– Sorki Januszu za pełnometrażowy stalking… – Tak nazywała SMS-y, które hurtowo nadsyłała mu prawie każdego wieczoru.
– No coś ty, Duszko… Za co przepraszasz? Cała przyjemność po mojej stronie… – odpowiadał.
Rzeczywiście – chętnie czytał SMS-y swej przyjaciółki i chętnie na nie odpowiadał, starannie chronił w telefoniku, często do nich wracał, a czasem nawet wplatał niektóre myśli i frazy do swych najnowszych opowiadań… Wyobrażał sobie, że gdy oto będzie już kiedyś zupełnie starusieńkim staruszkiem i gdy siedząc na ławeczce będzie słuchał, jak inni starusieńcy staruszkowie przechwalają się swymi przygodami z młodości, to on wtedy żachnie się z dumą i powie: „To wszystko bzdury, mości panowie… To wszystko nic! Ja to dopiero miałem Duszkę! Taką, że nikomu z was nawet by się nie przyśniło. Patrzcie, jak często do mnie pisywała! – I wyświetli cały ekran przepełniony jej esemesikami…- Pisywała, bo bardzo lubiła moje powieści, wiersze i muzykę…” I wzruszy dumnie ramionami, i zacznie opowiadać:
„Ach, moja Duszka… Pachniała pysznie – szczęśliwym dzieciństwem, ziemniaczkami z zsiadłym mlekiem pokraszonymi koperkiem. Mówiłem na nią: moja duszka. Miała piękne, miodowe oczy (mądrze i ciekawie patrzące na świat), brzoskwiniową cerę i ciemne włosy zachodzące za ramiona. O takie kobiety mężczyźni chętnie zabiegają i chcą być ich rycerzami. Ale często takie kobiety-skarby miewają silny charakter. Oj tak! Miała charakterek ta moja Duszka… Nie powiem… A spotkałem ją dawno, dawno temu, na jakimś muzyczno-literackim portalu i odtąd już nigdy się nie rozstaliśmy.
Ach! Czegóż my to z Duszką razem nie wyczyniali?! Nie każdemu nawet przyszłoby do głowy, bo nie każdy ma taką bujną wyobraźnię i polot, jak miała moja Duszka! Gdy udało mi się napisać nowe opowiadanie, albo zagrać coś miłego na piano – szliśmy na ulubioną polankę, po drodze kupując owoce, smaczne wino i urządzaliśmy sobie tam prawdziwą ucztę! Wznosiliśmy z Duszką śmieszne toasty, śmialiśmy się, rzucaliśmy się sobie w ramiona i za każdym razem, wymyślaliśmy coś niezwykłego.
Pewnego razu moja ukochana Duszka była na tyle hojna, że wzięła mnie ze sobą na swą tajemną planetę Kalipso, w konstelacji Alpha Centauri (bo trzeba wam wiedzieć: moja Duszka miała w domu lunetę i świetnie znała ścieżki na niebie). Odtąd ta planeta stała się naszą sekretną planetą Szczęścia. Ani mąż Duszki o niej nie wiedział, ani moja Natalka. Tam było tak słodko – zawsze ciepło, słonecznie i rosło mnóstwo kwiatów i drzew, radośnie świergoliły ptaki. I nie było ani komarów, ani węży! I nikogo. Byliśmy tam tylko we dwoje: ja i moja Duszka! Potem bywaliśmy jeszcze często, zwłaszcza w weekendy. Tam układałem dla niej swe miłosne sonety i grałem na piano. W tym szczęśliwym, magicznym miejscu, przychodziło mi to zupełnie bez trudu. Samoistnie.
Często siadaliśmy na trawie, nad brzegiem stawu. Patrząc na taflę wody lubiłem kłaść głowę na kolanach mej Duszki i marzyć… A moja Duszka patrzyła wtedy na mnie tak czule i tkliwie, że aż serce w piersi tańczyło. Głaskała mnie po głowie, paluszkiem wodziła po brwiach i obrysowując moje usta mówiła: Jesteś piękny, mój Bajku, tak bardzo cię kocham!
Zawsze tak mówiła i uważała, że nie ma lepszego poety na świecie, niż ja! Radowały mnie i jej słowa, i pocałunki. Ale ja także bardzo kochałem swą Duszkę, lecz jakoś nie umiałem opowiadać o swej miłości… I tylko pisałem i pisałem nieskończone sonety i układałem kolejne serenady dla swej miodookiej…
Duszka czasem płakała, czytając te wiersze, albo podczas słuchania muzyki, którą odgrywałem na piano! I płakała… tak po cichutku płakała, prosto – jakby łzy spływały z jej miodowych oczu i nic więcej. Czasem mówiła:
– Mój drogi Bajku! Jakim jest pięknym wszystko, co czynisz! Nie ma ci równych! Nie ma…
Nigdy z Duszką nie było nudno. Każdy dzień przynosił radość… I, powiedzcie… Kto z was miał taką muzę, taką Duszkę, jak ja? Kto z was, mości panowie, był tak kiedykolwiek kochany, taką słodką miłością, jaką Duszka darzyła mnie? No nikt!” – I wszyscy starusieńcy staruszkowie, tego jest święcie pewien, opuszczą z zazdrością głowy.
*
Minęły lata. Wiele, wiele lat. Może nawet całe stulecie albo dwa? Życie Bajka, które zdawało się nigdy nie mieć końca – zbliżało się jednak do kresu. I wtedy on – znów tak wyraźnie usłyszał głos swej Duszki. Nawet się obejrzał, lecz ujrzał li tylko tych samych, co zawsze – starusieńkich rówieśników opowiadających sobie o tym, jakie życie kiedyś było piękne!…. Nie włączał się do ich rozmów, siedział w milczeniu i myślał, że oto znowu nadeszła kolejna jesień, zrobiło się chłodno i trzeba wracać do domu. A on nie chciał…
Stareńki staruszek potrząsnął swa piękną siwą głową, jakby przeganiając wspomnienia. Szaroniebieskie oczy pokryły się mgiełką. Schylił głowę, pomilczał przez chwilę i nagle włączył się do dyskusji:
– I o czym wy tu mówicie! Mości panowie… O Elżbietce, co na kozetce, o Hani na gimnastycznej sali, o ślicznej Dominiczce w budce telefonicznej?!… Słuchać się nie chce!
Ktoś z dziarskich prelegentów zapytał:
– A ty, co tak mącisz? I czemu mieszkasz sam? Znudziła ci się ta twoja Duszka? Ta tak wspaniała i różna od naszych? Rozstałeś się z nią?!
Stareńki staruszek uśmiechnął się gorzko:
– Ja! A w życiu! Ja nigdy bym się nie rozstał z moją Duszką: bo każdy dzień spędzany bez niej był pustym, nie miał smaku, koloru… Ona… Ona po prostu zniknęła! Gdzie? Nie wiem. Chociaż, owszem – moja Duszka wiele, wiele lat temu powiedziała mi: „Mój Bajku… Szczęście i radość zawsze wiszą na włosku, a nad nimi ostre duże nożyce gotowe ciachnąć w każdym momencie! Spytasz mnie – Kiedy? Nie wiem! Więc nigdy nie żałuj dobrych, miłych dla mnie słów, nie bój się być dla mnie czułym.
– I co się stało potem? – Spytał któryś ze słuchaczy.
– Nic. Zniknęła.
– Jak to? Tak po prostu?
– Tak. Następnego dnia, w pokoju, na biurku, znalazłam piękną jedwabną chusteczkę w moim ulubionym błękitnym kolorze, a na niej wyhaftowane słowa: „Jesteś najlepszy, mój Bajku!” Zniknęła w niezwyczajny, typowy dzień – zniknęła dokładnie w rocznicę naszego spotkania. A tymczasem ja – w przede dniu, przygotowałem dla mojej Duszki mały prezencik: smukły, elegancki złoty pierścionek z bursztynowym kamieniem o kolorze jej oczu! Przygotowałem, ale nie zdążyłem ofiarować… Teraz leży w szufladzie mojego biurka. Rzadko na niego patrzę… Gdy widzę ten mały pierścionek w swej dłoni, doznaję takiego poczucia smutku i użalania się nad sobą, że aż chce się wyć, albo upoić do utraty świadomości, aby zapomnieć o wszystkim… Próbowałem, zresztą, czynić tak nie raz – ale nie pomagało… Pierścionek i chusteczka – wszystko, co pozostało po mojej Duszce.
Stareńki staruszek zamilkł na chwilę, westchnął i kontynuował historię:
– Ofiarowała mi kilka lat szczęścia! Mam poczucie, że w tym okresie zmieściło się całe moje życie. Bo nawet nie pamiętam niczego z życia, sprzed lat, kiedy jeszcze nie znałem mojej Duszki. Ona, zdawało mi się, była przy mnie od zawsze… Potem czekałem na nią przez długie lata, podróżowałem po świecie szukając jej, codziennie żywiąc nadzieję, że wróci, ale nigdy nadzieja się nie ziściła… I tylko, jakoś tak latem, w noc poprzedzającą Dzień Kupały, gdy spałem snem sprawiedliwego – nagle zbudziłem się, jakby muśnięty miękkim, ciepłym dotykiem dłoni mojej Duszki! I nawet poczułem subtelną woń jej perfum, tę lekko gorzkawą, z nutami bzu!… Wzdrygnąłem się i szepnąłem:
– Moja Duszko! Tyś to?
Zakryła mi paluszkami usta i szepnęła:
– Jam ci, mój Bajku! Mój kochany, nie przestałam cię kochać. I wciąż noszę w pamięci i sercu wszystko, co między nami było.
Gorąco odpowiedziałem:
– Duszko moja! Dlaczego odeszłaś? I dokąd? Cały czas czekam na ciebie!
Duszka roześmiała się:
– Mój koachany Bajku! Ja nigdzie nie odeszłam, zawsze byłam i jestem przy tobie. I wtedy, gdy będziesz pisał nowe sonety i gdy grał dla mnie na swym magicznym piano.
Gorączkowo złapałem za jej miękką rączkę i szepnąłem głośno:
– Spotkamy się wkrótce, Duszko?
-Tak! – Odpowiedziała, – I nawet wiesz, gdzie… Na naszej planecie szczęścia. Będę czekać na ciebie, Bajku! Ale nie spiesz się, będziemy mieli dużo czasu. A dziś przyszłam tylko dlatego, bo jutro jest dzień wszystkich zakochanych. A ja bardzo kocham swego słodkiego, chwalebnego Bajka. Obudzisz się i napiszesz wspaniałe opowiadanie, a ja nawet wiem, jak je nazwiesz…
Potem zadzwoniła ostro komórka. Obudziłem się nic nie rozumiejąc:
– Gdzie jest moja Duszka?… I co to było? Sen, jawa?
Pierwszy raz od długiego czasu w moim sercu i duszy zagościł spokój. Dowiedziałem się przecież, że moja Duszka nie tylko mnie kocha ale i czeka na mnie! W tym dniu zagrałem piękną muzykę z Casablanki i napisałem najnowsze opowiadanie, pod tytułem: „Moja Duszka”…
– A potem, co było potem? – Ktoś zapytał ponownie, – Ożeniłeś się?
– Tak. Ożeniłem. Jestem przecież normalnym i zdrowym mężczyzną.
– A czy masz piękną żonę?
– Jest piękna i bardzo dobra… Rano do mnie mówi: dzień dobry Jaśku, wieczorem: dobrej nocy, Jaśku…
– Hmm… Coś z nią nie tak?
– Nie. Wszystko na tak. Ona po prostu jest inna… Inna od mojej Duszki. I nigdy u niej nie błyszczą tak samo oczy, jak u Duszki, gdy była na mnie zła, że za bardzo zajmuję się innymi fankami… Jej bursztynowe oczy rozbłyskały wtedy prawdziwym piorunem! Ale kiedy byłem delikatny i czułym – piorun znikał, a jej oczy stawały się jak miód: słodkie, miękkie… w takie kochane patrzydełka mógłbym patrzeć bez końca. A jak ona do mnie mówiła: „Mój kochany Bajku! Moje serce bije głośno i krew kipi, bo jesteś ze mną!” – I ja jej wierzyłem, że tak było.
Stareńki staruszek ponownie zamilkł na chwilę i westchnął:
– Nigdy, moja żona nie będzie tańczyć przy mojej muzyce, nie zapłacze słuchając „mojej” Casablanki. I ja też żadnej innej nie nazwę: „moją Duszką”, „moją Muzą. No i żadna inna nie powie do mnie: mój Bajku… Częściej słyszę zupełnie co innego: „I ty znowu przy kompie? Znowu coś tam tworzysz? Wczoraj pół nocy patrzyłeś na te twoje gwiazdy na niebie!” Tak, znowu patrzyłem na te piękne gwiazdy, co mogę zrobić? Kocham nocne niebo, tak jak i moja Duszka kochała… I nie złoszczę się na głupie słowa, a po prostu: wyjmuję błękitną jedwabną chusteczkę i czytam: „Jesteś najlepszy, mój Bajku”.
Stareńki staruszek wyjął chusteczkę, przetarł zapocone oczy…
– Moja Duszka kochała mnie zawsze: kiedy byłem w nieładzie, senny, niedogolony, kiedy byłem w złym nastroju, nawet gdy byłem trochę na rauszu. Czule wtedy mierzwiła mi włosy i mówiła: „Mój Bajku, mój Księciu z bajki, jakie to szczęście, że ciebie mam!” – A i jeszcze moja Duszka uwielbiała moją muzykę. Teraz, na pewniaka, tańczy na swej planecie Szczęścia, pod dźwiękami wszystkich moich Deszczy, wszystkich Wichrów ale i słońca, gwiazdek i chmurek z moich opowiadań. I tylko smutno bywa mi wiosną, gdy w ogrodach pachną bzy i gdy słyszę melodyjny głos mojej Duszki „ – Mój Bajku… Ja tak bardzo kocham bzy… przynieś mi kilka gałązek.” – I chciałbym przynieść, ale nie wiem, dokąd?…
Stareńki staruszek dźwignął się ciężko (wiek robi swoje) i chciał odejść. Ale ktoś znowu zapytał:
– I co teraz?
Stareńki staruszek uśmiechnął się młodzieńczym uśmiechem:
– Jeśli rzeczywiście ona jest tam, – i spojrzał w niebo, – na swej planecie Szczęścia i czeka tam na mnie – to ja obowiązkowo tam pójdę! I jak tylko ujrzę mą Duszkę to krzyknę: – Moja Duszko! Twój Bajek wraca! Niesie ci gałązki bzu!
Stareńki staruszek odwrócił się, uniósł kapelusz, żegnając się swymi słuchaczami i uszedł w ciemność. Wydawało się, że gwiaździste niebo skłoniło przed nim swe podwoje, by stareńki staruszek mógł ruszyć prosto tam, gdzie od dawna marzył, na tajemnicza planetę Szczęścia, do swojej umiłowanej Duszki…