Kiedy obudziłem się i zszedłem do salonu pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem – na moim pianinie brakowało wazy. Była ze mną przez wszystkie lata, gdy tylko zamieszkałem z Natalką. Waza z czerwonego kryształu ze złotą obręczą. Natalka kochała tę wazę, i kiedy wycierała z niej kurz robiła to zawsze z njawyższą ostrożnością. Drzwi wejściowe do domu były zamknięte od wewnątrz, okna też. Gdyby to był złodziej, czyż nie zabrałby czegoś bardziej wartościowego? I jak mógł włamać się do naszego domu? Przecież mamy taki dobry domowy alarm!
I wtedy przypomniałem sobie, że kilka lat temu dałem Kasi klucze do mojego mieszkania. Kasia już wtedy była moją Muzą. Najpierwszą. Ale dlaczego miałaby ukraść mi wazę? Gdyby poprosiła – na pewno ofiarowałbym jej sam, bez wahania! Zresztą, od zawsze kumplowaliśmy się, i taka ekstrawagancja byłaby zupełnie na porządku dnia. Poszedłem do Kasi. Ona, podobnie jak ja, także nie mieszkała sama. Choć mąż – bywał sporadycznie. Korzystając z wolnego – unosiła się w obłokach zaczytując w mych netowiskach. Zaskoczona moją wizytą, sfrunęła na miotle na ziemię, otworzyła drzwi.
– A co ty, Januszku, tak nieoczekiwanie, bez wcześniejszego telefonu?
– Masz moją wazę? – Niemal zapłakałem.
– Jaką wazę?
– Tę, która stała na moim pianinie! Czerwona. Kryształ. Na pewno wiesz, o czym mowa.
– Jesteś szalony! Gdy zamieszkałeś z Natalką nie byłam przcież w twym domu ani razu… A poza tym, dlaczego miałabym ukraść ci wazę? Sama mam pełno własnych!
I wtedy nagle zauważyłem, że w jej sypialni na stoliczku stoi… moja waza!
– Kaśka! – Krzyknąłem. – Co to jest?! I chwyciłem wazę.
– Rzeczywiście… – odezwała sie skruszona. – Nawet nie wiem, skąd się tu wzięła!
O rany! Takich kłamstw nie mogłem tolerować u Kasi, Kasi, z którą konie przecie mógłbym kraść…
– Dość! Między nami wszystko skończone. Wychodzę. Nie chcę dłużej mieć nic wspólnego z kłamczuchą!… Albo kleptomanką?… Zresztą, wszystko jedno…
Kasia otworzyła ze zdziwienia usta, a jej miotła aż z pionu przewróciła się na podłogę. Pospiesznie opuściłem jej mieszkanie. Najważniejsze – wazę mam z powrotem.
Ale co z tego… Kilka dni później znowu zniknęła. Żenującym byłoby iść z taką sprawą na policję, czy gdzieś indziej. Dlatego postanowiłem podzielić się swą troską z przyjacielem – Witkiem. Witek – to mój kumpel z dzieciństwa. I były mąż Kasi. Zdzwoniliśmy się. Zaprosił. Udałem się w odwiedziny. Zacząłem opowiadać mu o ostatnich dziwnych przypadkach mojej wazy, o wybryku Kasi. I o tym, że się rozstaliśmy. I na końcu, że waza znowu zniknęła.
Coś mi się zdało, że mój przyjaciel uznał, że zwariowałem. Niby mi współczuł, ale jakoś tak bez przekonania. Gdy już zbierałem się do domu, w sąsiednim saloniku, na półce zobaczyłem… swoją wazę! Chciałem walnąć Witka.
– Ty złodzieju! – Krzyknąłem.
W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nasza długoletnia przyjaźń dobiegła końca. Chwyciłem wazę. Wybiegłem.
Gdy wróciłem do domu ustawiłem wazę na swoim stałym miejscu. Siedząc przy pianinie i grając menuecik z zeszytu Anny Magdaleny rozmyślałem o stojącym przede mną krysztale. „Za jego sprawą kłócę się z każdym, kto bliski memu sercu…. Tak dalej być nie może!” – Pomyślałem. … I zabrałem wazę z pianina, na szafkę. Zresztą, do innego pokoju. Byleby dalej od oczu.
…Gdy zaszedłem do pokoju po kilku dniach – oczywiście! Wazy nie było. I jasne, że nie wiedziałem, gdzie jest. Znowu zacząłem się martwić.
Moimi sąsiadami zza miedzy jest sympatyczne małżeństwo: Krzysio i Dorotka. Jakoś tak wpadłem do nich, aby przestać myśleć o mej ukochanej wazie. Mieli siostrzenicę, i upatrzyli sobie mnie, jako sponsora dla niej. Rozmowa była głównie na temat siostrzenicy. Oczywiście, zachwalali ją, a ja tylko głupio milczałem. Już nie wiem, o czym oni gadają. Przecież żyję z Natalką i nigdy nikogo nie sponsorowałem. A może ta ich siostrzenica, nie wiadomo, może będzie myślała tylko o tym, jak ukraść moją wazę, gdy ją w końcu odnajdę? Oczywiście, co do moich problemów z wazą postanowiłem zachowywać spokój, aby nie wydać się głupcem. I słusznie. Kryształ odnalazłem szybciej niż sądziłem. Oto kątem oka widzę: moja waza stoi u nich na kominku! „Cholera!!”
– „Skądżeście ją wzięli! Skąd ona tu jest?! To nie jest wasza waza! – Krzyknąłem.
Krzysio i Dorotka spojrzeli na mnie, jakbym postradał rozum. Potem rzuciłem nią o podłogę i waza z głuchym trzaskiem roztłukła się w drobny mak. Nie zebrałem skorup. „A udławcie się nimi!”
Cieszę się, że pozbyłem się wazy. Przyjdzie mi teraz łatwiej żyć. Wreszcie!
*
Kiedy nazajutrz wracałem z pracy zatrzymałem się przed cmentarną budką, aby kupić kwiaty. Nigdy nie byłem zimą na naszym starobabickim cmentarzu. Pora nadrobić zaległości. Podobno jest tam wtedy najpiękniej. Otworzyłem furtkę, wszedłem na cmentarz. Coś sprawiło, że zatrzymałem się w pobliżu pewnego pomniczka. Było na nim moje zdjęcie i lata życia, i mój dzień i rok urodzenia. I data śmierci… „Chryste! Mam żyć jeszcze tylko trzy dni! – to kiedy zdążę usatysfakcjonować wszystkie moje Muzy? A każdej obiecałem i to, i tamto…” Zatrzymałem się w przerażeniu i zacząłem martwić. Ale najdziwniejsze było to, że na moim pomniczku stała moja czerwona kryształowa waza, jak zwykle śliczna no i w całości! Na dodatek – ze świeżymi kwiatami! ” Skad się, kurczę, tu wzięła? – Wszystko jedno! Teraz, za to, donikąd nie ucieknie ode mnie! Zawsze będzie ze mną!” I było mi 'wsio rawno’: tu jestem, czy pod pomnikiem! Pomyślałem też, że ona – waza – uciekając do innych, wskazywała mi, z kim jej było dobrze, komu powinienem ufać… Kasiu, Witku – sorry! Wstyd mi, że na was nakrzyczałem. Krzysiu i Dorotko – przecie wiecie, żem w porzo sąsiad.
Za trzy dni pojechałem odebrać Natalkę z jakieś imprezy. Silne światło pędzącego z przeciwka samochodu oślepiło mnie. Uderzyłem w coś… Wszystko…
*
Teraz wreszcie jest mi dobrze. Wszystkie moje kłopoty się skończyły. Nie mam żadnych zmartwień, żadnych problemów. I o wazę jestem spokojny. Wiem, że nie ucieknie. Nie ma po co!… Za to teraz – wszystkie moje Muzy przychodzą do mnie same, tu, na mój grobek. Nie muszę o nie zabiegać. To one troszczą sie teraz omnie. Zmieniają w wazie wodę i wstawiają świeże kwiaty. Skarżą się, że odszedłem za wcześnie, bo tyle jeszcze mogłem dla nich napisać, pograć na moim piano, poklikać w necie.
…A gdy odchodzą – skrada się tutaj mój domowy kocur Felicjan. Natalka zawsze mu zarzucała, że jest za gruby. I dlatego nie wolno go pieścić. Kręci tym swoim kocim wąsem, pionuje ogonem i mruczy. Ale fajnie uknuł mistyfikację ze swoim panem. I wszyscy w nią uwierzyli! Teraz – jego Pan – będzie miał czas tylko dla niego! A on – dla pana. I będzie dopieszczany! Mimo zakazów Natalki!
Cher Monsieur Babicki :), soyez attentif et vigilant au volant – je vous en conjure!
Amicalement vôtre
CF
Madame, je vous promets que je vais essayer… Et certainement, quand j’irai sur une date… Avec vous! 😉