Najbardziej pożądana kobieta na świecie?!
Katarzyna przypomniała sobie chwilę, w której będąc już w wagonie szybkiej kolei otworzyła torbę z ciuchami wybranymi dla niej (ściślej: kupionymi) na ten wyjazd przez Maksa. Przeglądała i uznała, że nigdy w życiu ich nie będzie nosić. Po co tyle wszystkiego? Tych: przeróżnych strojów kąpielowych, szorcików, topików, haleczek i wszelakiego rodzaju… bielizny?! Katarzyna uśmiechnęła się przypominając sobie, dokąd w myślach wtedy posłała Maksa ze wszystkimi tymi rzeczami! Z jej przypadłością miałaby chodzić po plaży półnaga? Ale potem znalazła także spodnie bawełniane i luźne koszulki z długimi rękawami i trochę się uspokoiła. I już niemal zasypiając pomyślała: „dobrze, że będzie obok. Przy nim, mimo wszystko, czuję się bezpieczniej…”
Katarzyna nawet nie mogła sobie wyobrazić, że nie będzie mieszkać w hotelu a w bungalow, na brzegu morza, tuż obok wspaniałej plaży. Ludwik-Fernando położył jej torbę na podłodze domku, po czym szybko udał się taksówką do hotelu, obiecując, że wieczorem wpadnie przyjdzie w gości, ale także, aby zobaczyć, jak się urządziła. Bardzo zaskoczyła ją taka jego szybka „ewakuacja”. A w ogóle, ostatnimi minutami jej towarzysz starał się w jak najmniejszym stopniu patrzeć na nią, a już tym bardziej rozmawiać. To było dla niej trochę dziwne, choć w jakieś mierze – na rękę. Wiecznie czuć się nieswojo za sprawą „bycia pod jego obserwacją” – nie chciała. Zdawała sobie sprawę, że w domku będzie mieszkać samotnie, dlatego zapowiedź wyluzowania wynikającego ze swobody wydawała się czymś zdecydowanie milszym, niż ciągły nadzór wnikliwych oczu króla.
Dopiero teraz Katarzyna zaczęła cieszyć się z odzieży wybranej dla niej przez Maksa. Jeszcze raz wszystko przejrzała po kolei. Każdy ciuch bardzo jej się podobał. Mogłaby tak przeglądać i przymierzać godzinami. W końcu przemówił rozsadek: wzięła prysznic, ogarnęła się, wskoczyła w „maksowe” szorty i maleńki topik, i w końcu wygramoliła się z domku obejrzeć najbliższe sąsiedztwo.
Szła wzdłuż plaży, ciesząc oczy morską bryzą i południowym słońcem. Włosy kołysały się po szyi i ramionach, dlatego zebrała je i ułożyła w kok, wysoko na głowie. Ale kilka pukli wciąż rozsypywało się po plecach. Przyszło związać je palmową gałązką. Wyszło dość zabawnie, jak taki prowizoryczny kapelusik z poddartej dzianiny. Katarzyna rozejrzała się po tropikalno-plażowym otoczeniu i pół kilometra dalej zobaczyła inny zupełnie podobny domek. To ją trochę uspokoiło: mimo wszystko lepie mieszkać w czyimkolwiek sąsiedztwie, niż na bezludziu.
Minęły trzy godziny zanim wróciła do swojego nowego lokum i gdy po raz wtóry przestąpiła próg – uświadomiła sobie, że przez długi czas nikt w nim chyba nie mieszkał. Pierwsza zatem rzecz, która trzeba było zrobić: otworzyć szeroko okno, aby się przewietrzyło. I otworzyła na oścież. Potem – rozejrzała się po pomieszczeniu, na które składał się jeden duży pokój z łóżkiem i kilka mebelków. Małą kuchnię oddzielała od „living-roomu” ścianka z wikliny. W kuchni była kuchenka elektryczna, mała komoda, pusta lodówka i ekspres do kawy. Katarzyna otworzyła szufladkę komody i znalazła w niej, oprócz jakiś torebek z potrawami, słoik kawy rozpuszczalnej, nierozpakowaną paczkę cukierków i ciasteczka.
Ale zanim odda się rozkoszy picia kawy nad brzegiem morza (szkoda, ze nie było herbaty!) Katarzyna postanowiła uporządkować swój bungalow. Wytrzepała maty leżące na podłodze. Powystawiała na słońce poduszki a nawet materac z posłania. Potrzebowała jeszcze szmatki do działań „na mokro”. Jak przystało na polską dziewczynę problem rozwiązała natychmiast: poświęciła jeden z T-shirtów. Wilgotną koszulko-szmatką wytarła wszystkie meble i wszystko, co było w zasięgu ramion, a następnie całą podłogę. Potem ponownie ułożyła dywaniki, które wcześniej dodatkowo dokładnie wypłukała w morzu i znów osuszyła na słońcu. Przyniosła gorący od promieni słońca materac i wpasowała go starannie w drewnianą ramę łóżka i zaczęła rozglądać się za pościelą. Wysunąwszy wszystkie szuflady komody w końcu ją znalazła. Wzięła dwa prześcieradła i powłoczke na poduszkę i gdy podeszła do łózka nagle usłyszała za sobą jakiś rumor. Odwróciła się.
W dużych drzwiach domku stała ekstrawagancka kobieta po pięćdziesiątce. Jej jasnoczerwona bluzka i białe spodnie efektownie kontrastowały z opalenizną ciała. Na głowie kobiety spoczywał wielki słomkowy kapelusz ozdobiony czerwonymi makówkami. Kobieta spojrzała na Katarzynę z pogardą, a gdy zauważyła jej „dodatkowe piękno” na policzkach i dłoniach, nawet nie ukrywała odrazy.
– Gdzie jest mademoiselle Carmen? – Zapytała i energicznym krokiem weszła do środka. Rozejrzała się i dodała z wyrzutem. – Kochanieńka, sprzątać należy dużo bardziej dokładnie! Szkoda, że Carmen nie uprzedziła mnie o przyjeździe. Kazałabym tu przysłać cały zespół sprzątaczek. Nasza maestrina lubi czystość i porządek. – Spojrzała na Katarzynę i dodała. – A tobie nawet zabroniłabym zbliżać się do tego domku. Więc słucham, gdzie jest panna Carmen i kim ty w ogóle jesteś?
Katarzyna przez jakiś czas patrzyła na kobietę i nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć? I nie chodzi tu o to, że zastanawiała się nad cięta ripostą, ale bała się, aby jakimś emocjonalnym nieprzemyślanym tekstem znów nie narazić Ludwika-Fernando na niepotrzebne kłopoty. Ale, nie byłaby sobą, gdyby miała tak dłużej potulnie trzymać opuszczoną głowę rumieniąc się niczym uczennica. Postanowiła przeciwstawić się owej jurnej damie. Uśmiechnęła się i powiedziała:
– Przykro mi, ale muszę najpierw wziąć prysznic, a potem porozmawiamy.
Z satysfakcją jeszcze zdołała dostrzec, jak „dama” zdziwiła się jej słowami, po czym Katarzyna odwróciła się na pięcie i zdecydowanym krokiem przeszła do łazienki. Dopiero tam, gdy spojrzała na swe odbicie w lustrze, zrozumiała, dlaczego madame wzięła ja za kogoś z personelu sprzątaczek. Wyglądała strasznie: potargane od pracy fizycznej włosy wciąż obwiązywała kiczowata gałązka palmy. Czerwone policzki i ręce oblepione były piaskiem, na spodniach: tu i tam – błoto. Ubranie – też już nie olśniewało dziewiczą świeżością.
Katarzyna zrzuciła z siebie ubranie i weszła pod prysznic, który natychmiast schłodził jej umysł i ciało. Następnie, grzebiąc w torbie, wyjęła koszulkę z długim rękawem i spodenki. Wysuszywszy ręcznikiem włosy rozpuściła je na plecy i dopiero wtedy zdecydowała, że w tej formie może pokazać się przed madame. Katarzyna wyszła z łazienki a madame z kuchni. Spotkały się u drzwi i na chwilę obie zamarły w miejscu, mierząc siebie wzajemnie badawczym spojrzeniem. Kobieta zdążyła była już zdjąć kapelusz i teraz jej piękna fryzura „prosto od stylisty” jawiła się przed Katarzyną w całej swej krasie. Ale i chytre oczka w aureoli pięknego makijażu patrzyły na Katarzynę uważnie i przenikliwie.
– Zatem doczekam się odpowiedzi, czy nie? – Spytała madame i podeszła bliżej.
Katarzyna uświadomiła sobie, że tamta stara się dokładniej przypatrzeć się jej wysypce. Przeszła obok madame, podeszła do łóżka i zaczęła je zaścielać, jednocześnie odpowiadając na pytanie:
– Nie wiem, gdzie jest panna Carmen. Ja mam na imię Katarzyna. Przywiózł mnie tutaj pan Dupont. Spędzę tu kilka dni… A pani? Skąd tutaj się wzięła? Nie słyszałam, żeby jakiś samochód podjeżdżał.
Madame była oszołomiona. Nie od razu odpowiedziała. Następnie zbliżywszy się do Katarzyny zapytała:
– Który z panów Dupont panią przywiózł? Maximilian?
Katarzyna pokręciła głową i znów się uśmiechnęła, widząc, że jej uśmiech irytuje madame dużo bardziej niż odpowiedzi.
– Przyjechałam towarzysząc Ludwikowi-Fernando. A coś się pani nie podoba?
– Tak… Nie. Dlaczego? Ludwik-Fernando przywoził tu tylko jedną przyjaciółkę: Carmen!
– Cóż, teraz jestem ja. Powtarzam, zatem coś się komuś nie podoba?
– Nie podoba się?! – Zdziwienie madame było tak wielkie, że aż sama nie kryła przed sobą własnego zdezorientowania. – Przepraszam, chciałam powiedzieć, że nie jest moją sprawą, z kim przyjeżdża tu pan Dupont. Ale mógł mnie, przynajmniej, uprzedzić? Przysłałabym zawczasu ekipę do posprzątania.
Katarzyna uśmiechnęła się do madame tak, że tamta w odpowiedzi również musiała się do niej uśmiechnąć.
– Nic strasznego się nie stało. Po prostu Ludwik-Fernando zdecydował się tu przyjechać w ostatniej chwili: wczoraj wieczór. Przyjechaliśmy nocnym pociągiem.
– Jasne. – Pani skinęła głową, ale potem się poprawiła. – Nie, nie jasne. A gdzie panna Carmen? Czy coś się jej stało?
– Chyba Nie. Nie wiem. Wykonuje poruczenia Ludwika-Fernando i pomaga Maksowi. A tak a propos: A jak pan ma na imię? Zadaje pani tyle pytań, ale jeszcze się nie przedstawiła.
Kobieta na chwilę zamilkła, ale potem powiedziała:
– Może do mnie pani mówić: madame Lamouche.
– Mucha?! – Katarzyna Mimowolnie przetłumaczyła sobie na ojczysty język nazwisko kobiety.
Madame Lamouche nastrożyła brwi i powiedziała:
– Chyba nie jest pani Francuzką? Jakiś taki dziwny ma pani akcent, nie wiem, skąd?
Katarzyna zaścieliła łóżko i ruszyła do kuchni.
– Ma pani rację, pani Lamouche. – Powiedziała. – Nie jestem Francuzką, jestem Polką. Z Warszawy. Mam tylko kawę rozpuszczalną. Mogę tylko nią panią poczęstować.
Katarzyna weszła do kuchni, zagotowała wodę i przygotowała kawę. Rozlała ją do dwóch szklanek i przeniosła do pokoju. Madame Lamouche nadal stała w tym samym miejscu, w którym stała.
– Co się stało, pani Lamouche? – Katarzyna podeszła do niej z wyciągniętą filiżanką kawy. – Proszę się ugościć. Nie mam cukru. Są tylko cukierki. Życzy sobie pani?
Madame mechanicznie wzięła od niej filiżankę z kawą i pokręciła głową. Katarzyna siadła w wielkim fotelu i upiła łyk napitku, który zaskakująco okazał się przyjemnym w smaku.
– Madame Lamuche, proszę ożyć! – Powiedziała, a wtedy kobieta wreszcie na nią spojrzała. – Co panią tak wystraszyło? Cały czas pyta pani o Carmen. Proszę się nie niepokoić. Przyjedzie tutaj, za dwa dni, razem z Maksem, ale mieszkać będą w hotelu, tak oznajmił mi Ludwik-Fernando.
Pani Mucha w końcu zdecydowała się usiąść w drugim fotelu.
– Po prostu trochę mnie dziwi, że Na Maksymiliana mówi pani Maks, – w końcu odezwała się, – a na pana Dupont – Ludwik-Fernando… I że pan Dupont przywiózł tu nie Carmen, a panią. Co panią łączy z rodziną Dupont?
– Zajmuję się ich biblioteką. – Powiedziała Katarzyna. – Inne pytania proszę kierować do Ludwika-Fernando.
– Biblioteką rodziny Dupont zajmuje się dziewczyna z Polski? – Głośno powiedziała madame. Potem spojrzała na Katarzynę i uśmiechnęła się do niej. – Świetnie. Więc proszę mi opowiedzieć coś o sobie, pani Katarzyno. Z jakiego miasta jest pani, czym się pani zajmuje, kim są pani rodzice i jak znalazł panią pan Dupont i zaprosił do Francji…
Potok pytań pani Lamouche zakłócił hałas zbliżającego się samochodu. Wkrótce do domku wszedł król Ludwik. Wyglądał bardzo pięknie: białe bawełniane spodnie i niebieska koszula współtworzyły wyjątkowo elegancki i gustowny zestaw. Uśmiechał się, dopóki nie ujrzał obok Katarzyny madame Lamouche.
– Madame Lamouche?! Pani tutaj? Dobry wieczór! – powiedział i natychmiast zwrócił się do Katarzyny. – Catherine zbieraj się. Jedziemy na miasto.
Ale najpierw podniosła się madam. Podeszła do króla Ludwika i powiedziała:
– Proszę mi wybaczyć, panie Dupont. Ale kiedy zobaczyłam kogoś spacerującego wzdłuż plaży w pobliżu pana domku, myślałam, że to Carmen, ale okazało się…
– Mademoiselle Catherine to daleka krewna po linii naszej babci. – Spokojnym głosem odpowiedział Ludwik-Fernando. – A Carmen razem z Maksem zostaną w hotelu, jak tylko dojadą. Czy niepokoi coś panią, pani Lamouche? – Odwrócił się do Katarzyny, która cały czas siedziała w fotelu, nie wiedząc, co robić. – Catherine, przejdź proszę do samochodu. Król Ludwik takim wzrokiem spojrzał na Katarzynę, że ta wstała i szybko wyszła z domku.
Niedaleko za rzędem palm przy szosie stała zaparkowany samochód – biały kabriolet. Limuzyna była tak uderzająco piękna, że Katarzyn bała się nawet jej dotknąć. Patrzyła na auto, aż usłyszała za sobą głos Ludwika-Fernando.
– Dlaczego nie jest pani w samochodzie? – Podszedł i zasiadł przy kierownicy. – Proszę siadać, pani Kasiu – król Ludwik pochylając się w stronę okna pasażera otworzył jej drzwi.
Katarzyna siadła i uśmiechnęła się.
– Ja nigdy dotąd nie jechałam samochodem z otwartym dachem! – Zachwyciła się. Po czym powiedziała. – Ludwiku-Fernado, a dlaczego czasem nazywa mnie pan Katarzyną a czasem Catherine?
– Bo czasami mam dobry nastrój, a czasami nie.
– Rozumiem. To znaczy, ze teraz ma pan zły nastrój.
Król Ludwik uśmiechnął się i powiedział:
– Nie, Catherine, teraz mój nastrój jest przewyborny, a zły będzie jutro. Mam zamiar wypocząć i nikomu nie pozwolę ani pani, ani mi zepsuć tego odpoczynku. Naprzód, Catherino! Pokażę pani miasto, przejedziemy się wzdłuż wybrzeża, a potem – do restauracji…
– Ale ja nie jestem ubrana, żeby…
– Nie zdążyła dopowiedzieć swej kwestii, jak Ludwik-Fernando urwał jej.
– No, co pani, pani Kasiu? Powiedziałbym raczej, że ubrania na pani jest cokolwiek więcej, niż nosi się w tutejszych restauracjach…
Katarzyna była tak bardzo zadowolona z wieczoru i wycieczki samochodem z „odkrytym dachem” , że uśmiech z jej twarzy po prostu nie znikał. Ludwik-Fernando pokazał jej miasto i wszystkie plaże. Odwiedzili stary rynek i mnóstwo malutkich sklepików. W jednym z nich Ludwik-Fernando kupił Katarzynie słomkowym kapelusz z wielkim rondem i jeszcze dwa pudełeczka, które zabronił na razie jej otwierać.
– Otworzy je pani tylko wtedy, kiedy pozwolę. – Groźnie przestrzegł Katarzynę i zaniósł je do samochodu.
– Ale ja jestem bardzo ciekawa! – Powiedziała, podążając za nim do kabrioletu. Oczywiście, natychmiast w odpowiedzi usłyszała jego cichy śmiech.
I wreszcie, na koniec, znaleźli się w restauracji z widokiem na morze i na gwiaździste niebo, w której Katarzyna, rzeczywiście, była ubrana najpełniej ze wszystkich gości. Wszyscy mężczyźni byli jedynie w krótkich spodenkach, a kobiety w strojach kąpielowych, w szortach lub krótkich spódniczkach. Ludwik-Fernando, gdy przeciskali się między stolikami i tańczącymi ludźmi – objął Katarzynę w pasie.
Dla Katarzyny było to tak miłe uczucie, że ukrywać je przed „światem” nie zamierzała. Dlaczego ma coś udawać, jeśli jest jej tak dobrze? Kolacja była doskonała. Jedli owoce morza a Ludwik-Fernando śmiał się, gdy nie chciała przełknąć ostrygi. A kiedy w końcu odważyła się połknąć jedną z ostryg, gdy zamknęła oczy, wykręciła niemiłosiernie twarz i połknęła ją – dosłownie wybuchnął śmiechem, który podchwyciła para starszych ludzi siedzących przy sąsiednim stoliku.
Katarzyna przełknąwszy ostrygę z przerażeniem na nich spojrzała.
– Jedzcie, panienko i kawalerze, ostrygi, – powiedział jej człowiek z wielkim wąsem, uśmiechając się szeroko – są one wielce przydatne dla młodych par.
– I pijcie czerwone wino. – Dopowiedziała jego towarzyszka i, puszczając oko do Katarzyny dodała: – Uwielbiam czerwone wino, a i urodziłam czwórkę synów.
Katarzyna pomyliła się i zamiast wziąć swoją szklankę wody mineralnej wzięła szklankę Ludwika-Fernando z czerwonym winem i pociągnęła łyk. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co zrobiła i zakaszlała. Natychmiast starsi państwo i Ludwik-Fernando znów się roześmiali. Król Ludwik podziękował im za dobre rady, ale starsza kobieta ponownie zwróciła się do Katarzyny:
– Kochanie, nie martw się. Wkrótce, dzięki swojemu mężczyźnie zapomnisz o pryszczach i wysypkach. Ja też byłam nimi usypana do czasu spotkania męża. Ale po ślubie, zupełnie o nich zapomniałam!
Ludwik-Fernando jeszcze raz podziękował starszemu państwu po czym zaprosił Katarzynę do tańca. Wesoła, skoczna muzyka już połowę gości restauracji podniosła z miejsc i zakręciła do tańca. Ludwik-Fernando objął Katarzynę w talii, przycisnął do swego torsu i zawirował. Katarzyna podporządkowała się muzyce, jego objęciom i wirowi tańca Ale melodia brazylijskiego pląsu wymagała specyficznych ruchów.
– Niech pani spojrzy na innych, jak tańczą. – Zaszeptał jej do ucha król Ludwik wskazując oczyma młodą parę, tańczącą w środku parkietu, ale i między stolikami restauracji. Katarzyna spojrzała na ruchy młodych ludzi i wciąż stawiała opór.
– Ja tak nie potrafię. Nie umiem. – Powiedziała. – A poza tym, oni są tacy młodziutcy
– Co? – Zaskoczony Ludwik-Fernando zdziwił się i odsunął Katarzynę od siebie, ale swej ręki nie zabierał.
Proszę patrzeć na mnie i powtarzać moje ruchy, „starowinko” mademoiselle. – Rzekł i zaczął się sugestywnie poruszać w rytm muzyki, na tyle zachęcająco, że w końcu Katarzyna zapragnęła podobnie. Zbyt długo patrzeć na siebie nie pozwolił. Znów dziarsko przycisnął Katarzynę do torsu i szepnął jej do ucha:
– Move, Catherine! Ożyj w tańcu a wszystko się samo zacznie, – i na chwilę zostawił ją w pojedynkę nie odrywając od niej oczu. Katarzyna uśmiechnęła się i zaczęła się poruszać do taktu, początkowo tylko ramionami, potem biodrami i wkrótce już nie wiedziała czym i jak się porusza. Brazylijski taniec zawładnął jej całym ciałem przynosząc radość , przyjemność i zadowolenie. Król Ludwik na powrót chwycił ją w ramiona. W nich naprawdę czuła się bezpiecznie. A szczególnie, gdy wspomagał ją i nakierowywał swymi silnymi rękoma. Oto jego ręce zsunęły się z jej pleców i ułożyły na biodrach. Katarzyna odwróciła się do niego plecami, wciąż w ruchu, i natychmiast poczuła na swej szyi jego namiętne usta… Ależ to było podniecające i słodkie! Już nie wiedziała, czy to ów łyk wina, czy może rytmiczna brazylijska muzyka spowodowała wyzwolenie ciała, najważniejsze, że widziała ogień radości i podziwu w oczach Ludwika-Fernando i jej to bardzo się podobało.
Nie zdążyła ucichnąć muzyka, jak usłyszała głos Ludwika-Fernando:
– Zabiorę cię do domku. Powinnaś Kasiu odpocząć.
Katarzyna siedziała w samochodzie i starała się nie zwracać uwagi na Ludwika-Fernando, który milcząc kierował limuzyną. Czy jej się zdaje, czy król zdecydował się do poddanej zwracać na „ty”? Patrzyła na światła nocnego miasta, a następnie na gwieździste nocne niebo i czuła, że jest szczęśliwa.
– Proszę mi dać słowo, pani Kasiu, że nic już nie powie pani Lamouche ani o sobie, ani o naszej rodzinie. – Usłyszała króla Ludwika jakby przez sen. – I jeszcze proszę się postarać nie spalić na słońcu, być rozsądną, pani Kasiu, po prostu pływać i opalać się pod palmami. Obiecuje pani?
– Obiecuję. – Powiedziała Katarzyna i kilka razy skinęła głową dla lepszego potwierdzenia swego słowa. – Ale co mam zrobić, jeśli madame mucha znów do mnie przyjdzie?
Ludwik-Fernando milczał prawie minutę, tak, że aż Katarzyna w końcu spojrzała na niego, czekając na odpowiedź. Minęła kolejna minuta i jeszcze kolejna, i w końcu rzekł:
– Powiedziałem jej, że jest pani naszą daleką krewną ze strony babci. Proszę trzymać się tej linii „obrony”, pani Kasiu. A poza tym – może pani mówi, co chce, dlatego, bo madame mucha, jak ją pani nazywa, nie będzie w stanie sprawdzić niczego.
– Sprawdzić? – Zdziwiła się Katarzyna. – A dlaczego miałaby coś sprawdzać?
– Rzecz w tym, że pani Mucha jest najbardziej znaną w tutejszym świadku plotkarą. Jeśli już znajdzie sobie ofiarę, to dopóki jej nie zniszczy – nie zazna spokoju.
– Więc to jest mucha tse-tse. – Mimowolnie powiedziała Katarzyna i zobaczyła, jak wielmożność król Ludwik uśmiechnął się.
– Obawiam się, że na dłuższą metę nie zdoła się pani jej oprzeć. Musimy przenieść panią do hotelu, z dala od muchy. Przecież jej bungalow położony jest całkiem niedaleko mojego. Zauważyła panią i przyszła, aby dowiedzieć wszystkiego, zapytać o wszystko. Ta kobieta nie rozstaje się z lornetką.
– Ale sądziła, że przyjechała Carmen i gdy przyszła do mnie, myślała, że jestem z ekipy sprzątaczek.
I Katarzynie przyszło opowiedzieć, jak zaprowadziła w domu czystość i w jakim momencie zastała ją madame mucha.
– Dlaczego pani sprzątała domek? – Spytał ze zdziwieniem Ludwik-Fernando.
– Ponieważ nie mogę żyć w kurzu i brudzie. A poza tym… nudziło mi się.
– Catherine, a tak w ogóle, umie pani odpoczywać i nic nie robić?
– Nic nie robić? Nie umiem… – Na chwilę zamilkła i powiedziała. – Nawet nie ma tu niczego do czytania… Mam nadzieję, że przynajmniej będzie dostępny Internet…
Wyjeżdżając od Katarzyny król Ludwik poprosił ją, żeby wysypiała się do syta, opalała i w miarę możliwości i ochoty zażywała kąpieli. Obiecał, że przyjdzie do niej jutro. Zaraz potem odjechał życząc spokojnej nocy.
A Katarzyna jeszcze całą godzinę siedziała na stopniach bungalow i patrzyła na nocne morskie fale. Jak wyjaśnić zachowanie Ludwika-Fernando? A to jej się zdawało, że była dla niego najbardziej pożądaną kobietą na świecie, a to że tylko służką, nie zasługującą nawet na spojrzenie… Jedna fala zalewała drugą, i znowu.
„Nie, naprawdę byłoby lepiej, gdyby mnie odesłali do Polski” – pomyślała w końcu. I poszła spać.