Janusz Babicki nigdzie się nie spiesząc, kołysał się na hamaku i dzielił doniosłe ludzkie sprawy na ważne i ważniejsze. Po półgodzinnych rozmyślaniach owe sprawy, jakoś same z siebie, bez żadnego widocznego wysiłku ze strony Babickiego wzięły i raczyły podzielić się, na pierwszy rzut oka, wedle zupełnie innych pryncypiów.
Podzieliły się na te, które są „po to, aby dało się żyć”, i na te „których trzeba przestrzegać, by dla innych być fajnym.” I jeśli te pierwsze dla Janusza Babickiego nie zdawały się mniej lub bardziej niejasnymi, o tyle to te drugie narobiły takiego zamętu, że Babicki mimowolnie zmiękł, schował się głębiej w swej kontemplacyjnej powłoce sznurków, a nawet z lekka obrażony sapnął.
Już to samo „trzeba przestrzegać” wmieszało w siebie tak bezgraniczną ciemność co do rzeczy i czynów, że doprowadzenie do jakiś choćby pozorów porządku, dla Janusza Babickiego wydawało się rzeczą co najmniej pokrętną. Ponieważ konglomerat nie jest przedmiotem żadnego algorytmu, a celem było wskazanie warunkowej wyższości jednego nad drugim, poczuł, że problem, mówiąc krótko, może go przerosnąć.
Jednak pewnego rozróżnienia w tej stercie wszytkości, dało się dokonać. I tak na samej górze słupa dociekań, Babickiemu jasno pokazywała się zdrowa pyzata bomba (z ładunkiem,który w każdej chwili może wyeksplozić) , a pod nią – naskładane złote sztaby.
Wszystko inne znajdujące się między tymi dwoma argumentami, ciągnęło albo do bomby, albo do sztab, choć i próbowało wyglądać przyzwoicie i gdzieś, coś na kształt niezależności uchować. Jednak chowaną po próżnicy zależność w sumie było dość łatwo wyśledzić, wystarczyło tylko pociągnąć za ogon którąś nieostrożną osobistość.
Posapawszy nad swymi konkluzjami, Janusz Babicki przeto zmuszony został przez samego siebie do uznania ich za niebanalne i daleko niejasne. Złożył ręce, oparł brodę na piersi i odepchnąwszy się nogą od twardego podłoża, zakołysał się z nawiązką. A zakołysawszy zauważył ledwie dający się ułowić ruch – między „po to, aby dało się żyć” i „których trzeba przestrzegać” w postaci czołgających się tajemniczych cieni.
Były one milczące i ostrożne, i działały harmonijnie, według jakiegoś konkretnego planu. Gdy Janusz Babicki przymrużywszy oczy mimo wszystko jednak zobaczył, czym zajmują się te głupie przywidzenia, to jeno klasnął w kolana, by zaraz potem przygnębiającym szeptem zazłorzeczyć: „Cóż, wiedziałem!… Znowu fałszerstwo!… Znowu intrygi… U nas bez tego nijak… I nie tylko nijak, ale i – O mój Boże!”
Bezcielesne tajne szpiegi, powoli, acz skutecznie, wyciągały wszystko, co popadnie pod ręce ze sterty dla „szacunku” i rychło wlekły na stos „aby dało się żyć”, zaśmiecając tam wszelkim barachłem, które przebywało między bombą i sztabami złota. Od tego, w rzeczy samej, „życiowa” sterta rosła i rosła, z każdym dociążeniem coraz bardziej przypominając usypisko śmieci.
Janusz Babicki zacisnął zęby, od serca przeciągnął się, i od razu zauważył jakiegoś chytrego diablaka chowającego się za „poszanowaniem”, który jeżąc tylko rogi pokazał Babickiemu swój sarkastyczny język.
W odpowiedzi na taki bezwstyd, Babicki ocknął się gorączkowo i przeżegnał szepcząc: „Święty, Święty, Święty …” – i zaczął szukać oczyma tegoż, o którym szept i który musi być w centrum „życiowych”. Ale nikogo nie zauważył, a to z powodu swego słabego wzroku, a to za sprawą naskładowanego chłamu.
I nie znajdując Zacnego, Janusz Babicki zacisnął powieki, mruknął coś niezrozumiale i wybordował z hamaku. Gdy obsesja opadła, gorliwie siorpnął stakan wody ze studni, groźnie pogroził pięścią w stronę szopy, wziął łopatę i wspominając starego kumpla Konfucjusza, z jego filozofią wykopek, poszedł w ogród.
Sprawy „aby żyć” nie mogły dłużej czekać…
Cały nasz wesoły Januszek 😉
Pozdrawiamy!
Ania i Olek
ps
Pozazdrościć hamaka!
Kochani, dzięki!
Ten hamaczek z fotki to, niestety, nie mój i Natalki – a pamiątka z pewnego miłego wojażu. Bujało sie w nim słodko…
Pozdrawiam!