Jesienna baśń – rozdział 8

Gdy ciepłe ręce żony objęły pana Andrzeja i gdy głową przytulała się do jego piersi, uspokoił się nieco. Nie zdejmując wierzchniego ubrania siadł na krześle, delikatnie usadził na swych kolanach ciało ukochanej Oli i zaczął gładzić i włosy, i rozedrgane żonine ramiona.

– Czesio zniknął, – powiedział Aleksandra, szlochając i ocierając łzy chusteczką.

– Myślę, że wróci wkrótce, – powiedział Piotrowski nie bardzo dowierzając własnym słowom.

– Zadzwonił do mnie.

– Kiedy?

– Jakieś trzy kwadranse temu. Powiedział, że jest w Parku Szczęśliwickim. I że śledzi Babickiego. Panie Boże! Za jakie grzechy to nas spotyka!

Piotrowski ostrożnie przesadził żonę na krzesło i przez długi czas próbował się dodzwonić do antykwariatu. Ale niestety, telefon z tamtej strony milczał.

Odłożył słuchawkę, zamyślił się.

– Co mamy robić? – Spytała żona.

– Ta… Zamknij się tutaj na wszystkie zamki i nikomu nie otwieraj, – Odpowiedział Piotrowski. – Co by ci nie mówiono… Zadzwonię po taksówkę i pojadę na Szczęśliwice.

Gdy jednak tylko co ruszył w kierunku przedpokoju zadzwonił telefon.

W słuchawce odezwał się kobiecy głos:

– Halo!… Czy to mieszkanie państwa Piotrowskich? Dzwonię z centralnego szpitala klinicznego przy Banacha. Przed chwilą drużyna pogotowia przywiozła państwa syna z parku na Szczęsliwicach. Był nieprzytomny i cały zakrwawiony. Prosimy o przyjazd kogoś z państwa…

*

Świat się przeobrażał: poprzez szklistą ciemność nocy wybuchały w srebrzystym kolorze kropelki i spływały powolnym strumieniem na ziemię, stopniowo rozświetlając ją błyszczącym światłem.

Poprzez mroki nocy, przeżynając cytrynową ciemność i zasłonę delikatnej jesiennej burza_2mżawki, mknęła limuzyna. Z ogromną szybkością przemierzała śpiące wioski, omijała ciche miasteczka, rozbryzgiwała przydrożne kałuże i z całych sił spieszyła na pomoc.

W jej wnętrzu było troje ludzi, których ciałom, zdawało się, obce było zmęczenie. I w rzeczy samej: dwoje z nich to mężczyźni, ciągnący resztkami sił, którzy od dwóch dni i nocy nie zmrużyli oczu. Szczególnie było to trudne dla Berga. Na ostatnie kilometry trasy przed stacją kolejową przekazał kierownicę Patrykowi, który, dzięki swym magicznym zdolnościom mógł nadal w pełni funkcjonować i trzymać się w najlepsze, i teraz – swe podkrążone, ale ciągle uważne oczy, skupiał na czarno-białej ciemności za szybą.

Młody antykwariusz był bardzo zaskoczony przeobrażeniem Patryka, które dostrzegł u przyjaciela w ciągu ostatnich dni. Oczywiście, znając Trazoma od lat – nie jeden raz był świadkiem jego różnych ekscentrycznych zachowań i ekscesów. Teraz jednak twarz przyjaciela bardzo spoważniała, była intensywnie skupiona, sprawiała wrażenie idealnego połączenia wewnętrznej nieugiętej woli, umysłu i nieziemskiej duchowości.

Już na początku podróży Berg okazał niedającą się poskromić ciekawość i zaczął wypytywać Trazoma o motywy działania: po co mu to wszystko? Dlaczego to robi? Dlaczego postanowił ratować jakąś zupełnie sobie nieznaną Gosię, której los może okazać się nie tylko dla niej zupełnie nieprzewidywalnym?

– Dlaczego pomagam? Odwróćmy pytanie: a dlaczego pomagasz ty? Dlaczego nie sypiasz, poświęcasz się, mkniesz samochodem w ciemnościach próbując doścignąć pociąg? Dlaczego?

– No… Nie chciałbym, aby ten złoczyńca Babicki złamał dziewczynie życie i doprowadził ją do zguby.

– No to masz i odpowiedź… Po prostu żal mi dziewczyny i chłopaka, z którymi los zetknął nas, na dodatek, w mojej kamienicy, a których, przyznam szczerze, polubiłem od pierwszej chwili. I mam przeczucie, że oni mogą być szczęśliwi tylko razem ze sobą. Z nikim innym… Takim ludziom najchętniej pomagam…

– Hmm…

– Wiesz, Berg… Tak trudno jest znaleźć na tym świecie bratnią duszę, która od razu ciebie zrozumie, otworzy się przed tobą, przyjmie cię do swego wnętrza… A gdy jeszcze serce pokocha! Jakie to musi być piękne, wspaniałe doznanie! – Westchnął. – Tych dwoje właśnie tego doświadczyli… A ja? Cóż ja… Mam już widocznie takie powołanie: odnajduję ludzi, którzy popadają w kłopoty i pomagam im. Chcę przeciwstawiać się złu i czynić dobro. To wszystko…

Berg uśmiechnął się i trochę zaskoczony powiedział:

– Czyżbyś był dobrym duchem?… Aniołem? Czyżbym teraz pomagał aniołowi?

Patryk odpowiedział poważnie:

– Nazywaj to jak chcesz. Ja jestem tylko pośrednikiem między światem ludzi i światem sił wyższych.

– Dobry mag?

– No, niech ci będzie. Coś w tym stylu.

– I dlatego, zanim ruszyliśmy w tę trasę, zaszliśmy do kościoła?

– Wiesz, Berd, człowiek nie zawsze może sobie samemu poradzić z tym lub z innym problemem. Więc czasami trzeba prosić o pomoc siły wyższe. Aby zawezwać je, trzeba najpierw przygotować się na ich wstawiennictwo samemu. Człowiek powinien odpokutować zewnętrznie i wewnętrznie. Przez cały czas magii „dobry mag” sam musi być czysty, umiarkowany i wyciszony wewnętrznie, czasem nawet, w miarę możliwości, powinien zrezygnować z domu i z uczestnictwa w sprawach publicznych. Siadłem w kościele w ławie i, z pomocą specjalnych obrzędów, zawezwałem siły wyższe, prosiłem je i uprosiłem o pomoc. Ale potrzebne były także i nasze konkretne działania. Dopiero wtedy pomoc będzie skuteczna… A teraz, proszę cię, nie egzaminuj mnie już więcej. Teraz muszę skoncentrować się na drodze…

Trzecia osoba w kabinie limuzyny – to dziewczyna. Siedzi na tylnym siedzeniu z dostojnym spokojem i powagą. Tosia jest już całkowicie przygotowana do wykonania misji.

…Od powyższej rozmowy zdażyło minąć trochę czasu. Po co najmniej godzinie wytrwałej, niestrudzonej pogoni za pociągiem Berg odważył się ponownie przerwać milczenie.

– Słuchaj, a nie boisz się, że możemy nie zdążyć do tej stacji i pociąg minie ją wcześniej?

Patryk Trazom spojrzał na zegarek.

– Pewnie masz rację…

Berg nerwowo wykonał gest ręką.

– Ale ty jesteś magiem! Wymyśl coś i spraw, aby tak się nie stało!

– Być może właśnie nastała na to pora, – odpowiedział Patryk.

Trazom powoli zdjął okulary i pomrugał zaczerwienionymi zmęczonymi oczyma. Berg patrzył ze zdziwieniem to raz na niego to na widok za oknem. Samochód, już teraz bez współudziału kierowcy samodzielnie mknął wzdłuż drogi. Ale nic się więcej specjalnego nie działo… I nagle Berg z jeszcze większym zdumieniem zauważył, że koła nie dotykają szosy! W ciszy nocy, między niebieskimi i srebrnymi kropelkami deszczu, limuzyna zaczęła unosić się w powietrzu.

 

Jesienna baśń – spis rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *