Gosia otarła łzy białą koronkową chusteczką i wilgotnymi oczyma spojrzała na z lekka nachylającego się ojczyma. Przed chwilą ponownie się jej oświadczył. Oczywiście, był na swój sposób diabelsko przystojny, na dodatek elokwentny i bardzo zamożny, ale ona – młoda, skromna dziewczyna – najzwyczajniej go nie kochała. Tymczasem ten – niestrudzenie powtarzał argumenty, dlaczego małżeństwo z nim to najlepsze rozwiązanie. Przede wszystkim dla niej:
– Zaopatrzę cię w bogactwa, jakich nie dostąpiła żadna inna kobieta na Ziemi, spłodzę ci syna i obojgu wam zapewnię bezpieczeństwo… A poza wszystkim, wiesz przecież, że ode mnie uciec się nie da, – mówił ze złowieszczym uśmiechem całując ją po dłoni.
Następnie zasiadł do posiłku czekającego na małym stoliku.
Była już późna noc. Pociąg zatrzymał się na jakiejś niewielkiej stacji, połyskującej bursztynowymi i srebrnymi światłami. Z wagonu wychodzili a następnie wchodzili do niego jacyś ludzie taszcząc ze sobą torby i walizy. W końcu pociąg powoli ruszył, kołysząc się, postukując na rozjazdach torowisk, nabierając prędkości.
Siedzieli w ciszy przez pół godziny. Dziewczyna z ulgą zauważyła, jak ojczym zaczyna podsypiać. Zasypianie zawsze było dla niego problemem. Nagle jednak, wiedziony jakby jakimś szóstym zmysłem, ocknął się i zaczął dziko się rozglądać.
– Co się dzieje, – Spytała Gosia.
– Siedź tu! – Warknął i wyszedł z przedziału.
Przez jakiś czas dziewczyna ze smutkiem rozmyślała o swoim losie. Dawno postanowiła uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ale w jej środku wszystko skręcało się ze strachu. Rozumiała, że jakakolwiek ucieczka jest prawie niemożliwa!… Z czułością wspominała Czesława. Jedna łza za drugą zraszały jej chusteczkę. „Co z nim zrobił ten łajdak?”
Wsłuchała się w ciszę. Pociąg szumiał jednostajnym poszumem, ale poza tym było w zasadzie zupełnie cicho. Szybko wyjęła z walizki Babickiego pudełko z silnym środkiem nasennym i wsypała zawartość do jego herbaty. Ojczym wrócił minutę później. Był ponury.
– Coś jest nie w porządku. Czuję – że coś jest nie w porządku. – Powtarzał, – Jakaś niedobra aura…
Gosia wytarła spuchnięty nos.
– Eee tam! Nie w porządku… Ty zawsze coś czujesz i zawsze u ciebie jest coś nie tak… Dopij swą herbatę i zrelaksuj się, odpocznij. I uspokój.
– No i słusznie! Jak to powiedziałaś? Zrelaksuj się, odpocznij?… To świetny pomysł! No to już! Rozbieraj się i wskakuj w nocną koszulę. Ja też, oczywiście, z tobą…
Minęło kilka bolesnych chwil, podczas których Gosia, wycierając oczy i nos, nie ruszała się.
Babicki spojrzał na nią wyblakłymi oczyma.
– No, co jest? Małgosiu, kochanie, jest ciemno i późno, dlaczego się nie przebierasz i nie kładziesz?
– Jak mogę się przebierać w twej obecności? Zazwyczaj mężczyźni wychodzą, kiedy dama potrzebuje zmienić odzież.
Babicki wstał z fotela i usiadł obok narzeczonej.
– Czemu mamy wstydzić się siebie, skoro już jesteśmy jak prawie mąż i żona? – rzekł szeptem i zapuścił swą prawą dłoń pod koszulę dziewczyny, lewą próbując zanurkować między jej udami.
Gosia natychmiast plasnęła go dłonią w policzek czym stanowczo wyzwoliła się spod „czułości” natarczywca.
– Prawie – to wielka różnica… – sucho skwitowała, zdejmując z półki podręczny bagaż.
Grzebiąc w walizce znalazła ręcznik i przybory toaletowe.
– Co ty robisz? – spytał Babicki chwytając dziewczynę za ramiona i patrząc podejrzliwie w jej twazrz.
– Uspokój się. Puść mnie! Daj mi się ogarnąć i doprowadzić do porządku. Jeśli mamy razem ze sobą spać, to muszę najpierw do łazienki…
– No tak… – chrząknął. – Oczywiście… No, dobrze, idź! Tylko nie na długo! Może cię odprowadzić?
– Nie jestem przedszkolakiem. Potrafię sobie sama radzić, Wacławie…
– Tak, tak, kochanie. Oczywiście. – odpowiedział głosem, w którego brzmieniu wreszcie zadźwięczały pogodne nutki nadziei.
Dziewczyna głośno zatrzasnąwszy za sobą drzwi od przedziału – westchnęła. „Co za parszywiec! On naprawdę sądzi, że zgodzę się w tym przedziale być jego…” Stanęła przy oknie i przez chwilę patrzyła na deszcz za szybą i nocną, jesienną pluchę. Powietrze w wagonie pachniało wszystkimi rodzajami herbat. Ktoś otworzył drzwi prowadzące z sąsiedniego wagonu i przez chwilę zaleciało silnym, chłodnym świeżym powiewem.
Gosia z bólem serca i duszy spoglądała za okno. Najchętniej wskoczyłaby w tę bezbrzeżną czerń i próbowała uciec, pobiec jak najdalej, z całych sił, do utraty tchu i… donikąd. I co teraz z nią będzie? Ma wyjść za mąż za tego starożytnego satyra? Rodzić mu dzieci? Koszmar! Wolałaby umrzeć… ”Czesiu, co z tobą? Gdzie jesteś, mój kochany!?”
– Proszę pani, dobrze się pani czuje? – Usłyszała nagle za sobą czyiś głos.
Odwróciła głowę. Obok stał wąsaty, dobrze zbudowany mężczyzna – pasażer z sąsiedniego przedziału.
– Jest pani blada i cała drży.
– Nie, wszystko w porządku, czuję się dobrze – odpowiedziała Gosia i szybko ruszyła wąskim korytarzem do łazienki.
Weszła do środka, drżąc i uważając, aby przypadkiem nie zerknąć w lustro, którego odbicia cały czas bała się, jak utrapienia. Odwróciła się, aby zamknąć drzwi, ale nagle, ktoś nie pozwolił jej domknąć przytrzymując od zewnątrz.
– Co to za jakieś głupie żarty? – Ocierając łzę, zapytała głośno.
– Ciii! – Usłyszała w odpowiedzi.
W drzwiach, oświetlony światełkiem fioletowej żarówka stał… Patryk! Jego oczy błyszczały wewnętrznymi ognikami.
– O, mój Boże, Patryk, jak mnie tu znalazłeś? Ależ ty jesteś niesamowity!
Rzuciła mu się w ramiona.
– Pat, słodki i drogi przyjacielu, jak dobrze, że tu jesteś! Tak się cieszę! A co z Czesiem? Czy wszystko z nim w porządku?
Patryk Trazom stał przed nią lekko pochylony i z powagą w mądrego oblicza patrzył na nią swymi dużymi oczyma, jeszcze bardziej zwiększonymi, za sprawą szkieł okularów.
– Teraz już tak. Nie niepokój się. Ogarnij się, Gosiu, a potem przejdź do przedziału z numerem 13. Zastukaj dwa razy…
– Dobrze, oczywiście…
– Tam już czeka Tosia. Już wkrótce wszystko doprowadzimy do końca…
*
Z kroniki wydarzeń towarzyskich:
„Minionej soboty odbył się uroczysty ślub Pana Janusza Babickiego z jego młodą przyjaciółką panną Małgosią, także z domu Babicka. W zamku na wyspie, w Sztokholmie, zebrało się niewielu gości, tylko najbliżsi, około pięćdziesiąt osób. Uczestnicy byli świadkami niebywałej żywotności pana młodego, nieróżniącego się witalnością i urodą od niejednego młokosa. Pan młody dokazywał humorem, błyszczał dowcipem i przez całą uroczystość demonstrował żywiołowy temperament wobec swej pięknej, urodziwej, młodej żony”.
Z kroniki kryminalnej:
„Z przykrością informujemy o tragicznej śmierci pana Janusza Babickiego, który zaledwie cztery dni temu, wziął ślub z panną Małgorzatą.
Babicki wyskoczył z okna swego weneckiego hotelu, którego był właścicielem, piętnaście minut przed trzecią w nocy. Pokojówka powiedziała policji, że z apartamentu już od pierwszej w nocy dochodziły głośne hałasy, krzyki i dźwięki tłuczonego szkła. Przed samym targnięciem się na życie Babicki krzyczał z okna pokoju: „Tylko Caterina potrafiła mnie kochać, tylko ona nigdy mnie nie okłamała…” Policja, która sforsowała drzwi ujrzała w środku totalną dewastację. Pierwsze, co rzuciło się w oczy – to porozbijane wszystkie lustra. W drobny mak. Żona pana Babickiego znikła w kompletnie nieznanych okolicznościach. Do dziś nikt nie ma pojęcia, gdzie jest i co się z nią stało?…”
Epilog
Czesław podszedł do wysokiego białego okna. Na zewnątrz, od strony ulicy, krążyły połyskując srebrem, tańczące płatki śniegu. Matowa lampa uliczna błyszczała żółtą poświatą wśród białego puchu.
Po chodniku przemieszczała się samotna postać. Szła powoli w dół pustej ulicy, trochę przygarbiona, bo wiatr popychał ją w plecy. Po kilku krokach odwróciła się, przeciwstawiając wiatrowi, który natychmiast zdmuchnął z jej głowy kaptur. I od razu włosy dziewczyny rozwiały się na wszystkie strony i zaczęły trzepotać, jak jakiś złoty sztandar. Dziewczyna rozejrzała się, jakby czegoś jeszcze szukała i, mierząc oczyma po szaro-białych oknach, jej spojrzenie przez chwilę skrzyżowało się ze spojrzeniem Czesława. Patrzyli sobie w oczy, stopniowo świdrując siebie wzajemnie, coraz bardziej łączyli swe uczucia i myśli.
Czesław przeniósł wzrok na podwórko zasypane śniegiem. Potem znowu spojrzał na dziewczynę. Ale jej już nie było. Odwrócił się. Jego wzrok padł na lustro. W nim obijała się śpiąca na kanapie spokojnym i cichym snem jego ukochana Gosia…
*
W przytulnej kawiarence na skraju miasta przy stoliku siedział samotny Patryk Trazom. Pochylił się nad kieliszkiem martini, zniżając głowę nisko, jakby wsłuchując się, jakby cieszył się wspaniałą muzyką orkiestry. Czekał…
Z kroniki szpitala Casa Di Cura S. Marco. Wenecja Via Francesco Zanotto 40.
„Trzy dni po przywiezieniu do naszej kostnicy ciała signore Babicki miała się odbyć rutynowa sekcja zwłok. Gdy po wystawieniu czcigodnego nieboszczyka z lodówki lekarz prowadzący zabieg przystąpił do czynności, czcigodny nieboszczyk w cudowny sposób ożył, zeskoczył z katafalku i wybiegł z sali krzycząc: „gdzie jest moja Caterina?! Gdzie moja najukochańsza Caterina!” Studenci towarzyszący dottore pobiegli za szaleńcem i byli świadkiem tłuczenia przez signore Babicki wszystkich napotykanych zwierciadeł. Wyglądało tak, jakby za każdym razem próbował przeniknąć w głąb lustra, by szukać tam swej ukochanej niebogi. Potem wszelaki ślad po nim zaginął. Dziś – podobno tuła się po całym świecie, niczym Latający Holender, by nawet w najdalszych zakątkach ziemskiego globu niestrudzenie wciąż szukać i wywoływać z zaświatów „ukochaną Caterinę”.
KONIEC
Jesienna baśń – spis rozdziałów