Natalka nieoczekiwanie zaproponowała mi podwózkę własnym Fordem na Dworzec Zachodni. Stamtąd już tylko kilka minut podmiejską kolejką i jest się na lotnisku. Tak w ogóle zamierzałem zamówić taksówkę i nikogo nie musiałbym wtedy kłopotać. W końcu ze Starych Babic do dworca Chopina trasą s6 to ledwie pół godziny… Ale skoro proponują – korzystam! Zresztą, jeśli proponuje Natalka – odmowa z moje strony i tak byłaby z definicji nieskuteczna.
Do Madrytu lecę tylko na kilka dni. I prawie bez rzeczy. Ot – kolejna, szybka podróż służbowa, choć może prawidłwiej byłoby mówić: w sprawch biznesu. Niestrudzona madame Fille (czeka już tam na mnie) zaaranżowała kilka spotkań z przedstawicielami hiszpańskich mediów, w celu popularyzacji tomika „Nadwislańskich bajek”. Ciekawe, nigdy się nie uważałem za bajkopisarza, a tu proszę: kolejna promocja. Najpierw Kreta, potem Berlin i teraz Madryt…Nieźle, jak dla „bajkopisarza” na dorobku.
– A przywieziesz mi kastaniety?” – słodkim głosem spytała Natalka składając na moim nienagannie ogolonym policzku dźwięcznego buziaka.
– Przywiozę, kochanie, oczywiście że przywiozę… zapewniłem i od razu dorzuciłem w myślach: „tylko po co? Zamierzasz Natalko tańczyć Flamenco?… A właściwie, czemu nie? – Odpowiedziałem sobie prawie natychmiast. – Nigdy na to za późno. Ważne, żeby się chciało. Żeby się cokolwiek w życiu jeszcze chciało… Zuch dziewczyna!”
– Pilnuj Felicjana! – na odchodne dorzuciłem. – Tylko pamiętaj, jesteś uczulona na kocią sierść. Nie przesadzaj z pieszczotami!
*
Po nadaniu bagażu na stanowisku odpraw zostało jeszcze trochę czasu. Podjechałem więc windą piętro wyżej do strefy pasażerów VIP. Wydzielone lokale miały wspólną sympatyczną nazwę: „Blues”. Bo tak naprawdę były tam dwie kafejki, jedna o nazwie „Jazz”, a druga „Little blues”. Ta druga wydawała się i milszą, i spokojniejszą. Nie zastanawiając się długo – oczywiscie, wybrałem „bluesika”
Trzy urocze dziewczyny w jednolitych granatowych mundurkach przywitały mnie przeuroczym uśmiechem. „Ech! Januszu…Wiem, wiem! W innych okolicznościach za każde ze słodkich spojrzeń tych młodych dam gotów byłbyś oddać fortunę”. – Zaśmiało się ze mnie moje super ego. „Za twój uśmiech milion gwiazd, za twój dotyk słońca blask” – coś tam sobie nawet zanuciłem… Ale cóż – one w pracy, a ja – jak zwykle biegiem i w „przelocie”…
Jedna z dziewcząt poprosiła o bilet, zanotowała coś w swoim komputerze i powiedziała, żebym przeszedł do restauracji i niczego sobie nie odmawiał.
– Co do mnie, to na pewno pani nie odmówię… dwuznacznie zażartowałem i cokolwiek mając na myśli z durnowatym uśmiechem wszedłem do środka.
Restauracyjka urządzona była na modłę współczesną, utrzymana w konwencji blado-piaskowych barw. Tak naprawdę nie miałem ochoty na nic, ale skoro już jestem, wypadałoby cokolwiek skubnąć, wypić a może i zjeść. Czemu nie? Zresztą, tym bardziej, że wszystkie te cuda kulinarne i ekscesy wkalkulowane były w cenę biletu. Poprosiłem o kieliszek Martini i ułożyłem na swoim talerzyku małą piramidkę mandarynek. Martini z lodem plus mandarynki – czyż nie urocza asocjacja estetyki i smaku? Zupełnie, jak truskawki z szampanem… Tyle, że te ostatnie kojarza mi się ze zwieńczeniem romantycznej kolacji, a tu, co? Biznesowa proza… Siadłem za stolikiem na miękkim, obitym jasną skórą fotelu, rozejrzałem się na boki i od razu trafiłem na spojrzenie dziewczyny usadowionej dwa stoliki przede mną. Siedziała podpierajac prawą ręką brodę i z ciekawością przygladała się moim poczynaniom. Nieco speszony machinalnie spuściłem oczy, ale po chwili podniosłem je znowu, może, żeby się przekonać, czy cały czas na mnie patrzy?
A jakże! Patrzyła. Ciekawe, dlaczego? Może mnie kojarzy? W końcu lata obecności w mediach robią swoje – uznałem.
Przeniosłem wzrok na mandarynki i martini. Po chwili znów, jakby przypadkowo, od niechcenia, zerknąłem w jej kierunku. Tym razem jej spojrzenie skupiło się na leżącym obok niej białym iPhonie. Chyba czytała jakiegoś SMS-a. A może zamierzała dopiero coś pisać? Dla mnie najważniejszym było, że zajęta sobą umożliwiała mi bezkarne świdrowanie jej wścibskim spojrzenim. A było warto. Już sama kompozycja roztaczającego się przede mną widoczku, w postaci pięknej młodej kobiety o idealnej cerze, pociagłych policzkach, jasnych, czystych oczach, krótko przyciętych ciemnych włosach i stojącej przed nią kryształowej szklance soku pomidorowego – moim zdaniem zasługiwała, aby stać sie natchnieniem dla niejednego mistrza sztalug. Czyż nie podobne kadry utrwalał na swych płótnach ulubiony malarz krakowskiej bohemy – Bartosz Frączek? Podobne!
Wysoka smukła szklanka do połowy wypełniona krwisto-czerwonym pomidorowym sokiem… – kontynuowałem obserwację. – Dziewczyna bierze ją w dłonie i zmysłowymi ustami pociąga płyn przez słomkę… Mój Boże! Co za erotyczny spektakl!
Jej ciemnoniebiski żakiet, przy podmalowanych oczach zbliżoną kolorystycznie granatową kredką – rzeczywiscie – tworzył razem jakąś dziwną feerię kształtów i barw. Z jednej strony scenerii – ciemnoniebieska postać zagadkowej kobiety, z drugiej – mały biały iPhone na stole i czerwień soku pomidorowego w krysztłowej szklance. Czyż nie klasyka rodem z Williama Bouguereau? I jeszcze te jej oczy… tak jakby w tym samym czasie patrzyła i na mnie, i na samą siebie. Ciekawe świata, mistyczne, zagadkowe, piękne oczy zjawiskowej kobiety, która być może zaznała w życiu prawie wszystkiego, która wie o życiu prawie wszystko, prawie wszystko rozumie i… z nikim i z niczym się nie liczy. Bo ona nie z takich, które cokolwiek muszą… Skądś dobrze znam takie spojrzenia. Caterino Fille! – ona nawet wykradła twoje czarne rzęsy, i te twe artystycznie przerzedzone brwi i ciekawskie ogniki w źrenicach! A tak naprawdę całą ciebie zjadła, przyjaciółko. No, może poza obrączką na palcu, której u niej nie było.
Westchnąwszy z rozrzewnieniem samca, którego prozaiczne obowiązki ściagają z chmur na ziemię wypiłem jeszcze trochę koniaku, tak profilaktycznie – „na drogę”, i wstałem kierując się do drzwi. Czas bujania w obłokach dobiegł końca. Pora wracać do realu. Ale idąc do windy cały czas podświadomie czułem, że patrzy na mnie tak samo zagadkowo, może nawet i prowokująco, jak wcześniej.
Dziwne spotkanie, rodem z tych, w których nic się nie zadziało, ale zostaje poczucie, że jednak coś…
kontynuacja i pełen tekst noweli – patrz: tutaj
Drogi Panie Babicki :), była Kreta, Berlin, teraz bawi Pan w Madrycie, a jeszcze przed nadejściem wiosny planuję zorganizować Panu wieczory autorskie w Wiedniu i Londynie 😉 Potem wyślę Pana ponownie do Francji, bo – jak napisał Pan d’Artigny z „Le Monde” – francuscy czytelnicy ubóstwiają Pana 🙂
P.S. Sok pomidorowy faktycznie nie ma zbyt wielu zwolenników – pamiętam jak popijałam go ku zgrozie niektórych znajomych 😉 Czego jednak ambitne i aktywne kobiety nie czynią dla zdrowia i urody! 😉
CF
Droga Przyjaciółko, jak widzę – nie zasypiasz gruszek w popiele i dbasz, aby podobnie jak u mojej Natalki – i w moim życiu zawodowym „jeszcze się cokolwiek chciało”. Fajnie więc, że już zabukowałaś Wiedeń i Londyn, podobnie jak i perspektywa spotkań z uroczym panem d’Artigny cieszy. 😉
Ale teraz najważniejsza jest dla mnie Hiszpania. Mam nadzieję, że spotkania z przedstawicielami masmediów, które zorganizowałaś, będą jak zwykle owocne. Z niecierpliwoscią czekam już naszego spotkania w Madrycie (samolot będzie lądował w ciągu godziny).
A co do soku pomidorowego… Zadbaj proszę, aby znalazł się w moim apartamencie hotelowym, w którym jeszcze dziś chciałbym omówić z Tobą szczegółowy harmonogram mojego pobytu i naszej bieżącej współpracy.
Janusz Babicki
Panie Babicki :), wśród megaśnieżycy doleciałam z powrotem do Warszawy, a tu czekała kolejna niespodzianka: Rumuński Klub Miłośników Polskiej Literatury „Prin pustiu şi junglă” („W pustyni i w puszczy”) serdecznie zaprasza Pana do Bukaresztu! 😉
CF
Cieszę się niezmiernie, Caterino, że wreszcie zorganizowałaś mi i Bukareszt. Od dawna pragnąłem tam zawitać. Mam nadzieję, że w tym szczególnym dla Ciebie zakątku kuli ziemskiej będę miał w Tobie cudowną przewodniczkę i że oprócz zawodowych meetingów wspólnie spędzimy w nim urocze, niezapomniane dni… 😉
JB
Ps
Szkoda, ze w Madrycie zdany jestem tylko na siebie. 🙁
Proszę się nie martwić – za pół godziny zaopiekuje się Panem miła przewodniczka w języku francuskim z biura turystycznego „Madrid en el bolsillo” („Madryt w kieszeni”) 😉
A co do Bukaresztu – jest to miasto, które może nie każdego rozkocha w sobie od pierwszego wejrzenia (na pewno Pan wie, co i za czyją przyczyną działo się z bukareszteńską starówką w latach 80. ubiegłego wieku 🙁 ), ale niewątpliwie ma swój genius loci 😉
http://www.youtube.com/watch?v=9KEvVPZgJXs
Dziękuję Kasiu. Przewodniczka nie zawiodła. To sympatyczna kobieta, choć nie wiedzieć czemu ma awersję do „jugo de tomate”. Właśnie ruszamy w kierunku domu medialnego PRISO a potem na nagrania do RNE Radio 5 Todo Noticias.
Za dzień, za dwa – zdam Ci relację…
Ps
Czy ze zdrowiem Johannka i Thomasa już lepiej?
Im nic nie dolegało Januszu, za to ja miałam spotkanie pierwszego stopnia z katarem 😉 Na szczęście już się wyapsikałam 😉
Baw się dobrze!
CF
Szkoda więc, że tak szybko opuściłaś Madryt. Pan dyrektor generalny PRISO – Francisco Paulino Hermenegildo Teódulo prosił Ciebie pozdrowić. Wyraził też życzenie wspólnej z nami obecności na widowni podczas koncertu inaugurującego XVII edycję Konkursu imienia Fryderyka Chopina. Specjalnie na tę okazję zamierza przyjechać do Warszawy! 😉
Januszu :), opuściłam pospiesznie Madryt z obawy przed skandalem obyczajowym: w madryckiej cukierni & herbaciarni ¡Que viva el amor! spotkałam się dosłownie na kwadrans z moją dawną miłością – Santiago Armando Lopez Rodriguez’em. Nie zdążyłam nawet podnieść filiżanki do ust, a już rozbłysły flesze paparazzich! 😉
Serdecznie pozdrów Pana Francisco Paulino Hermenegildo Teódulo – to zdeklarowany polonofil 🙂
CF
Oczywiście, Kasiu, pozdrowiłem! Wracam właśnie do Warszawy. Mam dla Ciebie fajny prezent! Ale nie musisz przyjeżdżać po mnie na lotnisku. Odbierze mnie stamtąd moja Natalka.
Serdeczności!!
JB