Preludium e-moll Chopina i pluszowy miś

– 1 –

Niebo nad miastem co kilka chwil rozświetlały ogromne błyskawice. Przechodziła kolejna lipcowa burza, których w tym roku było już co niemiara. Na szczęście późnym wieczorem ciężkie szare chmury wiszące nad dachami domów rozpłynęły się, a nieboskłon, od horyzontu po horyzont, roziskrzył się miliardem migoczących gwiazd. Rozpoczynała się zwykła, letnia, wakacyjna noc.

Wąskimi uliczkami tarabaniły się pojedyncze taksówki rozwożąc swych pasażerów po hotelach i do ich domów. Tymczasem nocne kluby i restauracje zaczynały normalne życie, rozświetlając i mamiąc jaskrawymi neonami przygodnych spacerowiczów. Gdzieś muzykant na skrzypcach odgrywał rzewne melodie, gdzieś indziej, ktoś rozdawał ulotki i zachęcał do odwiedzenia kultowej knajpki, gdzieś jeszcze indziej – w oddali trzaskały i rozbłyskały fajerwerki, wzlatując wysoko ponad dachy i pstrząc się feerią radosnych, kolorowych gwiazd… Słowem – typowe wakacyjne miasteczko w środku sezonu.

W jednym z nocnych klubów, znajdującym się na obrzeżach miasta, przy wysokim barze siedziała samotna, całkiem niebrzydka dziewczyna, obracając i bawiąc się w dłoniach szklaneczką pomarańczowego soku. Jednocześnie z mniejszym lub większym zainteresowaniem przeglądała na niewielkim laptopie jej ulubione witryny: Facebooka i topiki „Kuriera Szaflarskiego”. Z rzadka odwracała się do tyłu patrząc ze znużeniem na tańczących ludzi. Ale nawet wtedy – po krótkiej, beznamiętnej lustracji – szybko wracała do netbooka, by po chwili na powrót izolować się w osamotnieniu. Barman, młody chłopak, co kilkanaście minut podchodził do niej i pytał, czy czegoś jeszcze sobie nie życzy? Ale za każdym razem otrzymując negatywną odpowiedź taktownie i dyskretnie kierował się do obsługi innych klientów.

– Oj! Chyba nie godzi się takiej sympatycznej dziewczynie samotnie smucić w ten jakżeż piękny, wakacyjny wieczór!
Wybudzona z letargu odwróciła się. Po lewej jej stronie siedział dojrzały mężczyzna w granatowym garniturze, w śnieżnobiałej dobrze odprasowanej koszuli, z dwoma rozpiętymi górnymi guzikami odsłaniającymi smagły opalony tors i szyję. Jego wielkie zielone oczy powoli badały jej twarz, a ust ani na chwilę nie opuszczał szeroki, sympatyczny, szczery uśmiech.

– Wcale się nie „smucę”, – mruknęła odstawiając szklankę soku na bok.
– Szklanka i laptop to czy aby najlepsi tu i teraz kompani?
– A panu, co do tego? Czego pan chce? – Ironiczna wzmianka o soku i laptopie przez nieznajomego mężczyznę zaiskrzyła w niej gniewnym ognikiem.
– Nie, nic! Absolutnie nic! – Uśmiechnął się i ręką zawołał barmana. – Po prostu teraz rozumiem, dlaczego jest pani przy barze sama.
Spojrzała na niego przeszywającym wzrokiem.

– Co ma pan na myśli?
– Szklankę soku, poproszę – jej nieznajomy rozmówca złożył zamówienie i wrócił do dialogu. – Proszę, niech pani sama oceni jak pani reaguje w odniesieniu do tych, którzy chcieliby panią poznać. Ot, na przykład, ja: nie miałem żadnych złych zamiarów – a oberwało mi się, zanim rozpoczęliśmy rozmowę.
– A może nie mam ochoty na poznawanie i rozmawianie z kimkolwiek? Jeśli chce pan sobie z kimś pogadac, to ma pan za plecami mnóstwo dziewczyn, które na pewno zgodzą się nie tylko na pogaduchy… – obrzuciła go śmiałym spojrzeniem i uśmiechnęła złośliwie. – Chociaż… jeśli mogłabym coś doradzić, to polecam kluby „Witamy po czterdziestce”…

– Serio? – Zirytował się szczerze i spojrzał na swój strój. – Myślałem, że jest modny i że dzięki niemu prezentuję się w nim jak młodzian.
Dziewczyna zachichotała.
– Z choinki się urwałeś? Może to i modny strój, ale na spotkania, w których zbierają się duzi, niegrzeczni chłopcy z grubymi portfelami. A pan, sorry, na takiego nie wygląda.
– Nie powinno się oceniać człowieka po wyglądzie, to nieroztropne.
– Nie oceniam, a tylko wyrażam opinię, mam chyba takie prawo? – Odwróciła się do baru i wzięła kilka łyków soku.
– Jest pani zawsze taka buńczuczna?
– A pan zawsze taki natarczywy?
– Odkąd pamiętam.
– Więc i nic dziwnego, że jest tu samotnym.

Mężczyzna w żaden sposób nie zareagował na docinkę, to li jej nie usłyszał (na sali było bardzo gwarno), to li przepuścił mimo uszu.

– Wie pani, – po chwili odezwał się ponownie. – Jestem pewien, że nie jest pani taka zła, na jaką chce wyglądać.
– A skąd pan może o tym wiedzieć? Przecież widzi mnie pan, prawdopodobnie, po raz pierwszy.
– Tak już mam. Od dzieciństwa umiem odróżniać dobrych od złych ludzi. Jeśli to dla pani będzie prostsze, proszę uznać, że to taki dar. Jedni potrafią pięknie mówić, inni dzielić się swymi myślami w formie poezji i prozy, a ja – potrafię odnajdywać i dostrzegać dobrych ludzi. Nawet, w tym celu, nie muszę wcale z nimi rozmawiać.

– Naprawdę?… – Dziewczyna lekko odwróciła się do swego rozmówcy. W duszy – musiała przyznać: niepodobny był do żadnego innego mężczyzny, których znała. Przyjemne, gładkie rysy twarzy, delikatna, lekko opalona skóra, duże zielone oczy, lekko potargane jasnoblond włosy – to wszystko nagle zafascynowało ją do tego stopnia, że przestała zauważać i rozumieć, co do niej ów piękny nieznajomy mówi i co próbuje jej tłumaczyć.
Lekki jego dotyk przywrócił dziewczynę do rzeczywistości.

– Czy coś się pani stało? – Zainteresował się.
– Wszystko w porządku, – mruknęła i odwróciła się, patrząc na szklankę, która w tym czasie była już pusta.
– Barman, proszę o jeszcze jedną szklaneczkę soku pomarańczowego, dla pani!
– Nie trzeba, przecież sama mogę zamówić, – odezwała się zimno i sięgnęła do torebki po portfel.

– Proszę mi pozwolić, – ręka nieznajomego wyciągnięta w kierunku barmana zawisła nad jej głową, a wtedy mimowolnie spojrzała znów w te jego duże, zielone, hipnotyzujące oczy. Przez chwilę myślała, że przenikają ją na wskroś i próbują znaleźć coś tam, ale sympatyczny, szczery uśmiech, który natychmiast pojawił się na twarzy towarzysza, natychmiast rozwiał jej nieufne myśli.
– Dobrze, ale tylko raz.
– Okay!  – Mężczyzna pewnym ruchem wręczył napiwek barmanowi, który już zdążył przynieść zamówiony napitek.

– Dziękuję… – cicho szepnęła.

– Nie ma za co. Sama pani widzi: potrafi być pani bardzo miłą, normalną kobietą. Bo pani taką po prostu jest. Wiem to dobrze.

Policzki dziewczyny pokrył lekki rumieniec. Spuściła głowę i próbowała ukryć zmieszanie, tak, aby nie mógł tego zauważyć.

W końcu sama się odważyła i zagaiła rozmowę:

– Czy nigdy do nowopoznanych kobiet nie zwraca się pan na „ty”? …Jakoś mi tak dziwnie: ja do pana na „pan”, pan do mnie na „pani”.

– Moja mama mnie tak nauczyła.

Zaśmiała się:

– To naprawdę żyją jeszcze ludzie, którzy wciąż słuchają mamusi?

Mężczyzna ze zdziwieniem spojrzał na rozmówczynię.

– Przepraszam, – poprzez śmiech odezwała się. – Czy możesz jednak do mnie zwracać się na „ty”, nie jestem jeszcze taka stara. Mam na imię Ela, dla przyjaciół Anelik.

– Bardzo mi miło, Aneliku. – Jestem Michał.

– Michał, powiadasz? Ładne, biblijne imię. Nie ma co… I co tutaj robisz Michale? Gdzie jest Twoja dziewczyna? Przyjaciele? – Sięgnęła do torebki i wyciągnęła paczkę papierosów. – Zapalisz?

– Nie dziękuję, nie palę. Zresztą, tutaj palić niewolno.

Masz rację. No, wiem. To taki mój nawyk. Zawsze, gdy kogoś poznaję nowego i rozmawiam z kimś po raz pierwszy – korci mnie, by sięgnąć po dymek. To takie romantyczne: Ona i On w małej kawiarence przy stoliku, a między nimi siwa mgiełka papierosowego obłoczka… Ach! Lubię czasem sobie marzyć… A tak naprawdę nie palę już od dawna. Ale co tam o mnie… To mówże, co tutaj robisz, Michale? – nieoczekiwanie przerwała ulubione marzenie.

– Ja… ja jestem tutaj sam. Pracuję.

– Pracujesz? – Dziewczyna zdziwiła się całkiem szczerze. – A dla kogo, jeśli można spytać, jeśli to, oczywiście, nie sekret?

– W tym przypadku, to niestety jest sekret. – Odparł krzywiąc się w krępującym uśmiechu.

– A może ty jesteś tajnym agentem, lub, co gorsza, szpiegiem rosyjskiego wywiadu? A może… Wiem! – Niemal krzyknęła z radosnym zachwytem, – Może to ty jesteś tym skrywającym się Snowdenem, którego szuka dziś cała Ameryka?

– No, chyba jednak, nie. – Upił trochę soku, nadal się uśmiechając w zakłopotaniu. – Na szczęście nie muszę przed nikim uciekać. A ty, co tutaj sama robisz? Czy tak piękna dziewczyna naprawdę nie zasługuje na rycerza?

– Nie, no ty naprawdę nie z tego jesteś świata! – Przerwała mu z zachwytem, – nawet mówisz jak w książkach, – uśmiechnęła się zalotnie do Michała. – Nie! Mój panie rycerzu, nie jestem tutaj sama. Jestem z moim bratem; ale on poszedł zabalować z przyjaciółmi, zupełnie zapominając o mnie… A wracając do ciebie, to czym się w końcu zajmujesz, rycerzu?

– Jestem kimś w rodzaju ochroniarza.

– Co takiego?

– Tak, to trudne do wytłumaczenia, i uważasz, niewarte zaprzątania ci głowy.

– Jak chcesz, – uniosła szklankę i upiła trochę soku. – Choć szkoda, bo nie sądzę, że się jeszcze kiedyś spotkamy, jestem tu bardzo rzadkim gościem.

– Też nie jestem tu stałym klientem. Bywam, owszem, czasami, ale najwyżej dzień, albo dwa.

– Dzień albo dwa? Nie rozumiem, – słowa te zupełnie na serio zdziwiły dziewczynę, – nie mieszkasz w tym mieście? Nie jesteś stąd?

– Tak jakby.

Znowu zagadki, – westchnęła ponownie przepijając swą konsternacje małym łykiem soku.

Dziewczyna nawet nie spostrzegła, jak z minuty na minutę ten początkowo zupełnie obcy jej nieznajomy coraz bardziej wzbudzał w niej zainteresowanie i zdobywał jej  sympatię. Mówił tak niby wzniośle, tak niby śmiesznie i ciągle się przy tym uśmiechał, że nie była już pewna, czy przypadkiem nie zaczyna być pod jego najzwyklejszym urokiem, a co gorsza: czy On – aby nie zaskarbia sobie podstępnie nawet jej serca? Bała się chyba przed samą sobą do tego  przyznać. Był totalnie inny od wszystkich wcześniej poznanych przez nią mężczyzn. Zauważyła, że ona – Elżbieta, dla przyjaciół Anelik – dla niego pozwoliła być Anelikiem ad hoc, że ona – wieczna malkontentka – znów potrafi się uśmiechać do ludzi, rozmawiać serdecznie, ale przede wszystkim – to nic, że z ukrycia – ale naprawdę pragnie spozierać w nieziemsko piękne, zielone oczy jej nieoczekiwanego towarzysza.

Wieczór, który rozpoczął się dla niej po prostu obrzydliwe, powoli stał się jednym z najpiękniejszych wieczorów jej życia.

– Jeśli zaprosiłbym panią na krótki spacer, odmówiłaby pani? – Nieoczekiwana propozycja trochę zaskoczyła Elżbietę.

– Panią? – Zapytała z uśmiechem na twarzy.

– Przepraszam, oczywiście, ciebie…

– Nie, nie odmówię. Będzie mi bardzo miło.

– A zatem chodźmy, – wyciągnął do dziewczyny ramię, na którą ta bez chwili wahania położyła swą delikatną, ufną dłoń.

 

– 2 –

Poszli maleńką, wąską drogą, słabo oświetloną przez miejskie latarnie. Była to jedna z najstarszych i najpiękniejszych ulic w mieście. Małe parterowe domki, z których niektóre wyglądały naprawdę bardzo staro, sprawiały wrażenie zamieszkałych przez dusze zmarłych ludzi, dusze, które o każdej porze nocy bacznie przyglądają się teraz wszelkim zabłąkanym spacerowiczom. Zawieszone na wysokich słupach lampy wykonane z kutego żelaza, a także ogromne kamienne ławy poustawiane wzdłuż asfaltowej drogi, tylko wzmacniały i podsycały te sugestywne wizje i odczucia.

– Jesteś bardzo odważną kobietą, – po kilku minutach rzekł do niej Michał.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Idziesz z nieznajomym, wzdłuż pustej ulicy, gdzie tylko wiatr hula i dmucha na samotne koty, no może jeszcze na jakieś zabłąkane psy…

– Nie wyglądasz na killera ani na seryjnego mordercę, ani tym bardziej na zboczeńca, czy gwałciciela, Michale…

– Czemu tak uważasz?

– Absolutnie. Maniacy nie mówią, jak w książkach.

– A może jestem wykształconym maniakiem?…

– Maniakiem? Wykształconym? – Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała mu badawczo w oczy.

– No tak! Uśmiechnął się wesoło i ruszył do przodu.

– Chcesz mnie przestraszyć. A ja się nie dam! – Dogoniła go bezzwłocznie chwytając mocniej za ramię.

– Słusznie. Nie musisz. Nie masz się, czego bać. Jeśli byłym nawet maniakiem, to i tak nic bym ci nie zrobił.

– A to niby, dlaczego? – Uparła się, aby drążyć temat.

– No sama spójrz, wokół. W te gwiazdy… – zatrzymał się i spojrzał w górę, – Tyle tam piękna… Czyż w taką romantyczną noc ktokolwiek mógłby dokonywać przestępstw!?

Dziewczyna spojrzała ponad mroczną ulicę, na rozgwieżdżone niebo, na którym od jakiegoś czasu błyszczał silnym światłem, całą swą majestatyczną, wspaniałą pełnią, wspinający się wysoko ponad nieboskłon księżyc. W jego blasku stare domy wydawały się jakby jakieś odrealnione dekoracje, jakby przeniesione z bajki o złym czarodzieju, którą kiedyś tak bardzo umiłowała, a którą czytywała jej co wieczór jej ukochana babcia.

Nagle, przeszywając rozgwieżdżony nieboskłon, nad ich głowami przemknęła spadająca gwiazda, chowając się po kilku chwilach za cieniami zabudowań.

– Ale cudnie… – Westchnęła, – a po chwili uśmiechnęła się i rzekła: – Nie, nie jesteś żadnym maniakiem. Jesteś moim poetą!

Mężczyzna spojrzał tylko na nią z opiekuńczym zdziwieniem. Nic nie odpowiedział.

– Zbyt wykształcony i zbyt romantyczny, – spojrzała w jego oczy i wydawało się, że przez ułamek sekundy dostrzegła w nich jakiś cichy smutek…

-Hmm… Chyba już jesteś naprawdę przekonana, że żaden ze mnie przestępca. Chodźmy więc dalej.

– Ale dokąd? – Spytała. – Chyba całkiem świadomie zaprowadziłeś mnie właśnie tutaj. Stąd taki cudowny widok na niebo. Ale, w porzo! Chodźmy. Chodźmy na spacer wzdłuż alei, a potem wzdłuż brzegów rzeki. Nigdy nie myślałam, że te stare zakątki tak pięknie wyglądają nocą.

– Zaczekaj… Chcę ci coś jeszcze tutaj pokazać. Chodź, proszę! Szepnął, chwycił ją za dłoń i zanurkował w ogromną czerniejącą w ścianie dziurę.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Wzdrygnęła się z lekkim strachem zaglądając w jej wnętrze.

– Nie bój się, dobrze znam ten dom.

Dziewczyna westchnęła głęboko i w ślad za mężczyzną zniknęła w czeluści pękniętej ściany.

 

– 3 –

Wnętrze domu było jeszcze bardziej tajemnicze i zagadkowe niż jego sylwetka z zewnątrz. Niebieskawe światło przeciskające się przez brudne, zakopcone okna przyprawiało ją o dreszcze, a jednocześnie przyciągało i intrygowało jakąś skrywaną w sobie tajemnicą. To tu, to tam rozchodził się skrzypiący odgłos podłogi i bliżej nieokreślone postukiwania, zupełnie, jakby dom oddychał i próbował coś powiedzieć swym nieoczekiwanym gościom.

Elżbieta ostrożnie stąpała po schodach na piętro wciąż kurczowo trzymając się dłoni Michała. Na górze przeszli przez kilka par drzwi, by w końcu znaleźć się w jednym z opuszczonych mieszkań odgrodzonych od korytarza masywnymi, dużymi, drewnianymi drzwiami.

Wewnątrz było cicho i ciepło. W dużym pokoju gdzie światło ledwo docierało przez zakurzone okno (i liczne małe szczeliny między framugami) stał nieduży fortepian. Michał wolno podszedł do niego, usiadł na małe drewniane krzesełko, otworzył pokrywę instrumentu. Pewnym ruchem ułożył dłonie na klawiaturze i nieoczekiwanie dla swojej przyjaciółki zaczął grać. Powoli i stopniowo całe puste mieszkanie wypełniło się pełną tajemniczej melancholii nocną muzyką. Fortepian w przeciwieństwie do swego wyglądu miał wspaniały, nośny, soczysty dźwięk. Oniemiała z wrażenia dziewczyna podeszła do Michała, pochyliła się i oparła w zadumie o wieko instrumentu. Była absolutnie otumaniona, oczarowana, wzruszona tym niesamowitym, nieoczekiwanym spektaklem. Bez reszty chłonęła każdy najmniejszy wydobywający się ton z instrumentu, każdy dźwięk struny, każdy nawet najcichszy stukot pedału, a nawet oddech pianisty. Nie wiedziała, jak się nazywał utwór, który grał jej towarzysz, była jednak pewna, że to któraś z kompozycji Chopina… Może jakiś nokturn? Tymczasem Michał zasłuchany w śpiew swego fortepianu, zapatrzony w przeciwległy róg pokoju jakby razem z muzyką rozpływał się w mroku tajemniczej komnaty i podobnie jak jego towarzyszka marzył i wraz z dźwiękami odpływał w krainy nieznane…

Gdy umilkła melodia – bezwładnie opuścił na kolana głowę… W mrocznej komnacie zapanowała misterna cisza.

– To był Chopin, prawda? – Spytała drżącym głosem.

– Tak, – z trudem wyszeptał. – Preludium e-moll.

Nigdy wcześniej nikt nie grał dla dziewczyny na fortepianie. Zwłaszcza na takim szlachetnym i starym, i w ogóle – w starym domu, o czwartej w nocy… I to Chopina! Serce dudniło jej z przejęcia, do oczu cisnęły się łzy. Z trudem panowała nad wzruszeniem. Chciała coś powiedzieć, ale zanim się odważyła usłyszała jego miękki i ciepły szept:

– Nic nie mów, Aneliku, proszę…

Po dłuższej chwili w końcu wstał z krzesła i wolno do niej podszedł. Po drodze zdjął coś z wieka fortepianu i wcisnął w dłonie wzruszonej dziewczyny. Nie widziała i nie wiedziała nawet, co? Cały czas, jak zahipnotyzowana patrzyła w jego wielkie zielone oczy i nie była w stanie nawet ruszyć głową. Przytulił ją delikatnie. Pocałował w czoło. Dopiero wtedy poczuła w dłoniach mechaty plusz. To była dziecięca zabawka, mały niedźwiadek…

– Co to jest? – Szepnęła.

– Tego małego misia moja mama dała mi, gdy miałem cztery lata. Kilka lat później, ona odeszła, ale ten rok i wszystko, co się w nim zdarzyło zapamiętałem na zawsze… Wiesz…Ten niedźwiadek nie ma jednego oka i lewej stopy nie ma, ale jest taki kochany, słodki i zabawny, choć teraz, w tym mroku, trudno jest to stwierdzić.

– Dlaczego to robisz? – dziewczyna próbowała znów spojrzeć w jego oczy, ale, czy to było już zbyt ciemno, czy była za bardzo wzruszona – nie potrafiła unieść głowy i spojrzeć mu w twarz.

– Czasem w naszym życiu zdarzają się takie rzeczy, które rozumiemy znacznie później. – Tu, Michał urwał, jakby chciał starannie dobrać słowa. – Myślę, że teraz zdarzył się jedna z nich. Zachowaj tego małego misia, proszę, przy sobie na zawsze…

Na chwilę znów zapanowała w pomieszczeniu cisza. Patrzyli na siebie niemo, bez ruchu, bezszelestnie…

– Chyba już czas wracać do twego brata. Na pewno się niepokoi… – w końcu przerwał milczenie i cicho do niej szepnął.

– Michał, nie wiem co ci powiedzieć… Obejmij mnie, proszę. Mocno przytuliła swe rozgrzane ciało do jego męskiego torsu. – Nigdy w życiu nie czułam czegoś podobnego, niezwykłego, pięknego. Chcę być teraz i tu tylko dla ciebie. Cała Twoja! Zostańmy jeszcze trochę. Do świtu daleko…

Niepozornym, choć sprawnym ruchem odpięła ramiączka sukienki. Jedwabne wdzianko bezszelestnie zsunęło się na podłogę…

 

– 4 –

Zniknął, po prostu zniknął, jak się pojawił. Nagle. Po prostu rozpłynął się w anonimowym tłumie bawiących się na parkiecie ludzi. Elżbieta siedziała w tym samym miejscu, przy barze i piła ten sam pomarańczowy sok. W dłoni kurczowo ściskała małego pluszowego niedźwiadka i starała się zrozumieć, co tak naprawdę się stało? Ale w jej głowie głębiły się tylko pytania. Za każdym razem, gdy ktoś przysiadał się obok, odwracała się raptownie, wierząc, że ujrzy Michała, ale za każdym razem to nie był on. Jego nie było nigdzie. I gdyby nie miękki pluszak dziewczyna pomyślałaby, że to wszystko, czego doznała tej nocy – to był po prostu słodki, piękny sen, sen, który nie powinien był się skończyć tak szybko…

Nad ranem czyjaś dłoń dotknęła jej ramienia, i raz kolejny dziewczyna bezzwłocznie odwróciła się z nadzieją…
– Jedziemy do domu, – uśmiechał się do niej z półprzytomnym spojrzeniem jej brat, – no, chodź! – i skierował się do wyjścia, na parking.

– Nie powinieneś w takim stanie prowadzić!

– Co gadasz?! Jest pusto na drodze i jasny wschodzący świt. Za pół godziny będziemy u siebie. No, dawaj! Chcę już wreszcie do swego łóżka! Jedziemy!

*

Samochód szybko mknął wzdłuż pustej ulicy. Dziewczyna patrzyła, jak po obu stronach drogi ożywały domy, uruchamiały się małe sklepiki, otwierały bramy od przydrożnych zaułków i parków. Jej brat, czasem odwracał do niej głowę, choć bardziej zatrzymywał wzrok na małym pluszaku, którego wciąż kurczowo ściskała w swych dłoniach.
– Prezent? – Zapytał, ale dziewczyna nic nie odpowiedziała i odwróciła się w stronę okna. – A kim jest ten pan, który sprawił, że moja ukochana siostra jest smutna?
– Sama nie wiem… – wykrztusiła z siebie i spojrzała na jednookiego i bez jednej stopy małego misia.

– A może przynajmniej powiedział, jak ma na imię?
– Tak, – szepnęła dziewczyna. – Michał.
– I dał ci tego pluszaka w klubie? Chciałbym się z nim spotkać. Bardzo oryginalny facet.
– Też bym chciała… – I znów odwróciła się do okna.

– W naszym życiu zdarzają się takie rzeczy, które rozumiemy znacznie później…
Elżbieta raptownie odwróciła się ze zdumieniem. Zamiast brata ujrzała obok siebie Michała. Położył rękę na jej kolanie i uśmiechnął się.
– Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Jesteś mi jeszcze tutaj bardzo, bardzo potrzebna…

W tym momencie kabinę wypełnił blask. Słychać było szczęk metalu. Uderzenie. A potem ciemne, straszne, kopertowanie ciemności ze wszystkich stron.

 

– 5 –

Minęło więcej niż dziesięć lat od dnia, w którym Elżbieta straciła w wypadku samochodowym brata. Sama uszła z kraksy jedynie z niewielkimi zadrapaniami na ciele. Wszyscy mówili, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, że to jakiś cud, bo zderzenie było tak silne, że samochód zmienił się w jeden dymiący, niekształtny stos metalu. Ale ona wiedziała, że było inaczej. Przeżyła dzięki Michałowi. Temu Michałowi, który jej ofiarował najwspanialszą noc w jej całym szarym, bezbarwnym życiu. Jednookiego pluszowego misia z oderwana stopką, niestety w zgliszczach samochodu już nie znalazła. Nie potrafiła też później odszukać owego pustego mieszkania, ze starym fortepianem, na którym Michał tak przejmująco pięknie zagrał tylko i specjalnie dla niej preludium e-moll Chopina.
Dzisiaj Elżbieta jest założycielką charytatywnej organizacji dla sierot. Jej niewielkie biuro znajduje się w dzielnicy starych kamieniczek, po której pamiętnej nocy spacerowała z Michałem. Przed wejściem do budynku stoi posąg z brązu, który przedstawia małe czteroletnie dziecko, przyciskające do piersi pluszową zabawkę – misia bez jednego oka i stopki. Nazwa jej organizacji: „Anioł”. Nieco ponad dziesięć lat temu, gdy jeszcze była samotną dziewczyną, spotkała się z nim, ze swoim Aniołem, rozmawiała, kochała się nawet ze swoim Aniołem i… usłyszała głos, który mówił, że potrzebuje jej, tutaj.

Teraz, po upływie czasu, zrozumiała: wszystko miało się tak stać tak własnie, jak się stało i teraz zrozumiała prawdziwą swego życia wartość i przeznaczenie.

< poprzednia          następna >

Powrót

powrót do Cyberprzestrzennych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *