W oswobodzonym od ciężkich kotar oknie pobłyskiwały srebrzyste promienie słońca, które od czasu do czasu tonowało swój blask pod bujną pokrywą chmur. Patryk, Berg i Piotrowski upajali się zapachem świeżo zaparzonej kawy. Wkrótce dołączyli do nich, przecierając oczy po niespokojnym śnie, Gosia i Czesław.
– I jak? Udało się trochę odpocząć? – Zapytał Piotrowski, patrząc na syna.
– Tak, zdrzemnęliśmy się trochę.
– Jak się miewa moja… kopia? – Zapytała Gosia Patryka. – I co się z nią stanie po wykonaniu zadania?
– Póki co, w porządku. Leży w sąsiednim pokoju. Ale sprawdziliśmy: może poruszać się samodzielnie, odpowiadać na pytania… A co się stanie? W sumie nic złego: po kilku, góra kilkunastu dniach pobytu w realnym świecie wróci tam, skąd przybyła – do świata lustra…
-To jest, w rzeczywistości, automat?… – Spytał z kolei Czesław nalewając sobie pachnącego płynu.
– W pewnym sensie, tak.
– I co teraz zamierzasz czynić?
– Naładować ją czymś bardzo ważnym, czymś w rodzaju oprogramowania. Jestem w posiadaniu specjalnej procedury, która krok po kroku wyjaśnia, jak to zrobić. Będziesz musiała się jeszcze trochę sprężyć, Gosieńko. Dwojnikowi na razie bardzo jest trudno odnaleźć się w fizycznym świecie. Musimy bardzo konkretnie sformułować dla niego indywidualną konfigurację. Mówiąc prościej: dać mademoiselle zadanie. I jeszcze jedno. Nazwać ją Tosią, aby nie myliła się nam się z prawdziwą Gosią.
Gosia tłumiąc nerwowy śmiech powiedziała:
– Aż boję się, choćby tylko zajrzeć do tamtego pokoju…
– Cóż… Przyjdzie ci trochę pocierpieć i nabrać odwagi. To nie będzie takie trudne, – uspokajał ją Patryk.
Piotrowski, który uważnie wsłuchiwał się w rozmowę, rzekł ze zniecierpliwieniem:
– Lepiej nie czekać na ostatni moment. Nie zapominajmy, że moja żona jest w rękach tego strasznego złoczyńcy. Musimy się spieszyć…
*
– Korzystnie byłoby ci teraz, po tej transmisji, odpocząć Gosiu, – powiedział Patryk, patrząc na dziewczynę ciepłym spojrzeniem. – Najprawdopodobniej, jeszcze jakiś czas będziesz miała wrażenie, że głowa jest ciężka. I trochę będziesz narzekać na samopoczucie. Ale nie przejmuj się. To normalne. Taka utrata energii, której doznałaś, nie może pozostać obojętną dla całej energetyki twego ciała. Za jakis czas może także pojawić się pewne poczucie rozkojarzenia – to także będzie normalne.
Każdorazowo w zresetowaniu tego sennego stanu pomaga prysznic pod zimną woda. Poczujesz się wtedy, jak po spacerze. Tak więc nie przeżywaj, jeśli nagle poczujesz, że unikasz prostego spoglądania w lustro, a jeśli to uczynisz, natychmiast chcesz odskoczyć szybko na bok. Po kilku dniach takie lęki miną same.
– Chwileczkę, obawiam się, że mamy problem, – przerwał mu Berg. – W co mamy ubrać dwojnika? Przecież nowa Gosia, znaczy się: Tosia, pojawiła się w naszym fizycznym świecie ledwie w lekkiej odzieży, takiej, jakiej była Gosia podczas seansu…
Patryk trzasnął się w czoło.
– Ach, kurczę! Przy tych wszystkich procedurach zapomniałem o tak prostej rzeczy! A tu, w domu, nie ma żadnego ubrania dla kobiet? Potrzebujemy ciepłe wierzchnie ubranie, zważając na aktualną pogodę.
– Niestety! – Berg rozłożył ręce. – Sweter jakiś mógłby się jeszcze znaleźć, może i dżinsy, ale…
– Nie, to nie to!
– Czekajcie, – powiedział Piotrowski. – Mogę zadzwonić po taksówkę i pojechać na rynek.
– Nie ma potrzeby udawać się na rynek, – przelicytował go Berd. – Tu, po drugiej stronie ulicy jest sklep odzieżowy dla kobiet.
– To ja zaraz pobiegnę. – Odezwała się Gosia. – Tosia przecież jest moją wierną kopią. Może uda się znaleźć coś w przystępnej cenie. Na przykład, prostą kurtkę.
– Problemów z pieniędzmi nie będzie. – Rzekł szybko Piotrowski. – Pomogę.
– Czekajcie! – Odezwał się Patryk. – Lepiej byłoby, aby Gosia nie pokazywała się teraz na ulicy. Nie zapominajmy, jakim czujnym i groźnym szpiegiem dysponuje Babicki.
– Mimo to trzeba spróbować. Przecież to tylko przebiec przez ulice. Szybko załatwię, co trzeba, i jestem z powrotem, – powiedziała Gosia.
*
Antyczny zegar rytmicznie i głośno tykał, odliczając minuty. Czas upływał powoli jak u podróżnika na końcu długiej i trudnej drogi. Czesław z niepokojem spojrzał na ręczny zegarek. Gosia wciąż nie wracała.
– Coś długo wybiera te ubrania, – powiedział Patryk, domyślając się przyczyn niepokoju Czesława i samemu także go odczuwając.
– A jeśli coś się stało? – Powiedział z niepokojem Piotrowski.
Czesław nagle podniósł się i podszedł do okna. Na zewnątrz, żółto-cytrynowe kolory dnia stopniowo zastępowała czekolada i fiolet.
Szybko włożył marynarkę.
– Idę po nią. – Wyrzucił z siebie i wybiegł na zewnątrz.
Wiatr przycichł, uspokoił się i tylko fioletowo-bordowe liście leniwie unosiły się na ciemnych i zimnych kałużach.
Dzwoneczki umieszczone nad wejściem do drzwi sklepu melodyjnie zadźwięczały.
Sprzedawczyni w liliowym swetrze przywitała go swym profesjonalnym jasnym uśmiechem, wydającym się teraz denerwującym i niepotrzebnym. Spytał o Gosię, po krotce ją opisując.
– A tak. Była taka. Kupiła granatową ortalionową kurtkę. Musiał się pan z nią rozminąć. Wyszła ledwie pięć minut temu.
Czesław wyskoczył ze sklepu jak oparzony.
Po brukowanej ulicy przejechał ciemnowiśniowy samochód, i teraz ulica była pusta, jak piórnik szóstoklasisty. Czesław podbiegł do najbliższego skrzyżowania.
– Czy nie widział pan dziewczyny? – Zapytał staruszka z miotłą.
– Nie. Ja dopiero co wyszedłem. – Odpowiedział dozorca wzruszając ramionami.
Czesław zawrócił do sklepu. Jego uwagę przykuła duża plastikowa torba porzucona koło kosza na śmieci. Zajrzał do niej. W środku błysnęła niebieska kurtka.
– Gosia! – Krzyknął Czesław.
Rozejrzał się dookoła i mimo woli przesunął oczyma po jesiennym niebie. Zauważył, jak na tle szaro-niebieskiej poświaty, pośród ponurych chmur powoli unosiły się dwie postaci. Jedna z nich, jak latawiec, trzymała oburącz drugą.
– Stój! – Jęknął Czesław nie poznając własnego głosu.
A potem zaczął biec wzdłuż ulicy starając się nie spuszczać z oczu lecących obiektów. Dwie sylwetki lecące do góry, to znikały za kawowymi chmurami, to ponownie pojawiały się na tle błękitnego nieba. Stale oddalały się, ale nagle, Czesław zauważył, jak kierujący lotem Babicki zaczął ostro pikować do dołu. Widocznie chciał przyziemić w parku na Szczęśliwicach – tej części dzielnicy, której od zawsze przypisywano odium tajemniczości.
„To tam ma swoją kryjówkę! – Uzmysłowił sobie chłopak. – I jest to całkiem niedaleko dworca kolejowego Warszawa Zachodnia. A ojciec coś wspominał o biletach na pociąg. Dziś Babicki, faktycznie, zamierzał gdzieś wyjechać!”
Cały czas biegł i biegł środkiem ulicy i nie zdołał uskoczyć na czas, gdy z bocznej uliczki nadjechała taksówka i ostro zahamowała.
– Ty, co, chłopaku? Pijany jesteś? Nie widzisz, gdzie biegniesz? – Krzyknął taksówkarz przez okno, patrząc na zziajanego Czesława.
Ten – cały purpurowy, z trudem zawołał:
– Park Szczęśliwicki! Bardzo szybko… proszę… jedźmy!
*
Zanim zdołali dojechać do parku szare, lekko koralowe dotąd chmury zmieniły się na ponure, grafitowo-ciemne. Po raz kolejny zaczął wzmagać się wiatr. Ciemnozielone listowie żeglowało w powietrzu niesione wiatrem. Park był praktycznie pusty. W chłodną jesienną pogodę pragnących zażywać tu spacer było niewielu. Jedynie dwie opiekuńcze mamusie przesiadywały ze swymi dziećmi na placu zabaw, a troje starszych osób na jednej z ławek o czymś żywiołowo dyskutowało. Głośne krakały wrony.
Czesław miotał się po parku, ale nigdzie nie widział nikogo podobnego do starszego mężczyzny z dziewczyną. Uzmysłowił sobie, że powinien jak najszybciej poinformować o wszystkim i ojca, i Patryka. Dobrze, że miał przy sobie wizytówkę do antykwariatu. Na pewno będzie na niej telefon do Berga. Szkoda tylko, że nie wziął swej komórki.
Szybko pognał do najbliższego miejskiego aparatu. Na szczęście telefon pracował. Nerwowo wybrał numer z wizytówki. Telefon wydzwaniał, ale nikt nie podnosił słuchawki. „Na pewno pobiegli nas szukać. Widzieli, jak pobiegłem” – wytłumaczył sobie. Na następne połączenie odruchowo wybrał telefon domowy, choć niespecjalnie wierzył, że odezwie się ktokolwiek. Tymczasem – niespodzianka. Połączenie zostało odebrane.
– Halo, słucham!
Serce Czesława zastukało mocno. Rozpoznał głos swojej mojej matki!
– Mamo, mamusiu, to ty jesteś w domu?
– Tak, jestem. Wróciłam godzinę temu i martwię się o was. Gdzie jesteś, gdzie jest tatuś?
– Mamo, czy Babicki sam ciebie wypuścił? Czy uciekłaś?
– Tak, wypuścił. Samemu opuszczając kwaterę mi – rozkazał jeszcze godzinę w niej czekać. Czesiu, gdzie ty jesteś?!
– Mamo, jestem daleko… To znaczy w Parku Szczęśliwickim.
– Na Szczęśliwicach? A co ty tam robisz?
– Mamo, Babicki porwał Gosię! Staram się go wytropić. Chyba pójdę na dworzec, Dworzec Zachodni. Powiedz to, proszę, tacie, gdy się z nim tylko skontaktujesz…
– Czesiu, posłuchaj, rzuć to wszystko i wracaj do domu. Ten człowiek jest bardzo niebezpieczny! Po co ci ta Gosia? Wracaj, słyszysz! – Prawie krzyczała matka.
– Nie mogę dziewczyny zostawić samej w biedzie. Mamo, zrozum mnie… Ona mi uwierzyła!
– Czesiu, wracaj do domu, błagam cię!
– Mamo, ja ją kocham i nie rzucę. Wszystko będzie dobrze. Przekaż tacie, o co prosiłem. Muszę kończyć! Pa!
– Czesiu, jeszcze chwila!…
Ale Czesław odłożył już słuchawkę.
Zmęczony, ociężały ruszył ponownie w stronę alejek parku. Cały czas zastanawiał się, gdzie też mógłby zaaranżować tu swą kryjówkę Babicki. W parku znajdował się stary opuszczony kinoteatr. Wokół niego narosło wiele dzikich krzewów, które, dla postronnych osób, sprawiały wrażenie niemal nieprzeniknionej dżungli. W ciepłe dni, zapewne dawały schronienie różnym włóczęgom i bezpańskim psom. Czesław energicznie skierował się w ich stronę. Ostatnimi czasy troskliwi włodarze dzielnicy ogrodzili stary kinoteatr drewnianym ogrodzeniem, na szczęście, w niektórych miejscach były w nim powyciągane deski. Przeciskając się przez jeden z niewielkich otworów chłopak delikatnie przedostał się do środka.
Placyk w pobliżu kinoteatru zarzucony był zwiędłymi, ostro pachnącymi liśćmi. Na dworze pociemniało. Czesław spojrzał w niebo poprzez ostre gałązki drzew. Chmury niemal całkowicie je przykrywały. Pogwizdywał delikatny wietrzyk. Czesław podszedł do drzwi zabitymi gwoździami i deskami na krzyż. Odgłos czyiś drobnych kroków po ich drugiej stronie zdopingowały go, aby znaleźć szczelinę, przez którą mógłby wejrzeć do środka.
– Hej tam! – Krzyknął i uderzył w deski. – Panie Babicki!… Gosia!
Odpowiedzią był tylko szelest zanikających kroków i cisza… Nagle – głuchy pomruk spowodował, że gwałtownie się obrócił. Wściekłe źrenice psa i ogromne białe kły – to pierwsze, co ujrzał. Chłopak poczuł na swych plecach zimny pot. Poznał, oczywiście, psa Babickiego. Gdy ledwie drgnął – pies zaatakował.
Rzucił się na chłopaka, chwycił paszczą za jego rękę. Kurtka rękawa pękła natychmiast. Czesław zebrawszy wszystkie siły odepchnął psa, ale ten od razu przygotowywał się do nowego ataku. Zręczny skok bestii Czesławowi udało się odeprzeć czubem buta. Ogromne cielsko podjęło jednak kolejną próbę. Przyparty do ściany chłopak nie był w stanie swobodnie manewrować. Zęby bestii tylko o milimetr kłapnęły obok jego rąk, ale przednie łapy psa pochwyciły go za nogę. Po sekundzie białe zęby wbiły się w rękaw i ze wściekłością zaczęły ściągać chłopaka w dół.
Przeszyty ostrym bólem Czesław postanowił walczyć do upadłego. Już upadając – szukał oczyma jakiegokolwiek przedmiotu. Dostrzegł deskę. Chwycił natychmiast i co sił zaczął nią walić po cielsku zwierzęcia.
Walka z rozwścieczoną bestią trwała jeszcze długo. Czesławowi w końcu udało się kilkakrotnie potężnie uderzyć deską po głowie zwierzęcia powodując u tamtego ogłuszenie… Potem, patrząc na powalonego psa i stojąc na środku placyku przeniósł spojrzenie na swe ręce, z których ciemnoczerwonymi strużkami ściekała krew. W jego uszach – krzyk wron mieszał się z poszumem wiatru, w oczach – kołysały się i wirowały wysokie drzewa… Czesław bezwolnie osunął się na kolana, stracił grunt pod nogami…
Obok pogrążonego w mroku, opuszczonego budynku leżały zakrwawione ciała człowieka i psa.
Jesienna baśń – spis rozdziałów