Niewyraźnie układające się wzdłuż horyzontu chmury przypominały fantazyjny pióropusz. Miastem wreszcie zawładnęła wiosna omywając ulice i chodniki ożywczymi deszczami. Tadeusz stał na balkonie i z nudów obserwował, jak Helenka karmiła ptaki. Zlatywały się do niej zewsząd. Kurczowo czepiając się łapkami balkonowego kwietnika dziobały ziarno z niedużej ustawionej na nim tacce.
Kontemplowanie sielskiego widowiska przerwał chłopakowi dzwonek komórki. Nacisnął przycisk z ikoną zielonej słuchawki i przeszedł do pokoju, nie chcąc naprzykrzać się swą rozmową sąsiadom. W słuchawce odezwał się nieznany mu zaniepokojony kobiecy głos.
– Przepraszam, czy ja mówię z… Hmm… To znaczy czy to pan dał ogłoszenie, że jest czarodziejem?
Po ciele Tadeusza przeszedł zimny dreszczyk.
– Cóż, no tak, w ogóle, tak… – I nadał swemu głosowi poważne, metaliczne brzmienie: – słucham panią, o co chodzi?
Na drugim końcu – zawahanie. Potem kobieta wymownie oznajmiła:
– Mam na imię Lidia. Potrzebuję pomocy. Bardzo pilnie potrzebuję pomocy…
Tadeusz przerwał kobiecie:
– Rozumiem, ma pani świadomość, że moje usługi nie są tanie?
Ta – w odpowiedzi z podnieceniem rzekła:
– Tak, mam. Ja… Ja jestem gotowa na wszystko!… Ja…
Tadeusz ponownie przerwał:
– Proszę pani, przykro mi, ale wolałbym nie dyskutować o warunkach mojej pracy przez telefon. Spotkajmy się gdzieś…
Głos kobiety zadrżał:
– Oczywiście… Nie mam nic przeciw… Ale gdzie?
– Kawiarnia u Czubaka w Starych Babicach. Wie pani gdzie to jest?
– Ojej! Nie za bardzo znam te rejony… Ale znajdę…
Na wszelki wypadek chłopak wyjaśnił:
– Musi pani dojechać do starobabickiego rynku, tego – obok kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i stamtąd skierować się w stronę ulicy Okulickiego. Tuż przed nią, po prawej, będzie rzeczona kawiarenka.
– Tak, tak, znajdę – zaterkotała kobieta. Ale kiedy? Można by jak najszybciej? Sprawa jest niecierpiąca zwłoki, stało się nieszczęście…
Tadeusz rzekł z powagą:
– Rozumiem. Dzisiaj o szesnastej zero-zero. I proszę przyjść bez żadnego towarzystwa. W interesach, które ja prowadzę, ważne jest, aby klienci nie reprezentowali nikogo więcej, jak samych siebie. Cudza aura energetyczna mogłaby przeszkadzać… I żadnego nagrywania, żadnych notatek…
– Tak, tak… Oczywiście. A od czego pan zacznie?
– Cóż, najpierw muszę rozeznać problem. Temu służy konsultacja. I, jeszcze arz zaznaczam, nie jest ona tania. Kosztuje pięćset złotych. Pieniądze powinna mieć pani w kopercie. W niebieskiej… Obowiązkowo niebieskiej. Proszę się ubrać w białą sukienkę. Ten kolor odbija negatywne emanacje.
– Dobrze.
– No to jesteśmy umówieni. Będę czekał.
Połączenie się zakończyło. Tadeusz wziął głęboki oddech. Zauważył, że cały czas przysłuchiwała się jego rozmowie Helenka. Chłopak usiadł, otarł pot z czoła.
Helenka weszła do pokoju.
– No i jak?
– Cmoknięte! – Odetchnął.
Dziewczyna klasnęła w dłonie.
– No widzisz, mówiłam ci! Masz niezwykłe zdolności! Masz w sobie moc, dzięki której poruszymy góry!
– Daj Bóg wymotać się potem z tego wszystkiego, – próbował przekomarzać się Tadeusz, ale dziewczyna zamknęła mu usta pocałunkiem.
*
Miasto spowiła wiosenna mgła. Pachniało miętą i bzem. Niewysoko nad okoliczną zabudową nosiły się jaskółki, przypominające tam w górze swymi finezyjnymi kształtami, muzyków we frakach. Tadeusz siedział pod parasolem w kawiarni i obserwował ciemnofioletowe chmury stopniowo ogarniające cały horyzont. Umówiona kobieta wciąż nie przychodziła. Od narastania emocji chłopak zaczął bazgrać długopisem po serwetce.
Pojawiła się nagle, podchodząc z tyłu. Była niewysoką, korpulentną kobietą w kapeluszu i w przeciwsłonecznych okularach. Ciemne szkła ukrywały zapłakane oczy. W ręce nerwowo mięła chusteczkę.
– Przepraszam, czy przypadkiem nie pan jest panem Tadeuszem?
Chłopak zachmurzył czoło.
– Skradanie się nie było konieczne. Już dawno panią zauważyłem. Proszę usiąść. Jeszcze raz witam. Teraz zapewne chciałaby pani napić się soku…
– Jak pan się tego domyślił? – Spytała kobieta w kapeluszu i w przeciwsłonecznych okularach, siadając.
– To proste… Przeczytałem w pani głowie.
– To potrafi pan także czytać w myślach? – Z pewnym zdziwieniem zapytała kobieta, ciężko wzdychając.
– Czasami, – odpowiedział krótko Tadeusz, nie chcąc kontynuować delikatnego tematu, zdając sobie sprawę, że czas działa przeciw niemu i im dłużej będzie z klientką konwersował, tym bardziej tracić będzie na swej tajemniczości. – Dobrze, ale może skupmy się na pani sprawie. Ma pani na imię Lidia… I przychodzi do mnie z osobistym bólem…
Kobieta zdjęła okulary i spojrzała na niego bursztynowymi oczami, jakby dziwiąc się, że tak łatwo ulega urokowi chłopaka.
– Tak, przywiódł mnie… przychodzę do pana z bólem, wielkim bólem… Mój syn przepadł bez wieści…
– Kiedy? – Szybko spytał Tadeusz, nie odrywając swych przenikliwych niebieskich oczu z twarzy kobiety.
Westchnęła ciężko.
– Minęły już całe dwa tygodnie. To było w drugiej połowie kwietnia.
Chłopak nadal patrzył na kobietę szeroko otwartymi oczami, jakby ją hipnotyzował.
– W jakich stało się to okolicznościach?
– Wyszedł z domu i nie wrócił… To znaczy, najpierw pokłócił się z ojcem… Dokładniej, – zrobiła pauzę, – z przybranym ojcem. Po rozwodzie z mężem mieszkam z innym mężczyzną.
– Rozumiem… Udał się na uczelnię? – Tadeusz zarzucił przynętę, chcąc zgrubsza oszacować wiek kobiety.
– W tym dniu, nie. – Pospiesznie odpowiedziała Lidia. – Pytałam w szkole. Uczy się w drugiej klasie. Obdzwoniłam i obiegłam wszystkich jego znajomych. I nic!
– Telefon?
– Nie odpowiada! „Abonent niedostępny…”
– Zgłosiła pani sprawę policji? – Mocno zapytał Tadeusz.
– Oczywiście… Ale co tu policja?… Zaginął mój chłopiec… Boję się, że wśród żywych może go już nie być…
Lidia skrzywiła twarz, rozpłakała się, wyjęła chusteczkę.
– Proszę się uspokoić, – łagodnie przemówił chłopak, czekając, aż kobieta wyrzuci z siebie cały ból i wyspowiada się do reszty.
Mówiła długo i chaotycznie.
– Taki dobry chłopiec, grzeczny, posłuszny. I uczył się dobrze. Ufający… A wie pan, jakie dziś mamy czasy, nie to, co kiedyś! Mordercy, zboczeńcy, gwałciciele… Aż strach myśleć!
– Może wpadł w złe towarzystwo?
Lidia pokręciła głową.
– Raczej nie… On z takimi… naprawdę się nie zadawał…
– Miewa skłonności albo przynajmniej myśli samobójcze?
Kobieta ledwie nie zakrztusiła się zasłaniając usta chusteczką:
– No co pan? Nie, nie…
I znowu zaczęła płakać i zawodzić. Potem opowiedziała o kłótni syna z ojczymem, po której chłopiec wyszedł z domu.
Doczekawszy się krótkiej przerwy Tadeusz wziął ją za rękę.
– Szanowna pani, ciszej, proszę. Wkrótce cała kawiarnia dowie się o naszych tajemnicach…
Lidia kiwnęła głową na znak zrozumienia, uspokoiła się.
– Przyniosła pani zdjęcie syna?
– Tak, oczywiście. – Kobieta zaczęła grzebać w torebce, wyjęła trzy fotografie.
Tadeuszowi zdjęcia te w zasadzie nic szczególnego nie powiedziały. Chłopak – jak chłopak. Takich kudłatych, z dużymi oczyma, i wesołą iskierką w oku – są tysiące… „No tak, podobny do matki.”- Podsumował w myślach.
– Mogę wziąć jedno zdjęcie?
– Tak, oczywiście. Proszę wziąć wszystkie trzy. Na pewno się przydadzą. – Zasugerowała Lidia.
– Nie trzeba. Tylko jedno! – Powiedział surowo Tadeusz wybierając to, z widokiem całej twarzy.
Kobieta nabrawszy rezonu żałośnie jęknęła:
– Błagam pana – proszę go odnaleźć. Przecież jest pan czarodziejem!
– Ciszej, – syknął Tadeusz.
– Wszystko pan umie, wszystko wie. Jest pan człowiekiem niezwykłym, przecież widzę! Na pewno pan… Pieniądze się nie liczą…
Tadeusz przybliżywszy do niej twarz szepnął:
– Ma pani pieniądze za konsultacje?
Skinęła głową i rozejrzawszy się ostrożnie wyjęła niebieską kopertę, którą chłopak natychmiast schował do kieszeni kurtki. Spojrzał na nią.
– A teraz proszę posłuchać moich zaleceń. Proszę nigdzie nie wychodzić z domu przez najbliższe trzy dni. W pracy – wziąć urlop. Trzy dni później zadzwonię do pani i przekażę pewną magiczną rzecz. Ona także, oczywiście, kosztuje. Co robić dalej – powiem potem.
Lidia kiwnęła głową, wycierając oczy.
*
Odszedłszy wystarczająco daleko od miejsca spotkania, to jest do pobliskiego parku, chłopak usiadł na ławeczce naprzeciwko niewielkiego stawu. Już właściwie zaczynał żałować, że posłuchał Heleny i niepotrzebnie namącił w głowie tej nieszczęsnej kobiecie. Przecież on nie jest detektywem, jak miałby niby znaleźć jej syna? I po co mu ta cała heca? – Dla tych marnych kilkuset złotych?…
„Jestem zbyt miękki, – pomyślał. – Żal mi wszystkiego i wszystkich. A przecież nade mną nikt nigdy się nie litował. Ojciec mnie bił i aby uniknąć kolejnej jatki musiałem udawać pokorę, czynić z siebie kogoś innego, obłudnego. No i takim zostałem… Ale może warto nadal takim być? Przecież Helenka przy każdej okazji zapewnia mnie o moich magnetycznych zdolnościach. Moje spojrzenie podobno jest jakieś ekstra-sensoryczne, moje ręce – naelektryzowane, i podobno przynoszą ulgę… Eee tam! Ja i tak uważam, że to wszystko, co mi przypisuje Helenka, to tylko czcze bzdury…”
Duchota i jakieś wewnętrzne napięcie narastało w nim z nieznaną siłą. Chłopak w końcu ciężko westchnął. „Ale, tym nie mniej, sprawy nie idą tak źle. – Stwierdził. – Udało się zarobić parę groszy. Jeśli dalej tak pójdzie, to szybko stanę na nogi…”
Na jego ramiona spadły pierwsze krople deszczu. Spojrzał z ciekawością do góry, w kierunku napływających groźnych chmur. „Mam pomysł! – Ocknął się z chwilowego zamyślenia, – Rzeczywiście! Naprawdę można by spróbować coś takiego wcielić w życie.” I zdecydowanie sięgnął po telefon wybierając numer „Lalkarza”.
„Lalkarz” – to jest ksywka jego przyjaciela Natana, rówieśnika, który utrzymywał się z wykonywania lalek na zamówienia teatrzyków kukiełkowych. Natan nie tylko wykonywał lalki dla spektakli, ale w niektórych przestawieniach samemu odgrywał niewielkie role.
Grzmoty piorunów, podobne do wystrzałów odległych armat, zatrząsły niewielkim miasteczkiem. Chmury, porwane jak wełniana włóknina, rozpraszały się pod szybko ciemniejącym niebem. Po dachu pawilonu, pod którym skrył się chłopak, energicznie zagruchotała ulewa. Pomroczniało i pociemniało. Zacinał deszcz, zygzaki błyskawic tylko na mgnienia rozjaśniały coraz bardziej zapadające wokół ciemności.
Autobus pełen był mokrych, nastroszonych jak ptaki, pasażerów. Jakiś człowiek z orlim nosem, chudy i przygarbiony, z zarzuconym na głowie kapturem, z którego wciąż jeszcze ściekały na ubranie i na podłogę pojedyncze krople deszczu, stał tuż obok Tadeusza i mierzył go ostrym, ponurym spojrzeniem. Chłopak odwrócił się więc do niego plecami i skupił wzrok na przemieszczjącym się widoku za oknem. W pewnej chwili zabrzdąkał po szybie szklanymi koralikami grad, przesłaniając mu na jakiś czas spektakl, ale po kilkudziesięciu sekundach grad przestał padać, zostawiając po sobie ledwie wilgotne plamki.
Wywinąwszy kołnierz kurtki na zewnątrz, osłaniając przynajmniej szyję przed wciąż zacinającym deszczem Tadeusz wysiadł z autobusu na najbliższym przystanku. Zwinnie przeskakując świeże kałuże szybkim krokiem skierował się w stronę ulicy Osiedlowej.
Obejrzał się. Ten mężczyzna z kapturem na głowie także tu wysiadł. Poruszał się dokądś, czy stał w miejscu – trudno było ocenić w podeszczowo zapadającym mroku. Tadeusz szybko podążył po ulicy odświeżonej wiosennym deszczem, w czym żwawo pomagał wiatr – co chwila silnie wiejąc mu w plecy i popychając. Jego buty głucho postukiwały po asfaltowej nawierzchni. Po raz ostatni obejrzawszy się do tyłu i nie zauważywszy figury z kapturem na głowie, skręcił do zaciemnionej bramy i zszedł po schodkach – do piwnicy, skąd dochodziło przyjemne, pomarańczowe światło.