Rozdział trzeci – Jego Królewska Mość
Katarzyna obudziła się dopiero koło południa. Jeszcze nie otworzyła oczu a już jej sumienie „rozpoczęło grę na nerwach” wydając komendę do natychmiastowej ewakuacji z łóżka.
„Jak to tak? – Myśli rugały swą właścicielkę, – pierwszy dzień w robocie a już sypiasz, moja panno, do południa? Co pracodawca pomyśli o takiej pracownicy? U mamusi to mogłabyś sypiać do woli. Ale tu, nie mamusia – tu Francja. A we Francji jest to niedopuszczalne, tu funkcjonują inne normy!”
Katarzyna wstała pospiesznie z łóżka, podeszła do okna, przeciągnęła się. „To ja naprawdę jestem już définitivement w tej Francji? – wciąż jeszcze przeżywała rozterki wczorajszego dnia, ale i miły wieczór. – „Tylko, czy mi tu będzie dobrze? – westchnęła i przemieściła się do łazienki. – Czy podołam pracy, czy pani Dupont będzie ze mnie zadowolona, czy jej rodzina…?” – Siadła na białej pufie i psychicznie rozmemłała się do reszty. Wepchnąwszy w usta szczoteczkę do zębów, jak cygaro, siedziała i nie bardzo wiedziała, co ze sobą czynić? Nagle spojrzała na swe odbicie w wielkim alabastrowym lustrze. Obraz był przygnębiający: blade policzki i czoło miejscowo zaciemniały małe, rozproszone czerwone krosty, a dużym, brązowym oczom towarzyszyły szare podkrążenia („kurczę! A te – skąd tu?!”). Cały rysunek głowy uzupełniały niechlujnie roztargane włosy.
Westchnęła, wypluła do zlewu szczoteczkę i weszła pod prysznic. To jej stary numer. Nie będzie się oszczędzać i odważnie stanie pod „chłodna słuchawką”. Pomyślała – wykonała. Odkręciła zimną wodę i zaczęła odliczać: od jednego „do przynajmniej stu”. Gdy jednak licznik doszedł do ledwie sześćdziesiątki – z piskiem wyskoczyła z kabiny. Na dłużej – zabrakło, nie starczyło woli. Ale… Mimo wszystko wyskoczyła spod prysznica z uczuciem odmłodzenia się o co najmniej dziesięć lat, dlatego od razu z nową energia przystąpiła do przywracania twarzy codziennego „piękna”. Pół godziny później pryszcze były dokładnie zamaskowane kremem, włosy elegancko ściągnięte w ciasny kok, a ciało przyodziane w dżinsy i swobodny t-shirt.
Katarzyna spojrzała na swe odbicie w lustrze i doszła do wniosku, że ubrana jest zbyt nonszalancko. Wycięcie na koszulce było dość głębokie i zbyt odważnie podkreślało kształt i rozmiar biustu. „Nie! Tak przed nowym pracodawcą prezentować się nie powinno” – zadecydowała. Zdjęła bawełnianą koszulkę i zastąpiła ją cienkim sweterkiem z wysokim jasnoszarym kołnierzem. Ale i to wydawało jej się nieadekwatne do sytuaji. Otworzyła tedy wielką czerwoną torbę i wyciągnęła z niej duże okulary w cienkiej czarnej oprawce, te same, które kupiła sobie jeszcze na lotnisku w Warszawie. Nałożywszy na nos natychmiast poczuła się pewnie i jednocześnie bezpieczniej. „I tak właśnie powinien wyglądać, mól książkowy”, – pomyślała. (Takim przezwiskiem swego czasu uraczyli ją koledzy ze studiów, i to bodajże już na pierwszym roku. Początkowo była na nich za to zła, ale w końcu pogodziła się i przestała zwracać na docinki uwagę.)
Katarzyna nie zamawiała śniadania do pokoju, ale zostało jej ono „samo” przywiezione, no i jeszcze oprócz śniadania na tacy z wiktuałami leżała zaklejona koperta. Otworzyła natychmiast. Był w niej króciutki zapisek, z którego wynikało, że jest proszona przyjść o godzinie trzeciej do małej kawiarni nieopodal hotelu. Więcej informacji na karteczce nie było.
– A skąd mam wiedzieć, z kim się spotkam? – Zapytała samej siebie i od razu skonstatowała: „no przecież wiadomo!…”
Uśmiechnęła się. „Ciekawe, przyczesze te swoje rozwichrzone włosy i brodę, czy też nie?”
Katarzyna ponownie uśmiechnęła się do siebie i dopiero teraz zrozumiała, że przy Maksie czuła się, tak naprawdę, lekko, swobodnie i wesoło. Jej nastrój natychmiast się poprawił. Po chwili z apetytem pałaszowała śniadanie.
Po śniadaniu – czas na komputer. Oczywiście wzięła go tu ze sobą, wzięła do Francji swego niedużego Macbooka. Nie wyobrażała, bowiem sobie życia bez codziennych odwiedzin swych ukochanych stron. Miała na przykład kilku ulubionych publicystów, których codziennie śledziła, czytała, a czasem, gdy czymś szczególnie ją zaskoczyli – pozostawiała im swój entuzjastyczny komentarz (innych nie pisała nigdy). Ale, jak przystało na najnormalniejszą kobietę – nie wyobrażała sobie życia bez odwiedzania Allegro. Potrafiła na tym aukcyjnym portalu godzinami śledzić miliony ofert, wypatrywać nowe i markowe kosmetyki, przeglądać ciuchy, książki, porównywać ceny. Czasami, oczywiście, pozwalała sobie na drobne zakupy. Ale pasjami uwielbiała także śledzić zupełnie coś innego – różne fora: na przykład Kurier Szafarski, albo Facebook. Nic tak nie przykuwało jej uwagi, jak nietuzinkowe wywody i spory toczone przez swe anonimowe sympatie. Anonimowe – bo sama skrupulatnie chroniąc prywatność do dyskusji włączała się bardzo rzadko. Nie dlatego, że niewiele miała do powiedzenia. O nie! Niejednego gagatka mogłaby, gdyby chciała, zapędzić w kozi róg i publicznie wykastrować. Ale ona – nie z tych zołz. Ona – życzliwa każdemu. Pomna czasów studenckich i różnych wtedy internetowych „spontanów” – teraz, jako osoba ustatkowana i poważna pani magister – chce pozostawać w cieniu. I nie zamierzała się nikomu tłumaczyć, dlaczego? Na Facebooku – usunęła swe zdjęcie profilowe, na kurierze – podmieniła Nick. Najważniejsze, ci, co powinni pozostawać z nią w kontakcie, pozostają. Na przykład: Carmen Muzicianu… „No właśnie? Co tam u niej nowego? – Katarzyna weszła na portal społecznościowy i kliknęła w profil przyjaciółki. – I co, koleżanko, tak zamilkłaś? Od wielu miesięcy cisza tu u ciebie, jak zimą u bacy na polu. – Ze smutkiem skonstatowała pisząc priva do wieloletniej kumpelki. – Podobno miałaś wychodzić za mąż, za jakiegoś ekstrawaganckiego doktorka?… Rzucił cię, czy ty jego? A może jak i ja – i ty wreszcie spoważniałaś? Broń Cię Panie Boże!… Carmen, please! – Nie poważniej za bardzo. Choć ty z nas obu bądź wciąż normalną! 🙂 ”
*
Kilkustolikowa uliczna kafejka, pokryta baldachimem z kręconej zieleni, w której wyznaczone było spotkanie, bardzo spodobała się Katarzynie. Ale czasu do zaplanowanej wizyty miała jeszcze sporo, dlatego zdecydowała się na krótki spacer bulwarem – wzdłuż nabrzeża kanału.
I dopiero teraz Katarzyna uzmysłowiła sobie, jak źle dobrała dla siebie ubranie. Jej sweter, mimo że był naprawdę cienki, to jednak był z wełny, a tu – wokół lato i słońce. Na powrót do hotelu, aby zmienić odzież, nie miała już czasu, a zresztą, wszystkie rzeczy starannie ma już spakowane w walizce. „No, trudno!” – Katarzyna cicho westchnęła i nieświadomie otarła pot z czoła zewnętrzną powierzchnią dłoni. „Nic… jakoś to przeżyję!” – znów westchnęła. Po kilku chwilach zrobiła „w tył zwrot” i skierowała się do kawiarni na wyznaczone spotkanie.
Spodziewała się dostrzec Maksa już z daleka; przecież jego charakterystycznej postury i kolorowej sylwetki nie sposób nie zauważyć, nawet naprawdę z oddali. Okay! Może i nie sposób, ale go nie widzi! Bo, oto, przy stolikach siedzi ledwie kilkoro ludzi. Trzy młode kobiety przy jednym piją kawę i emocjonalnie dyskutują na temat najnowszej kolekcji ubrań wystawionych na sprzedaż przez jakąś madame Juliette. Stolik dalej – dwóch chłopaków, najprawdopodobniej studentów, pałaszuje rogaliki, nie odrywając oczu od swoich wielkich zeszytów i książek. Po sąsiedzku – mężczyzna w białym T-shirtcie i jeansach zwrócony do niej plecami zaczytuje się w popołudniowej prasie, i jeszcze jakiś staruszek przy ostatnim stoliku spokojnie kurzy fajkę.
Katarzyna usadowiła się wygodniej i spojrzała na zegarek. „Trzecia po południu – wyznaczona godzina spotkania, a tu nikt nie przychodzi.”
– Znów ktoś mnie wystawił do wiatru, – mimowolnie powiedziała do siebie po polsku i podciągnęła dół swetra nieco w górę, aby do zgrzanego ciała dopuścić trochę chłodniejszego powietrza, nadlatującego do kawiarni znad rzecznego kanału. – „Czuję, że moja praca nie będzie z tych najprzyjemniejszych” – pomyślała a potem po polsku znów pożaliła się na głos: – I gdzie się podziewa to moje ryże cudo natury?
– Ono zostało w domu. Zamiast cuda przybyłem ja. – Zdumiona Katarzyna usłyszała męski głos mówiący łamaną polszczyzną z francuskim akcentem. Odwróciła się w jego stronę i zamarła.
Głos należał do mężczyzny w dżinsach i T-shirtcie, który teraz siedział naprzeciwko niej, i spozierał prosto w jej oczy.
– Jestem Ludwik-Fernando. Ta, ja zaprosiłem panią na spotkanie. Maksymilian musiał zająć się innymi ważnymi sprawami domowymi. Dlatego przybyłem ja.
„O, Boże! – Użaliła się nad sobą w myślach Katarzyna i szybko przebiegła oczyma po jego figurze. – Kolejny czart z pudełka! Też przestraszył i zadziwił, tyle, że „ciachowatym luzem”. To ten Maks miał jednak rację? No tak! Brat jego – to dopiero gagatek! Nawet nie wstał i nie podszedł. Nie przedstawił się kobiecie w sposób, jak zwykli to czynić wszyscy kulturalni mężczyźni. Siedzi se, niczym jaki panicz i prawdopodobnie czeka, abym raczyła podejść i ucałowała jego królewski pierścień”. – Katarzyna mimowolnie spojrzała na dłonie mężczyzny. Pierścienia z kamieniem szlachetnym na nich nie było. – „Widocznie wszystkie swe królewskie insygnia: koronę, berło i szaty – pozostawił we dworze. Tutaj przybył w gminnym przebraniu najwyraźniej postanawiając sprawdzić, jak jego ludzie żyją i czy służą mu wiernie?”
Minuta ciszy jawnie się przedłużała. Katarzynie wypadało odpowiedzieć cokolwiek, ale z niezupełnie jasnych powodów powstrzymywała się.
– I co, ja ci tak przestraszyć? – Znów odezwał się mężczyzna. Wstał i przysiadł się niedbale do stolika dziewczyny. – Może dlatego, że po polski nie mówię dobry?
Katarzyna pokręciła głową. Mężczyzna niedbale uśmiechnął się.
– Bon! Tak, nie przestraszyć a zaskoczyć, ę?
Katarzyna ponownie kiwnęła głową, tym razem z akceptacją.
– Jasne. – Z rozczarowaniem powiedział Ludwik-Fernando i odchylił się na krześle.
– Co jest dla pana jasne? – Twardym głosem i po francusku odezwała się w końcu Katarzyna i dumnie wyprostowała plecy. – Przywykł pan, że wszyscy padają na twarz przed pana stopami?
Zdziwienie mężczyzny usłyszanym dictum było tak silne i autentyczne, że Katarzyna mimowolnie pomyślała: „chyba trochę przegięłam”. Ale cóż? Co powiedziała, to powiedziała.
– No tak. – mężczyzna natychmiast przeszedł na francuski, – Maks uprzedzał, że jest pani kobietą-cud, ale, to… – Zamilkł i spojrzał na nią oceniającym wzrokiem. – Dlaczego jest pani tak ubrana? U nas latem bywa ciepło, nawet bardzo ciepło. Wkrótce zamieni się pani w konfiturę z owoców. Dżinsy, sweter z wełny… A letnie ubrania, przywiozła pani ze sobą?
Katarzyna skinęła głową i w myślach przerzuciła wszystkie ciuchy, które zabrała, to jest: dżinsy, t-shirty, swetry, spódnice i parę „domowych” wdzianek, i kapcie. Zmarszczyła brwi, bo zdała sobie sprawę, że trochę zapomniała o naturze południa Francji.
– Sądząc po wyrazie pani twarzy, letniej odzieży pani nie ma. Widocznie w Warszawie lato bywa inne. – Ludwik-Fernando klepnął się po nogach i wstał. – Znaczy się, okay! Musimy kupić dla pani letnie ubrania.
– Nie! Nie trzeba! – Zawołała Katarzyna i również szybko wstała z krzesła. Dopiero teraz zauważyła, ze wzrost tego mężczyzny nie ustępuje ani trochę wzrostowi jego brata Maksa. – Och! – Powiedziała z uznaniem i mimowolnie uniosła twarz, by spojrzeć na jego głowę. – Co za postura?! – Rzekła z uznaniem, nie zdając sobie sprawy, że nawet, gdy mówi po polsku, tak właśnie jak teraz, i tak jest przez mężczyznę zrozumiana. Ten – słysząc to pomyślał przez chwilę i po sekundzie uśmiechnął się.
– No tak, to u nas rodzinne. Nasz dziad był wysokiego wzrostu i miał wielkie czarne wąsy.
– Bardzo dziękuję za troskę, ale kupowanie dla mnie odzieży nie jest potrzebne.
– Preferuje pani chodzenie latem nago?
Policzki Katarzyny pokryły się rumieńcem i znów poczuła, jak robi jej się gorąco i duszno.
– Dlaczego muszę mieć letnie ubrania? – Nieśmiało zapytała. – Obejdę się koszulkami i spódniczkami, które mam… A poza tym w bibliotece zwykle bywa chłodniej, zwłaszcza w podziemnej części. Ja tu przecież przyjechałam do pracy, nie na wakacje.
– Pochwalam pani entuzjazm i zapał do pracy, ale ten będzie oceniać babcia, gdy wróci. A my z bratem przyjechaliśmy do domu rodzinnego na wakacje i jest nam potrzebna rozmowna współmieszkanka a nie babcina dziewczyna do biblioteki. Świetnie radzi sobie pani z językiem, byłoby więc nam miło czasami porozmawiać z panią nie tylko w sprawach zawodowych, czasem po prostu pójść wspólnie na basen, albo na spacer po winnicach, a do tego trzeba mieć odpowiednią odzież…
Katarzynie nie spodobała się jego mowa: taka protekcjonalna i trochę lekceważąca.
– Wszystko mi jedno, czy panom będzie ze mną miło. – Ostro odpowiedziała. – Ale nie będę tracić swych ostatnich pieniędzy na ubrania, które nie są mi niezbędne. Mam prawo dysponować swymi środkami jak uważam.
– Swymi? Tak, ale nie moimi. Pod nieobecność babci jestem pani pracodawcą i nakazuję pani iść teraz za mną, a jeśli to możliwe, więcej się ze mną nie kłócić. Nie przywykłem do tego. – Ludwik odwrócił się i skierował w stronę nabrzeża kanału, nerwowo postukując gazetą zaciśniętą w lewej dłoni po swej nodze.
Katarzyna pociągnęła nosem i nagle złożyła głęboki ukłon odchodzącemu facetowi, co wywołało żywiołowe oklaski siedzących przy sąsiednim stoliku kobiet.
– Tak jeszcze żadna nie ośmieliła się z nim rozmawiać, – Powiedziała jedna z nich i ponownie klasnęła w dłonie. – Musi się pani pospieszyć i iść za nim, moja droga. Katarzyna nie miała już czasu, aby zapytać kobietę o Ludwika-Fernando, którego, zdaje się, znała bardzo dobrze. Mężczyzna odszedł już dość daleko, więc rada nie rada – pospieszyła.
Dogoniła go niemal na schodach małego sklepiku, przed którymi na chwilę się zatrzymał.
– To moja karta kredytowa. – Bez ogródek powiedział, przekazując kartę bankową do rąk Katarzyny. – Już wykonałem telefon do sklepu i przykazałem zestawić ubrania, które będą dla pani niezbędne. Wystarczy na nie milcząco spojrzeć, kiwnąć głową na akceptacje i sprawdzić, czy wszystko zapakowane, jak należy. Mam nadzieję, że z prpfesjonalistkami w swym fachu spierać się pani nie będzie? – Zaczekał, aż Katarzyna kiwnie głową na zgodę i wznowił mowę: – Przyjadę tu po panią za godzinę i pojedziemy do domu. Wszystko! A teraz proszę wykonać!
– A co z moimi bagażami w hotelu? – Odważyła się zauważyć…
– A warto je zabierać? – Zapytał z niedbałym uśmiechem. – W tym sklepie nabędzie pani nowe torby.
– Tym nie mniej moje własne są mi najdroższe.
– Nie tylko ostra i odważna, ale też uparta…
– Tak, Wasza Wysokość, jestem taka. Bronię wszystkiego, co moje, i cudzego nie wezmę. Tak więc całą wydaną dziś na mnie kwotę proszę odliczyć od mojej pensji.
– Tak sobie pani życzy?
– Tak!
– Dobra. – Ludwik-Fernando uśmiechnął się i odwróciwszy się do niej plecami już na odchodnym dorzucił: – A zatem przyjdzie pani dla mnie pracować, co najmniej pięć lat.
Katarzyna utkwiła wzrok w plecach oddalającego się Króla Ludwika Pierwszego i nienawidziła go w tej chwili tak bardzo, że aż zaniemówiła. Zdołała tylko kiwnąć na „dzień dobry!” dziewczynie, która wyszła na jej spotkanie ze sklepu i w milczeniu poszła jej śladem rugając się za to, że pozwoliła panu Królowi wciągnąć się w takie długi.