Rozdział 1
Ładny obrazek? Prawda? W porządku, zaczynam opowiadać.
Czyli mamy tu kobietę, w sukni o kolorze burgund niczym Ferrari w salonie samochodowym, pianino lśniące jak łysy łeb na konwencji fryzjerów, i Chopina.
Zawsze Chopin. Zawsze wieczór. Zawsze ta sama melodia, która sprawia, że pies – nazwijmy go Stefan – zaczyna wyć z melancholią godną zawodowej płaczki na pogrzebie złotej rybki. Nasza bohaterka, powiedzmy, że ma na imię Esmeralda, choć w dowodzie pewnie stoi Grażyna, zasiada do instrumentu z gracją godną primabaleriny, która przypadkiem wylądowała w fabryce fortepianów. Palce smukłe, niczym wykałaczki po tygodniowej diecie, zaczynają tańczyć po klawiaturze, a Stefan… Stefan zaczyna wyć. Esmeralda nie reaguje. Esmeralda jest artystką. Stefan jest… Stefanem.
Kominek trzaska wesoło, jakby opowiadał dowcipy o teściowych. Ogień tańczy niczym pijany wujek na weselu. Na ścianach obrazy w złotych ramach, przedstawiające zapewne jakichś jegomości w perukach i z minami sugerującymi, że właśnie zjedli cytrynę. Roślina doniczkowa, nazwijmy ją Zenon, stoi w kącie i udaje, że jej to wszystko nie dotyczy. Zenon ma swoją dumę. No i Esmeralda. Esmeralda gra. Nokturn Es-dur Chopina, oczywiście. Innych utworów Chopin chyba nie napisał. A przynajmniej tak wynika z repertuaru Esmeraldy.
Stefan wyje. Ogień trzaska. Zenon milczy. Obrazy patrzą z dezaprobatą. Klasyczne piękno, muzyka, ponadczasowa elegancja – pełen pakiet. Taki starter-pack dla aspirującej damy z dobrego domu.
Ale… Czy na pewno?
Bo wiecie, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? – Esmeralda gra fatalnie. Prawdę mówiąc, gra tak, jakby ktoś wrzucił zgraję podwórkowych kotów do pralki razem z kompletem nut i włączył wirowanie. Dźwięki, które wydobywają się spod jej palców, przypominają bardziej walkę godową sierściaków niż subtelne melodie Chopina. Stefan wyje nie z melancholii, a z czystego przerażenia. Ogień w kominku chyba próbuje się schować za polanami. Zenon powoli więdnie. Obrazy w ramach rozważają samospalenie… Esmeralda jednak niczego nie zauważa. Jest w transie. W transie muzycznym, owszem, ale takim, który bardziej przypomina atak padaczki niż artystyczne uniesienie. Gra dalej, z uporem godnym Syzyfa, a każdy dźwięk to kolejny gwóźdź do trumny harmonii.
I tak co wieczór. Esmeralda w burgundowej sukience, Stefan wyjący z rozpaczy, trzaskający kominek, milczący Zenon i przerażone obrazy.
Klasyczne piękno, muzyka i ponadczasowa elegancja? Może i tak. Ale z dużą dozą absurdu i odrobiną psiego lamentu w tle. Bo wiecie co? Czasami piękno tkwi w niedoskonałości. A czasami po prostu trzeba zatkać uszy i udawać, że nic się nie dzieje. Tak jak Stefan, który w końcu, zrezygnowany, zasypia między pianinem a kominkiem, marząc o świecie bez Chopina i Esmeraldy. Amen.
Rozdział 2
Stefan spał. Snem sprawiedliwego, który właśnie przeżył apokalipsę dźwięków i wyszedł z niej cało, choć nieco ogłuszony. Esmeralda, wciąż w burgundowej sukience, niczym wojownik po krwawej bitwie, stała przy oknie, wpatrując się w księżyc. Księżyc, nazwijmy go… nie, księżyc zostanie księżycem. Nie będziemy nadawać imion każdemu elementowi tej tragikomedii. Chociaż… może jednak? Nazwijmy go… Gerwazy. Tak, Gerwazy. Księżyc Gerwazy świecił bladym blaskiem, jakby sam był zmęczony wysłuchiwaniem nocnych koncertów Esmeraldy.
W salonie panowała cisza. Cisza, która po koncercie Esmeraldy brzmiała jak najpiękniejsza symfonia. Ogień w kominku, jakby odetchnąwszy z ulgą, tańczył już spokojniej, niczym zadowolony z siebie kot, który właśnie upolował mysz. Obrazy w złotych ramach, wciąż nieco blade, powolutku odzyskiwały kolory. Tylko Zenon… Zenon wyglądał gorzej niż zwykle. Liście mu oklapły, łodyga się pochyliła, a z doniczki wydobywał się jakiś dziwny zapach, przypominający mieszankę zgniłych jaj i starej skarpetki. Zenon miał dość. Latami znosił te muzyczne tortury. Latami udawał, że go to nie dotyczy. Ale dziś… dziś miarka się przebrała. Zenon postanowił wziąć sprawy w swoje, zielone i nieco zwiędłe, ręce. W ciszy nocnej, gdy Esmeralda wciąż wpatrywała się w księżyc, znaczy się: w Gerwazego, a Stefan chrapał pod pianinem, Zenon rozpoczął swoją zemstę. Powoli, bardzo powoli zaczął przechylać się w stronę pianina. Jego zwiędłe liście muskały lśniącą powierzchnię instrumentu, niczym palce szalonego naukowca, przygotowującego się do straszliwego eksperymentu. A potem… BUM! Zenon runął na klawiaturę z gracją godną… no cóż, z gracją godną zwiędłej rośliny doniczkowej. Doniczka roztrzaskała się o podłogę, ziemia rozsypała się po dywanie, a liście Zenona otuliły klawisze pianina, niczym zielony całun.
Esmeralda odwróciła się gwałtownie, z przerażeniem w oczach. Stefan zerwał się z podłogi, wyjąc z przerażenia. Ogień w kominku zamarł w bezruchu. Obrazy w złotych ramach zasłoniły oczy.
Zenon, leżąc pośród rozbitej doniczki i rozsypanej ziemi, wyglądał na… zadowolonego. W końcu cisza. Cisza absolutna. Cisza, która była najpiękniejszą muzyką, jaką kiedykolwiek słyszał. A przynajmniej tak mu się wydawało. Bo Zenon, wiecie, nie miał uszu.
Rozdział 3
Cisza, którą tak pieczołowicie wywalczył Zenon, trwała zaskakująco krótko. Esmeralda, po początkowym szoku, zareagowała z szybkością godną strażaka gaszącego pożar w fabryce zapałek. Wrzasnęła. Wrzasnęła tak, że Stefan schował się pod pianienem, ogień w kominku zgasł z przerażenia, a obrazy w złotych ramach zaczęły drżeć. Księżyc Gerwazy, jedyny świadek tego dramatu, schował się za chmurę, udając, że nic nie widzi.
– Mój Zenon! – krzyczała Esmeralda, rzucając się na resztki rośliny. – Mój ukochany Zenon! Co tu się stało?!
Stefan, wychylając ostrożnie głowę spod pianina, obserwował scenę z mieszaniną strachu i fascynacji. Esmeralda, z rozwianymi włosami i burgundową suknią, przypominała teraz bardziej furię niż aspirującą damę z dobrego domu. W jej oczach płonął ogień zemsty. Zemsty na… no właśnie, na kim? Na grawitacji? Na pechu? Na Zenonie, który ośmielił się umrzeć w tak dramatycznych okolicznościach?
– To… to… to te przeklęte pianino! – wykrzyknęła Esmeralda, wskazując oskarżycielsko palcem na instrument. – To ono zabiło mojego Zenona!
Stefan westchnął cicho. – Pianino? Naprawdę? Czyli jednak grawitacja była winna. Albo pech. – Albo… może po prostu Zenon miał dość słuchania Esmeraldy grającej Chopina? Ta myśl przemknęła przez psią głowę Stefana, ale szybko ją odrzucił. Przecież rośliny nie mają uszu. Czyli jednak pianino. Logiczne.
Esmeralda, wciąż pogrążona w żałobie po Zenonie, postanowiła działać. Z determinacją godną generała planującego inwazję, zaczęła przesuwać pianino. Instrument, ciężki i nieporęczny, stawiał opór, ale Esmeralda była nieugięta. Stefan, obserwując jej wysiłki, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien jej pomóc. Z drugiej strony, jeśli pianino przewróci się na jej nogę, to przynajmniej będzie miał spokój od Chopina. Dylemat moralny godny Sofoklesa.
W końcu, po heroicznej walce, Esmeralda zdołała przesunąć instrumen. Na podłodze, pod pianinem, ukazała się… stara, zakurzona fotografia. Fotografia przedstawiająca młodą dziewczynę w burgundowej sukience, siedzącą przy fortepianie. Dziewczyna uśmiechała się i… trzymała w ręku doniczkę z małą, zieloną roślinką. Esmeralda podniosła fotografię. Przyjrzała się jej uważnie. W jej oczach pojawiły się łzy. To była ona. Młodsza, pełna nadziei, z uśmiechem na twarzy. A ta roślinka… to był Zenon. Mały, zielony Zenon, który towarzyszył jej od lat.
W salonie zapadła cisza. Cisza inna niż ta, którą wywalczył Zenon. Cisza pełna wspomnień, melancholii i… rozumienia. Esmeralda usiadła przy fortepianie. Delikatnie dotknęła klawiszy. I zaczęła grać. Nie Chopina. Tym razem zagrała prostą, melancholijną melodię, którą sama skomponowała wiele lat temu, gdy Zenon był jeszcze mały i zielony.
Stefan, leżąc pod pianinem, zamknął oczy. Tym razem nie wył. Tym razem słuchał. Muzyka Esmeraldy, choć wciąż daleka od ideału, brzmiała inaczej. Była pełna emocji, wspomnień i… miłości. Miłości do małej, zielonej roślinki, która odeszła, zostawiając po sobie ciszę i fotografię w kolorze sepii.