Noworoczna straszna bajka

– Wujku Januszu, proszę, opowiedz mi noworoczną bajkę. Tylko niech będzie straszna…

– Ale dlaczego ma być straszna, Celinko?
– Bo moja mamusia mówi, że nowy rok może być straszny…

– Hmm… skoro chcesz takiej bajeczki, to posłuchaj!

Było to dawno, dawno temu. W pewnym dalekim mieście mieszkało wielu ludzi. Miasto było piękne, miało śliczne domy, parki i uliczki, a od lat żyjący w nim mieszkańcy żyli w szczęściu i w dobrobycie. Wszyscy zgodnie pracowali dla dobra swego miasta. Ale w poetawolnych chwilach zajmowali się poezją. Bo wszyscy mieszkańcy miasta kochali poezję. Jedni pisali bajki, inni baśnie. Jeszcze inni, ci, którzy nie umieli ładnie pisać – czytali ich idylliczne wersety wielbiąc za mądrość i jednych, i drugich.

Ale, czy to za sprawą beztroskiego życia, czy z jakieś innej przyczyny, dość powiedzieć: baśnio i bajkopisarze pewnego razu zaczęli być dla siebie małoduszni i źli. Bajkopisarze uznali, że bajki są mądrzejsze od baśni, pisarze baśni – że jest akurat na odwrót. Mało tego: jednych i drugich ogarnęła złość na wszystkich pozostałych mieszkańców, że nie stanęli po żadnej ze stron, więc zaprzestali dla nich pisać.

I oto pojawiło się na ulicach tysiące ludzi pozbawionych swych ulubionych bajek i baśni. Nie wiedzieli, jak teraz będą żyć bez poezji? Próbowali sami naprędce układać poetyckie wersety, ale nie miały wystarczającego wdzięku. Przeto urządzili na głównym placu zbiegowisko, by wyjaśnić poetom, że wobec swych czytelników postąpili niecnie. Przestraszył się zbiegowiska pan gubernator. Chcąc przywrócić miastu spokój wezwał na pomoc obcych ludzi o smagłej cerze i chciwych oczach. Przybyło ich wielu, tak wielu, że nawet najstarsi mieszkańcy tylu nie pamiętali. Przybysze najpierw otoczyli gród szczelnym pierścieniem,  a potem zaczęli wyganiać z domów tych, co nie potrafili napisać ani bajki, ani baśni. Nieposłusznych i niepokornych najpierw skuwano w dyby a w końcu wyganiano do lasów. Czas zlatywał szybko. Wkrótce nie ostał się w miecie ni jeden. 

Tymczasem przybyszom spodobały się tutejsze domostwa. W ich grodach takich nie mieli. A skoro nie mieli, to po co im wracać do siebie? Osiedlą się tu na stałe. Z czasem doszli też do wniosku, iż tutejsi wieszcze nie są potrzebni nikomu i do niczego. Oni – przybysze, przecież mieli swych własnych poetów…

I dawaj! – powyganiali z domów i tych, którzy pisywali bajki i baśnie. Nieposłusznych i niepokornych najpierw skuwano w dyby a w końcu wyganiano do lasów. Czas zlatywał szybko. I z tutejszych poetów wkrótce nie ostał się ni jeden.

 

– Wujku Januszu! Jaka straszna ta bajka To w końcu wszystkich mieszkańców powyganiano?

– Wszystkich, moja mała Celinko. Ostał się tylko pewien pan inżynier. Schował się przed obcymi głęboko w podziemiach. Skonstruował i zdetonował bombę. Wszystkich nowych mieszkańców miasta wysadził z murami grodu w powietrze.

– Wujku Januszu! A czy ty… Czy ty też w tym mieście mieszkałeś??

– Celinko… Ja urodziłem się na planecie Calypso, a tutaj, na ziemski glob, przybyłem potem…

Perpetuum