Rozdział 3
Ogromna kolejka przed wejściem do klubu podnosiła w organizmie poziom adrenaliny, porównywalny do tsunami z wybrzeży Pacyfiku. W takich miejscach zdarzało jej się bywać wszystkiego raz, może dwa, bo chaos i hałas, który panował w środku, nie był z tych, które dostarczałyby jej choćby kroplę przyjemności. Jej idealny wieczór – książka, w tle cicho wybrzmiewająca muzyka Chopina i gorąca czekolada. Z pewnością więc nie ta durna, ogłuszająca rockowa muzyka i alkohol. Ktoś może ją uznać za nudziarę? Trudno. Niech uzna. Jej to nie przeszkadza. Skryta mała dziewczynka, która bardziej ceni sobie wewnętrzny świat niż zewnętrzny. Tak, to ona. Czasami w ogóle miewa wrażenie, że urodziła się w niewłaściwych czasach. Tajemniczo ukrywać twarz pod welonem, flirtować z mężczyznami ledwie jednym spojrzeniem, a nie odkrytym ciałem – i spędzać czas na miłych rozmowach – to jej klimaty i obraz doskonałości. Ale z takimi wymogami w dzisiejszych czasach dobrze wie, że skazana byłaby na przyjaźń jedynie samej ze sobą.
Andrzej niemal objął ją w pasie i szybkim krokiem ruszył do jasnoczerwonych drzwi. Poczuła dreszczyk od przygarnięcia, a przecież jego dłoń nawet nie dotykała choćby skrawka jej ciała. Chciałaby się mylić i myśleć, że jest to tylko reakcja na chłodny powiew wiatru, w istocie: z lekka smagającego po jej twarzy. Szkoda, że jednak tak nie było. Przez ułamek sekundy wyobrażała sobie, jak Andrzej silnie chwyta ją i tuli, ale zaraz odgoniła te idiotyczne myśli. „Dziewięć godzin, Alino, wszystkiego i całej tej znajomości ledwie dziewięć godzin”. Musi przypominać sobie tę cyfrę tak często, jak to możliwe. W przeciwnym razie cała ta jej udawana powściągliwość uleci do wszystkich czortów.
– Rysiek, witaj przyjacielu! – Makowski uścisnął dłoń ochroniarzowi, cały czas nie odpuszczając Aliny nawet na krok. Jednocześnie już od wejścia przykuwał na sobie wzrok dziesiątek rozentuzjazmowanych fanek. – Piotrek już jest?
Barczysty gigant skinął głową i ze słodkim uśmiechem, będącym absolutnym przeciwieństwem do jego wyglądu, przepuścił ich oboje do środka. Alina usłyszała za sobą szepty zaskoczonych dziewczyn i od razu zachciało jej się urwać stąd jak najdalej.
– Wygląda na to, że któraś tu będzie dzisiaj rozkładać swe nóżki, – piskliwy kobiecy głos nienawistnym tonem zabrzmiał z tłumu tak głośno, żeby go koniecznie usłyszała.
Wiele ją kosztowało zapanowanie nad złością do tych zazdrosnych kur i nad złością do samej siebie za to, że przyjmowała tę idiotyczną brednię do serca. Nietrudno się było domyślić, że tak seksowny facet, bez obrączki na palcu, z doskonałym torsem i oczami jak czyste jeziora, będzie przedmiotem marzeń wielu swoich fanek. Trzeba być głupią, aby nie rozumieć takich oczywistości. A ponieważ właśnie teraz nie tylko stała obok niego, ale i czuła na swej talii jego silne objęcie, może tylko sobie wyobrazić ile milionów przekleństw na ten widok posyłanych było pod jej adresem.
„No, cudowny koniec pierwszego dnia. Co za wstyd! Następnym razem koniecznym będzie walnąć się w łepetynę pierwszym co popadnie pod rękę i wybić sobie tego typu nonsens z ogłupiałego mózgu”.
Wewnątrz pomieszczenia było dość głośno i z każdym krokiem dźwięk stawał się coraz mocniejszy. Kłęby papierosowego dymu przypalały gardło i przepełniały płuca obrzydliwym odorem. Prawdopodobnie nawet w piekle nie ma takiego smrodu, jak tu. Weszli do głównej sali, gdzie ze sceny słychać było śpiew młodego chłopaka przy własnym akompaniamencie gitary i chłodnych dźwięków z syntetyzatora. W przyćmionym świetle projektorów można było na jego skórze ujrzeć mnogość tatuaży, roztrzepane włosy sięgające ramion i bardzo chude ciało. Jego powycierane dżinsy i T-shirt z obscenicznym tekstem dopełniały obraz „niegrzecznego chłopca”. Ludzie naokoło poruszali się w takt muzyki i zamykali oczy z rozkoszy. W przeciwieństwie do nich Alina zastygła w miejscu patrząc z obojętnością na ich rozanielone twarze. Andrzej lewą ręką wciąż trzymał ją w talii, nawet nie myśląc, aby odpuścić, co ponownie naganiało do jej głowy przezorne i płoche myśli.
– Myślę, że twoja ręka już zbyt długo mnie wspiera, – próbowała przekrzyczeć ogłuszającą muzykę i przekazać mu cała powagę swego olśnienia. Gdy Makowski nieznacznie schylił się do jej ucha – serce Aliny zdradliwie jękło.
– Myślałem, że cię to rajcuje, – słowa wybrzmiewały prawie szeptem, ale wyraźnie mogła dosłyszeć dosłownie każdą głoskę.
Ów fakt, że Andrzej miał rację, nie dawał jej spokoju. „Panie Boże, – westchnęła, – nie pozwól mi podziwiać każdego dźwięku wydobywającego się z jego ust. Proszę, proszę, proszę…”
– Jesteś tak brawurowy, – starała się ukryć emocje rozdzierające ją od środka i nieprzymuszenie uśmiechnęła się, – że aż od tego mdli.
– Podobnymi frazami kręcisz mnie jeszcze bardziej. Jeden zero dla ciebie. – Uśmiechnął się, ale rękę cofnął, a jego wyraz twarzy znów przybrał grymasy nachalnego ciacha, które poznała dziś rano. – Please, nie odchodź, milutka. Muszę wymienić Piotra przy mikrofonie.
Minutę później Andrzej patrzył na nią już ze sceny, a ona psychicznie zanurzyła się w lodowatej wodzie, aby przywrócić zdrowy rozsądek. „Co się ze mną dzieje?” – zastanawiała się w popłochu. W obecności Noela zawsze budzi się w niej coś złowrogiego i destrukcyjnego, a tymczasem w towarzystwie Andrzeja staje się jakąś sentymentalną i marzycielską słabeuszką.
I właśnie wtedy, gdy miała zamiar ułożyć w swej głowie listę pod tytułem „ratunek tonącej”, jego miły głos stonował wszelkie jej rozmyślania. Ten jego głos, podobnie jak słodki klonowy syrop, dosłownie rozpływał się po sercu i budził motyle gdzieś w jej brzuchu. Patrzyła na Makowskiego i nie dowierzała własnym uszom. Ten głos, taki melodyjny, słodki, taki głęboki, przenikał do jej duszy i nie spieszył się, aby wracać. Chciałaby słuchać go i słuchać, bo on – Makowski – pojmał ją swym głosem i ukorzył. Really! Gdzież znowu znikła ta nad wyraz rozsądna i samo-kontrolująca się Alina Kowalski? Dlaczego nie może oderwać wzroku od tego faceta? „Tuk-tuk. Serce, wybacz, nie należysz do mnie”. Najwidoczniej właśnie tak dobiega końca owa epoka niepoddająca się zmysłom: nieoczekiwanie oszałamiając precyzyjnym strzałem z łuku w środek tarczy. W jednej chwili zdajesz sobie sprawę, że wszystkie poskładane wcześniej reguły i zasady to tylko przenośny ekran, który nie jest w stanie uchronić cię przed wszechobecną i wszechwładną miłością. Bez względu czy wierzy się w nią, czy nie. Czy była ci ona potrzebna teraz, czy później. Jej – Miłości – to w ogóle nie interesuje. Ona przyszła, i trzeba się jej podporządkować. W tej chwili to Alina stała się najbardziej bezbronną istotą we wszechświecie. Otworzyła się jak pączek róży, mimo ze wiedziała, iż każdy może dotknąć jej płatków, powodując ból. Nie chciała tego, nie chciała być narażoną. Ale co poradzić? To działo się samo. Miłość sprawia, że jesteśmy słabi, ale w jej przypadku powinno to być naprawdę przeciwwskazane. Za dużo niepojętych sekretów chowa przed nią jej własna dusza. Ale, mimo wszystko, podobają się jej nowo doznawane uczucia, mimo że teraz pod ich naporem jest jeszcze bardziej zdezorientowana.
Przez trzecią piosenkę z rzędu nie odrywała oczu od sceny. Makowski nadal hipnotyzował ją swym głosem i mrugał do niej ukradkiem, dając do zrozumienia, że wciąż pamięta o jej istnieniu wśród publiczności, na tej sali. Dziewczyny stłoczone wokół sceny podśpiewywały razem z nim i tańczyły pod takt ciężkich gitarowych dźwięków. Wspaniały splot przyjemnego głosu i lekkiego rocka oddziaływał bowiem na wszystkich niczym narkotyk. Dla niej – Aliny, ten nieoczekiwany koncert był jak powiew świeżego powietrza po wszystkich trudnościach, które wreszcie mogła odłączyć od piętrzących się problemów.
Andrzej śpiewał i śpiewał, a ona powoli kołysząc się w rytm muzyki otwierała się na nowe doznania, których, okazuje się, nie dało się skontrolować. Nigdy nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, bo uważa, że takie uczucie musi przejść długą próbę dojrzewania, jak dobre wino. Byłoby lepiej, gdyby tak było dalej. Ze smutkiem trzeba jej przyznać, że tak nie jest, a jeszcze z większym smutkiem, gdy uświadamia sobie, że nie jest już w stanie oprzeć się chemicznemu huraganowi w jej krwi.
Nagłe pchnięcie w plecy wyrwało ją z transu, któremu chętnie ulegała. Odwracając się zobaczyła przed sobą dziewczynę próbującą spopielić ją ognistym, gniewnym spojrzeniem. Na zewnątrz wyglądała zwyczajnie: ot, jak każda inna. Minimum makijażu na sympatycznej twarzy, blond włosy zebrane w kucyk i wysoka koronkowa bluzka z wytartego dżinsu. Skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na kompankę Makowskiego jak na jakiś muzealny eksponat.
Aż chciałoby się Alinie przymocować do siebie tabliczkę z napisem: „nie dotykać”. Póki co – uniosła brew, czekając na wyjaśnienia, ale dziewczyna nie spieszyła z otwarciem ust. Czyżby myślała, że przyjaciółka Makowskiego jest w stanie domyśleć się o przyczynach czyjegoś niezadowolenia? „Cholera! Może nastąpiłam jej na nogę, – zastanawiała się, – albo zajęłam jej ulubione miejsce w centrum sali? A może ta laska to jedna z namolnych fanek Makowskiego i chce jedynie nacieszyć się wpólnym ze mną towarzystwem?” Ten drugi wariant zdawał się być dla niej najbardziej prawdopodobnym. Więc, wieczór zapowiada się ciekawie i ona Alina pewno jeszcze nie jeden raz pożałuje decyzji, aby tutaj go spędzić.
– Musimy porozmawiać, – w końcu przemówiła zniecierpliwiona fanka, a jej podirytowany ton sugerował, że zabawa Aliny dopiero się zaczyna.
– Już pomyślałam była, że jesteś niema, – odpowiedziała Alina i sprawiła, by ledwo zauważalny uśmiech dotknął jej warg.
Dziewczyna skierowała się do wyjścia, jednoznacznie sugerując, że Alina powinna pójść za nią. Obejrzawszy się na Andrzeja, który próbował obserwować każdy jej ruch udała się śladem nieznajomej. Czekająca ją rozmowa nie rajcowała jej, tak jak również spodziewany jej finał. Wystarczy, że wie, iż Noel jest zawsze gdzieś w pobliżu i w razie czego przykryje jej niezdarne plecy i znów zapanuje spokój. Niech ta obrona niech i sobie będzie wbrew jej woli, ale na strachy i obawy, jak nieraz sie przekonała, działała doskonale.
Obie dziewczyny wyszły na ulicę i zaczęły oddalać się od ludzi, którzy nie wykazywali choćby kapki zainteresowania powodami, dla którego to czynią, a przede wszystkim nikt nie zwracał uwagi na Alinę. Była zadowolona, że bez Andrzeja ponownie stała się małą nierozpoznawalną cząstką w tłumie anonimowej społeczności. Tak wygodniej i spokojniej.
– Jesteś w kursie, że Andrzej nie jest wolny? – dziewczynę praktycznie trzęsło z wściekłości i widać to było gołym okiem, – dlaczego, do cholery, mizisz się do niego?
Od jej pytania w Alinie coś pękło. Być może była to strzała, która tkwiła w jej sercu i zatruwała krew swym miłosnym jadem. zdawało się jej, ze po tych słowach nawet wiatr przestał huśtać jesiennymi liśćmi nad głową i wszystko pogrążyło się w chwilowej ciszy. Już przywykła do tego, że los co jakiś czas kitwasi w je życiu i powoduje trudności. Ale zaznać w jeden wieczór nagłej niekontrolowanej miłości i nie od zdzierżenia pragnień, które jakby wybijały cię z rzeczywistości, a w chwilę potem rozczarowania wracającego z nieba na ziemię – to za dużo. Nawet dla niej. Od teraz nienawidziła siebie za to, że pozwoliła temu zadowolonemu z siebie lowelasowi zawładnąć swą duszą i tym, co z niej zostało. Znienawidziła siebie tak silnie, że wyglądało to, jakby jej oczy rozgorzały sinymi płomieniami.
– Ktoś tu powinien lepiej dbać o swego faceta, – Aliny spojrzenie mogłoby z pewnością wypalić dziurę w głowie tamtej a i usta wykrzywiły się w wyjątkowo złośliwym uśmieszku, – Powinnaś była zauważyć, że jego ramiona obejmowały mnie nie pod przymusem. Tak więc wszelkie pytania adresuj do tego dupka, który mniema się być, jak rozumiem, twoim chłopakiem.
Jeśli by teraz Andrzej Makowski dotknął ją swymi rękoma, z furią połamałaby je, lub, opcjonalnie, rozkazała, aby zrobił to za nią Noel. Złość na Andrzeja rozpierała ją w każdym calu ciała, ale przede wszystkim złość na samą siebie. Kolejny kiepski koniec nieudanej historii, która rozpoczęła się i kończyła z politowaniem i podnieceniem. Piekielna mieszanka.
Jej rozmówczyni stała z lekko uchylonymi ustami w jawnym zakłopotaniu. Alina wbrew sobie z chęcią patrzyła na dziewczynę. Jakby jej widokiem wetowała sobie zemstę i cios poniżej pasa. Podwójne combo.
Dłużej nie interesowała jej już rozmowa, w końcu: marnowała swój cenny czas. Obeszła ostentacyjnie blondynkę, zostawiając ją w tyle i szybkim krokiem przemieściła się na drugą stronę ulicy. Wewnątrz, wszystko w niej kipiało i gotowało się, jak w piekielnym kotle. Oddech palił gardło i płuca, a do oczu próbowały cisnąć się całymi rzekami żalu niechciane łzy. Starała się uspokoić burzę emocji w piersi, ale te dzikim wichrem wyrywały się przed nią do ucieczki. Oddaliwszy się kilka przecznic zatrzymała się wreszcie w małym parku, w środku którego stała nieczynna fontanna. Za jedynego kompana robił drewniany stół, usytuowany na świeżo skoszonej trawie, pod starym, grubym dębem. Światło księżyca oświetlało to miejsce złoto-szarawym blaskiem przydając całemu otoczeniu mistycznego nastroju. Rozumiała, że samej za nic nie przyjdzie jej znaleźć drogi powrotnej w obcym mieście a przecież musi wrócić do domu. Akurat tego chciało się jej najmniej. Ale, co tu gadać: musi. Siadłszy na ławce oparła ręce o stół i ukryła twarz w dłoniach. Próby uspokojenia się nie przynosiły rezultatu, a jedynie rozcięła sobie ręce niemal do krwi, zbierając okruchy po złamanym sercu. Nie mogła uwierzyć, że wszystko to zadziało się w niej za sprawą faceta, którego zna krócej, niż dobę. Nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy dzień w nowym mieście i przy nowej rodzinie. Ale nikt jej nie pytał, jak chciałaby? W zasadzie to normalne, – pomyślała. Nie zawsze przecież świat kręci się wokół nas wedle naszych życzeń. Nie zawsze? Nigdy!… Dlaczego więc, znając tę odwieczną niesprawiedliwość towarzyszącą jej życiu, jest zaskoczona kolejnym niefartem? Dlaczego czuje to, czego nie chce odczuwać? I pomyśleć, że jest zazdrosna o praktycznie nieznanego faceta wobec jego własnej dziewczyny! Zgroza… Trzeba przestać rysować w wyobraźni zamki w powietrzu, które w rzeczywistości nigdy nie otworzą podwoi dla takich, jak ona. Musi porzucić nadzieję, że życie będzie bajką i że jakiś przystojny facet zakocha się w niej od pierwszego wejrzenia, biorąc ją na ręce i odlatując z nią w stronę kolorowej tęczy. „Koleżanko – bzdura!” Bzdura z elementami naiwności podrostka.
Z powodu narastającego gniewu dłonie zacisnęły się w pięści. Rozpaczliwie próbowała się uspokoić, ale gniew jakby rozlewał się gorąca lawą po żyłach i wypełniał oczy mieszaniną ognia. Słyszała jak przyspiesza jej oddech i staje się głośniejszy niż zwykle i jak umysł ogarnia ponury całun mgły. Po chwili poczuła tylko niewymierną, niekontrolowaną złość i z całej siły uderzyła pięścią w stół, rozbijając go na kawałki, jak domek z kart. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery… Odliczanie pomaga jej się uspokoić i szybko doprowadzić się do porządku. Łatwiej złapać rytm serca i podążać za nim. I rzeczywiście: stopniowo gniew ustępował i zamęt w głowie rozpraszał się, co pozwoliło jej znów myśleć trzeźwo. Spojrzała pod nogi i przeraziła się. Stół, który jeszcze kika sekund wcześniej zdawał się być niezawodnym i wytrzymałym jak kamień stołem – zamienił się w drobne drewniane szczątki, a na jej dłoniach nie było nawet śladu zadrapania. Bólu po uderzeniach praktycznie też nie czuła i nie dziwota, że całą winą za rozbój chciała obciążyć przepełniającą jej ciało adrenalinę. Widziała w życiu wiele dziwnych rzeczy i wiedziała o istnieniu tajemniczych stworzeń, ale tym razem w kwestiach nadludzkich możliwości nie była w temacie, co znaczy: była totalnie zdumiona.
Mrużąc oczy spojrzała w głąb ścieżki, gdzie jak na rozkaz magicznej różdżki, wzrok zatrzymał się na wysokiej szczupłej postaci. Czekała, aż nieznajomy zrobi choćby krok, ale nic takiego się nie działo. Rozejrzawszy się wokół zdała sobie sprawę, że przestało istnieć coś, co jest najważniejsze: czas. Zatrzymał się i razem z nim zatrzymało się życie. Nie ma wiatru, nie ma szumu przejeżdżających samochodów. Nawet liście na drzewach zamarły w niemym spokoju. „Co się do cholery dzieje?” – zastanawiała się. Panika rosła w postępie geometrycznym, a chęć wydostania się z otaczajacej ja bańki czasu, nawet w nieznanym kierunku, totalnie nad nią zapanowała.
– Gdyby czas się nie zatrzymał, to fala od twego uderzenia mogłaby zaszkodzić temu niewinnemu człowiekowi – niski i przyjemny głos zabrzmiał w nieskończonej ciszy. Odetchnęła z ulgą. Pierwszy raz była zadowolona słysząc Noela, bo dzięki niemu, przynajmniej coś wróciło na swoje miejsce, – Wiesz, co się właśnie stało?
Chłopak w czarnym t-shirtcie i dżinsach usiadł obok niej i niezwykle szczęśliwymi oczyma spojrzał na nią. Jego prawą dłoń od nadgarstka do wewnątrz łokcia pokrywał dziwny tatuaż, który przykuł jej uwagę. Na nim, czyjeś imiona jedno za drugim zmieniały się aktualizując listę. Dziwne, ale przysięgłaby, ze nigdy wcześniej czegoś takiego u Noela nie widziała.
– Spójrz na mnie i powiedz, czy cokolwiek z tego rozumiem, czy nie, – zagadkowo skomentowała, – ważniejsze, że jak mniemam, rozumiesz ty.
Jego spojrzenie, rzecz jasna, potwierdziło jej myśli. On wiedział, że prędzej czy później będzie musiała zetknąć się z czymś podobnym i tylko czekał stosownego momentu. To ją przeraziło, bo teraz nie jest pewną, czy będzie mogła się w życiu obejść bez jego pomocy. Lekki uśmiech zakrzywił jego wargi, a z oczu błysnął niepokojący blask. Może nie powinien wiedzieć, co chciałaby mu powiedzieć? A co, jeśli to na zawsze zaneguje jej dotychczasową przeszłość i będzie zmuszona pogodzić się z nową przyszłością? Ale nie ma innego wyboru. Jak się okazuje, może okaleczyć i zadać ból nie tylko sobie samej.
– Powiedz mi wszystko, co wiesz, – odezwała się niepewnie, – wszystko, co dotąd przemilczałeś.
Noel uniósł brew.
– Milczałem jedynie tylko dlatego, że sama nie pozwoliłaś sobie powiedzieć i poznać, – wzruszył ramionami. – Poza tym, nie wiem aż tak dużo. Martwe kryształy pierwszy raz pojawiły się w żywym ciele, możemy się tylko domyślać, o ich sile, ale, to prawda, coś w tym stylu, przewidywałem. Teraz już wiesz, dlaczego wzywam cię stale do Łowczych? Dlatego, bo potrzebujesz kontroli.
– Najmniej czego teraz potrzebuję, to wysłuchiwania twych kazań, Noelu. Może po prostu wyjaśnisz mi, co się tu dzieje? – Nerwy głośno pękały w jej szwach, – dlatego najmniej mi ich potrzeba, bo pod ich wpływem czuję się jakimś pieprzonym potworem.
Żniwiarz westchnął.
– Boję się wyobrazić sobie, za kogo mnie uważasz? Te Martwe Kryształy, to złożony proces dostosowywania się do naszego świata, – mówił, jakby próbował wyjaśniać wzory matematyczne, starannie dobierając słowa, – pozwalają przejść punkt „bez powrotu” i nasycają duszę nowym życiem, regenerując je. Jeszcze nikomu po krystalizacji nie udało się wrócić do życia, jak tobie. Ale to nie znaczy, że powinnaś uważać się za potwora.
– Czyżby u was nie było żadnych spisanych instrukcji ani podręczników? Jak masz zamiar mnie uczyć, nie wiedząc, z kim masz do czynienia? – Starała się uporządkować bałagan w swej głowie, ale przychodziło to jej z trudem, – ja i do dzisiaj miałam świadomość o czarcim pyle w mej krwi, o którym mówisz. Ale, żeby aż łamać stół na kawałki… No, to dla mnie prawdziwa nowość. A co, jeśli kogoś następnym razem poturbuję i pokaleczę?
Od tej jednej myśli zrobiło jej się strasznie. Bać się samej siebie i swoich możliwości, gdy wokół sama niepewność – to najgorsza ze wszystkich obaw.
– Pierworodną ciemność nie da się rozłożyć na teorię i praktykę, – Noel i Alina gwałtownie odwrócili się w stronę dźwięcznego głosu, który rozległ się za nimi. Kilka metrów od ławeczki stał niewysoki kudłaty blondyn w długim czarnym płaszczu, – Cały problem w tym, że nie wiemy, w jaki sposób zachowują się kryształy w żywym organizmie, bo przecież podobna sytuacja nigdy nie miała miejsca. Jesteśmy w tym temacie ślepi, jak i ty. Ale za to obserwować cię – to jedna wielka przyjemność.
Alina nie widziała go wcześniej, ale po spokojnej reakcji Noela mogła zmiarkować, że to jeden ze żniwiarzy. Choć, prawda, ten – jej znany – był zawsze bardzo spokojny, prawdopodobnie ze względu na świadomość swego absolutnego bezpieczeństwa. Tego samego jednak nie można było powiedzieć o Alinie. Po jej ciele przebiegł delikatny dreszcz a gwałtownie blednąca skóra zdradziła jej strach co do joty. Zbliżając się do nich – wolno wszedł w obszar rozjaśniony księżycową pełnią i wreszcie mogła zobaczyć, jak obaj bardzo się od siebie różnią. Na twarzy tamtego, z wyraźnie zaokrąglonymi policzkami, lśnił promienny uśmiech a brązowe oczy błyszczały z życzliwością. Nie wzbudzał strachu, ani nijakiego zagrożenia, wręcz przeciwnie, wydawał się być rozpromienionym, radosnym wesołkiem. Absolutnym przeciwieństwem Noela. Nie zdziwiłaby się, jeśli byliby najlepszymi kumplami. przeciwieństwa się przecież przyciągają.
– Thourio, czyżbyś miał w swym rewirze za mało roboty? – Noel zwrócił się do swego znajomego, który lekkim skokiem przesadził się przez tylne oparcie ławki i usiadł po lewej stronie Aliny.
Jego głos j także wybrzmiewał godnie i pięknie.
– Ktoś zatrzymał czas i pomyślałem, że tutaj powinno być wesoło, – założył nogę na nogę i z uśmiechem pełnym złośliwej wulgarności spojrzał na Alinę, – a może w czymś tu wam przeszkadzam?
– Nie jesteś podobny do Łowczego, – natychmiast próbowała zmienić wątek, który przyprawiał ją o skrępowanie, – masz w sobie zbyt dużo poczucia humoru.
Być może Thouria zabolało jej stwierdzenie, ale starał się tego po sobie nie okazać. Jedynie ponownie uśmiechnął się i poprawił blond-pasemka spadające mu na oczy.
– Ty także nieszczególnie jesteś podobna do tej wyjątkowej Flirey, o której bez przerwy gada cały pozagrobowy świat, – facet wyciągnął z kieszeni czekoladkę i wziął się z apetytem do degustacji. „Dziwne, pomyślała Alina, – zawsze mi się zdawało, że obce jest im poczucie głodu”, – ale, żeby było jasne, nie mam najmniejszej wątpliwości, kim jesteś, zagadkowy zbiegu.
Noel nieprzerwanie patrzył na kumpla, jakby śledził za jego słowami. Być może nie chciał, aby Alina usłyszała to, czego nie powinna była usłyszeć. Jakże obrzydliwym jest czuć się pionkiem w czyjejś grze, a dokładnie tak właśnie się czuła. Świadomość faktu, ze ci obaj wiedzą więcej, niż chcą powiedzieć, nie przestawał jej nurtować. Przez te wszystkie lata próbowała zaufać Noelowi, mimo uciążliwej jego opieki i chęci bycia bliżej niż chciałby ona, ale przychodziło jej to z trudem. Dzisiejsze zajście nie było wyjątkiem. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, wydawało się jej, że ukrywa przed nią coś szczególnie ważnego.
– Thourio, obawiam się, że ona nie rozumie, o czym ty mówisz, – żartobliwie odezwał się Noel otaczając ją z tyłu ramionami, – nie prowadzałem z nią seminariów na temat Flirey i łowczych.
Blondyn wzruszył ramionami i protekcjonalnie cmoknął.
– Ty przez cztery lata nie zdążyłeś jej powiedzieć, że jest Flirey, czyli zbiegłą duszą? – Otworzył usta ze zdziwienia, – powinna się zatem zdziwić, gdy jej powiesz, że Łowcy zwykle polują na takie Flirey. A ta jest, w dodatku, unikalna. Dwa w jednym. Zbiego-łowiec, który łowi innych uciekinierów. Wow!…
Thourio rozpływał się w zachwycającym uśmiechu i nie spuszczał z niej swego sarkastycznego spojrzenia. Flirey, zbiegłe dusze, łowczy i niewiarygodna siła rozbijająca meble w drzazgi – to za dużo dla niej, jak na jeden dzień. Pomyślała, że jeśli dowie się czegoś jeszcze wiecej, to jej mózg eksploduje z przegrzania. I tak już wiedziała zbyt wiele o ich świecie, ale dziś otworzył się dla niej nowy rozdział, który, co tu dużo gadać: dotyczył bezpośrednio jej i nikogo więcej. Może wynieść jedynie jeden plus z tego, co się zadziało: zapomniała o dziwnym bólu w sercu, reagującym na imię złożone z czterech głosek.
– Mam dość tych złożoności, – głośno westchnąwszy spojrzała na Noela, – jestem zmęczona twymi perswazjami, sekretami i tajemnicami. Mam dziewiętnaście lat. Chcę żyć, zakochać się, doświadczać, ale z zupełnie innych powodów. Mam dość udawania, że moje życie zostało poprzednim. Za czorta się na to nie zgadzam. Teraz brakuje mi zwykłego świętego spokoju. I ciepła rodzinnego gniazdka. I łóżka z poduszką.
Noel wstał i wyciągnął do niej rękę. W przyćmionym świetle wydawał się jeszcze bardziej doskonałym, niż był, ale nie spieszyła się, aby poddać się jego życzeniu. Teraz nie była pewna, że może czuć się z nim bezpiecznie. Przywykła słuchać własnego wewnętrznego głosu, a ten bez końca ostrzegał, aby być ostrożną. Tylko, czy ma jakiś wybór? On jest jedynym, który jest w stanie odpowiedzieć na jej pytania i dlatego ona dołoży wszelkich starań, aby do tego doszło. Nawet gdyby jej przyszło zamknąć oczy i skoczyć w przepaść.
Gdy wzięła jego rękę Noel mocno przytulił ją do siebie. Jego ciało promieniowało niebywałym ciepłem, jakby u niego we wnętrzu płonął prawdziwy ogień. Nie słyszała bicia jego serca, ale czuła gorąc i krótkie oddechy na swym policzku. Żniwiarz przytulił ją po raz pierwszy, jak tylko go zna i po raz pierwszy był tak bardzo skupiony, jak nigdy dotąd, starając się nie okazywać emocji, które jednak ona wyczuwała całym swym jestestwem.
– Hej, a kto naprawi ten stół? – Thourio uśmiechnął się i wskazał na stos drewnianych szczap, – tylko nie mówcie, że mam to zrobić ja!
Noel uniósł brew, akceptując poprawną odpowiedź.
– Jest parwdziwą czekoladką, – usłyszała jeszcze stłumione urywki fraz, wypowiadane przez Thourio i po ułamku sekundy była już w swym pokoju, do którego, dziwne! prawie nie przenikało światło księżyca.
Do jej gardła podchodziły nudności, a głowę rozsadzało, jakby od setek uderzeń kamieni. To był jej pierwszy skok poprzez przestrzeń i nawet nie podejrzewała, jakie to będzie nieprzyjemne. Świadomość minionych doznań powoli opuszczała ją i nogi odmawiając posłuszeństwa osunęły jej ciało na podłogę. Nie rozumiała ani słowa z tego, co mówił do niej Noel, tylko łowiła ruch jego warg. Poklepał ją po policzku, a w jego oczach odmalował się strach, strach, który dostrzegła u niego po raz pierwszy od początku ich znajomości.
To sprawiało, ze jeszcze bardziej wzmógł się w niej jej własny strach. Rozumiała, ze musi go przezwyciężyć, że musi przed tamtym trzymać fason, aby ostać się w rzeczywistości. Nie chciała popadać w ciemność, która skrywała w sobie wiele tajemnic i zagadek, ale próby ich rozszyfrowania niezwieńczone zostały dziś powodzeniem. Może jutro? A póki co, jej ostatnim wspomnieniem była przepiękna twarz Noela, tchnąca niepokojem i znikająca w ciemnościach.
„Co się ze mną dzieje? Czy ja jeszcze żyję?” – zastanawiając się w końcu zasnęła.