Czyż jest na świecie cokolwiek bardziej miękkiego, aksamitnego, coś, co dawałoby skórze odczucie większej delikatności i niepowtarzalności, niż ciepły i falujący koci brzuszek? Nie ma! Dlatego, gdy świtaniem wychodzę z domu zawsze z ciekawością sprawdzam, czy mój podwórkowy tygrysek w swej drewnianej chatce grzecznie śpi zwinięty w precelek. I prawie zawsze widzę, jak tak własnie śpi: wygodnie, wtulony w miękkie legowisko, cieplutki… Jest dla mych niedobudzonych oczu ucieleśnionym, rozkosznym, puchatym kłębuszkiem snu. Wyciągam do niego rękę, by zanurzyć w futerkowej pierzynce, ale cofam szybko. „Nie będę ci teraz przeszkadzał – brzuszku”. Przecież wiem, że gdy wrócę, przybiegniesz do mnie z podwórkowych chaszczy, gdzie co dzień tańcujesz z myszami i będziesz łasił się i ocierał swe kudłate sadełko o me łydki. Wiem dobrze! – Tak swoją kocią mową przypominasz o napełnieniu miski i pieszczotach, ale ja i tak nigdy o tym nie zapominam, bo jestem twoim przyjacielem. I ty moim. Prawda, kłębuszku?
Gdyby ktoś mnie spytał, czy dom bez kota – najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego – zasługuje w ogóle na miano domu? – Odpowiedziałbym krótko: nie wiem. A po namyśle – może tylko miejscem zamieszkania? Ale wiem, ze kiedyś mój dom był szary, smutny i pusty. Aż zamieszkał przy nim w drewnianej chatce mój puchaty kłębuszek – domowy duszek.