Pierwszy raz w życiu była w prawdziwym teatrze, i to jeszcze, w jakim? – w Wielkim! Poczuła się jak w bajce. Siedząc na eleganckim fotelu z podziwem patrzyła na usytuowane wysoko loże i balkony, na sylwetki usadowionych przed nią i za nią ludzi. A z przodu za barwną kurtyną, miała tego świadomość, skrywała się scena – najświętsza część teatru. Skądś poniżej dochodziły nieskładne dźwięki instrumentów muzycznych.
Oczywiście – wiedziała, co to takiego teatr. Ileż zresztą doskonałych spektakli obejrzała w telewizji i na wideo – trudno zliczyć. Szczególnie lubiła balet. Dostarczał jej najbardziej niesamowitych i ekscytujących przeżyć, a szczególnie, gdy patrzyła, jak lekko przemykają przez scenę baleriny, jak wirują w niekończących się piruetach… od samego widoku już kręciło się w głowie. Oglądając telewizyjne ekranizacje myślami zawsze była tam – wśród tych niesamowitych bajkowych istot, na scenie. I właśnie ów zjawiskowy cud, jakim jest teatr – był wciąż najświętszym marzeniem dziewczyny. Marzeniem, które właśnie oto za chwilę się spełni…
Jakżesz kochała muzykę! Mogłaby godzinami słuchać swych ulubionych arii i najbardziej ukochanych melodii. Nie tylko znała nazwiska kompozytorów, ale już po pierwszym dźwięku potrafiła określić, kto jest twórcą i jak nazywa się utwór. Ależ trzepotało serce od doznawania emocji! I jakże chciało wyśpiewać całemu światu wszystkie melodie, które jedna za drugą rozbrzmiewały najpierw z ekranu a potem z serca.
I wreszcie stało się! – Jest w teatrze. To podarunek rodziców z okazji urodzin. Zobaczyć balet nie w telewizji, a na prawdziwej scenie – to niewysłowione szczęście.
Cichnie szum głosów, pomału gasną światła. Gdzieś w dole, pod sceną, mężczyzna w czarnym garniturze machnął rękami i rozbrzmiała muzyka… Uroczyście podnosi się kurtyna… Bajka się rozpoczyna.
Nie odrywając wzroku od sceny śledzi każdy ruch tancerzy, cieszy się, śmieje, a czasem smutno wzrusza. Jakie tu wszystko jest zrozumiałe! Jeden taniec kończy się, zaczyna drugi, i każdy wypełnia duszę szczęściem.
Podczas przerwy pochyla się do tyłu na krześle, zamyka oczy i słucha, słucha jak przed chwilą usłyszane dźwięki wybrzmiewają teraz w duszy. Czyż nie po to właśnie ludzie chodzą do teatru? Po to!…
I znów wokół zamierają ludzkie głosy, szepty, przygasa światło. Salę wypełniają pierwsze dźwięki muzyki Saint-Saensa. Wielka kurtyna ponownie się unosi i na ogromnej zaciemnionej scenie w świetle reflektorów wolno pojawia się postać drobnej baletnicy w białej szacie. Wyciągnięta jak struna sylwetka nagle ożywa, kuli się, a potem na koniuszkach palców u nóg zaczyna jakby płynąć, niczym fregata po bezkresnym morzu. Delikatne machnięcia i trzepot cienkich rąk – wyprowadza z błędu. To nie fregata – to łabędzica.
Dziewczyna w napięciu wpatruje się w każdy krok, w każdy ruch baletnicy, nie postrzegając, jak z szeroko otwartych oczu roni krople łez. Dreszcz przelatuje po plecach, serce zwija się w kłębek, ciało zamiera szybując w nieznanym locie. Nie! Teraz nie baletnica, to ona sama – tam, na tej ogromnej scenie – lekkimi, drobnymi kroczkami porusza się po podłodze, w takt ledwie słyszalnego dźwięku baletniczych pointów.
I to nie baletnica, to także ona faluje rękoma, jak skrzydłami, od czego cienkie igiełki przebijają ramiona i cały kręgosłup. Ach! To także i ona sama, tracąc siły, na podobieństwo umierającego łabędzia upada na podłogę… Ostatnie falowanie rąk, ostatni trzepot ciała, ostatnie akordy…
I cisza… Ojej! Dlaczego nagle taki hałas, niezrozumiałe krzyki? Ach, tak – to oklaski! Dla niej?! Nie, nie dla niej… dla tamtej… – klaszczą i krzyczą „brawo!”… Niosą kwiaty, mnóstwo kwiatów, a tamta kłania się i kłania przyciskając dłoń do serca w podzięce…
I oto kurtyna opada i więcej już się nie unosi. Podekscytowani widzowie w pośpiechu kierują się do wyjść. Ojciec ostrożnie bierze córkę na ręce, a ona – wciąż w transie muzyki i tańca – przyciska się do jego ramion nie zauważając niczego wokół, nie zwracając uwagi jak współczującymi spojrzeniami odprowadzają ich ludzie. Ona jest szczęśliwa. I co z tego, że jej cienkie nogi i ramiona skuła brutalna choroba? Ona jest szczęśliwa!…