Jesienna baśń – rozdział 6

Właścicielem antykwariatu nie okazał się być starszy pan w binoklach, w staromodnym ubraniu, jak można by się spodziewać i jak przedstawiają takich w różnych powieściach i filmach, a dość nowocześnie wyglądający mężczyzna w średnim wieku, w białym antykwariatswetrze i dżinsach.

Antykwariusz, z którym zdążyli się już zaprzyjaźnić, był chudym, wysokim i na pierwszy rzut oka – dość spokojnym człowiekiem. Na nazwisko miał Berg. Lubił gdy wszyscy jego przyjaciele używali jego nazwiska jak zwykłego imienia. I ich dwoje poprosił o to samo. Patrzył na nich swymi uprzejmymi niebieskimi oczyma i, co jakiś czas wzruszając ramionami, opowiadał:

– Nie wiem, jak to się stało… No, tak wyszło… Na atykwariusza nie przyucza się w żadnej szkole. Prawdopodobnie, to zwykłe powołanie nabyte drogą dziedziczenia. Przecież kolekcjonerem i handlarzem antyków już od wielu lat był mój ojciec. Całe moje dzieciństwo i młodość spędziłem w otoczeniu antyków i w kontaktach z kolekcjonerami, bo od najwcześniejszych lat pomagałem ojcu. Gdy dorosłem i zrobiłem maturę podjąłem studia dzienne na wydziale Historii sztuki, który ostatecznie ukończyłem ze specjalnością na dyplomie: magister historii sztuki i kulturoznawstwa…

Czesław i Gosia byli zaskoczeni mnogością różnych antyków, eksponowanych w niewielkim pomieszczeniu udostępnianym klientom. Na jakiś czas pozwalało im to uciec od niepokojących myśli.

– To starożytne manuskrypty. Wiele z nich zostało napisanych po łacinie. Na zamówienie klientów możemy wykonać kopię. Nawet z pergaminu – powiedział Berg.

– A to, co to jest? – Zapytał Czesław wskazując na uwiesisty stos dużych kopert.

– Nie wie pan?

– O, to chyba płyty gramofonowe, – domyśliła się Gosia.

– Niezupełnie, – rzekł Berg. – To specjalne gramofonowe rejestracje, rarytasy dla tych kolekcjonerów, których interesują nagrania pochodzące z różnych krajów i z różnych lat publikacji, w tym – nagrania muzyki klasycznej, płyty z okresu wojny, a nawet z 1920 roku.

– I jest zainteresowanie czymś takim na rynku?  są na to kupcy? – Zdziwiła się Gosia.

– Jest ich bardzo wielu!

– Ojej! A to co z kolei? – Krzyknęła z zachwytem dziewczyna, wskazując na stojące na wysokiej  półeczce buty, – przecież to współczesne szpilki, i na dodatek Louboutiny! Skąd one tutaj?

– W istocie, to szpilki Louboutina, z unikatowej serii „So Kate”. Uznałem, że są czymś więcej niż butami – bo to, dosłownie, arcydzieła obuwnicze… Podarowała mi je kiedyś, tu na ekspozycję, znana dziennikarka z TV, dla której zresztą Louboutin osobiście zaprojektował tę serię… Podarowała – w zamian za pomoc w zdobyciu faksymili manuskryptów Mozarta.

– Naprawdę, niezwykłe… – westchnęła Gosia.

– Wow! Fajki! – krzyknął Czesław.

– Tak, mamy bogatą kolekcję fajek… A tu, zwróćcie jeszcze uwagę na to… Spójrzcie, jaki wdzięczny oryginalny chiński czajnik. To porcelana: jedenasty wiek, dynastia Yuan… Ach! Nawiasem mówiąc, zapomniałem! Herbata już gotowna. Proszę! Zapraszam na zaplecze!

*

Czesław z Gosią siedzieli i pochylali się nad parującymi kubkami aromatycznej herbaty. Gdy wszedł ojciec Czesława, oboje aż podskoczyli z podniecenia. Od dawna wyczekiwali jego przybycia i ze zniecierpliwieniem obserwowali zegar rytmicznie odpukujący godziny.

Relacja Piotrowskiego przyprawiła ich o zadyszkę. Gosia, która przez całą opowieść siedziała ze spuszczonymi oczami, na końcu, siląc się na wigor i jędrność w głosie, rzekła:

– Okay! Wszystko rozstrzygnie się, i to bardzo szybko. Oddam się w ręce tego upiornego ojczyma, a potem niech sobie będzie, co chce. Nie mogę czuć się spokojnie, mając świadomość, co stało się przy moim udziale i dopóki pani Ola pozostaje pod jego łapskami. Mam obowiązek sprawić, aby ją uwolniono!

Czesław natychmiast zaprotestował:

– Co ty mówisz! Też wymyśliłaś… Nie ma mowy! Nie wolno ci do niego iść! Wierzę, że znajdziemy jakieś rozwiązanie. Mój ojciec i ja pojeździemy razem i uwolnimy matkę. Ja mam już pewne doświadczenie w potyczkach z tym człowiekiem i wierzę, że można go ponownie pokonać. Ponadto, obiecał nam także dopomóc Patryk Trazom.

Piotrowski westchnął:

– Synu, siądź i uspokój się. Cała sprawa rozbija się o to, że żadne siłowe dziś uwolnienie matki nie jest możliwe. A przynajmniej – byłoby bardzo trudne. Tamtego wieczoru miałeś dużo szczęścia. Udało ci się zaskoczyć Babickiego i wykorzystać jego chwilowe zmieszanianie i bezsilność. Teraz on dysponuje pełnią mocy magicznej, którą, jak sądzę, nieprzypadkowo mi zademonstrował. Nie chcę ryzykować ani tobą, ani mamą.

Berg spojrzał na nich swymi jasnymi i dobrymi oczyma, po czym odezwał się:

– Przyjaciele, nie kłóćcie się! Proponuję na razie nie podejmować żadnych, a tym bardziej, pochopnych decyzji. Poczekajmy na Patryka. On na pewno znajdzie stosowne rozwiązanie.

*

Patryk Trazom pojawił się dopiero pod wieczór. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Spędził długi czas w bibliotece niestrudzenie przeglądając w niej wycinki starych gazet i manuskryptów. I nawet natknął się na coś ciekawego, co może być pomocne dla sprawy. Dotyczyło cech osobowych lamplighterów. Póki co – usiadł cicho i siedział przez chwilę zgarbiony. Żółte światło lampy oświetlało połowę jego wysokiego mądrego czoła i reflektowało w dużych szkłach okularów nieznacznie ześlizgujących się teraz z nosa. Wielkie i dociekliwe oczy Patryka ze spokojem wpatrywały się w Gosię, która z egzaltacją ponownie proponowala wszystkim swą własną wersję wydarzeń. Następnie, przez dłuższy czas, wsłuchiwał się w relację Piotrowskiego.

Historia ojczyma Gosi ponownie, i tym razem już na wszystkich, łącznie z Patrykiem i Bergiem wywarła wielkie wrażenie. I choć tylko oczy dziewczyny były zalęknione, miny pozostałych słuchaczy też były nietęgie. Każdy chyba rozumiał, że wszystkie do tej pory omawiane pomysły, wobec tak potężnej i strasznej postaci, jaką był Babicki, wydawały się beznadziejne i skazane na niepowodzenie. Nawet Czesław stracił spontaniczny zapał i zamyślił się głęboko.

Przetrzymawszy pauzę – Ptaryk Trazom powiedział cicho:

– Jest jedno rozwiązanie i sądzę, że mam pewien niezwyczajny pomysł. Pomysł stworzenia dwojnika. – Czując na sobie wizualną energię czterech par oczu, Patryk niezrażony kontynuował: – Dwojnika, czyli lustrzanej bliźniaczki. Być może, jeśli eksperyment się powiedzie – wszyscy wyjdziemy z perypetii bez szwanku!… Berg, pamiętasz ten stary traktat, który wspólnie ongiś czytaliśmy? Mógłbyś go odszukać?

– Pamiętam, takich rzeczy się nie zapomina. I nie muszę nawet specjalnie szukać. Od tego czasu leży wsród moich specjalnie odłożonych, – odpowiedział Berg.

– To bądź tak dobry i przynieś go.

Berd kiwnął głową i poszedł na zaplecze i po kilku minutach przyniósł potrzebną książkę. Był nią ciężki, gruby tom wydrukowany po łacinie, gotycką czcionką, bez akapitów.

Patryk delikatnie wziął ją w ręce, pogłaskał szorstką brązową okładkę.

– A gdzie jest nasze tłumaczenie?

– Już niosę, – powiedział Berg i poszedł ponownie na zaplecze, otworzył szkatułkę z kości słoniowej, ozdobioną postaciami wojowników i tancerzy.

– Ta książka niezbędna jest, abyśmy mogli korzystać z praktycznych podpowiedzi, to jest: z jej ilustracji, – wyjaśnił Patryk.

W miękkich promieniach światła antycznej lampy głowy wszystkich obecnych pochyliły się nad zakurzonymi stronicami uwieczniajacymi mądrość zamierzchłych czasów. Dwadzieścia minut później, już zaczęli przygotowywać wszystko, co będzie niezbędne dla odprawienia obrzędu. W pierwszej kolejności, na wniosek Patryka, wyszukali w magazynach antykwariatu stare, podrapane lustro.

– Ma co najmniej ze sto lat, – z dumą zauważył Berg.

Nastepnie Czesław wraz z ojcem dołożyli niemało wysiłku, by z zachowaniem najwyższej ostrożności przeciągnąć ciężkie lustro z pomieszczeniem magazynowego do głównej sali.

Potem Patryk nakazał:

– Teraz musimy uwolnić tę salę ze wszystkich zbędnych mebli. Czym mniej ich będzie, tym lepiej. Mogłby szkodliwie zakrzywić przestrzeń energetyczną. Koniecznym będzie także wyniesienie z pomieszczenia wszystkich metalowych przedmiotów.

Po półgodzinie pokój był oczyszczony i zrobiło się w nim przestronnie i luźno.

*

Do późnych godzin nocnych prawie nikt nie mógł zasnąć, mimo że Berg radził wszystkim odpocząć, udostępniając gościom swe prywatne posąsiedzko usytuowane mieszkanie. Patryk powtórzył, że cały obrzęd należy przeprowadzić między pierwszą a trzecią w nocy.

– Być może słyszeliście, że okres ten jest nazywany, jako „pora byka”. To najbardziej niebezpieczne godziny doby, od pierwszej do trzeciej nad ranem, gdy wszystko, co żywe, jest chronione tylko w stopniu minimalnym. To w tym właśnie przedziale czasu swe największe żniwo zbiera śmierć. Dlatego przestrzegam, wszyscy musimy mieć się na baczności! – z powagą w głosie zaznaczył Patryk.

I wreszcie młoteczki zegara wybiły pierwszą w nocy. Na sygnał ten wszyscy zebrali się w głównej sali, żywo przypominając swym wyglądem spiskowców przed jakby jakimś narodowym powstaniem. Okna były zasłonięte gęstymi, ciemnymi kotarami. Naprzeciwko starego zwierciadła ustawili typowe, współczesne lustro. W całym pomieszczeniu zapalono czterdzieści, już wcześniej skrzętnie poustawianych świec.

Patryk ubrał się w jakąś luźną, lekką srebrzystą suknię. Wpatrując się w Gosię swymi uważnymi, mądrymi oczami długo jej tłumaczył i powtarzał niezbędne postępowanie. Dziewczyna była wyraźnie poruszona, ręce jej się trzęsły, ale Patryk skutecznie ją uspokoił głaszcząc dłońmi po jej policzkach i włosach.

I wreszcie, na jego sygnał, Gosia, trzymjac świecę w dłoni podeszła do lustra kładąc ją obok, na stoliku, w niewielkiej odległości. Wczytując się w starą księgę Patryk rozpoczął komenderowanie:

– Wszystko musi być zrobione bardzo wolno, w żadnym wypadku nie należy się spieszyć. Teraz zrób to, o czym mówię: połóz prawą rękę na wysokości splotu słonecznego, dłonią do góry, tak jakbyś zaczerpnęła wodę… Tak! Dobrze… Teraz nakryj dłoń lewą dłonią. Teraz, patrząc w oczy swego odbicia, kątem oka spójrz na odbicie swych dłoni i powoli je rozwieraj – prawą dłoń do dołu, lewą – do góry. Nie spuszczaj spojrzenia ze swego odbicia, dopóki kątem oka nie zauważysz, że w odbiciu, w rejonie dłoni pojawiło się pewne rozmycie… Zatrzymaj dłonie w takim położeniu! Tak, dobrze! Następnie, patrząc w oczy swego odbicia, bardzo powioli odwróć głowę w lewo, potem w prawo. Ważne jest, aby nie odrywać spojrzenia od odbicia! Patrz w swe oczy i spróbuj sobie wyobrazić, że dostrzegasz przed sobą człowieka, którego widzisz po raz pierwszy w swym życiu!… Tak, dobrze! Wyobraziłaś sobie? Teraz obróć głową w lewo, w prawo… Uzmysłów sobie, że ta, którą widzisz – to nie jesteś ty! Przed tobą stoi absolutnie nieznana ci dziewczyna! Widzisz ją po raz pierwszy w swym życiu! Po raz pierwszy! Pamiętaj!… A teraz leciutko uśmiechnij się, ale bardzo powoli. Wszystko musi być robione powoli, bardzo powoli. Zbliż swoją twarz do lustra i spójrz swemu odbiciu prosto w oczy! Tak, bardzo dobrze! Teraz wolno oddalaj się od niego. Nie odrywaj oczu!.. Rób obroty głową i powolne, subtelne uśmiechy!… Co czujesz? Odpowiedz cicho, szeptem!

– Jakoś tak czuję się nieswojo. – Szepnęła Gosia.

– Nie martw się. To minie. Najważniejsze – nie odrywaj wzroku, nawet, jeśli zachce ci się koniecznie przenieść spojrzenie z oczu na jakieś inne miejsce! Nie poddawaj się, patrz w oczy, w ich odbicie!

– Jest mi ciężko, cała drżę! – Wykrzyknęła stłumionym głosem Gosia.

– Cicho Gosiu! Wszystko idzie dobrze. Właśnie zaczyna się formować dwojnik, – powiedział Patryk.

Okrążajacy zamarłszy, jakby zmienieni w słup soli, ze zdziwieniem obserwowali zachodzące wydarzenia. Patryk nadal deklamował majestatycznym tonem:

– Pamiętaj, ta w lustrze – to nie jesteś ty! To odbicie jest zupełnie obcą dal ciebie osobą. Myśl w taki sposob przez cały czas. Porusz się teraz, głową, ramionami… dobrze! Teraz rękoma, uśmiechnij się. O tak! Czy widzisz, że dziewczyna z lustra, twój dwojnik, robi już zupełnie inne ruchy? Zauważyłaś?

– T…tak, – Gosia pobladła i stała z szeroko otwartymi oczami.

Patryk napiął się:

– Kontynuuj patrzenie w jej w oczy… O, tak! A teraz, uważnie posłuchaj mojej komendy! Teraz na moje odliczanie, na słowo „trzy” – bardzo powoli przechylisz się w lewo, po czym szybko wyskoczysz na zewnątrz, w kierunku prawego boku lustrzanego odbicia. Kiwnij głową, że zrozumiałaś…

Gosia przytaknęła.

– Dobrze. A zatem się przygotuj… Jeden, dwa… trzy!

Gosia lotem błyskawicy zrobiła niezbędne ruchy i natychmiast po ich wykonaniu upadła na podłogę. Wszyscy do niej podbiegli.

– Co się z nią dzieje? – Jęknął Czesław.

– Ciszej! – Powiedział Patryk. – Tylko omdlała na chwilę, z powodu silnych emocji. Nie denerwuj się, Czesiu, pomóż jej. Podaj wody i przenieś Gosię do innego pomieszczenia… Berg, chodź ze mną!

Zrobili kilka kroków w stronę starego lustra, patrząc na jego zmierzwioną powierzchnię połyskującą złotymi pasemkami. Patryk bez wahania wsunął rękę w powierzchnię jednocześnie krzycząc:

– Berg! No, co tak stoisz? Pomóż mi!

Patryk z Bergiem zaczęli wspólnie się mocować i wyciągać z lustra coś dużego. Piotrowski zamrugal nerwowo oczyma. Na zewnątrz lustra najpierw pokazała się obca ręka, a następnie zaraz po niej – całe ciało dziewczyny.

 

Jesienna baśń – lista rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *