Szczęśliwszego Nowego Roku…

– 1 –

Na dzisiejszy grudniowy wieczór postawiła sobie dwa zasadnicze zadania. Pierwsze – najpierw przeklika wszystkie najnowsze wiadomości na Facebooku, a szczególne te, związane z ostatnimi koncertami jej ukochanego Trifonowa (w dostarczaniu których prym wiodą jej polscy przyjaciele z „Kuriera Szafarskiego”), i drugie –  potem już całą noc przygotowywać będzie referat pisany na specjalne zamówienie „The Journal for Nuclear Scientistsod”. Redakcja tego prestiżowego międzynarodowego czasopisma i wieloletniego organizatora paneli naukowych od dawna ją ponagla, bo czas konferencji, na której ma wygłaszać inauguracyjny referat zbliża się nieuchronnie…

„To może być całkiem ciekawe sympozjum, – pomyślała, – już choćby z racji, że tym razem odbędzie się w Polsce, podobno w jakimś urokliwym Dworku o nazwie Kombornia”. Ona – Olga Winogralowa – lubi Polaków. Ma zresztą wśród nich wielu przyjaciół, z którymi nie tylko regularnie koresponduje na Facebooku, ale bywa, spotyka się na koncertach, głównie tych – organizowanych w Rosji. W Kombornii nigdy nie była, nawet właściwie nie wie, gdzie dokładnie leży, za to zapewniono ją, że podczas pobytu będzie miała okazję zwiedzenia pobliskich zabytków, takich, jak choćby Pałac w Łańcucie, czy też miasteczka Krosno, o którym jej polscy przyjaciele mawiają, że to stolica szkła, niekiedy nazywana „małym Krakowem”. Cieszy ją zbliżający się wyjazd, choć trochę martwi wciąż pozostający w powijakach referat. Zna jednak dobrze swoje możliwości i potrafi ocenić siły: dwie-trzy noce – i materiał będzie dopracowany do perfekcji… Przygotowawszy sobie ulubione caffè cappuccino i cały talerzyk czekoladowych pierniczków z marcepanem ochoczo zasiadła więc do biurka i podniosła pokrywę laptopa.

Słabo zna język polski. Właściwie w ogóle nie zna, czasem co najwyżej wspomaga się googlowym translatorem, dlatego do grona przyjaciół z Kuriera Szafarskiego przyłączyła się jedynie w charakterze znajomej z Facebooka. Tu, na tym popularnym międzynarodowym portalu, gdzie zwykło się pisywać językiem jaki popadnie, dzieliła się z wirtualnymi przyjaciółmi swymi muzycznymi pasjami i …astrofizyką. klawiaturaDla innych pasji głowy najzwyczajniej nie miała. Czasu, niestety, też.

Pochyliła się nad laptopem i rutynowo kliknęła w ulubiony link z inicjałami „FB” (Facebook). I jeszcze, zanim zdołał rozświetlił się pełną portalową treścią jej siedemnastocalowy ekran – w górnej linijce już czerwieniła się ikonka zaproszeń do nowych znajomych. Z ciekawością otworzyła zakładkę. Poprzednimi razy otrzymywała zaproszenia od Doroty, Beaty, Janusza, Ewy, Agnieszki… a teraz, kto to będzie? Znów kurierowicz z ukochanej Polski?…

Jej niepewność trwała ledwie chwilę, dokładnie do momentu, gdy wraz z pełną zawartością ekranu zmigotała krótka informacja – „Profesor Igor Umoff  z Ottawy chce zostać twoim przyjacielem”. Na twarzy Olgi Winogralowej pojawił się grymas zakłopotania i niepokoju… Cicho westchnęła, pokręciła ze smutkiem głową, upiła łyk cappuccino i bez dalszej zbędnej zwłoki kliknęła w przycisk „odrzuć”. Straciła ochotę do dalszego przeglądania FB. Przynajmniej tego wieczoru. Rzadko tak bywa, ale czasem właśnie tak bywa, że portale społecznościowe męczą, szczególnie, gdy podczas tuzinkowych wizyt za ich sprawą wracają traumatyczne wspomnienia… Z tym większą więc determinacją przystąpiła do drugiego zaplanowanego na dzisiejszy wieczór zadania. Teraz, przynajmniej, polegać będzie tylko na sobie. Nikt i nic nie zdoła ją rozproszyć, zirytować, a tym bardziej wytrącić z równowagi.

Ale i pisanie referatu jak nigdy dotąd sprawiało trudności. Czy z powodu profesora Umoffa? Ona uważa, że nie. Było-minęło i nie chce do „tego” wracać. No to może za sprawą kolejnej śnieżycy za oknem? A może w ogóle z powodu przemęczenia mroźną moskiewską zimą? – dość powiedzieć: mijała godzina za godziną, a ona wciąż nie wyszła poza obszar wstępnych tez i założeń. Brakło inwencji, szczegółów, konkluzji. Prawda skrywana w mrocznych komnatach nauki jakby postanowiła się z nią droczyć: to, wydawało się – była już blisko, by za chwilę znów uciec. Nie dziwne to, w sumie, skoro wciąż w tyle głowy.czy chciała tego, czy nie – czaiła się postać Igora Umoffa… Tymczasem za oknem, w zorzy nadchodzącego świtu dał się już dojrzeć pierwszy odległy złocisty blask – kopuła cerkwi na Troparewskim.

W Moskwie, do której przed niecałym rokiem przeniosła się z rodzinnego Czelabińska, panowała już zima. Typowa, mroźna, rosyjska. Całe miasto zasypane zostało śniegiem, a za oknami minus piętnaście. „Już zima? a przecież ledwo co była wiosna, ukochana wiosna, jej pora roku, gdy zielenią się miejskie parki a na ulicach zakwitają kasztany…” Tak, to naprawdę już zima. Długa, cholernie długa moskiewska zima. Wydawało jej się, że taki jest jej los, że musi żyć w tym kraju, i w tym mieście,  w którym bywają takie długie, niemal wieczne, nieuchronnie powtarzające się rok za rokiem niekończące się zimy. Dla niej – Olgi – najbardziej beznadziejne ze wszystkich pór roku.

„Tam, wy w tej swojej Polsce, jak wy możecie zrozumieć nas, Rosjan? – zastanawiała się Olga – być może przypadkowo teraz myśląc o swych przyjaciołach z Polski. Rosja – to kraj, w którym prawie zawsze jest śnieg. Śnieg – i tyle… tyle tu ludzkiej samotności… Czy ktokolwiek kiedykolwiek ją pomierzy?”

„Trzeba iść spać” – rozsądna myśl krótko błysnęła w jej głowie lecz nie znajdując tam wsparcia natychmiast pierzchła. Snu brakuje jej od czasów studenckich – to widocznie już taki nawyk. Do przyszłej środy artykuł musi być w redakcji, a oznacza to, że bieżąca wersja powinna być ostateczną. Ale poszukiwana prawda, którą wciąż próbuje okiełznać – za każdym razem, jak szczupak wyciągnięty z rzeki – wyślizguje się… Może, tymczasem, chociaż posłucha Rachmaninowa w wykonaniu ukochanego „Trifiego”? Może muzyka Daniła nieco zrelaksuje ją i ukoi? Beata z FB niedawno zamieściła na public krótki „touching moment” – w sam raz, na przerywnik-kołysankę, którą warto byłoby teraz odsłuchać… I wróciła na FB, tylko na chwilę, i ze wzruszeniem odsłuchała. Czerwona ikonka z nowymi znajomymi – tym razem nie świeciła…

Uszczknęła łyk mineralki zmieszanej z tonikiem (ulubiony drink), zamknęła Facebooka i znów schyliła się nad klawiaturą. Trzeba by przejrzeć nowości z nauki. Amerykanie depczą po piętach i mogą ją wyprzedzić. I gdy już ponownie próbowała wyciągać węgoża z rwącej górskiej rzeki – nagle i tutaj, poza FB, zamigotało słoneczko komunikatora. Zazwyczaj nim zasiadała do pracy profilaktycznie przesłaniała je chmurką, ale teraz praca nie szła, postanowiła więc przynajmniej niech trochę sobie poświeci. Kliknąwszy mimowolnie w uaktywnioną ikonkę o dość romantycznym nicku „Sun wind” – ‘słoneczny wiatr’ – odczytała tytuł wiadomości: „Wzywa cię obłok Magellana”… Pisał z Kanady wciąż ten sam profesor – Igor Umoff. I po raz kolejny poskromiwszy dalszą ciekawość, z tą samą irytacją, z tym samym zniesmaczeniem co przed kilkoma godzinami zamknęła pokrywę laptopa. Zegar stojący na dębowej komodzie wskazywał godzinę szóstą.

 

– 2 –

Następnego dnia wszystko się powtórzyło tak samo: ponownie słonecznym wiatrem „wzywał ją Obłok Magellana”. W dniu nastepnym – także. Przez kolejny tydzień szły do niej identyczne elektroniczne monity i za każdym razem ekranowe słoneczko kusiło mruganiem przy kolejnym logowaniu. Obłok Magellana najwyraźniej 10647204_809011855831843_6451590553184288290_ncierpliwie czekał na swoją podróżniczkę.

W dniu, w którym ostatecznie zdołała dokończyć zamówiony referat (dwa dni przed terminem) postanowiła odpowiedzieć. Zanim jednak zdjęła chmurkę ze słoneczka – naparzyła swej ulubionej herbaty (cynamonowej), przygasiła wszystkie światła w pokoju, zasłoniła zasłony i, korzystając z bogatej biblioteki YouTuba, włączyła larghetto z koncertu f-moll Chopina w wykonaniu ukochanego „Trifiego”. Już pierwszy idylliczny akord romantycznej drugiej części Koncertu ukoił jej lęki i uprzedzenia…

– Igor, to ty, prawda?

– Tak, kochanie. Ja.

– Zrozum, mnie już nie ma. Nie ma twojej Oleńki, nie ma!

– Mimo wszystko nie przestanę, i Słoneczny wiatr będzie ciebie „wzywał” do skutku…

Snująca się w pogrążonym mrokiem pokoju muzyka działała jak czarodziejski balsam. Początkowo ona – Olga – odpowiadała mu krótko. Za to on – opowiadał chętnie: o Kanadzie, o pierwszych latach swego życia, o świadomości, która zmniejszyła się do jednego punktu, do jedynej myśli – której na imię było: „przetrwać!”, przetrwać, zaadoptować się w tym nowym środowisku. przeżyć! W tym kraju, w którym mało kto mówi po rosyjsku, ale gdzie wielu żyje cudzoziemców, często podobnie, jak on. W tym kraju, w którym nie jest mile widziane skarżenie się na samotność, na porażki, na słabe zdrowie, gdzie zawsze jest się zdanym tylko i wyłącznie na samego siebie… Muzyka Chopina cicho dostrajała się do jego spowiedzi, a on opowiadał, opowiadał… Chciała zatrzymać to wyznanie, ale już nie mogła. Nie zauważyła, jak zaczęła z nim rozmawiać jak za dawnych najlepszych tych szczęśliwych ich dni. Budząca się teraz w niej litość nijak nie wpisywała się w poprzednie myśli o silnym i odnoszącym sukcesy Umoffie. Dwadzieścia lat myślała, że jemu do życia nie potrzebny był nikt. Myliła się.

Muzykę Chopina zastąpił Rachmaninow, Rachmaninowa Czajkowski, Czajkowskiego Prokofiew, a on: opowiadał, opowiadał, opowiadał…

*

Czekała na niego, aż wróci z pracy. Teraz ona opowiadała mu o śnieżycy w Moskwie i prawdzie, która umykała, wyślizgiwała się, jak zwinny węgorz. O lśniącej kopule Troparewskiej Cerkwii i szybko starzejących się rodzicach. O wiecznej zimie, kalającej lodem stolicę, i miłej mordeczce Toby’ego, setera irlandzkiego, którego oddała mamie, bo nie mogła patrzeć, jak popadał w tęsknotę, gdy musiała zostawać na całe noce w pracy.

W tym tygodniu prawie nie spacerowała po moskiewskich zaułkach. Myślami wędrowała za to po ulicach Ottawy. Była szczęśliwa, gdy Igorowi zaproponowano katedrę. Znała z imienia jego uczniów. Gdy się przeziębił i zjawiał się w sieci z wysoką gorączką, pisała mu wzruszające teksty, wysyłając go do łóżka. Razem słuchali muzyki, razem chodzili spać – ona rano, on – z uwzględnieniem różnicy czasu – pod wieczór. Odrywając się na chwilę, aby naparzyć kawy, herbaty lub skorzystać z toalety, znów biegła do komputera.

I w Moskwie ponownie tajał śnieg. Znowu pisała artykuł do rana. Kolejny – na tę samą konferencję w Kombornii. I znowu, prawda uciekała, wyślizgując sie jak węgorz. Trzeba było iść do łóżka. Ale snu nie było. Wkrótce Igor wróci z pracy, a jej tak bardzo przed pójściem na spoczynek chciało się z nim jeszcze porozmawiać.

Igor wrócił z katedry wyczerpany, i po prostu nie „słyszał” jej. Wykład, do którego przygotowywał się od roku, nie odbył się: jego uczeń opublikował ich wspólne badania przed nim. Nie było sensu się kłócić. Komu uwierzy profesor Kirks – wyrocznia, którego Igor zawsze określał jednym słowem – „gadzina” – kanadyjskiemu doktorantowi?  Czy imigrantowi z Rosji?

Igor wyszedł, nie czekając końca roboczego dnia. Przez kilka godzin jechał jechał, jak wariat samochodem w kierunku wodospadu Niagara z prędkością podchodzącą pod dwieście. „Profesorze Umoff, myślicie, że tak łatwo rozwiązać wszystkie problemy? – podszeptywało mu super ego, – Mrzonki! Samochód posiada doskonałe hamulce. Firma zagwarantowała. W końcu – porządna marka”… – Wrócił do domu na noc i wszedł w Internet.

– Słońce moje ukochane, pogadaj ze mną…

„Pogadaj ze mną o zimie i samotności”, – pomyślała. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo bez niego jest jej źle. Ale on nie słyszał. Może tak jak i ona – słuchał teraz Chopina?

– Mam dość! Nie mogę już dłużej! Dranie! („jeśli Chopin – to z pewnością etiuda rewolucyjna”)

– Wracaj, – chciała do niego krzyknąć, już rok, jak chciała. Ale nie mogła. Do Rosji – czyli do niej. Do siebie przyjąć go nie może. Wybaczyć mu? A on? On nigdy jej nie wybaczył. Nawet nie spróbował. Ale on i nie wróci. Jak on to mówił? Ach, tak: „rosyjska ruletka, parzyste-nieparzyste, ojczyzna – nauka. Wybór, w którym wszystkie karty są znaczone i sfałszowane”.

– Tak mi zimno… – nie, nie powie mu tego, nie powie… Musi jeszcze bardziej podgłośnić te fenomenalne wariacje na temat Paganiniego. Od nich zawsze robiło jej się gorąco…

W godzinach popołudniowych, kiedy w końcu zasnęła, on także „padł”. Ciekawe, czy równolegle słuchał tych samych wariacji, co ona? Nad Ottawę napływały najeżone grudniowymi śniegami chmury…

 

– 3 –

Gdy go nie było, godzinami wpatrywała się w jego awatar, w jego twarz z ekranu. To był jej narkotyk. Siedział nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego i rozmyślał. Czy o niej?… z montioraZresztą, obraz z monitora nie był jej niezbędny. Nie musiała nawet zamykać oczu, aby widzieć pogrążony w nią jego wzrok. I kraniuszki jego ust (tak chciała ich dotknąć!) Zauważyła rzecz ciekawą: ich wygięcie żyło na ekranie swym własnym niezależnym życiem, wiecznie zmieniając wyraz twarzy pod wpływem emocji i myśli. Smutek? Sarkazm? Żałoba? „To tylko bity i piksele” – tłumaczyła sobie.

Wieczorem, gdy obudziła się i siadła, aby kontynuować kolejny już artykuł, jego nastrój był inny. Mówił jej coś takiego, od czego zatracała poczucie czasu, jakby w metafizycznej pułapce. „Kochany, żyjemy na wysepce pośród gwiazd. – pisała mu. – Do gwiazd zbliża wyobraźnia i muzyka. Posłuchamy razem?”

Co jej mówił? No tak, oczywiście. Nad Kanadą przeszła burza, burza podczas zimy! Co to się dzieje na tym dziwnym świecie!? A chmury były w niesamowitych odcieniach bzu. „Ach! Polecieć by razem z nim w tę burzę!” – Pomyślała.

– Altowiolista Daniłow podobno kochał pływanie w chmurach burzowych nad Ostankino…

– Ja też go bardzo lubiłem, przecież wiesz…

Pojawiła się linijka na ekranie. Domyślił się o czym ona myślała. Nie musiała niczego mu wyjaśniać. Żyli tymi samymi znakami przeszłości.

…Osiedle w Czelabińsku. Czteropiętrowy budynek – pomnik odwilży Chruszczowa. Pięć Olgatopoli wzdłuż drogi od dworca do domu. Mała wiśnia pod oknem, nieśmiała para gałązek w ogradzającym zielony ogród frontowym drewnianym płocie. Prawdopodobnie już urosły. Powinny były przez trzydzieści lat.

… Gwizd pociągów ekspresowych po nocach. „Manewrowy, piąty tor…” – głos nocnej dyżurnej na stacji, bez którego ona, potem, gdy przeniosła się do Moskwy, nie mogła zasnąć.

„Obłoki Magellana” Stanisława Lema, latarka pod kołdrą, tak aby rodzice nie widzieli, że czyta do rana. Przyszłość, w której nie ma niespełnionej miłości i starości samotnej, a jest przepiękny Dar Wiatru, który z pewnością ją spotka, tylko trzeba troszkę podrosnąć. Kosmiczna muzyka zawsze brzmi tylko w tonacji f-moll, w tej samej, co jej ukochane etiudy i koncert Chopina. Kolor liliowy, muzyka śpiewającego Uniwersum. Kolor różowy, muzyka miłości… Jaki powinna wybrać?

…I już w starszych klasach „Dziewięć dni jednego roku” – film o młodym fizyku, dla Bez nazwy 1którego praca oraz badania naukowe stają się sensem życia, poraził ją na tyle, że i teraz, gdy zmęczenie pracą odbiera siły, włącza film na wideo i ogląda choćby w nocy. Ile razy go obejrzała? Sto, dwieście?

Nie, nie obejrzała – oddychała powietrzem tamtych lat, tych, w których żył Batałow – piękny, zafascynowany, napromieniowany, napromieniowany nadaremno, skoro i tak nigdy nie odkrył termojądrowej reakcji. I jego ojciec z takiej typowej rosyjskiej wioski, jaka mogłaby istnieć w każdym z regionów, pytający syna: „zrobiłeś bombę, więc to było konieczne?” I pewność, że tak, było konieczne, ponieważ w przeciwnym razie ONI pierwsi rzuciliby ją na nas. I miasteczko akademickie, w którym na ślubie na serwetkach oceniali właściwości paliwa rakietowego i spierali się na temat możliwości lotów do innych galaktyk.

„Dać się napromieniować się i umrzeć w obronie ojczyzny? – Olga uśmiechnęła się. – Jakie to romantyczne. – Dziwne marzenie rudowłosego wróbelka, piętnastolatki, która nie zdążyła stać się dorosłą w odchodzących latach sześćdziesiątych”. A zresztą, nie o tym marzyło jej pokolenie, nie… jeśli już, to bardziej o tych innych światach i innym życiu. Choćbt takim, jak te w maleńkim, zagubionym w syberyjskiej tajdze miasteczku naukowym, gdzie mieszka miłość i wszechświat pod jednym dachem, gdzie królują rozmowy o wieczności, czyste relacje, piękni ludzie…

Trzydzieści lat później, pokolenie, które przyszło po tym, z lat sześćdziesiątych, nie mogło wybaczyć im krachu ich iluzji. Ale czy oni byli winni?

Reakcją termojądrową na Wydziale Fizyki jej – Oldze nie dali się zająć – dziewczynki „brali” po prostu na astrofizykę, gdzie pod nieziemską muzyką kwazarów bada się, jak pędzi do obrzeży galaktyki wiatr słoneczny.

Dar Słonecznego Wiatru miał na imię Igor. Na czwartym semestrze zachorował profesor, obowiązki jego przejął aspirant. A ona patrzyła na niego swymi drwiącymi  zielonymi oczyma i zadawała pytania, próbując wpędzić młodziutkiego nauczyciela w tunel nieoznaczoności wielkiego Heisenberga. Zdobył jej serce dopiero wtedy, gdy przekonała się, że i on kocha muzykę kwazarów, a razem z kwazarami: Bacha, Mozarta, Chopina…

Chudziutki ryżowłosy wróbelek w niebieskiej chuście – sylwetka na tle kwitnących sadów na wzgórzach Lenina. Anno domini siedemdziesiąt trzy. Dialog między dwoma geniuszami kwitnących mleczy na trawniku. Dać się napromieniować i umrzeć za ojczyznę? Nie, to nie bomba wodorowa jest w stanie zniszczyć cywilizację, a „wyspy niestabilności” w imperialistycznym oceanie nienawiści człowieka przez człowieka.

– Odkryję nowy pierwiastek, który będzie na usługach całej ludzkości i nazwę go Ola.

Dawał jej czyste arkusze papieru, aby rozpisywała się na nich. Dziesięć arkuszy samemu zapełniał formułami każdego dnia. W ramach ćwiczeń, czy… marzeń?

Ich mały pokoik w akademiku Uniwersytetu Czelabińskiego na siódmym piętrze z widokiem na jezioro Smolino. Girlanda ogników sygnalizacji świetlnych w nocnym oknie: zielony, żółty, czerwony, zielony, żółty, czerwony. I jego szalone oczy…

Długie rude włosy rozrzucone na poduszce. Profil epoki Renesansu.

Jego ręce zjeżdżają w dół jej ciała, powodując gorączkę… Ej, ej Wy! – pokolenie Pepsi! W Związku Radzieckim nie było seksu! Nie pamiętacie? Były dreszcze i delikatne ręce…

– Czy wiesz, że jesteś piękna?

Gdy powiedziała mu, że będą mieli dziecko, nie odpowiedział nic. Nie odważył się jej powiedzieć, że już od roku był „napromieniowany” innymi planami. A co z pracą naukową? On po prostu nie może teraz zakładać rodziny. To dziecko, to ich dziecko… nie pojawiło się na świecie.

Jesienią, po obronie, udał się do nowosybirskiego kampusu. Rzucić studia i jechać za nim nie mogła. Nawet nie chciała. Jeszcze przez wiele lat śniła się jej twarzyczka ich dziecka. Z każdym snem doroślała. I stawała się podobna do niego, do niej, do ich obojga.

Piąty semestr omal nie zawaliła. Nie mogła myśleć o studiach. Po co jej  „Wiatr słoneczny’, skoro przestała słyszeć jego melodię? Na jej parapecie stało zdjęcie Igora. Dwa razy próbowała je usunąć, aby nie wpatrywać się godzinami. Wytrwałości w postanowieniu starczało ledwie na dzień, może dwa… A potem znowu, powoli, jakby ktoś mógł go jej zabrać i wykraść na stałe – wyjmowała amulet czując od razu ulgę.

Już nie płakała, bojąc się, że znowu, jak w końcu września, będzie przez dwie minuty gorączkowo połykać powietrze, nie będąc w stanie popchnąć je do płuc. Nie, nie na żarty się przestraszyła, naprawdę! I zdecydowała, że już dość, że wystarczy! Ale po tygodniu znów wzięła zdjęcie… Z początkiem października przestała jeść. Przez tydzień nie mogła przełknąć choćby nawet kawałka. Piła kawę i dużo paliła. To wtedy pojawiła się Swietka.

Mieszkały na tym samym piętrze. Swieta była na czwartym roku, o rok od niej starsza i co najmniej o dziesięć bardziej doświadczona. Przyszła pożyczyć pieniądze, ale spojrzawszy na Olgę przesiedziała w jej pokoju aż do wieczora. Olga niczego nie mówiła, nie było potrzeby. Prawie wszyscy wiedzieli, że jej – ni to mąż, ni przyjaciel po prostu wyjechał na Syberię zostawiając ją samą. Swieta opowiedziała jej o swoim rodzinnym Saratowie, o romansie z oficerem, gdy była jeszcze uczennicą, za co Olga, prawie jej nie słuchając, i tak była jej wdzięczna. Potem wypiły herbatę, i Swietka próbowała karmić Olgę bułeczką z dżemem. Ta jednak dostała torsji, bo żołądek nie przyjmował niczego. Swieta wezwała pogotowie i Olgę zabrali do szpitala. Tymczasem fotografię Igora  zarekwirowała i wzięła do siebie Swieta, jak sama sobie wytłumaczyła: „byle dalej od grzechu.” Dobroduszna i poczciwa Swietka odwiedzała w szpitalu Olgę codziennie, przychodząc do niej po wykładach. Przynosiła naręcza liści klonu i umieszczała je na stoliku obok łóżka. Dwa tygodnie później, gdy Olga została wypisana, Swieta przyniosła dla niej swe własne palto. Dociągnąwszy tego roku do połowy października babie lato pierzchło ostatecznie wraz z listopadem. Czelabińsk już od trzech dni przepłukiwały jesienne nudne, monotonne deszcze.

Po wyjściu ze szpitala Olga zaczęła studiować z jakąś nową dla siebie zaciekłością, przesiadując w czytelni do późnej nocy. Przestała słuchać jakiejkolwiek muzyki. Nie miała dla niej czasu, serca, czy chęci? Nawet nie zauważyła, kiedy jej ból stał się czymś innym, czymś, na co nie potrafiła znależć nazwy. Black Hole, może być? Być może. Czarna dziura jako zakrzywiona przestrzeń, która pożera wszystko, co się do niej zbliża, która wciąga w swój straszny lejek i nie ma siły zdolnej uratować przed ostatecznym upadkiem.

Teraz, czuła, ta dziura jest w niej samej, ale ze spojrzeniem w jej otchłań nie było jej spieszno. W każdym razie, już nie wpatrywała się w jego twarz przez wiele godzin. Jej opiekun przeniósł się między kartki grubego tomisko z pracami Heisenberga. I wyjmowała fotografię ze skarbu w każdą niedzielę, i niemal spokojnie patrzyła na nią, jak na kulinarny przepis. Ból, żal, chęć czegoś mu udowodnienia, przekonać, wyjaśnić, że nie ma praw, opowiedzieć mu coś takiego, czego nie mógłby powiedzieć ktoś inny. Wszystko to przestało być jej obsesją, ideą, jej do bólu niespełnionym pragnieniem. Kochając go przestała marzyć o nim. Możliwe to? Tak, możliwe…

Na węglach spalonych iluzji rodziła się nowa pasja. Diaboliczne lejki kosmosu. Studiowała ich prawa.

Obłoku Magellana. Światły ty mój, po co ci moja dusza, gdy światem rządzą czarne dziury?

 

– 4 –

Jej przyjaciółka Swieta ukończyła studia na Wydziale Fizyki z wyróżnieniem i dosownie nazajutrz przeniosła się do Nowosybirska. Stamtąd do miasteczka naukowego było tylko sto kilometrów. Sto kilometrów do… Niego! Myśl ta była dla Olgi nieprzyjemnym zajadem. „Bzdura! Piękny, znający swoją wartość Igor. I dobroduszna, hałaśliwa, wesoła i prostolinijna Swieta. Jej najlepsza przyjaciółka. Ich nawet razem, stojących obok siebie trudno sobie  wyobrazić.” – uspokajała się.

Olga starała się nie myśleć o Igorze. Cóż z tego, skoro bezskutecznie… Przez dwa lata w każdej minucie o nim myślała. Bywało, łapała się na tymi, że cały czas z nim rozmawia. I czuła, nie, nie czuła – wiedziała na pewno, że i on z nią rozmawia.

Rok później przyszło do niej oficjalne pismo od Swietki. Na Uniwersytecie Nowosybirskim zwolniło się miejsce w katedrze; Swieta proponowała, aby do niej dołączyła.

Jeśli już mieszkać w Rosji, to najlepiej na Syberii. Już-tam te uczciwe mrozy, przynajmniej nie maskują spraw nauki, jak w dwulicowym europejskim błocie. Ale jak jechać tam, gdzie tylko sto kilometrów do Niego? I jak nie jechać? Nie napisał do niej nawet jednego listu.

… – Pisałem do ciebie,moje słonce, codziennie! Rozmawiałem z tobą co minutę – odpowiedział Internet.

Olga dopiero teraz zauważyła, że ostatnią godzinę spędziła w transie. Bóg wie ile czasu linijka na dole ekranu gorączkowo sygnalizowała wytłuszczoną czcionką wzywając ją do on-lineowego reżimu. Już nawet przestała się dziwić, że znów odgadł jej myśli.

– Pisałeś do mnie listy?

– I chowałem do szuflady. Te listy, uwierz mi, to była jedyna rzecz, jaką zabrałem ze sobą do Kanady… Oprócz rękopisów i książek.

Olga naprawdę nie wiedziała co odpowiedzieć. Palce zamarły na klawiaturze. Pauza przeciągała się. W takich chwilach najchętniej słuchała Chopina… ale teraz – nawet i tego nie mogła.

– Idź spać, kochana, – w końcu pojawiło się na ekranie. – Zbyt mało sypiasz. Potrzebna jesteś mi młodą i piękną. Całuję Cię i narka!.. Ach! Niech Ci przyśni się coś bardzo dobrego, ja, na przykład…;-)

– Całuję Cię mój słoneczny wietrze. – odpisała wciąż w zamyśleniu, – Narka…

Olga położyła się do łóżka, ale sen nie przychodził. Pisał do niej każdego dnia?? Gdyby wiedziała… No co by zrobiła, gdyby wiedziała? Co? – Pojechałby do niego, zapominając o twarzy, która śniła jej się przez całe te lata? Twarzy bezbronnego dzidziusia, który nie otrzymał prawa do życia. Na pewno by pojechała?

Poza tym, był jeszcze „jeżyk” – programista z Wydziału Matematyki Numerycznej. W rzeczywistości, nazywał się Antoni Filmow. Pewnego dnia w drzwiach katedry pojawił się cienki pochylony facecik w okularach minus trzynaście, z krótko ostrzyżonymi włosami na jeżyka i wypalił:

– A ja myślałem, że jesteś arystokratką. Takie piękne rosyjskie nazwisko. I takie mądre artykuły piszesz!

– Nie jestem. Czytał pan moje teksty?

Czytał wszystkie jej prace, był zaskoczony ich odwagą i wkrótce zaczął wykonywać dla niej obliczenia na EMO, jak nazywano ongiś komputery, hałaśliwe, wielkości szafy, z wielkimi bębnami i razem z nimi – ich przerażające potwory: urządzenia wejściowe połykające grube talie kart perforowanych. Chodził jej po piętach, był zawsze tam, gdzie ona, i przez swe grube szkła okularów wpatrywał się w nią z entuzjazmem, przynosił jej kefir, gdy zasiadywała się na katedrze do północy, wieczorami odprowadzał do akademika. I wydaje się, że nawet rozumiał, iż ona – Olga – nie pokocha go nigdy. Jak to jeżyk powiedział?:

– Jesteś najbardziej numeryczną ze wszystkich dziewczyn, które znam. I przelistowujesz inne pnny każdym parametrem.

Olga roześmiała się litościwie (niskie basowe: cha, cha, cha). A może tylko zaśmiała z „jeżyka”? Najważniejsze, że ten nie obraził się. Jeżyk się nigdy nie obrażał. I za to go lubiła. Rzeczywiście, chlapnął – tak chlapnął jak poczciwy programista! Co w tym złego?

O tym, co będzie robić, jak otrzyma dyplom Olga na razie nie myślała. Czarne dziury zaczynały ujawniać swoje sekrety. Może będzie chciała się nimi zajmować i w przyszłości? Ale na absolwentów już czekała armia i instytucje wojskowe. Więc, może jednak, może mimo wszystko… Nowosybirsk?

Jak to zwykle bywa dylemat rozwiązał się samoistnie i niespodziewanie. Profesor zaproponował jej napisanie pracy polemiczno-dyskursywnej, którą miała zainaugurować coroczną sesję naukową Instytutu. To było niewiarygodne, niemal jak wybuch supernowej w zagrodzie Wydziału Fizyki. Przecież nie gdzie indziej, a na tym wydziale mawiano: „Kobieta fizyk? – to nonsens”, lub równoległa wersja: „albo kobieta, albo fizyk!”. Gdy weszła na mównicę – mężczyźni protekcjonalne spoglądali na „głupyszkę” do momentu, gdy nie zaczęła mówić. Czym bardziej przekonująco stawiała tezy, tym więcej padało z sali pytań. „Naiwnie próbuje pani rozwiązać to, z czym wcześniej nie poradzili sobie luminarze…” – lodowy wzrok akademika Gonczarowa może kiedyindziej pozbawiłaby ją daru wysławiania. Ale nie teraz. Tu, na mównicy – broniła nie samej siebie. Broniła swojego prawa do badania czarnych dziur, które spaliły jej duszę. Potem dowiedziała się, że profesor rzekł do swego zastępcy: „. Chcę wziąć tę bezczelną dziewczynę na aspiranturę”.

Do egzaminów na aspiranturę pozostał miesiąc, i Olga wybrała się do Jałty. Jak powiedziała profesorowi – aby odpocząć, zebrać siły. A tak naprawdę chciała wreszcie usłyszeć na żywo dwóch koncertujących tam w tym czasie wielkich pianistów: Richtera i Bergmana. Nie miała szczęścia. Wszystkie bilety od początku były wykupione przez tamtejsze Sowchozy, Kołchozy i szkoły. Chodziła więc samotnie po parkach i kawiarenkach, i naturalnie, ze od razu znaleźli się jacyś wakacyjni donżuani, ktzórzy próbowali się zakumplowaać. Nadaremno. Oldze nie w głowie były amory. Już nie. Po tygodniu w drzwiach jej hotelowego pokoju stanął „jeżyk”.

– Olga, wyjdź za mnie!

– Postaram się być dla ciebie dobrą żoną. – I podała mu stertę niezapisanych stron.

– Będę wypełniać je dla Ciebie każdego dnia, abyś robiła na nich swoje kolejne odkrycia.

Był prawdziwym przyjacielem, takim cierpliwym i opiekuńczym. Razem publikowali artykuły, mieszkali razem przez dziesięć lat po. Przez blisko piętnaście lat on udawał, że jest szczęśliwym, ona – że nie myśli o Igorze.

Starała się być dla niego dobrą żoną. Czym bardziej się starała, tym więcej zwątpienia pojawiało się na jego zrozpaczonej twarzy. Nie mieli dziecka. W 80-tym niemal zdecydowała się i już zaczęła sobie wyobrażać, jak będzie wyglądać jej figura, gdy się zaokrągli, gdy zmieni chód, a wtedy wewnątrz jej duszy umrze czarna dziura, ustępując miejsca nowemu i niezrozumiałemu. Ale „jeżyk” rozchorował się i całymi dniami przesiadywała u jego łóżka, odkładając eksperyment na później.

To „później” nigdy nie nastąpiło. To, z kolei, ona chorowała, to została wysłana na służbowy staż, a potem zrobili ją kierowniczką Wydziału. Wzięła w niepełnym wymiarze godzin – prowadziła wykłady, żeby tylko „jeżyk” mógł spokojnie pisać swój własny doktorat, nie myśląc o tym, jak przeżyć od pierwszego do pierwszego. Potem – myśleć o dziecku było już za późno. Wydawało jej się, że kochała „jeżyka”. W każdym razie, był dla niej jakby drugą nią samą – Olgą – a co najmniej ogromnym kawałkiem jej własnej duszy. Ale jakoś tak to się stało, gdy weszła do salonu dla nowożeńców, gdy mierzyła suknię ślubną i gdy spojrzała na siebie w lustrze, wyobraziła sobie obok siebie Igora… I wszystko się nagle zapadło. Czarna dziura ożyła znowu.

 

– 5 –

W listopadzie 82-go, gdy w autobusach ludzie spoglądali na siebie lękliwie przez ramię sąsiada; kiedy kraj pokryły czerwone flagi z czarnymi wstążkami, kończąc definitywnie pewną epokę – Obłok Magellana odezwał się po raz pierwszy. Z miasteczka akademickiego przyszło zaproszenie na konferencję. I nie wyjaśniła niczego pieczątka – komitet organizacyjny nie znaczyło nic. Prosty kawałek papieru. Powiew kosmicznego wiatru szeleszczącego miriadami cząsteczek gwiezdnej materii znajdował się pod nią: podpis Igora.

Aeroport Tolmaczewo przywitał przybywającą Olgę deszczem. Przez okna autobusu dostrzegła wysokie, jakich nie uświadczysz w Europie, sosny,  sosny, mokre od deszczu, i może właśnie dlatego szczególnie jasne. Zapach igliwia wypełnił kabinę. Sosny, ciepły deszcz w listopadzie – takim właśnie zapamiętała swoje pierwsze spotkanie z Syberią. Gdy autobus wjechał do miasta, zaczął padać śnieg. Marzenie z dzieciństwa. Czarno-biały telewizor. „Dziewięć dni jednego roku.” Setki zdjęć przelatujących przez jego ciało cząstek i pochylający się nad zdjęciami Batałow…”

Jakie ono maleńkie, to miasto ze snów jej młodości!… Miasto gromadzące w latach sześćdziesiątych najlepszych z młodych, którym było zbyt ciasno w wielkich naukowych centrach badawczych, tu – znajdowali swoją mityczną ziemię obiecaną. Wtedy, w 82-gim –  było Olimpem, który nie podejrzewał, jak i cała Rosja, jaki los będzie je czekał w poradzieckiej czasach. Wielu z tych byłych młodych wprawdzie powróciło, ale nie przywróciło mu dawnej świetności. Może właśnie dlatego, ze nie są już młodzi i mniej idealistycznie zapatrują się na życie?

Przed konferencją Olga udała się na spacer. Miasto, rzeczywiście, wydawało się jej nie tak dużym, nie tak pięknym, jak sobie je wyobrażała piętnaście lat temu. Jedna z uliczek prowadziła prosto do lasu, w którym wielkie wysokie sosny ofiarnie strzegły tajemnic dzikich leśnych głusz. (I teraz, gdy wspomina te konferencję, przypomniała sobie obraz, który wysłał jej Igor zaraz po osiedleniu się w Kanadzie: wysoki świerk w śniegu, gdzieś na przedmieściach Ottawy, i podpis:

„Błękitne niebo nad Kanadą,

Między brzozy deszcz skośny,

Choć podobny do Rosji,

Jednak on nie z Rosji…”)

Syberia. Czy to właśnie to miejsce, gdzie warto byłoby żyć? Może i warto byłoby, gdyby…

* * *

I oto, stało się! wreszcie widzi Igora, prawdziwego, żywego, nie tylko ze zdjęcia. To nic, że ledwie z daleka, jak prowadzi wykład, jak nawiązuje kontakt i dyskutuje ze słuchaczami, a ona… a ona siedzi w ostatnim rzędzie i słucha. Tyle jej w tej chwili wystarczy. Zauważył, że jest na sali. Chyba się nawet trochę zmieszał. Po wykładzie nie podeszła do niego. Pospiesznie uciekła do hotelu.

Wieczorem Igor dzwoni do jej pokoju.

– Olgo, przyjdę do ciebie o dziewiątej.

– Dobrze, Igor. Będę czekać.

„O dziewiątej? Mój Boże! – to jeszcze tyle godzin?! Co tu robić? Jak przeczekać?” Gdyby miała ze sobą płyty z nagraniami Chopina na pewno urządziłaby długi koncert. Ale tu nawet nie ma w pokoju odtwarzacza…

O siódmej zapukano do drzwi. To była… Swieta?!. Wyglądała na przestraszoną, ale dość elegancko wyłożyła wszystko, co ciążyło na duszy:

– Dowiedziałam się, że przyjechałaś. Wyjedź, błagam cię. Wiem. Zawiniłam względem ciebie. Ale wtedy Igor trafił do szpitala. Potrzebował opieki. Potem urodził się nam synek. Jeśli mąż odejdzie, nie wiem, jak to przeżyjemy. Przykro mi, ale nie mam wyboru, jeszcze raz cię proszę, wyjedź!

Olga szybko pozbierała rzeczy i wsiadła do ostatniego autobusu.

 

– 6 –

Gdy wróciła do Moskwy znalazła na stole wiadomość. Na kartce zapisano nazwę szpitala i numer telefonu. Jeżyka zabrało pogotowie.

Godzinę później zadzwonił telefon. Głos zagłuszały krótkie sygnały:

– Jestem w Tołmaczewie, jutro będę w Moskwie.

– Igor, nie trzeba.

Nie słuchał jej. Mówił, że coś musi się zmienić, że to jego życie jest po prostu głupie. Na pół godziny przed przybyciem samolotu z Nowosybirska była już na Wnukowie. Co powiedzieli do siebie? nie mogła sobie przypomnieć, a przecież zapamiętała każdą sekundę spotkania. Słuchała jego głosu zupełnie nie rozumiejąc, co do niej mówi.

– Słońce moje, słońce, co stało się z naszym życiem?!

Więcej Igora Olga nie widziała. Z Wnukowa pojechała prosto do lecznicy. Mąż ma słabe serce, ale wszystko będzie dobrze zapewniał lekarz. „Wszystko będzie dobrze? Doktorze, przepisze pan receptę na szczęście?!”

Stała się jeszcze bardziej ostrożna i jeszcze bardziej wrażliwa na potrzeby męża. Usługiwała mu, dogadzała, troszczyła się o niego jak najbardziej ofiarna żona.

Jeżyk odszedł od niej sam. Cztery lata później. Powiedział tylko:

– Nie chcę ciebie dłużej trzymać na siłę. Idź i odszukaj swego Igora.

Nie poszła, nie próbowała szukać. Szukała za to jego codziennych artykułów w czasopismach, a następnie, gdy pojawił się na jej biurku komputer – w Internecie. Coraz częściej publikowano jego prace w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.

A u nas…dzisiaj, w Rosji?

… Nauka, taka o której marzyła jako nastolatka od dawna już tutaj nie mieszka.

A miłość?…

* * *

Wieczorem, gdy włączyła komputer, Internet milczał. Nie było ani żadnych nowych e-maili, ani innych info o połączeniu on-line. Igora nie było w sieci. Zaczęła dzień bez niego. Znów bez niego. Nadszedł czas, by się przyzwyczaić. Pacjentowi. Do skalpela.

– Żegnaj, słoneczny wietrze. Teraz na zawsze już będziemy wędrować po kosmosie bez siebie. Być może w Kanadzie znajdziesz, a może już znalazłeś swoja nową Olgę. A nowy pierwiastek ty na pewno odkryjesz. Tylko, proszę! nie nazywaj go Ola.

Dziś w Polsce Boże Narodzenie. Nie zajrzała nawet na Facebooka. Byłoby jej zbyt trudno dzielić radość polskich przyjaciół. Wyłączyła komputer, otworzyła okno. Do pokoju zaczęło wpływać mroźne, zimowe, moskiewskie powietrze. Za kilka dni Nowy Rok. Jak zwykle przywita go sama… A za trzy miesiące wyjazd do Kombornii. Może to tam doczeka się ukochanej Wiosny?

 

– 7 –

Poranek był mroźny, taki typowy, jak dla Syberii. Chłodny powiew świeżego powietrza samotność w Rosjinatychmiast rozniósł się po pokoju. Ona – Swieta – już nie kocha, jak ongiś, tej bezdusznej pory, tych „uczciwych syberyjskich mrozów”…

Długo stała przy uchylonym oknie. Na kilka dni przed Nowym Rokiem miasteczko akademickie znów zasypane zostało śniegiem po dachy… Nad jedną z bram wznosił się czarno-biały baner: „SzczęśliWszego Nowego Roku!”

Igor Umoff, syn profesora uniwersytetu w Ottawie Igora Aleksandrowicza Umoffa, podszedł do niej i spokojnie zamknął okno:

– Przeziębisz się, mamo, idź lepiej spać.

 

Rosja – kraj, w którym prawie zawsze jest śnieg. I tyle w nim samotności…

 

Lista cyberprzestrzennych

2 odpowiedzi na Szczęśliwszego Nowego Roku…

  1. Jolanta Bareńska pisze:

    Panie Januszu, jestem z pokolenia Pana bohaterki i spędziłam w Rosji najpiękniejsze lata życia (studia w Leningradzie). Tematyka opowiadania jak najbardziej jest mi bliska i czasy, w których sie rozgrywa też. ;-). W tym przepastnym kraju panuje olbrzymie zapotrzebowanie na miłość, przyjaźń, bycie z kimś, nie ostawanie z boku. Ludzie samotni, ambitni, żyjący w zgodzie z wysoko ustawionymi normami etycznymi są tam skazani na społeczną banicję. Tytul Pana opowiadania jest nie tylko tuzinkowym noworocznym życzeniem, ale i inteligentną alegorią, którą każdy z mojego pokolenia i tych, którzy choć trochę poznali rosyjską duszę – odczyta i zrozumie przekornie.
    Bo czy ten szczęśliwszy rok nadejdzie? Jeśli nadejdzie – to nie tym razem. Nie w tym kraju. Pozdrawiam i dziękuję.
    Jolanta

    • Janusz N pisze:

      Pani Jolanto,
      Bardzo dziękuje za osobiste refleksje. Cieszy mnie, ze odnalazła Pani w nowelce prawdziwe klimaty ze swoich „najpiękniejszych lat życia”. W jakimś sensie są najlepszym potwierdzeniem wiarygodności opowiadania.

      Rosja, jak dzisiaj często piszą – „to nie naród – to stan umysłu”, który bardzo trudno poddaje się encyklopedycznym kwalifikacjom. Dlatego każdy rozumie i ocenia go po swojemu. Pani i ja wspólnie zwróciliśmy uwagę na problem izolowania się nietuzinkowych jednostek, szczególnie tych, które przeżyły i własnym doświadczeniem okupiły dramat zachodzących ustrojowych zmian w wielkiej Rosji. Pani była ich świadkiem – tam, na miejscu, stąd Pani myśli mają wartość nie do przecenienia.
      Z drugiej strony: w którym kraju nie ma „zapotrzebowania na miłość, przyjaźń, bycie z kimś, nie ostawanie z boku?” Jest w każdym! Bo czyż nie są to uniwersalne ludzkie potrzeby i wartości? W takim więc ujęciu „Szczęśliwszego nowego Roku” nie musi być li tylko opowiadaniem o rosyjskiej samotności (niekończącej się, jak syberyjskie śniegi, doskwierającej, jak moskiewskie mrozy). To narracja o ludzkim odosobnieniu i cenie ponoszonej przez tych, których życie zmuszało do dokonywania bolesnych wyborów. I w takim znaczeniu, w moim przekonaniu, narracja ta nosi znamiona ponadnarodowej uniwersalności.

      Pani Jolanto, Jeszcze raz dziękuję za komentarz!!
      Pozdrawiam Panią serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *