Ślady zbrodni
Katarzyna obudziła się koło południa. Jej ubrania bez ładu i składu leżały porozrzucane na podłodze. Długo patrzyła w sufit próbując sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazła się w łóżku? To, że leżała na piasku obok schodków do domku jeszcze pamięta. Ale więcej?… Potarła skronie i zamknęła oczy. Więcej już nic!… Ponownie otworzyła oczy i zaczęła przyglądać się swemu ciału. Trwało to tylko kilka sekund. Po chwili wyskoczyła jak oparzona z łóżka i nago pobiegła do łazienki… Otworzyła drzwi, stanęła przed lustrem, nogi samowolnie się ugięły, bezwładnie siadła na posadzce i prawie zaczęła płakać. Teraz zaczyna sobie przypominać, jak podczas rozbierania nie mogła zdjąć z siebie wąskiej bluzki. Pamięta, że szarpiąc porwała jej ramiączka. Znaczy się, rozbierała się samodzielnie, choć – prawda: „na autopilocie”…
„Ciekawe, co to było za wino, które piłam wczoraj u madame Lamouche? – Zastanawiała się wchodząc pod prysznic. Odkręciła wodę i pod zimnym strumieniem błogo westchnęła. – Wypiłam tylko kilka kieliszków i taki efekt? Urwanie filmu i halucynacje?! Wow?… W końcu, czy to był tylko sen, że całowałam się z samym królem Ludwikiem? – Katarzyna potarła czoło i nagle przypominała sobie jakieś strzępy wspomnień, jakby żywcem przeniesione z niemego filmu… – Mój Boże, nie! To nie był sen. To się działo naprawdę!”
Katarzyna, jak oparzona wyskoczyła spod zimnego prysznica i natychmiast owinąwszy się dużym ręcznikiem wbiegła do pokoju, rozejrzała się nerwowo, po czym wyszła na zewnątrz. Spojrzała na piasek: niedaleko schodków leżała palmowa gałązka, ta sama, którą po południu wplotła w swe włosy, a obok podejścia, na piasku – odciski jej pleców, dłoni mężczyzny i dwa guziki: jeden z jej wczorajszej, czerwonej bluzki, a drugi… z biustonosza?!
– Koszmar! – Szepnęła. – Wszystkie ślady mej zbrodni jak na dłoni! Jak mogłam to zrobić! Jak mu teraz spojrzę w oczy?
Jej i tak nienajlepszy dotąd nastrój – teraz totalnie zapikował w dół. I żeby było widocznie do pary – wraz z nastrojem zepsuła się i pogoda. Niebo zachmurzyło się, wiatr zaczął wzmagać. Katarzyna wróciła do domku, zaparzyła sobie kawy, siadła zdruzgotana przy stoliku i „zanurzyła” w swym złym samopoczuciu. Dobrze wie, że bitwa ze swym złym nastrojem zda się na nic. Jest jak walka z wiatrakami. Musi po prostu przeczekać, aż złe samopoczucie minie samo.
Ubrała się w szorty i koszulkę „ze skrzydełkami”, wyniosła na zewnątrz fotel i ustawiła pod zadaszeniem domku. Ułożyła się w nim i przy filiżance kawy patrzyła na rozszumiałe morze pokryte szarymi, ciężkimi chmurami. Deszcz zaczął padać niespodziewanie. Jeszcze przed minutą wiał tylko silny wiatr, zmieszany z szumem liści, i potem, nagle chwilowa cisza i zaraz po niej – potok wody z nieba. Katarzyna w pierwszym momencie nawet zachwyciła się taką zmianą aury. Przez kilka minut patrzyła na strumienie deszczu, po których też zupełnie nagle, zza chmur, przebił się promień słońca. Był to ten rodzaj magii, który sprawia, że gdy w trakcie usłyszy się czyiś głos – nie rozumie się kompletnie, co zostało powiedziane.
– Witaj, panno młoda! – Usłyszała tak właśnie. I dopiero po kilku sekundach doszło do niej znaczenie słów.
Katarzyna szybko podniosła się z fotela, odwróciła się i stanęła nos w nos z Maksem! Od widoku nieoczekiwanego gościa zakrztusiła się kawą, cofnęła o krok i prawie nie spadła z mini tarasiku przy schodkach, na którym rozstawiła fotel. Na szczęście Maks szybko złapał ją za rękę, przyciągnął dziewczynę do siebie, po czym chwycił za ramiona i siłą na powrót usadowił w fotelu.
– A dlaczego ty zawsze dostajesz trzęsiawki, gdy mnie widzisz? – Ze zdziwieniem zapytał szczerząc białe zęby. – A ja przecież tak się cieszę, że cię widzę. No i jak? wyciszyłaś się tutaj, na tej plaży? No, dawaj! Zrobimy niedźwiedzia, panno młoda…
I rozłożył ręce, czekając na jej uścisk, ale Katarzyna tylko szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia patrząc na stojące przed nią ‘monstrum”, całe przemoczone od deszczu. Maks znów był dziko rozczochrany i z brodo-zarostem na twarzy. Mokra od deszczu odzież pooblepiona była piaskiem. Wszystko to jednak, oczywiście, nie przeszkodziło mu „świergolić” z zachwytu.
– Maks, świecisz jak grosz miedziany pod kałużą. Czemu? I dlaczego cały jesteś w piasku? – Zapytała zdziwiona. – Jak się tu dostałeś? I dlaczego niby jestem „panną młodą”?
– Ło matko! Ile pytań! Catherine, mogę tylko powiedzieć, że ty mnie i zgubiłaś, i ocaliłaś, i zdziwiłaś, i zainspirowałaś. Ogólnie rzecz biorąc, jestem ci wdzięczny, czego nie mógłbym powiedzieć o Ludwiku-Fernando. Ten mnie prawie nie starł na proch, ale i tobie niemało się od niego dostanie. Przyjechałem wcześniej, by chronić Cię przed jego złością. I daj się wreszcie przytulic, moja narzeczono. – Zawołał mężczyzna robiąc krok w jej stronę.
– Stop! – Zatrzymała go. – Znów niczego nie rozumiem, albo zgłupiałam przez ciebie do reszty. Maks, jesteś cały brudny, a ja świeżo wyszłam spod prysznica. Też powinieneś wziąć kąpiel.
– No, dobra! – Przyznał rację i wyraził zgodę. – Idę wziąć prysznic, ale potem już nic mnie nie powstrzyma zrobić z tobą niedźwiedzia. – I szybko zniknął w domku, z którego doleciały do Katarzyny jeszcze pojedyncze zdania: – Zrób mi kawę! Jestem głodny jak wilk.
Katarzyna nadal nic nie rozumiejąc ruszyła jego śladem do domku i zobaczyła go przed komodą. Grzebał w dolnej szufladzie, w której znajdowała się męska odzież.
– To męski dział komody. – Powiedział Maks, zauważając jej zdziwienie. – Nie wiedziałaś? To prawdopodobnie nie wiesz i tego, że jest tu takze mini-barek z alkoholem? – Katarzyna pokręciła głową. – No i dobrze. Niech pozostanie to już dla ciebie tajemnicą. – Zaśmiał się, po czym wziąwszy kilka sztuk rzeczy przespacerował do łazienki.
Katarzyna wciąż jeszcze była pod wrażeniem jego niespodziewanej obecności i niczego zrozumieć nie mogła. Poszła do kuchni, włączyła ekspres do kawy, ale potem szybko podbiegła do drzwi łazienki i zapukała.
– Maks, a kto cię tu przywiózł? – Krzyknęła do klamki.
– Ludwik. – Usłyszała zza drzwi.
– I nie przyszedł z tobą? Deszczu się boi?
– Nie… – Usłyszała głos Maksa zmiksowany z hałasem bieżącej wody i śmiechem. – Bał się, ze cię dobije. I dlatego nie dopuściłem go do ciebie.
Dźwięk zaparzonej kawy przymusił ją do powrotu do kuchni. Wzięła czyste naczynka i zalała wrzącym napojem.
– A z jakiegoż to niby powodu król Ludwik zamierza mnie „dobić”? – Głośno spytała i natychmiast otrzymała odpowiedź od stojącego w kuchennych drzwiach Maksa.
Był już czyściutki. Ogolił brodę, uczesał włosy i w szarych spodenkach i bawełnianej niebieskiej koszuli wyglądał świeżo i pięknie.
– Był gotów cię zamordować po przeczytaniu artykułu w gazecie. – Powiedział i uśmiechnął się. – Ale nie denerwuj się. Przez pół dnia upraszałem go i w końcu uprosiłem, żebym mógł z tobą porozmawiać przed egzekucją. A i poza wszystkim, wcale tak nie zawiniłaś, jak się okazuje.
– Maks, już wystarczająco mnie wystraszyłeś! – Zawołała Katarzyna. – Co ja znów nabroiłam? O jakim artykule w gazecie, mówisz? Starczy tego dobrego! Mów wszystko o czym wiesz: głośno i wyraźnie!
Maks uśmiechnął się, wziął swą filiżankę kawy, objął Katarzynę w talii i wyprowadził z kuchni. Usiedli w fotelach na mini-werandzie domku. Pogoda wciąż była deszczowa, a kawa, tak przy okazji, wciąż gorąca.
– Zacznę od siebie. – Rzekł Maks, upijając łyk gorącego napoju. – Gdy zabierałem jedną igłę z szufladki stolika przy twoim łóżku, nie sądziłem, że drugiej szplki nie zdołam odebrać z komisariatu policji. Nawet nie chcieli mnie wysłuchać. Od razu wsadzili do kozy i na pól dnia o mnie zapomnieli. O czymże nie rozmyślałem w trakcie tego czasu? – Maks gorzko westchnął i pociągnął łyk kawy. – Na policji odnalazła mnie Carmen i dobiła z nimi targu, i pozwolili jej ze mną pogadać. Musiałem jej opowiedzieć o wszystkim, z wyjątkiem, rzecz jasna tego, że wszystko robiłem dla niej. A dalej wszystkim zajęła się już ona. Przekonała dyrekcję muzeum, że wziąłem te artefakty nie po to, aby sprzedać, a po to, by pokazać bratu i… swej narzeczonej. – Spojrzał na Katarzynę. – Od tej chwili stałaś się nią – moją narzeczoną, wedle fantazjowania samej Carmen… – Deszcz zakończył się równie gwałtownie, jak rozpoczął. Maks spojrzał na morze i rzekł: – Reszta dnia będzie wspaniała. Popływasz ze mną, Catherine?
– Nie zbywaj mnie urokami natury. – Powstrzymała jego mrzonki Katarzyna. – Opowiadaj dalej! A w ogóle, nie umiem pływać…
Mężczyzna ze zdziwieniem pojrzał na nią.
– Może i nie umiesz pływać w wodzie, za to umiesz całkiem nieźle nurkować, gdy trzeba coś powiedzieć lub wymyśleć. Twoja historia o królowej Nefretete i jej ozdobach do włosów no, po prostu, poraziła mnie do szpiku kości. I nie tylko mnie. Kiedy dowiedział się o niej dyrektor muzeum, natychmiast zażądał, aby mnie uwolnić, wycofując wobec mnie wszelkie zarzuty. Wymógł też na mnie sporządzenie szczegółowego raportu na temat tego artefaktu. I od teraz „nasze” szpilki leżą sobie w gablocie muzeum, pod którą widnieje podpis: „Szpilki do włosów królowej Nefretete”. – Maks odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. – Twoja wyobraźnia przyniosła nie tylko mi sławę, ale i naszej placówce. Liczba zwiedzających muzeum znacząco wzrosła. Każdy chciał zobaczyć te ozdoby, tym bardziej, że z ich pomocą nieznana, piękna dziewczyna uratowała naszego burmistrza przed śmiercią.
Maks wstał z fotela i podszedł do Laury.
– A potem prawie ponownie chcieli zaprowadzić mnie na dołek, ale teraz dlatego, że nie chciałem ujawnić imienia owej pięknej zbawicielki, pomimo że prosił o to nawet sam burmistrz.
– A dlaczego trzymałeś to w tajemnicy? – Z sarkazmem w głosie zapytała Katarzyna. – Wszyscy mieliby święty spokój.
– Ludwik-Fernando zakazał, a Carmen tylko mu przytaknęła. Zapominasz, że w tym czasie byłaś małpoludem z czerwonymi policzkami, burakowymi dłońmi i przerażonym wzrokiem. Co innego teraz! – Maks wziął rękę Katarzyny podnosząc się z krzesła. – Stałaś się piękna, Catherine. Opalona, świeża, oczyszczona z resztek alergii. A przecież na zdjęciach w gazecie wyglądałaś jak tajemnicza księżniczka z tajemniczą słowiańską duszą.
Katarzyna wzdrygnęła się i spytała:
– O czym ty mówisz? O jakich zdjęciach?
– O flircie mojej słowiańskiej narzeczonej z moim bratem, który potajemnie wywiózł ją i ukrył w swym domku nad morzem.
Katarzyna wyrwała rękę z jego dłoni, odsuwając się o krok. Próbowała zrozumieć ostatnie zdania, ale nic się jej nie sklejało.
– Maks, starczy już tego obwiniania mnie nawet o to, czego wciąż nie rozumiem. Dlaczego nie możesz mi zwyczajnie opowiedzieć wszystkiego, szczegółowo i bez patosu, tak, aby było dla mnie zrozumiałe? I proszę, nie kłam.
Maks uśmiechnął się.
– Ach! Co za frajda pożartować sobie z ciebie! – Zawołał. – Jesteś tak zabawna, kiedy nic nie rozumiesz i jaka zła! Ale sama sobie zawiniłaś, pozwalając na uchylenie duszy przed najbardziej skandalizującą dziennikarką Francji. O ta, to już nie pożałowała sobie fantazji w odmalowaniu ciebie we wszystkich najważniejszych gazetach. Nawet w Le Monde ukazał się jej barwny artkuł współsygnowany przez naczelnego. Catherine! Stałaś się sensacją na skalę ogólnonarodową! Oto dziedziczka polskiej hrabiowskiej rodziny przybywa do Francji w poszukiwaniu dokumentów potwierdzających rodowe proweniencje i najpierw ratuje od śmierci burmistrza Narbonne, a potem rozkochuje w sobie i doprowadza do szaleństwa dwóch bogatych spadkobierców. Cały naród francuski łaknie kontynuacji wydarzeń towarzyszących twej osobie.
– Co za brednie… – Powiedziała cicho Katarzyna. – Nie jestem dziedziczką i nikogo nie zwiodłam z umysłu. A przede wszystkim, nie chcę żadnej kontynuacji.
– Oczywiście, wiem, że pani Lamouche z właściwa sobie fantazją naupiększała kilka rzeczy, ale zdjęcia dokumentujące wasza zażyłość z Ludwikiem na plaży przed schodami domku szokują nie tylko mnie. przecież jesteś moja narzeczoną a flirtujesz z mym bratem?! Jak mogłaś mi to zrobić? – Maks przycisnął dłoń do czoła, udając pełną rozpacz.
Przez minutę Katarzyna patrzyła na jego popis aktorski, a potem powiedziała:
– To ty razem z Carmen ponosisz winę za to, że nazwano mnie twoją narzeczoną i teraz to ty razem z Carmen macie oczyścić mnie z tych wszystkich bredni. W przeciwnym razie ułożę dla madame Lamoche inną historię, ale nie będzie wam wtedy do śmiechu.
Maks zabrał rękę z czoła i spojrzał na Katarzynę.
– Akceptuję wszystkie warunki, Catherine. Nie mam nic do stracenia. Ale Ludwik-Fernando… – Podszedł do niej i prawie szepnął do samego ucha: – Jego kariera legnie w gruzach, straci zaufanie wyborców i straci… Ciebie! Miałem rację mówiąc, że zakochasz się w nim. Ale nie spodziewałem się, że i on…
– Nie pleć głupot! – Zawołała Katarzyna. – Każde zdjęcia da się zinterpretować na różne sposoby. Choć ja, jakby co, i tak nie zamierzam nikomu z czegokolwiek się tłumaczyć albo cokolwiek wyjaśniać.
– I dobrze pani zrobi, pani Kasiu. – Głos Ludwika-Fernando oboje z nich zmusił do spojrzenia w prawo. Król Ludwik stał pod palmą i patrzył na nich. Powoli podszedł do domku, wszedł na mini tarasik. Spojrzał na brata od stóp do głów i z ironicznym uśmiechem powiedział: – już udało się pani doprowadzić go do cywilizowanego wyglądu, pani Kasiu? Świetnie! Więc możemy teraz jechać do hotelu. Maks – Carmen czeka na ciebie. Powinniście dopracować historię znajomości z twą narzeczoną i okoliczności jej „spotkania” z burmistrzem. Carmen ma już nawet wstępne propozycje. proszę, ustosunkuj się do nich taktownie. Nie stać cię na popełnianie więcej błędów, jeśli nadal zamierzasz pozyskiwać środki na swe egipskie badania.
Ludwik-Fernando rozmawiał z bratem, a Katarzyna nie spuszczała z niego oczu. Poraził ją jego chłód i dystans wobec tego, co między nimi zaszło. Żadnych emocji, żadnego przejawu skrępowania? A i Maks potwierdzał, że był wściekły?
– Ale razem z Catherine powinniśmy jeszcze doćwiczyć odgrywanie ról młodożeńców. – Usłyszała głos Maksymiliana. Spojrzał na nią i mrugnął.
– O tym – także pomówisz z Carmen. – Chłodnym, twardym głosem Ludwik-Fernando ugasił wesołość swego brata. – Idź już. Samochód stoi przy szosie.
– A potrenować z Carmen będzie możliwe? – Śmiejąc się zapytał Maks i natychmiast zeskoczył z mini-tarasiku na chodnik. Gdy biegł do samochodu Katarzyna wciąż słyszała jego podśmiewanie. Sama po chwili też wstała i kierując się w stronę drzwi rzekła:
– Też spakuję swe rzeczy. Nie chcę tu dłużej mieszkać.
Ale dojść nie zdążyła. Ludwik-Fernado chwycił ją rękoma w talii zatrzymując. Razem zeszli schodkami na ścieżkę i skierowali się w stronę morza. Katarzyna nie była w stanie nic mówić. Jego objęcie i i groźne milczenie krępowało wszystkie myśli i słowa. Szła obok, podporządkowując się sile jego ręki i… swej chęci?!
– Proszę, niech pani mi pomoże, Katarzyno, – Powiedział, gdy tylko dotarli do brzegu morza. Ludwik-Fernando wypuścił jej talię, ale za to odwrócił dziewczynę do siebie twarzą. – Zrobiło się tak, że pani historia stała się integralną częścią mojego życia i bardzo dobrze wpływa na moja popularność. Pewno pani wie, że ubiegam się o stanowiska burmistrza miasta Narbonne? – Katarzyna lekko skinęła a on kontynuował: – Tak, to Carmen wymyśliła aby „zrobić” z pani narzeczoną mojego brata, co pomogłoby i Maksowi w sprawach pozyskiwania środków na wyprawy archeologiczne, i mi – w podniesieniu ratingu wyborców. Z kolei bardzo inteligentnie wymyśliła pani sobie legendę odwiedzającej Francję potomkini sławetnej rodziny w poszukiwaniu rodowodu. Ale i znajomość z Maksem także zawiązała się w bardzo sprzyjającym czasie i okolicznościach.
– A znajomość z panem? – Nagle zapytała i od razu zauważyła, że ani jeden muskuł nie drgnął na twarzy króla. Nawet i jego spojrzenie nic nie utraciło ze swego chłodu. Katarzyna poczuła i rozczarowanie, i strach jednocześnie.
– To, oczywiście, też ważny element PR-u.
– Jasne! Ale Maks powiedział, że są jakieś zdjęcia, które…
– Już pod kontrolą. – Spokojnie odpowiedział król Ludwiki. – Madame Lamouchi publicznie wycofa się ze swych wszelkich spekulacji na nasz temat, publikując to i w prasie, i na Tweeterze i w Facebooku.
– Dobrowolnie? Nie wierzę w to!
– Prawidłowo. – Przytaknął Ludwik-Fernando. – Zażądała prawo pierwszeństwa publikacji na mój temat na okres wyborów a potem zostanie moją rzeczniczką. Zgodziłem się. I panią chcę także prosić o zgodę na moje propozycje. Oczywiście, dostanie pani stosowne wynagrodzenie i zwolnienie z pracy w bibliotece.
Katarzyna nie wierzyła ani własnym oczom, ani uszom. Przed nią stał i mówił zupełnie inny Ludwik-Fernando niż ten, którego wcześniej nie znała i nie chciała poznać. Odwróciła się od niego i powiedziała z pogardą:
– Nadal nie zaakceptuje pan odmowy? Prawda? A ja nie lubię mieć długów.
– O czym pani mówi, pani Kasiu? – Usłyszała jego głos i jednocześnie poczuła dotyk palców mężczyzny na swej ręce.
Skurczyła się i odsunęła od niego nieco na bok. I nie odwracając się w stronę Ludwika-Fernando kontynuowała odpowiedź:
– Zafundował mi pan najwspanialszy w życiu odpoczynek na plaży dzięki któremu pozbyłam się objawów alergii i po raz pierwszy od bardzo dawna… poczułam się… kobietą! Rozumiem więc pana oczekiwania i w ramach rewanżu sprobuję im sprostać, ale czy mam także prawo do własnych życzeń?
Po chwili ciszy, usłyszała jego głos:
– Proszę mówić…
– Chcę kontynuować pracę w bibliotece. Ostatecznie, to nie pan, a pracę tę zleciła i zaprosiła mnie to waszego domu pana babcia. Czuję się więc zobowiązaną do doprowadzenia tej pracy do końca. To po pierwsze. A po drugie? – Odwróciła się twarzą do niego i, patrząc mu prosto w oczy, powiedziała. – Do absolutnie najrzadszych, jak to tylko możliwe, chciałabym ograniczyć spotkania z panem. W końcu nie jestem pana narzeczoną. Jestem narzeczoną pana brata.
Katarzyna odwróciła się i poszła do domku. Spakowała rzeczy, sprzątnęła pomieszczenie, a następnie ponownie wyszła z domku na mini-taras. Skierowała wzrok w stronę plaży i – zdziwiła się niewymownie: Ludwika Fernando już na niej nie było. W miejscu, w którym się rozstali coś jednak leżało. Podeszła i rozpoznała jego rzeczy. Katarzyna rozejrzała się szybko, wokoło, ale po królu nigdzie nie było śladu.
– Ludwiku-Fernando!? – Krzyknęła. – Gdzie pan jest? Ludwiku-Fernando?
Katarzyna biegła wzdłuż plaży tam i z powrotem. Czuła narastającą w sobie panikę. Wołała go i ciągle biegła. Tam i z powrotem. Obiegła dookoła bungalow i znów biegła wzdłuż morza wołając go. W końcu bezsilna i zrozpaczona siadła na piasku, schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. W głowie jej wirowało, a popołudniowe słońce bezlitośnie paliło żarem, i pewno dlatego nie od razu usłyszała głos mężczyzny:
– Katarzyno, co się stało? – Dziewczyna poczuła, ze ktoś siadł obok niej na piasku. – Podniosła zapłakaną twarz i poprzez łzy w oczach zobaczyła mokrą od wody twarz Ludwika-Fernando. – Catherine, co z panią? – usłyszała jego głos.
– Gdzie pan był? – Spytała zachrypniętym od krzyku i płaczu głosem. – Nie mogłam pana znaleźć!
– Pływałem. – Powiedział ze zdziwieniem w głosie. – A czemu mnie pani szukała?
Katarzyna przez jakiś czas patrzyła na niego z przerażeniem, a potem powiedziała ochryple:
– Chciałam powiedzieć, że nie chcę pana widzieć!
Szybko wstała i potykając się pobiegła do domku. Długo stała pod chłodnym prysznicem, by ukoić nerwy i myśli. Następnie zrobiła kawę, wyszła na zewnątrz domku i zamarła. Ludwik-Fernando wciąż jeszcze siedział w miejscu, gdzie go zostawiła. Siedział z głową na kolanach i założonymi na niej rękoma. Katarzyna nie wiedziała, co robić. Wstyd jej było za swe zachowanie i histerię, którą mu urządziła. Już zamierzała podejść do niego i zaoferować kawę, gdy nagle Ludwik-Fernando podniósł się z piasku i ponownie wszedł do morza. Katarzyna usiadła na krześle, położyła filiżankę kawy na werandzie podłogi, zamknęła oczy i starała się nie myśleć o niczym i nikim.
*
– Nie, no, ludzie! Ona znowu śpi!? – Donośny głos Maksymiliana obudził Katarzynę, która nie od razu kojarzyła, gdzie jest? i kto do niej mówi?. – Catherine, dlaczego zawsze znajdę cię gdy śpisz? – Spytał Maks siadając obok niej. Podniósł pustą filiżankę z podłogi. – Wstawaj, krasawica, wstawaj! Już wieczór na progu, a ty jeszcze śpisz? To nie jest dobre. A gdzie jest nasz brat? Król Ludwik? On też uciął komara?
Katarzyna wzruszyła ramionami i powiedziała:
– Nie wiem.
I dopiero teraz ujrzała Carmen stojącą przy wejściu do domku. Zaiste – wyglądała jak królowa: piękna wysoka dziewczyna o egipskich oczach i długich czarnych włosach. Z czujnym spojrzeniem i nieznacznym uśmiechem na pełnych wargach obdarzyła Katarzynę lekkim dygnięciem, po czym weszła do domku, szeleszcząc jedwabną sarafanową suknią.
– Jest tutaj. – Powiedziała wystawiwszy po chwili głowę na zewnątrz. – Ludwik-Fernando…
Gdy Maks poszedł za nią Katarzyna ze zdziwieniem spostrzegła, że pod jej głowę ktoś troskliwie włożył małą poduszeczkę, a na nogi zarzucił dzianinowy szal. No i filiżanka, którą zostawiła na posadzce – kto ją dopił do końca? Katarzyna nie miała świadomości, jak długo była zmożona snem? Słońce już podchodziło pod horyzont a jej żołądek ściskał głód. Zrozumiała, że musiała spać co najmniej 2-3 godziny. I nic dziwnego. Musiała odreagować histerię i lęk, ale teraz w sercu i w duszy czuła pustkę. Katarzyna weszła do domku i od razu zobaczyła Ludwika-Fernando.
Siedział na łóżku, na którym, najprawdopodobniej tylko co jeszcze spał. Carmen siedziała przy nim trzymając jego rękę w swych dłoniach. Oboje o czymś cicho rozmawiali. Katarzyna przeszła obok nawet nie odwracając w ich kierunku głowy. Przeszła do kuchni gdzie zastała Maksa krążącego wokół ekspresu.
– Chcę jeść. – Powiedziała i otworzyła chłodziarkę. – Od rana nic nie jadłam.
– Zaraz napijemy się kawy a potem od razu pojedziemy do hotelu. – Powiedział Maks i spojrzał na nią uważnie. – Coś kiepsko wyglądasz, narzeczona. No i król Ludwik też. Jakby nie miał na sobie twarzy. Co wy tu robiliście bez nas?
– Liczyliśmy pieniądze, podpisywaliśmy oświadczenia, pływaliśmy i rugaliśmy siebie wzajemnie, – ze złością odpowiedziała Katarzyna przegryzając kanapką z szynką. – Nie zadawaj głupich pytań, żeńcu.
Maks uśmiechnął się i powiedział:
– W przeciwieństwie do ciebie, my z Carmen spędziliśmy czas wspaniale. Pokazała mi miejsca, które obowiązkowo powinienem z tobą odwiedzić. Udzieliła mi szeregu lekcji rycerskości i zakręciła mi w głowie jeszcze bardziej.
Maks wzniósł oczy ku niebu i cicho zachichotał, rozśmieszając tym gestem i Katarzynę.
– Macie, widzę, dobry humor? Bardzo dobrze. – Zakłócił ich rozmowę Ludwik-Fernando. Szybko wszedł do kuchni i wziął z rąk brata dwie filiżanki kawy. – Zbierajcie się. Pora, jechać do hotelu. – I wyszedł, nawet nie patrząc na Katarzynę.
– Kurczę! Co za facet? – Burknął Maks. – Same polecenia. – Włamał się do kuchni. Zabrał kawę i ogłosił ewakuację do miasta.
– I dobrze… – Powiedziała Katarzyna jedząc kanapkę. – Zebrałem już swe rzeczy. Torba stoi przy wejściu. Chodźmy, żeńcu, stąd. Nie mogę tu już dłużej wytrzymać.
*
Katarzynie spodobał się hotel. Miała w nim samodzielny pokoik z widokiem na duży basen i luksusową plażę. Znów przez trzy dni przebywała w tym hotelu jak w raju, który jednak nie da się porównać z bungalow na przy plaży. Tu – czuła się jak królowa otoczona luksusowymi meblami, jedzeniem dla smakoszy i… gadatliwym księciem – Maksem. Maksa nie dało się spacyfikować. Cieszył się z wypoczynku i jej obecności obok, i stale mówił tylko o dwóch rzeczach: o Egipcie i swej egipskiej królewnie.
W ciągu tych trzech dni odpoczynku Katarzyna poznała w realu wszystkie nawyki i upodobania Carmen. Prawdę mówiąc bardzo były podobne do tych, o których wczesniej nabrała niezłego pojęcia z Facebooka, czytując jej wpisy, reportaże, śledząc listę upodobań. Teraz tylko dodatkowo odwiedziła wszystkie miejsca w tym mieście, które od zawsze podobały się Carmen i o których nieraz rozpisywała się na portalu. Jedli żywność, którą Carmen zawsze się zachwycała, odwiedzali jej ulubione sklepiki… Maks kupił Katarzynie sukienki ulubionego koloru swej egipskiej królowej. Teraz więc miała nawet podobne do wirtualnej przyjaciółki kiecki. Oczywiście, Katarzyna próbowała stawiać opór, ale jej „narzeczony” mówił, że takie jest rozporządzenie króla Ludwika i wymogi Carmen, które „ich jaśnie młoda para” musi spełniać. I poddawała się. Już nawet nie protestowała, gdy Maks wyposażył ją w taki zestaw odzieży, który z trudem zdołała pomieścić w trzech torbach… Sobie też nie odmawiał, ale Katarzynie było już wszystko jedno. Marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej wrócić do domu Państwa Dupont i zająć się swoją pracą. Odpoczynek pod opieką „narzeczonego” zaczął ją najzwyczajniej nużyć. Przez całe trzy dni nie widziała ani swej „niewdzięcznicy” Carmen, ani Ludwika-Fernando. Za to Maks pokazał jej wreszcie strony w Internecie, gdzie na portalu plotkarskim publikowane są jej fotografie z królem. Większość tych fotografii publikowały także papierowe wydania kolorowych gazet. Oto obok bungalow obejmują się po przyjacielsku na plaży. Oto ona – w restauracji siedzi z nim przy stole; jedno i drugie z kieliszkiem wina miło się do drugiego uśmiecha. Oto – oboje w tańcu delikatnie wzajemnie się obejmują. Dziwne było dla samej Katarzyny to, że zdjęcia te nie robiły na niej żadnego wrażenia. Była po prostu zadowolona, że ich obmyślony plan realizowany jest bez zakłóceń, że madame Lamouche pracuje „sumiennie” i że publikuje ich ckliwe fotografie gdziekolwiek się da, docierając do najszerszego grona czytelników. W wydaniach elektronicznych pojawiały się nawet zdjęcia z Maksem. Maks był z tego powodu wniebowzięty – a ją niewiele to obchodziło. Najważniejsze, że wraca do domu i że wreszcie zajmie się swoją pracą.
*
Madame Bonet przywitała ich tak radośnie, że Katarzyna nawet uroniła kilka łez. Wcześniej zadbała, aby sprawić gosposi drobny prezent, w postaci sukienki i szalu z chińskiego jedwabiu. Madame Bonet tak bardzo wzruszyła się z wręczonego jej daru, że od razu pobiegła przygotować uroczystą kolację. I oto Katarzyna wreszcie wróciła do swego pokoju, za którym bardzo tęskniła. Po ogarnięciu się, po rozłożeniu wszystkich rzeczy na półkach postanowiła udać się na spacer po domu i ogrodzie. Obeszła korytarze zameczka i w końcu zeszła w dół, do piwnicy. Otworzyła drzwi od pomieszczeń biblioteki i… i nie znalazła jej w nich! Pobiegła do kuchni i przerażona zapytała:
– Madame Bonet, gdzie jest biblioteka?!
Kobieta właśnie siekała jagnięcinę na kolację. Spojrzała na mademoiselle i odpowiedziała:
– Moja droga, nie wiedziałaś o tym, że na stanowczy rozkaz Ludwika-Fernando została przeniesiona na pierwsze piętro? Powiedział mi, że powinno się panience zagwarantować możliwie najlepsze warunki pracy. Teraz biblioteka jest w tym pomieszczeniu, gdzie w przeszłości znajdował się gabinet seniora Dupont, dziadka naszych chłopców. Prawda… trzeba było na powrót zaadaptować pomieszczenie i jeszcze połączyć je z innym pokojem, ale teraz w bibliotece jest dużo więcej światła. – Kobieta kontynuowała siekanie mięsa – Nie rozumiem, dlaczego nie powiedział panience o tym Maksymilian, który właśnie teraz tam jest – w bibliotece.
Katarzyna zmieszała się. Szybko odwróciła się i wyszła z kuchni, ale jeszcze, gdy była na schodach madame Bonet krzyknęła za nią:
– Biblioteka jest na piętrze. W korytarzu drugie drzwi od schodów.