Katarzyna

Rozdział czwarty – Porządki dziewczyny z Północy

Od godziny Katarzyna jest wieziona dużą szykowną limuzyną, za kierownicą której zasiadł Król Ludwik. Dokładnie: zasiadł. Inne słowo w odniesieniu do owego mężczyzny nie pasowałoby zdecydowanie. Za każdym razem, gdy samochód przyhamowywał – ludzie kłaniali się i witali go z szacunkiem pozdrawiając z imienia. Odkłaniał im się po królewsku i równie po królewsku ruszał dalej.

– Minęła godzina,  a pani nie odezwała się jeszcze ani słowem. – Powiedział  mężczyzna, wciąż spokojnie prowadząc limuzynę.- Czyżby niczego nie chciała się pani dowiedzieć o swej nowej pracy i mieszkaniu? A może jest pani ciekawa, co warto byłoby wiedzieć na temat mojej osoby lub Maksa? Proszę pytać…

– Wszystko, czego potrzebuję,  już wiem. Reszta mnie nie dotyczy. – Odpowiedziała Katarzyna starając się nie patrzeć na twarz mężczyzny. Drażniło ją w nim wszystko. Jego niesamowita „ciachowatość”, arogancja i jeszcze coś, co „uciskało” jej kobiece zmysły. Nie potrafi określić tego oddziaływania, ale ono już dawno przestało się jej podobać.

– Zauważyłem, że nie zastosowała się pani do moich próśb?

– Czyżby? – Katarzyna próbowała odpowiedzieć naiwnym głosem, ale jej głos się załamał.

Ludwik-Fernando zauważył to i uśmiechnął się.

– Czyżbym tak bardzo panią onieśmielał, że prawie cała przede mną drży?

– Niedoczekanie! – Zawołała i odciągnęła z powrotem skraj swego swetra, żeby przepuścić do ciała trochę więcej powietrza. – To znaczy,  chciałam powiedzieć, że nie boję się pana.

– Rozumiem. To, dlaczego się pani nie przebrała? Nie mogę patrzeć na pani okropny sweter. Dałem wyraźnie do zrozumienia, żeby…

– …czego dziewczyny ze sklepu nie odważyły się przeprowadzić, ponieważ nie wyraziłam na to zgody.

Król Ludwik uśmiechnął się ponownie.

– To oznacza, że i pani boją się ludzie? Chwała Bogu! Nie jestem jedyną taką osobą na świecie. Skoro już Maks nazywa mnie królem Ludwikiem to i dla pani może coś wymyśli? Coś na przykład „à la mode” Królowa Margot. – Spojrzał na profil Katarzyny i dodał. – Nie,  nie Margot. Nie podchodzi pani.

Katarzyna zrozumiała, że nawiązuje do jej wyglądu zewnętrznego. Ona, oczywiście, nie rości sobie pretensji do bycia najpiękniejszą dla każdego mężczyzny na świecie, ale pierwszy raz się spotkała, aby ktokolwiek wypowiadał się na temat jej warunków zewnętrznych z taką nonszalancją. Katarzyna już chciała odpowiedzieć mu czymś kąśliwym, ale facet ją uprzedził.

– Ja nazwałbym panią: „Królową o różowych policzkach i białym czole”.

Katarzyna z takim oburzeniem i zdziwieniem spojrzała na mężczyznę,  że widząc to natychmiast postanowił wyjaśnić swe słowa.

– Chciałem tylko zasugerować, że jeśli już używa się kosmetyków, to byłoby dobrze, gdyby czynić to w sposób właściwy. – Skinął w kierunku lusterka pasażera i szepnął do dziewczyny: – Proszę spojrzeć na siebie.

Katarzyna popatrzyła w lusterko i aż ją „zatkało”. Przy jasnym świetle dnia jej tonikowy balsam wyraźnie przebijał na skórze różowymi cieniami, a pokryte kremem krosty na policzkach uformowały na twarzy jakby jakiś fragment maski. Natomiast czoło – lśniąco bieliło się blaskiem kosmetycznego mleczka. Przypomniała sobie, że otarła je dłonią, gdy po raz pierwszy spociła się od promieni letniego słońca… Ogarnęło ją przerażenie. Szybko złapała swą torebko-plecak i wyciągnęła z niej puderniczkę z chusteczką.

– Niech pan natychmiast zatrzyma samochód, proszę! – Powiedziała, odwracając się plecami do kierowcy. – Przynajmniej na chwilę.

Ludwik-Fernando zatrzymał samochód i wysiadł z niego dyskretnie. Katarzyna ścierała krem ze swych policzków starając się za wszelka cenę powstrzymywać łzy, które mimowolnie cisnęły się do jej oczu. Jak mogła, choć raz w ciągu dnia,  nie zerknąć na siebie w lustro? Teraz rozumie, dlaczego wszystkie dziewczyny w sklepie patrzyły na nią ze zdziwieniem! Sądziła, że równie jak ona ekscytowały się tą masą kupowanych ciuchów. A ich zadziwiał jej wygląd!! I tyle… Ale wstyd! I to, jaki?!

Katarzyna doszczętnie usunęła krem z twarzy, nieco przypudrowując ją pudrem i w ślad za kierowcą wysiadła z samochodu. Ludwik-Orlando przechadzał się między rzędami winorośli,  patrząc uważnie na kiście winogron. Pomachała do niego i powiedziała:

– Jestem gotowa. Możemy jechać… Dziękuję bardzo!

Przeszedł obok i nawet na nią nie spojrzał. Wsiedli do samochodu i już po chwili kontynuowali swą podróż wzdłuż wielokilometrowych pól winorośli. Katarzyna milczała i patrząc na pola próbowała o niczym nie myśleć.

Ciszę w samochodzie pierwszy przerwał kierowca.

– Muszę coś wyjaśnić, zanim pojawimy się w naszym domu. – Powiedział nawet nie patrząc na Katarzynę. – Czy to prawda, że moja babcia ma zamiar sprzedać naszą bibliotekę?

– To nie moja sprawa. – Odpowiedziała cicho dziewczyna, nie odwracając się od okna. – Mam po prostu zinwentaryzować i sporządzić katalog znajdujących się w państwa zbiorach woluminów.

– I także je wycenić?

– Tak. Ale obawiam się, że to akurat w wielu przypadkach może przekroczyć moje kompetencje. Tu niezbędni mogą się okazać wybitni specjaliści doskonale obeznani z rynkiem antykwarycznym… Ja sama nie mogę zrozumieć, dlaczego akurat mnie wybrano właśnie do tej pracy? Bo do tej pracy najlepiej nadawałby się mój dziekan…

– Rzeczywiście, ciekawe,  dlaczego? – Zamyślił się Ludwik-Fernando. – Chcę, aby pracowała pani dla mnie! – Nagle powiedział głośno. jazda

– Ja i tak będę pracowała dla pana rodziny.

– Nie zrozumiała mnie pani. Chcę panią nająć do tego, aby zrobiła mi pani kopię swojego katalogu i przekazała wycenę książek. Bardzo dobrze pani za to zapłacę.

Katarzyna spojrzała na niego. Na pięknej twarzy króla Ludwika nawet nie drgnął jeden mięsień; a mości pan i władca nawet się do niej nie odwrócił.

– Obawiam się, że nie podołam całej waszej trójce. – Śmiało odparła i dodała. – Najlepiej byłoby, abyście na początku między sobą ustalili w rodzinie, komu mam służyć. No i cenę mojej roboty określcie, a wtedy będę wybierać.

– Nawet tak? – Mężczyzna uśmiechnął się i zmrużył oczy patrząc na dziewczynę. – Znaczy się, i Maks panią zwerbował? Dobrze, przyjmuję pani warunki. Skoro poznała pani moją decyzję, to teraz skupię się na drodze. Wkrótce będziemy w domu.

*

Katarzyna patrzyła na dom-zameczek i nie mogła się napatrzeć. Przed nią roztaczał się słodki widok na niewielki dwukondygnacyjny budynek z okrągłymi wieżyczkami w narożach. Zakończone stożkami baszty sprawiały nieodparte wrażenie, że zabudowanie uformowano na kształt królewskiej korony. Wokół domu roztaczał się zapuszczony ogród z tropikalnymi drzewami i palmami. Było jasne, że gospodyni od dawna nie prowadziła w nim żadnych prac.

– Dlaczego wasz sad jest tak bardzo zaniedbany? – Katarzyna mimowolnie spytała Ludwika-Fernando, gdy przekroczyli bramę ogrodu.

– Bo w domu od dłuższego czasu mieszka tylko nasza babcia.

– A wy, gdzie rezydujecie z bratem?

– Ja mieszkałem i mieszkam w mieście, a Maks? Maks jest ciągle w rozjazdach. On jest archeologiem. Co najmniej sześć miesięcy każdego roku spędza w Egipcie kopiąc w piasku i studiując plany piramid.

– I co was teraz tak zjednoczyło w tym domu? – Nieobecność waszej babci? Czy… – Katarzyna nie dokończyła pytania, widząc, że mężczyzna nagle surowo spoważniał.

Ludwik-Fernando zatrzymał się i spojrzał jej prosto w oczy.

– Nie powinna pani czynić wywodów zbyt wcześnie i czegokolwiek domniemywać. – Powiedział karcąco. – Nie zna pani naszej rodziny i historii naszego rodu. Proszę zajmować się swymi sprawami i nie wsadzać swego pięknego noska w cudze.

– Dobrze, – odpowiedziała Katarzyna i dumnie unosząc „swój piękny nosek” spojrzała mu prosto w oczy. – Więc i pan niech nie rozporządza moimi rzeczami, myślami, moim gustem… A tym bardziej moją pracą!

Mężczyzna jakiś czas uważnie patrzył w oczy dziewczyny, zmuszając, aby i ona skupiła na nim swą całą uwagę. Katarzynie ów wzrok wydawał się bardzo ciężki do zniesienia, ale zniosła. Przetrzymała. W końcu Król Ludwik powiedział:

– W porządku. Zobowiązuję się nie wtryniać nosa w nie swe poletka, ale ostrzegam panią, jeśli zgodzi się pani pracować dla mojego brata i przekazywać mu informacje, których nie będę otrzymywał ja – stanie się pani moim wrogiem.

Ludwik-Fernando ścisnął rękę Katarzyny i ściskał tak długo, dopóki dziewczyna nie kiwnęła głową na zgodę.

Gdy puścił ją zrobiła krok do tyłu i oznajmiła:

– Proszę pana! Jeśli pan jeszcze raz pozwoli sobie na podobną impertynencję, – i roztarła obolałą dłoń, – będę musiała pana walnąć! A ostrzegam, pewnego razu, po moim uderzeniu jeden facet wylądował w szpitalu.

Brwi na pięknej twarzy Króla Ludwika uniosły się w górę.

– I co pani mu zrobiła? – Zapytał, robiąc krok w jej kierunku.

– Złamałam nos! – Powiedziała Katarzyna i od razu dorzuciła w myślach: „To nic, że tamten  sam potknął się o moją nogę i uderzył w ścianę, ale niekoniecznie wszyscy muszą to wiedzieć”.

– Więc, trzeba się pani bać?

– Jak, zresztą i pana!

Ludwik-Fernando gwałtownie odwrócił się, chwycił jej rzeczy i udał się z nimi do domu, nic więcej nie komentując.

Pokój, który przygotowała dla niej gosposia madame Bonet – starsza, ale bardzo zwinna kobieta – był mały, ale jasny i w stylu retro. Wielkie stare łóżko z wysokimi rzeźbionymi ramami zajmowało prawie połowę przestrzeni. Przy łóżku stał mały okrągły stolik z szufladką. Na stole leżała współczesna waza i stary telefon. Pod dużym wysokim oknem – antyczny sekretarzyk i krzesło z wysokim rzeźbionym oparciem. I wreszcie w pobliżu drzwi prowadzących do łazienki, ustawiona była stara komoda, a na niej – małe okrągłe lustro w starej drewnianej ramce. Żyrandola pod sufitem nie było.

Można przypuszczać, że był to pokój dla służby. Pomyślała Katarzyna. – A w ogóle cały dom liczy sobie ze dwieście lat. Ciekawe, czy pozwolą mi zobaczyć resztę domu?„. Jakby czytając w jej myślach, gospodyni powiedziała:

Mademoiselle, proszę się rozpakować a potem zejść do mnie do kuchni. Dam wam herbatę a potem może sobie panienka obejrzeć cały dom. Dzisiaj jest całkowicie do panienki dyspozycji. Maks i Ludwik wrócą jutro, a Madame Dupont dopiero za miesiąc.

I zostawiwszy Katarzynę, aby mogła się zagospodarować w pokoju, wycofała się, zamykając za sobą drzwi.
Pierwsze, co zrobiła dziewczyna, to ściągnęła z siebie jakże już znienawidzony sweter a następnie udała się do łazienki. Przyjąwszy prysznic i ubrawszy się w biały jedwabny szlafrok wiszący na haku w łazience, wreszcie poczuła się jak człowiek.

Następną godzinę Katarzyna poświęciła na rozpakowanie swych rzeczy. Ale gdy opróżniła dwie torby nowych ciuchów, które zostały zakupione z polecenia i rozkazu króla zdała sobie sprawę, że nic o życiu nie wie. Czego w nich tylko nie było? A to jedwabne sypialniane zestawy i sypialniana bielizna, a to jedwabne sukienki letnie i domowe suknie, a to kilka par bawełnianych i lnianych spodni i wiele, wiele cienkich koszulek w przeróżnych kolorach. Zdziwienie Katarzyny narastało z każdym kolejnym rozpakowywanym łachem.

O mój Boże! Toż to jest posag na kilka lat życia! Z przerażeniem stwierdziła i zaczęła na powrót zbierać wszystkie rzeczy z podłogi. Trzeba zwrócić je do sklepu! Nosić je wszystkie – nie dam rady. Kurczę! I co mam teraz z nimi zrobić?

Ale, kilku z tych rzeczy, a mianowicie: wszystkich letnich spodni i koszulek Katarzyna nie zaczęła pakować. Uznała, że mogą się przydać. Letni żar dawał o sobie znać, i ona już go poczuła, nawet przyjmując chłodny prysznic. Włożywszy na siebie lniane spodnie, w kolorze lawendy, i pod ton: białą koszulę w drobne kwiatki dopasowane kolorystycznie do spodni – dziewczyna sprawnie uprzątnęła pokój, mimo wszystko chowając wszystkie rzeczy do szafki, i wyszła.

Idąc powoli wzdłuż korytarzy rozglądała się dookoła. Naliczyła sześć pokoi na pierwszym piętrze i kolejne cztery na parterze, wyłączając z nich duży salon z kominkiem. Wyposażenie domu odzwierciedlało typowo francuskie dziewiętnastowieczne wnętrze mieszkalne ze starymi i wygodnymi meblami. Jedyne rzeczy, które były w tym domu w miarę nowoczesne, to świetliki i lampy podłogowe. Odnosiło się wrażenie, że dziewiętnasty wiek zastygł w tym domu i nie śmiał przekroczyć progu dwudziestego, o dwudziestym pierwszym nie wspominając. I tylko w kuchni wiek XX niemało do siebie zgarnął. Nowoczesna technologia (zamrażarki, płyta indukcyjna, okap, mikrofala) współistniała w niej ze starym kominkiem i dużym metalowym blatem przekształconym w kuchenny stół.

Madame Bonet już czekała na Katarzynę. Posadziła dziewczynę za stołem, uraczyła herbatą z budyniem i opowiedziała wszystko, co tylko wiedziała o rodzinie Madame Dupont i jej domu.
Aktualnie właścicielem domu jest jedynie madame Dupont – osiemdziesięciopięcioletnia kobieta miłująca uroki życia i bezkonfliktowa w obejściu. Mąż Madame zmarł pięć lat temu. Był emerytowanym oficerem i znanym naukowcem, historykiem. Jedyny syn Madame zginął w górach, z żoną, piętnaście lat temu. Oboje byli zapalonymi alpinistami. Pewnego razu podczas wspinaczki porwała ich śnieżna lawina. Ciał nigdy nie odnaleziono. Pani Dupont podjęła się wychowania wnuków zapewniając im właściwe wykształcenie. A teraz, prawie już dziesięć lat, chłopcy mieszkają sami, tylko od czasu do czasu odwiedzając babcię w jej domu.

Katarzyna zgodziła się zjeść kolejną porcję budyniu, mając nadzieję, że madame Bonet opowie coś jeszcze ciekawego o rodzinie Dupont. I nie zawiodła się.

Chłopcy – to uroczy młodzi ludzie. Kontynuowała pani Bonet, Szczególnie miłym chłopczykiem był zawsze Ludwik. Ale i teraz na tle rówieśników wyróżnia się uprzejmością i życzliwością, czego nie zawsze można powiedzieć o Maksymilianie!

Tak, naprawdę?! Nie powstrzymała się od wyrażenia swych wątpliwości Katarzyna. – Mam inne zdanie na ich temat.

Proszę mi uwierzyć, mademoiselle, Ludwik to bardzo szczery człowiek, a w duszy Maksa błąka się mnóstwo diabłów. Już od dzieciństwa wyczyniał różne brudne sztuczki w domu. A ileż on napsocił? Ile narozbijał wazonów, a nawet więcej: prawie nie spalił biblioteki! Dzięki Bogu, że teraz rzadko bywa w domu. I coraz częściej i dłużej w swych wykopaliskach. Tam przecież już niczego nie ma do zbicia, bo wszystko jest już od dawna rozbite na kawałki. Chwileczkę?… Nagle pani Bonet zastygła i po sekundzie spytała. A kiedy panienka się poznała z Maksem, przecież do domu przywiózł panienkę Ludwik?

Maks odebrał mnie z lotniska, w Paryżu i przywiózł mnie stamtąd do Narbonne.

Znaczy się, Maks wrócił ze swego Egiptu i wkrótce tu przyjedzie?! Przerażenie w oczach kobiety było prawdziwe. Znaczy się, trzeba się mieć na baczności.

Oj, chyba troszkę pani przesadza? Przecież dziś – Maks jest już dorosły. Właśnie… A ile on ma lat?

Trzydzieści trzy lata.

Myślę, więc, że już odpowiedzialnie podchodzi do swego życia.

Nie wiem, nie wiem... Z głębokim westchnieniem zripostowała madame Bonet. – Tylko jedno jeszcze panience powiem: proszę być przy nim ostrożna i nie ufać Maksowi. Ufać można tylko Ludwikowi. On – Anioł.

Też mi anioł… W myślach zanegowała Katarzyna. Z tą swoją pychą i dumą, i… w ogóle – on jest jak to ciche bagno, w którym diabły tańcują”

 

Resztę dnia Katarzyna postanowiła poświecić ogrodowi. B całkiem duży, ale bardzo zapuszczony. Ścieżki pozarastane były dziką zielenizną i zasypane suchymi liśćmi. Chodziła po ogrodzie podziwiając tropikalne drzewa, krzewy i małe palmy. Z nieba lał się żar i Katarzyna żałowała, ze nie wzięła ze sobą choćby butelki wody, którą jeszcze przy wyjściu z domu ofiarowywała jej madame Bonet. Spacerując leniwie doszła w końcu do małego kamiennego domku, obok którego znalazła miotły i grabie ogrodowe. Uzbrojona w fachowe narzędzia postanowiła pozamiatać i uprzątnąć przynajmniej główną ścieżkę w sadzie. Tak czy siak nie miała przecież nic innego do roboty. Król Ludwik „odpłynął” do miasta, a ona – po prostu: tak tylko siedzieć i czekać na jego rozkazy, nie zamierzała. To nie w jej stylu.

Z przyjemnością wzięła się więc do roboty. Zebrała poupadane suche palmowe gałązki, zgrabiła liście z trawników i wzdłuż dróżki, i w końcu doprowadziła ścieżkę do idealnej czystości. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jest trochę zmęczona. Siadła na kamiennej ogrodowej ławce i z zadowoleniem przyglądała się płodom swego trudu.
Będąc zajęta pracą nie zauważyła, jak do ogrodu przyszła madame Bonet. Kobieta nieco poobserwowała, jak pracuje dziewczyna a potem postanowiła jej nie przeszkadzać. Wróciła do domu, aby do kogoś zadzwonić. Katarzyna pracowała w ogrodzie dopóki po raz drugi nie przyszła po nią madame Bonet. I wtedy dopiero zauważyła, że ​​słońce już zaszło.

Jestem zaskoczona robotnością panienki. Powiedziała pani Bonet uśmiechając się szczerze. Zrobiła panienka tak dużo dla naszego ogrodu, że nie wiem, co powiedzieć? A i tak dostanie mi się jeszcze od Ludwika, któremu obiecałam, że nie pozwolę, aby się panienka przemęczała.

Nie przemęczałam się. Ta praca to była sama dla mnie przyjemność. Odpowiedziała, jednocześnie trochę rozcierając ból w plecach. Poza tym, nie jestem przyzwyczajona do siedzenia bez żadnej pracy.

A ona, praca, już czeka na panienkę od jutra. Ludwik przyjedzie o dziesiątej rano i chciałby już panienkę widzieć o tej porze gotową do pracy.

Oczywiście, – przytaknęła Katarzyna, – Będę gotowa.

Ale Katarzyna najwyraźniej przeceniła swe siły. Budząc się rano, uświadomiła sobie, że coś z nią jest nie tak. Jej ciało było całe obolałe, bolały mięśnie, ale bolała i spalona od promieni słonecznych skóra. Ledwie doczłapała do łazienki, gdzie przez prawie pół godziny stała pod zimnym prysznicem, który niewiele dostarczył ulgi jej cierpiącemu ciału. Patrząc na swe odbicie w łazienkowym lustrze Katarzyna uzmysłowiła sobie, że w tak „strasznym” stanie wstyd jej pokazywać się przed ludźmi, a już na pewno przed majestatem króla Ludwika. Co robić? Pomazała twarz swym leczniczym kremem, który niewiele stonował płonące od gorączki policzki. Na domiar złego – te przybrały teraz wspólny kolor z pryszczami. Nagle zobaczyła, że jej czoło jest całkowicie blade! Przypomniała sobie, że na jednym z kwitnących krzewów w ogrodzie znalazła jedwabną chustę w delikatnym liliowym kolorze. Ucieszyła się ze znaleziska i natychmiast zarzuciła ją na głowę, w obawie, aby nie dostać udaru słonecznego. Przewiązała ją jak opaskę właśnie na czole! No i proszę, ma efekt! I znowu, jej fragment ciała ukryty pod T-shirt był biały, a jej ręce… Ręce miały kolor policzków!

Ale myśleć o tym już dłużej nie mogła. Znów przeciążone pracą fizyczną jej ciało dawało o sobie znać. Katarzyna westchnęła, jęknęła i powlokła się do pokoju, aby znaleźć odpowiednie ubranie. Jak by jej nie było – a było ciężko, ale do kuchni, tak jak kazano, zeszła punktualnie o godzinie dziesiątej. Jej pojawienie się w tym pomieszczeniu wywołało określony efekt u już zebranych tam ludzi.

Madame Bonet widząc Katarzynę lekko jęknęła i mimowolnie oparła się o gorącą płytę. Za dużym kuchennym stołem siedziało dwóch mężczyzn: Król Ludwik i Maks. Pojawienie się dziewczyny spowodowało obowiązkową przerwę w spożywanym przez nich śniadaniu. Maks uśmiechnął się a następnie roześmiał nerwowo. Ale król Ludwik zmarszczył brwi i stuknął widelcem o talerz.

No, Catherine, dajesz popalić! Krzyknął Maks. I jeśli na lotnisku to ja ciebie przestraszyłem – kajam się za to. Ale, przyznaję, teraz przebiłaś mnie z nawiązką. Ty jesteś jak… gotowana marchew!

Katarzyna nadaremno postarała się tak ubrać, aby ukryć choćby czerwone ręce. Znalazła tylko jedną koszulkę z długimi rękawami, ale była w d nieco dziwnym, jak na słoneczny poranek kolorze ciemnoniebieskim. Spodni wciągnąć nie zdołała. Sił jej starczyło tylko na jasnoszarą spódnicę, która wprawdzie zarywała kolana, ale pokazywała dalej całkowicie białe nogi. Tymczasem swej twarzy ukryć nie było jak. Jej policzki i szyja emanowały czerwienią, dosłownie jak jakaś sygnalizacja przeciwpożarowa, ale czoło i uszy pozostawały zupełnie białe.
Owszem! Ona naprawdę nie wyglądała bardzo dobrze, ale dlaczego, od razu, jak gotowana marchew?
!

Daj spokój, Maks. Przerwał bratu król Ludwik. Powoli wstał i podszedł do Katarzyny, niemal do niej przylegając. Chciała się odsunąć, ale ani jeden muskuł jej ciała nie posłuchał. Starczyło jej sił tylko na to, aby wydać z siebie słaby jęk, który usłyszał młody człowiek. A potem zobaczyła zaniepokojoną, acz łagodną twarz Ludwika.

– Czuje się pani źle? Cicho zapytał młody człowiek i chwycił ją za ramię tuż powyżej łokcia. O mój Boże! Przecież jest pani gorąca jak piec Madame Bonet... Proszę usiąść tu, na krześle. – Położył rękę na jej talii i pchnął nieznacznie, ale Katarzyna ponownie tylko jęknęła i prawie upadła.

Co się z nią dzieje? – Zaniepokoił się Maks. Który w międzyczasie szybko wstał i na tyle szybko, że zdołał w ostatniej chwili przytrzymać Katarzynę, aby nie upadła na podłogę.

Połóżmy na krzesłach. Rozkazał król Ludwik i spojrzał na panią Bonet. Chcę wyjaśnień. Jak długo ona wczoraj pracowała w ogrodzie?

Sześć godzin. Cicho odpowiedziała kobieta. Co prawda, z odpoczynkiem.

– Dziewczyna z północy pracowała sześć godzin w palącym południowym słońcu? A piła, chociaż wodę? W co była ubrana?

Madame Bonet odpowiadała trochę się jąkając.

Nie chciała wody i miała na sobie spodnie i T-shirt. Na czole chustkę.

Ludwik wziął głęboki oddech i spojrzał na Katarzynę, która jak szmaciana lalka z trudem siedziała na krześle, asekurowana obiema rękami przez Maksa.

Przenieś ją do samochodu i połóż na tylnym siedzeniu. Rozkazał bratu. Muszę ją szybko zabrać do szpitala. Ach, te dziewczyny z północy…


Katarzyna – spis rozdziałów

 

 

 

 

Jedna odpowiedź do Katarzyna

  1. Marzena pisze:

    Panie Januszku widze jak stara się Pan wnikac w psyche kobiety ale wciaz si nie udaje. Niech mi pan wierzy: nie ma takiej babki na swiecie, co bedac w sklepie z ciuchami nie lukalaby na swa facjate przy kazdej nadarzajacej się sposobnosci. Nie jest wciec mozliwe aby ta Pana Kaska czynila inaczej i dopiero jakis facet zwrocil uwage paniusi na stan buzi.
    Nadal czytam pana dzielo z ciekawoscia, cho zdaje sie znam juz zakonczenie: panna zakocha się w krolewiczu i beda zyli dlugo i szczesliwie. Zgadlam? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *