Rozdział dziesiąty – Pasiaki
Następnego dnia nastrój Katarzyny wyraźnie się poprawił, gdyż wysypka na ciele zmniejszyła się diametralnie. Nie mogła w to uwierzyć! Wcześniej sądziła, że cudownie zadziałała mikstura doktora Trazoma, a tu, okazuje się, prawdziwym cudotwórcą staje się zdrowe powietrze, słońce i miło spędzany czas.
Postanowiła założyć strój kąpielowy i popluskać się w morzu. Wczoraj, kiedy płukała tkaniny w słonych falach woda szczypała skórę. A dzisiaj?… Dzisaj jest cudownie. Dzisiaj nie szczypie nic! Jakże teraz wspaniale poczuć się niczym rusałka wyrzucona przez morze na brzeg i leżeć na piasku, i czekać, aż kolejna fala najpierw delikatnie muśnie nogi, potem przeleje się przez całe ciało, a na końcu sięgnie twarzy. Delirium! Dopiero teraz zaczyna rozumieć, dlaczego tak przyjemnie jest wylegiwać się na plaży, patrzyć na piękno przyrody i myśleć o… I Katarzyna natychmiast przerwała tok swych myśli, bo myśl w tym toku była tylko jedna: niech wieczór przyjdzie jak najszybciej! Nie, nie wolno jej więcej zapominać, że jest jedynie na usługach monsieur Dupont, i że jest jego zwykłą pracownicą i… nikim więcej!
„Aby nie myśleć, masz sobie znaleźć coś do roboty!” – Katarzyna szybko wstała z piasku, aby wrócić do domku i przygotować sobie śniadanie. Ale jeszcze nim przekroczyła próg kuchni natychmiast uzmysłowiła sobie, że w lodówce – puchy! a wczoraj, rozemocjonowana cudownym wieczorem nawet nie pamiętała, aby o tym powiedzieć królowi Ludwikowi. Owszem, jest kawa i słodycze. Ale niczego więcej… „Nic to, jakoś do wieczora trzeba będzie przetrwać. A mało to za czasów studenckich o samej kawie żyło się całe dni?” – Myślała wchodząc do kuchni.
Gdy już weszła – oniemiała. Na stoliku stał duży kosz z różnego rodzaju owocami! Otworzyła lodówkę i ponownie zamarła ze zdziwienia. Spiżarka była pełna wszelkiego rodzajów żywności: mrożonek i dań gotowych. I jeszcze jedno: na małej komodzie stała nowiuteńka mikrofalówka. „O choliwcia! I kiedy on to wszystko przyniósł? – zastanowiła się Katarzyna i od razu przeraziła się, – czyżby w nocy? A ja tej nocy spałam zupełnie nagusienko! Było tak duszno, wiatr ucichł, więc co tu się dziwic, że spałam nago?! Bo i kogo miałabym się krępować? W domu mieszkam sama…”
Zamknęła lodówkę i siadła na krześle. „Jak on mógł?!… Ano – mógł! Przecież on – to Jego Wysokość!” – wyjaśniła sobie. Do uspokojenia się Katarzyny zmusiły kiszki, które dosłownie odgrywały marsza. Żądały jedzenia. Katarzyna zaczęła więc przygotowywać śniadanie. Ale nastrój do i w czasie porannego posiłku niewiele się nie poprawił.
Dla poprawy samopoczucia po śniadaniu postanowiła znaleźć zajęcie dla rąk i głowy. Obeszła dookoła cały domek, zebrała opadnięte liście i gałązki i ułożyła je w jedną stertę obok drogi. Potem zasadziła przy wejściu piękne polne kwiaty, które znalazła nieopodal szosy a które wykopała przy pomocy noża kuchennego. Wejście do domku diametralnie zmieniło wygląd. Czuła, że w sercu wreszcie trochę ulżyło, więc zdecydowała się pojść na plażę i poopalać się.
Katarzyna kąpała się w morzu, opalała się wylegując na piasku i straciła poczucie czasu. Swędzenie na skórze więcej już się nie naprzykrzało. Wysypka zniknęła zupełnie, a jej skórę powoli zaczynała pokrywć piękna opalenizna. Teraz już ona – Katarzyna błogosławiła Maksa, że tak wiele kupił jej strojów kąpielowych. Spośród różnorodnego zestawu prawie godzinę wybierała ten, który… w którym czuła się najseksowniej(!). Potem przez kolejną godzinę tańczyła nucąc melodię brazylijskiego tańca, wciąż rozbrzmiewającego w jej głowie jako towarzysz słodkiego rozmarzenia… a potem znów kładła się na plaży, leżała na słońcu, kąpała się, budowała zamki z mokrego piasku.
Wieczór przyszedł szybko. Nawet nie zdążyła przygotować sobie spóźnionego obiadu, jak na dworze ściemniało. Wzięła talerz z wiktuałami, siadła na schodkach przed drzwiami wejściowymi domku i już zabierała się do posiłku, jak usłyszała odgłos zbliżającego się samochodu. Błogi nastrój od razu z niej „odparował”. Uznała, że tak zwyczajna dziewczyna, jak ona – nie jest godna spotkań z królem Ludwikiem, a tym bardziej nie jest godna tego, aby gdziekolwiek z nim jeździć. Dając sobie slowo, że zachowa się zgodnie, z tym, co o sobie myśli, wzięła się za jedzenie.
– Dobry wieczór! – Powiedział Ludwik-Fernando i otrzymawszy od Katarzyny w odpowiedzi tylko kiwnięcie głowy wolno usiał obok niej na schodkach. Katarzyna starała się na niego nie patrzeć. Jednak kątem oka widziała jego opalone nogi, białe spodenki. Ale, gdy poczuła zapach wykwintnych perfum, od razu zaczęła przypominać sobie o powziętym postanowieniu. Przez chwilę patrzył na nią i nagle powiedział: – Katarzyno, Maks został aresztowany.
Dziewczyna przestała przeżuwać i spojrzała na króla Ludwika. Był cholernie przystojny, ale i tak smutny, że aż serce ściskało.
– Jak to?! – Odezwała się z buzią pełną jedzenia i zakrztusiła się.
Ludwik-Fernando zabrał od niej talerz, postawił na parapecie, a potem wstał, ujął jej dłoń i pociągnął za sobą. Ciągnął jej rękę aż do samochodu a ona nie wiedziała, co robić? Wciąż połykając jeszcze jedzenie mówiła:
– Ja nie chcę nigdzie jechać! – I szarpnęła rękę, ale nie mogła jej uwolnić. – Lepiej niech mi pan powie, co się stało z Maksem?
– Obowiązkowo powiem, ale w samochodzie, podczas jazdy, w drodze do miasta.
Gdy dociągnął ją w końcu do siedzenia samochodu natychmiast oboje zdali sobie sprawę, że Katarzyna ma na sobie jedynie strój kąpielowy. Przez chwilę Ludwik-Fernando wazył jakąś decyzję w myślach, po czym powiedział:
– Kupimy coś po drodze.
Katarzyna splotła ręce i zmarszczyła brwi:
– Nikt nigdy jeszcze mnie tak nie potraktował. Zjesć – nie dali, ubrać się – nie dali… Rzucili do samochodu jak jaką lalkę i wiozą donikąd. – W odpowiedzi Katarzyna usłyszała lekki chichot zaskoczonego mężczyzny. – No tak, a panu jeszcze do śmiechu?
– Nie. – Odpowiedział król Ludwik, po czym wsiadł do samochodu i ruszył. – Musimy zastanowić się, jak moglibyśmy pomóc Maksowi. Obawiam się, że podjęte starania przez Carmen nie wystarczą.
– Został aresztowany za to, że samowolnie zabrał igły z muzeum? – Zapytała. – Ale przecież je zwrócił!
– Lecz nie wyjawił imienia kobiety, którą policja podejrzewa o współudział.
– Ale to nie tak! Nie miałam pojęcia, co dokładnie zostało wetknięte w moje włosy! I w ogóle te igły mi się nie podobały. Grube takie i ostre. Powiedziano mi tylko, że pan Dupont bardzo nalegał, aby właśnie tymi igłami ozdobić moją fryzurę. Co miałam zrobić? Przecież wy obaj stale mnie do czegoś zmuszacie, czego nie chcę?!
Ludwik-Fernando nic nie odpowiedział. Katarzyna spojrzała na jego profil i zrozumiała, że lepiej go teraz o nic nie pytać. Objęła się w ramionach i powiedziała:
– Zmarzłam.
– Za moment dojedziemy do stacji benzynowej, ale proszę pozostać w samochodzie. Sam kupię szybko ubranie. Co preferuje pani z ciuchów?
– Czuję, że wkrótce w waszej rodzinie przyjdzie mi nosić więzienną odzież. W moim kraju jest ona w paski. A w waszym?
Ludwik-Fernando nic nie odpowiedział, a nawet nie spojrzał na nią, ale Katarzyna widziała, że się uśmiechnął. Pięć minut później trzymał torbę z ubraniami.
– Oto i dla pani pasiaki. Proszę się w to ubrać i przywyknąć, ale z samochodu proszę nie wychodzić. – Rzekł Ludwik-Fernando i wrócił na stację.
W paski, na szczęście, była tylko jedwabna bluzka ze skrzydełkami zamiast rękawów. Do kompletu z nią – krótka plisowana spódnica w kolorze granatowym z białym paskiem (jednak!) na krawędzi. Katarzyna odziała się, tylko nie była w stanie sprawdzić, jaka jest długość spódnicy.
Jej włosy luźno leżały na ramionach, ale od morza i słońca, plus wiatr od jazdy kabrioletem – układały się jak u jakiej młodej Baby Jagi. Katarzyna próbowała coś z nimi zrobić, ale nie miała przy sobie ani żadnych grzebyków, ani spinki do włosów. Ludwik-Fernando wrócił do samochodu, wsiadł do niego i nie patrząc na pasażerkę uruchomił silnik i odjechał. Katarzyna milczała przez pięć minut, ale w końcu odezwała się:
– Czy w pana karecie nie znalazłaby się jakaś tasiemka, sznurek, albo szalik? Chciałabym związać włosy. – Gdy spojrzał na nią, wyjaśniła. – Nie pozwolił mi pan ani się ubrać, ani poprawić fryzury. Czyżby nie widział pan, w jakim jestem nieładzie?
Ludwik-Fernando uśmiechnął się, otworzył schowek, pogrzebał w nim rękę i wyjął niedużą jedwabną chustę. – Jest! Może być? – Zapytał wręczając ją Katarzynie.
– Ujdzie!… O ile, oczywiście, nie jest ona własnością tutejszego muzeum sztuki ludowej.
Katarzyna zarzuciła chustę na głowę i związawszy jej końce pod włosami od razu poczuła się jak człowiek. Jej nastrój poprawił się na tyle, że nawet się uśmiechnęła.
– Widzę, że jest pani gotowa do wysłuchania. – Powiedział Ludwik. – Właśnie co rozmawiałem z Carmen. Powiedziała, że Maksa nie wypuszczą z aresztu, dopóki nie wyjawi pani personaliów. Carmen ma dziś umówione spotkanie z burmistrzem.
– Po co?
– Aby spróbować uratować Maksa, oferując w zamian informacje na pani temat. Jest mało prawdopodobne, że burmistrz pozwoli policji uważać panią za jego wspólnika, obtrąbiono po całym mieście, że uratowała pani burmistrzowi życie.
– Coraz bardziej i bardziej chcę wracać do domu. – Powiedziała Katarzyna, a widząc jego zakłopotane, pytające spojrzenie, dodała. – Do domu, do Polski…
– Dlaczego, Catherine? Nie podoba się pani tutaj? A my wymyśliliśmy dla pani taką piękną legendę, a pani chce uciekać do Polski pozostawiając Maksa w więzieniu? – Katarzyna spojrzała na niego tak, że Ludwik-Fernando mimowolnie uśmiechnął się i kontynuował. – Proszę posłuchać, co wymyśliliśmy: jest pani bogatą dziedziczką dawnej szlacheckiej polskiej rodziny. Przyjechała do Francji szukać dokumentów, które by to potwierdzały, jako że pani przodkowie zaraz po wojnie uciekli do Narbonne tuż przed wkroczeniem do Polski komunistów. Pani poszukiwania zaprowadziły do naszej biblioteki…
– Przekonujące… . – Odpowiedziała Katarzyna potakując z uznaniem głową. – To prawda. Wasz dziadek mógłby przecież zajmować się gromadzeniem tego typu dokumentów. No i babcia z pochodzenia Polka. Można byłoby i jej przypisać szlachecki rodowód.
Ludwik-Fernando kiwnął głową i posłał jej promienny uśmiech.
– Zgrabnie wymyśliliśmy, prawda?
– Tak, ta pana przyjaciółka Carmen, jak się przekonuję po raz kolejny, ma naprawdę dar wymyślania foremnych historyjek…
– Po raz kolejny? – Zdziwił się Ludwik-Fernando.
– A nie, nie! Nic. Tak tylko mi się powiedziało… – z przerażeniem zripostowała Katarzyna, uzmysławiając sobie, że o mały włos a wypaplałaby swój pilnie strzeżony sekret. Nie miała przecież najmniejszego zamiaru wyjawić przed królem swych rzeczywistych powiązań towarzyskich z jej niegdysiejszą przyjaciółką. „Nie daj Boże! jeszcze dowiedzieliby się tutaj, za kogo przekonała mnie, aby się podać podczas rekrutacji do FPTB!. No i w ogóle nie zamierzam, aby mnie ona sama skojarzyła”.
– A zatem przetraw, Katarzyno, już po swojemu tę bajeczkę i opowiadaj wszystkim, którzy chcieliby posłuchać.
Ludwik-Fernando niczego już więcej nie powiedział. Przybyli do miasta, udali się do restauracji, a on wciąż milczał. Zamówił coś w barze i wkrótce postawiono przed nimi na stole talerz owoców morza. Katarzyna ujrzawszy ostrygi potrząsnęła głową, ale nie zdążyła czegokolwiek wypowiedzieć, jako że król Ludwik uprzedził jej słowa swoim przykazaniem:
– Będzie je pani jadła! Wczoraj połknęła pani jedną ostrygę. Dziś, połknie dwie. Nie wiem, co pani pomogło: słońce, morze, wypoczynek?… czy wreszcie ta ostryga? Fakt jest jednak faktem, że dziś wygląda pani, no, po prostu zjawiskowo! Dlatego musi je pani zjeść, nawet gdyby mi przyszło karmić panią na siłę!
Katarzyna sama się sobie dziwiąc, jakoś bezkrytycznie od razu mu uwierzyła… Jednak połknąwszy dwie ostrygi odsunęła talerz. Ludwik-Fernando z zadowoleniem chrząknął i podniósłwszy na widelcu dużą tygrysią krewetkę przybliżył ją do nosa Katarzyny.
– Proszę, niech pani zamknie oczy i poczuje jej zapach. – Rzekł marszcząc brwi. Katarzyna poddała się jego woli. Wciągnęła nozdrzami aromat krewetki i pokręciła z uznaniem głową. – Nie otwierać oczu! – Nakazał i chwilę później dodał: – A teraz, proszę zaznać w ustach tego aromatu.
Katarzyna wzięła głęboki oddech i postanowiła „to” zjeść. Ledwie otworzyła usta, gdy zorientowała się, że krewetka jest już w ich środku. Zagryzła ją przy otwartych oczach chyba głównie po to, aby ujrzeć promienny uśmiech zadowolenia na twarzy króla Ludwika.
– Dlaczego ona jest taka smaczna? – Zapytała patrząc na talerz.
– W przypadku krewetek najważniejszy jest sos. To on wyzwala z niej cały bukiet smaków. Chce pani więcej? – Katarzyna skinęła głową tak szybko, że nie mógł ponownie skryć uśmiechu. Jej było już wszystko jedno. Wzięła do ręki swój widelec i po chwili nadziała na niego krewetkę. Ludwik-Fernando podsunął jej miseczkę z sosem i wkrótce żując krewetkę błogo zamknęła oczy. – Proszę przepić winem! – Usłyszała nowe zarządzenie Ludwika-Fernando. – Będzie smakować jeszcze bardziej. To Sauvignon – białe, wytrawne.
Katarzyna podniosła szklankę złotego płynu i powąchała.
– Pachnie winogronami i kwiatami, powiedziałabym nawet: zapachem radości.
– A ja dorzuciłbym jeszcze: i miłością. – Gdy Katarzyna spojrzała na niego pytająco, król Ludwik postanowił wyjaśnić. – To ulubione wino mojej babci.
– Ma świetny smak. A tak, a propos: kiedy pańska babcia wraca z rejsu? – Spytała Katarzyna i od razu dostrzegła skrzywiony uśmiech na twarzy króla Ludwika.
– Za około sześć tygodni. – Odparł. – Widzę, że uporała się pani ze wszystkimi swymi krewetkami? Tak więc, możemy wracać.
Ale… czy to wino uderzyło do głowy? Czy może śmiałość pokrzepionej duszy? Dość powiedzieć, że nagle zapytała:
– Wracać? Nawet nie potańczywszy?
Nigdy dotąd nie widziała, jak król Ludwik potrafi się śmiać. Tak otwarcie, radośnie, zupełnie bez skrępowania. Patrzyła na niego z takim zdziwieniem, że nie od razu zrozumiała, jaką muzykę zapodawano w restauracji. Zamiast rozpalających zmysły brazylijskich pląsów – powolna i spokojna. Pamięta, że w czasie studiów mawiała na taką: „pościelówa”. Katarzyna boi się takiej muzyki. Wymaga od partnerów wtulania się w siebie nawzajem. Według niej taniec przy dźwiękach „pościelówy” nie ma nic w spólnego z… tańcem. Pokręciła więc przecząco głową.
– Zmieniła pani zdanie? – Usłyszała głos króla Ludwika.
Katarzyna powoli wstając od stolika odpowiedziała:
– Tak, zmieniłam zdanie. – Odwróciła się i natychmiast skierowała w stronę drzwi restauracji. Po raz kolejny dosłyszała za sobą zabawny śmiech Jego Wysokości…
Przez całą powrotną drogę Katarzyna udawała, że drzemie i nie jest w stanie rozmawiać. A kiedy przybyli na miejsce – szybko wyskoczyła z samochodu, pożegnała się i jakby czymś ogromnie przestraszona pobiegła prędko do domku.
No to szaleje nam Katarzynka w Heksagonie (frankofilom jak Pan, Szanowny Panie Babicki nie muszę wyjaśniać cóż to takiego ;)). Opis przejażdżki przypomniał mi piosenkę In-Grid „Tu es foutu” https://www.youtube.com/watch?v=qOGSqC7xds8 – mam nadzieję, że nasza bohaterka nie będzie tak musiała podsumowywać swoich francuskich kochasiów 😉 Wygląda ona na poczciwą istotę – nie to co jej imienniczka CF. Pragnę zauważyć, że po jej „abdykacji” zrobiło się tu kulturalniej i spokojniej – miła to odmiana po ciągłych skandalach i ekscesach z Madame Cateriną w roli głównej. Pan chyba też odetchnął, Panie Babicki 🙂
Łączę pozdrowienia :),
Pańska wierna czytelniczka
No proszę! Ktoś przewidział i nawet sfilmował to, o czym pisałem 🙂
Dzięki „wierna czytelniczko” za donosik. 🙂
Zgoda! Jest spokojniej. Wyczynów CF już chyba żadnej następczyni przebić się nie uda. Chociaż nigdy nie wiadomo… W tej z pozoru „poczciwej” bibliotekareczce w stylu: „mademoiselle pas de chance” kto wie, czy nie czai się szczwana intrygantka? Coś mi się zdaje, już wkrótce pokaże rożki 🙂
Pozdrawiam serdecznie droga czytelniczko 🙂
Panie Babicki :), CF to pustak nad pustaki, ale ta zakichana muza Louboutina („So Kate”) ma łeb do interesów – wie Pan, że stworzyła markę obuwniczą „Vagabond Shoes” (vagabond od jej pasji podróżniczej, ale też od pseudonimu JBG ergo James Bond Girl, który wymyśliła sama dla siebie (Pan zna również jej inny pseudonim fille007 – Fille od nazwiska, a 007 wiadomo skąd). Oto oficjalny klip reklamowy tej marki dla kampanii wiosna/lato 2016 segment klient młodzieżowy: https://www.youtube.com/watch?v=Gm2h1nFz7bM . Klip z obuwiem dla klienteli 30+ będzie ponoć kręcony początkiem marca w Saint-Tropez, a modelami będą naczelny „Le Monde” – Jean-Pierre d’Artigny i sama CF. I kolejny skandal gotowy!
Na szczęście Pańska reputacja już na tym nie ucierpi.
Pozdrawiam serdecznie,
Pańska wierna czytelniczka
Moja droga „wierna czytelniczko”!
Bardzo, bardzo Cię proszę nie wyrażaj się tak niesprawiedliwie o CF.
Wiedz, że była moją nie tylko najlepszą ze wszystkich asystentek, ale także najbardziej oddaną i życzliwą mi przyjaciółką.
A o przyjaciół trzeba dbać i chronić ich. Czyż nie zgodzisz się ze mną?
I powiem Ci coś jeszcze bardzo osobistego, moja wierna czytelniczko. Posłuchaj: chciałbym, aby CF kiedyś do mnie wróciła! I nie tylko w myślach i na szklanym ekranie komputera, ale i tak realnie, jak dotyk ciepłego brzuszka mojego kota. Czekam tej chwili. Wierzę w jej spełnienie. Bo tylko razem z CF moje artystyczne życie po długotrwałych posuchach nabierało treści i barw. Bo tylko przy CF imperium FPTB sięgało gwiazd. Bo tylko z CF potrafiłem do tych gwiazd ulatywać i gdy zbliżał się świt – cicho i z powrotem spokojnie szybować razem z nią na Ziemię… Nie wiem jednak, czy na pewno CF kiedykolwiek do mnie wróci. Dziś wybrała inne gwiazdy rozsypane na bezkresnym nocnym niebie. I jej wybór potrafię uszanować… Może jutro dokona innego? Pozwól więc, moja wierna czytelniczko, niech wspomnienia po CF będą na mych kartach nieskazitelne, niezmącone zawiścią innych czytelniczek i niezasłużonymi epitetami. I jak łzy poety niech będą: czyste i rzęsiste.
Pozdrawiam Ciebie serdecznie!
JB
Drogi Panie Babicki :), bądź co bądź nadal jesteście oboje w Ramieniu Oriona Drogi Mlecznej, bo tam znajduje się nasz Układ Słoneczny, którego obiekty CF lubi czasem obserwować z balkonu poźnowieczorną porą. Ma nawet teleskop 😉 Ostatnio podziwiała koniunkcję Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna. Czytałam „Meteoryty” na Pańskiej witrynie, stąd mniemam, że astronomia nie jest Panu całkiem obojętna 😉 CF w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Stern” (ostatni numer- nie wiem, czy Pan czytał) stwierdziła nawet, że astronomia wzrusza ją nie mniej niż muzyka i ogólnie sztuka.
Pana i CF łączy też kotolubność, tak więc nie dziwię się tej Państwa wieloletniej bardzo owocnej współpracy.
Pozdrawiam Pana równie serdecznie,
Wierna czytelniczka