwie chwilę, na tyle krótką, że marszcząc zaraz brwi otrząsnęła się z letargu, po czym roztropnie otworzywszy torebkę próbowała umieścić w jej wnętrzu świeżo zerwany owoc. Nadaremno. Jabłko okazało się na tyle duże, że nie mieściło się w wąskiej saszetce. Musiała nieść je w dłoniach.
I dziwna sprawa: jak tylko jabłko znalazło się w jej ręku odniosła wrażenie, że w głowie i ciele zaczynają zachodzić jakieś pozytywne zmiany. Towarzyszący od wczoraj zły nastrój – nagle jak ręką odjął. Czuła, że z sekundy na sekundę staje się pewną siebie, że jak nigdy ma ochotę wyprostować swe ponuro zgarbione plecy, unieść głowę do góry i się uśmiechnąć. A nawet głośno śmiać. Choćby i do drzew!
– 2 –
Opuściwszy park bezzwłocznie skierowała się w stronę przystanku MZA. Prawdopodobnie jej autobus musiał odjechać ledwie przed chwilą, bo ludzi praktycznie nie było. Nic to. Cierpliwie zaczeka na następny, w końcu nigdzie się dziś jej nie spieszy. W pobliżu był sklep z ogromnym lustrem w gablocie. Czekając na autobus Clavia chodziła w tę i we w tę i nagle zatrzymała się. „To naprawdę ja?” – Wyszeptała ze zdziwienia, gdy zobaczyła swe odbicie. Po raz pierwszy w tym kończącym się już roku spodobała się samej sobie.
– A czy wie pani, że jabłko – to symbol miłości? – Usłyszała męski za sobą głos.
Odwróciła się. Przed nią stał wysoki blondyn w wieku około trzydziestu pięciu lat, w długim elegancko skrojonym płaszczu, z bocznym dwupasiastym lampasem. Spotkawszy się z zainteresowanym spojrzeniem jego niebieskich oczu, Clavia zmieszała się i aby skryć swe zakłopotanie, odpowiedziała wyzywająco:
– Radziłabym więcej powściągliwości w odniesieniu do symboli, proszę pana. Ot, na przykład, onyks – półszlachetny kamień. Ten sam, który wciąż zdobi tron Salomona. A tymczasem we Francji wykonywano z niego amulety, które, jak wierzono, miały chronić przed samotnością, nudą, depresją i wszelakimi innymi kłopotami duszy. A w tym samym czasie na dalekim Wschodzie onyks zaliczano do nieszczęsnych i niepożądanych kamieni, z wyjątkiem starożytnych Indii, gdzie z kolei przydawano mu moc przepowiadania szczęścia, sukcesu i powodzenia. Jak pan widzi, wszystko na tym świecie jest niejednoznaczne…
– Ale oczytana dziewczyna!
Wydawało jej się, jakby próbował zadrwić i dlatego zapalczywie zareplikowała:
– W dobie Internetu żadna sztuka sprawiać takie wrażenie…. Zaś co do jabłka… Czy kiedykolwiek rozciął pan jabłko dokładnie wzdłuż obwodu? Jeśli tak, to nie mógł pan nie zauważyć doskonałego pentagramu, gdzie w każdym promienistym gniazdku spoczywa nasionko. Oto i najpierwsza jawi nam się jabłczana metafora – życie. A tak w ogóle z jabłkiem kojarzymy uniwersalne, choć często kontrowersyjne symbole. Choćby drzewa życia, wiedzy, wiecznej młodości i nieśmiertelności, a także – precyzji. Pamięta pan wyrażenie: „trafić w jabłuszko?” To poprzednik bardziej popularnego „trafić w dziesiątkę”. Ale jabłko to również symbol upadku i niezgody. I, owszem, jak już pan powiedział – także i symbol miłości.
– Wow, ale ciekawy wykład! – Ponownie uśmiechnął się do niej tym razem bez wątpienia sympatycznie i wesoło. – A tak w ogóle to to pani jabłko jest tym, co mnie tu ściągnęło. Jechałem obok i zobaczyłem je… Od razu mimowolnie depnąłem po hmulcach, najwyraźniej, mózg zareagował, jak na czerwone światło – roześmiał się szczerze i zaraz potem dodał, jakoś tak naturalnie i po prostu: – Mam na imię Andrzej – i dalej, nie zatrzymując się, zapytał: – nie sprzedałaby pani mi tego jabłuszka?
– A ja jestem Clavia… Sprzedać?! O, proszę sobie nie żartować…
– Ale ja naprawdę, a jeśli bardzo, bardzo poproszę?
– Nie ma mowy! I proszę mnie więcej nie prosić! Mi samej ono jest potrzebne.
– Pani upór przyprawia mnie o obsesję. Nie odejdę stąd, dopóki jabłuszko nie znajdzie się w mojej kieszeni. A cena – nie ma znaczenia, – dodał i uśmiechnął się wyzywająco.
– To robi się zabawne, – uśmiechnęła się również Clavia.
– Pięćset złotych!
– Phi… Nie jestem zainteresowana pieniędzmi. – zażartowała uśmiechając się serdecznie.
– Chce pani samochód? – Z zapalczywością wykrzyknął mężczyzna i skinął głową w stronę srebrzystego «Audi»
– A pan, co – na głowę upadł?
– Nie żartuję!
– A po co mi pana samochód, zaraz podjedzie mój i to w dodatku autobus, – śmiejąc się droczyła się dalej z rozmówcą.
– To może mój jacht! Jest mały, ale piękny. Może go pani nazwać swoim imieniem.
– Mam chorobę morską, – kontynuowała zabawę Clavia.
Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, a oni stali i rozmawiali wesoło. Andrzej coś jeszcze i znowu jeszcze i bardziej nie do pomyślenia proponował za jej jabłko, żartobliwie i na pokaz złoszcząc się na jej bezkompromisowość, a Clavia patrzyła na niego i czuła, jak gdzieś w głębi duszy, wewnątrz niej wyrastał zielony zarodek szczerego zaufania do tego człowieka. Nie! Dwa zarodki – zaufanie i sympatia. Nie! Trzy! Zaufanie, sympatia i… miłość! „Ojej! Chyba się jednak zagalopowałam.” Bo to wszystko dzieje się tak nagle i nieodwołalnie, i tak od razu, że aż przyprawia o zawrót głowy. Dlatego podjęła decyzję o ewakuacji. Wyciągnęła do Andrzeja dłoń z jabłkiem ze słowami:
– Proszę. To podarunek ode mnie, dla pana.
Mężczyzna zamilkł w pół zdania, coś jakby zmieniło się w jego twarzy, rozumiejąc, że stał się troszkę winny całej sytuacji, zaprotestował:
– Nie, nie! No, coś ty!
– Weź! – Stanowczo powiedziała Clavia.
Andrzej wziął jabłko, wsiadł do samochodu i natychmiast odjechał, nawet bez podziękowania i pożegnania. Takim obrotem sprawy Clavia była kompletnie zdruzgotana. „Ot i co…” – patrząc na swoje dłonie, na których ledwie jeszcze przed chwilą czerwieniło się piękne jabłuszko, pomyślała, a następnie z jakiegoś powodu była tak zła na siebie za czczę gadaninę, za stracony czas, za te nagle rozbudzone uczucia do całkiem nieznajomego mężczyzny, że aż tupnęła nogą ze złości, wykrzykując: „Dobrze ci tak!”
W dali pokazał się jej autobus, a z naprzeciwka nadjeżdżał rozpędzony samochód Andrzeja. Błyskawicznie wjechał na chodnik, wyskoczył z samochodu i podbiegł do niej trzymając w wyciągniętych dłoniach bukiecik fiołków.
– Tak się bałam, że nie zdążę i odjedziesz. Zamierzałem kupić róże, ale z jakiegoś powodu pomyślałam, że róże – to nie w twoim stylu kwiaty.
– Zgadłeś…
– Nie, nie zgadłem. Ja to… czułem.
U obojga pojawiło się takie niewypowiedziane uczucie, jakby całe powietrze wokół piękniło się kwiatami. I tak było naprawdę. Nad miasto skradał się liliowo-fioletowy zmierzch. I zaczął padać śnieg. Duże płatki od dawna oczekiwanego pierwszego śniegu… I zapach lodów waniliowych z malinową polewą.
Autobus podjechał i ona, przyłożywszy do piersi fiołki i ciężko oddychając na nie ruszyła w kierunku otwartych drzwi.
– Clavia, zaczekaj! Po co masz jechać autobusem? – Ocknął się Andrzej. – Wsiadaj do mojego samochodu, podwiozę cię.
– Nie trzeba. Końcowy przystanek autobusu dokładnie jest przed mym blokiem.
– Clavia! To przynajmniej powiedz, jaki jest do ciebie telefon! – Krzyknął Andrzej, ale była już wewnątrz pojazdu i nie usłyszała.
W drodze do domu odtwarzała w myślach chwile nieoczekiwanego, ale jakże sympatycznego spotkania i uśmiechnęła się smutno. A potem, z westchnieniem, mruknęła: „Cóż, wszystko zepsułaś. Głupia jesteś… Jaka głupia!”
– 3 –
Następnego dnia rano, ledwo co zdążyła wstać i się odświeżyć, jak zadzwonił dzwonek do drzwi. Niechętnie poszła otworzyć. Na progu stał… Andrzej. W dłoniach trzymał jabłko. To samo : śliczne czerwone, które wczoraj „zdobyła” w parku.
– No tak… Nie byłem w stanie czekać do wieczora, a nuż jeszcze gdzieś byś pojechała i pocałowałbym ledwie klamkę?
– Andrzej?! – ze wzruszeniem, ale i zdziwieniem wyszeptała, – jak mnie tu znalazłeś?
– O, to akurat żaden problem. W tym bloku tylko jedna dziewczyna ma na imię Clavia. Wystarczyło przejrzeć listy lokatorów. A blok? Blok znalazłem samemu. A właściwie autobus znalazł. – I uśmiechnął się triumfująco, – Sama powiedziałaś, że autobus końcowy przystanek ma dokładnie naprzeciwko.
– Andrzeju, zaskoczyłeś mnie… sympatycznie. Nie wiem co powiedzieć. Chodź, wejdź proszę… O! i jabłko wziąłeś ze sobą! – uśmiechnęła się serdecznie i zdecydowanie chwytając za rękę wciągnęła chłopaka do środka.
– Tak, wziąłem jabłko, bo wiesz… ono jest takie duże. Jak ja jeden zdołałbym zjeść? Pomożesz mi? – i spojrzał rozbrajająco w jej oczy.
– Pomogę, Andrzejku. Ale póki co, może powiesimy je na mojej choince? Za kilka dni Nowy Rok… Spędzimy go razem?
* * *
– Kasiu, to ty? Miło słyszeć…
– Tak, to ja, Pat. Dzwonię, aby cię spytać, co takiego zrobiłeś, że od wczoraj Clavia promieniuje radością… Dziś w pracy w ogóle jej nie mogłam poznać. Czyżbyś jednak postanowił do niej wrócić, ty mój młodzieńczy Satyrze? – i po króciutkiej pauzie, z ledwie dosłyszalną nutką zazdrości dorzuciła: – Pat… nie podejrzewałam cię o to.
– I słusznie. Nie zmieniam codziennie zdania, a przynajmniej nie w sprawach moich kobiet.
– To co jej obiecałeś?
– Od razu: obiecałeś… Nic! Za to wypróbowałem jedną ze sztuczek „naszego” Fritza. Czy wiedziałaś, że jego fioletowa mikstura działa także na owoce?
– Coś mi tam kiedyś opowiadał. I co?
– I zorganizowałem dla niej sesję z jabłuszkiem, dla poprawienia nastroju. Jak widać: efekt przeszedł wszelkie oczekiwania.
– Pat, to znaczy, zorganizowałeś jej faceta? Żadna kobieta nie zamienia się w świergolka tak po prostu, z dnia na dzień.
– No właśnie… Skoro jest, jak mówisz, to nie rozumiem i ja. Nikogo jej nie „organizowałem”.
– Hmm… pewno znów ten Kulawik. – roześmiała się do słuchawki. – Podobno cały czas rozmawiają w zaciszu kościelnych naw…
– A co u Janusza? Organizuje już ten wykup prac Fritza ze zbiorów monachijskiej biblioteki?
– Nie wiem. Chyba tak. To słowny facet. A propos… pisał mi dziś na swym blogu, że liczy na wspólne wzniesienie ze mną toastu. Jak sadzisz, co może mieć na myśli?
– Na Jowisza! Nie mam pojęcia. Ale uważaj… Coś kombinuje.
– Kombinuje?… Nie sądzę. Ale, Pat, obiecuję, będę się miała na baczności – znów roześmiała się do słuchawki.
– A wracając do Clavii…
– Tak, Pat?
– Nie mogłabyś ją zrobić swoją zastępczynią? Miałabyś wtedy więcej dla mnie czasu. Sama rozumiesz. Interesy się rozkręcają…
Quel plaisir de lire que ma collègue de FPTB est enfin heureuse en amour 🙂 Elle le méritait tellement… C’est une fille en or, je vous assure! Elle a mis tout son coeur et toute son énergie dans le développement de notre maison médiatique 😉
Amicalement vôtre
CF
Je suis également heureux à ce sujet. Je me demande si cette fois elle sera propice au bonheur? Je garde mes doigts croisés!
j
Piękne. Przyjemnie się czytało i niesamowicie działało na wyobraźnię. 🙂
…Miiło wiedzieć. Dziękuję Clavio!
Twoja protoplastka zagościła u Cyberprzestrzennych na trwale i aż sam jestem ciekaw, czym nas jeszcze zaskoczy 😉
Cieszy mnie najnowsza przygoda Clavii – Siostra mojej bratowej zasługuje na wspaniałego mężczyznę. Z tego co wiem, spędzamy dziś rodzinnego Sylwestra w moim poznańskim apartamencie. Pozdrawiam z Wielkopolski, życząc wszystkim Cyberprzestrzennym kreatywnego nowego roku – tym wciąż nieustatkowanym – stabilizacji, a tym, którym marzy się czasem odrobina szaleństwa – niezapomnianych wirtualnych przygód 😉
Dziękuję za życzenia, Panie Doktorze Trazom, w imieniu wszystkich Cyberprzestrzennych, podzielając nadzieję, że będzie to dla nich kolejny, fajny Rok 😉
Zaś dla tych, którzy, za bardzo rozszaleją się w trakcie sylwestrowej zabawy dedykuję krótką, pouczającą bajeczkę o miłości 🙂 http://janusz.nizynski.pl/bajki/bajki-dla-doroslych-2/milosc/