Rozdział szósty – Niewdzięcznica Carmen Muzicianu
Ledwie wyszła z łazienki – a już po chwili biegła do niej z powrotem. Wciąż nie mogła nadziwić się widokowi swej twarzy. Buraczane plamy od słonecznego udaru naprawdę zniknęły! A wraz z nimi czerwonawe krosty, które sprawiały w jej życiu tak wiele problemów. Zapaliła wszystkie oświetlenia w łazience. Przyniosła nawet lampkę z nocnego stolika, zdjęła z niej abażur i bezpośrednio pod żarówką badała milimetr za milimetrem swej kóry. „Wszystko się zgadza! – Policzki, czoło i podbródek są niemal idealne” – przekonywała się. I tylko kilka pryszczyków wciąż jeszcze „ukrywało się” pod włosami i wokół uszu. Sprawdziła ręce i nogi. I tu wykwitów prawie nie było. Były tylko lekkie zaczerwienienia w fałdkach skóry i wszystko! Katarzyna naprawdę nie mogła uwierzyć własnym oczom i nie potrafiła znaleźć sensownego wyjaśnienia na to, co widzi. Oczywiście, na pewno w dużej mierze mogła jej pomóc kuracja, którą ją poddawali w szpitalu, mogło zadziałać tutejsze czyste powietrze… Wyszła z łazienki i podeszła do okna. Otworzyła je, wpuściła do pokoju powiew ciepłego wieczornego wiatru. Słońce schylało się już nad horyzontem i całe niebo różowiało. „Ale mogło…” – i z powrotem wróciła do łazienki. – A może ta tajemnicza mikstura! – Szepnęła biorąc w dłonie fioletowy flakonik Trazoma… – Panie doktorze, jeśli to pana sprawka, to kiedyś pana ozłocę!…”
Była zbyt rozemocjonowana, aby, jak wcześniej planowała „wskakiwać do łóżka”. Próbowała ukoić myśli za pomocą lektury wpisów na ulubionych internetowych forach. Ale, akurat, trafiła na posuchę. Weszła więc na Facebooka. Kliknęła w profil Carmen i ze zdiwienia jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki od filiżanek. „Ocho?! A to, co za facienda?” – Piękne, ekstrawaganckie zdjęcie przedstawiające urodziwą dziewczynę grająca na płonących skrzypcach, które od długiego czasu było ozdobą jej profilu, zastępował jakiś szaro-biały awatar. „Pewno przemeblowuje image. – Pomyślała Katarzyna. – Co tu się dziwić, – w końcu na dniach miała wychodzić za mąż. Może nawet i jest już po ślubie, może nawet i w podróży poślubnej z ukochanym?”. Katarzyna machinalnie zamknęła pokrywę laptopa. „Tym, co teraz najlepiej mi posłuży – to spacer!” – zadecydowała.
I już po trzech minutach szła po oczyszczonej z listowia ścieżce i głęboko oddychała wieczornym, ogrodowym powietrzem. W duszy – czuła spokój; o niczym nie chciało jej się myśleć. Słuchała odgłosów natury i rozkoszowała się aromatami egzotycznych kwiatów, gdy nagle… Czyjaś ręka chwyta ją za ramię, przylega i mocno przyciąga do swego ciała.
– No, nareszcie! Jak długo tak można chować się po pokojach? – Wysoki głos Maksymiliana i niespodziewana jego „napaść” tak ją przestraszyły, że aż nogi dziewczyny ugięły się mimowolnie. – Hej, co się stało? Catherine? Wystraszyłem cię?
Katarzyna poczuła, że jest usadawiana na ogrodowej ławce i że jest lekko popukiwana w policzek. Na szczęście szybko doszła do siebie i, jak nietrudno zgadnąć, dosłownie „eksplodowała” oburzeniem.
– Cholera! Ile można mnie tak straszyć?… Człowieku, jesteś jak ten diabeł z pudełka, który wyskakuje nigdy nie wiadomo, kiedy i dlaczego. A ja, głupia, próbowałam jeszcze tłumaczyć ciebie przed twym bratem!… No, puść mnie! – Katarzyna usiłowała wyrwać się z objęć mężczyzny, ale bezskutecznie. Trzymał ją mocno i boleśnie. – Puść, to boli!
I dopiero po tych słowach Maks rozluźnił uścisk. Katarzyna odepchnęła namolnego faceta od siebie i natychmiast wstała z ławki. Zrobiła kilka głębokich wdechów, aby uspokoić wściekłe bicie serca. I musiał ją tak po raz kolejny wystraszyć? Musiał?
– Naprawdę broniłaś mnie przed moim bratem? – Usłyszała głos Maksa, przez który prześwitywał uśmiech. – I jak? Udało się?
Katarzyna w odpowiedzi machnęła tylko ręką.
– Catherine, nie próbuj więcej. Król Ludwik nie dał mi ani jednego euro ze swego skarbu, choć byłby w stanie finansować moje wyprawy przez wiele lat. Jako przyszły burmistrz Narbonne mógłby wprawdzie zniżyć się i wspierać swego własnego, nieszczęśliwego brata, ale cóż?… – Maks zeskoczył z ławki i zbliżywszy się do dziewczyny znów chwycił jej ramiona obiema rękami. – Lepiej jest wydać swe środki na kampanię wyborczą, niż pomóc biednemu krewniakowi!
Katarzyna patrzyła na niego wielkimi, okrągłymi oczyma i, bynajmniej, nie ze strachu, ani nie z powodu jego „nieuprawnionych objęć”, ni słów.
– Ale on ma do tego prawo. – Powiedziała cicho i zaraz dorzuciła. – Maks, to prawda, co mówisz? On zamierza zostać burmistrzem miasta?… Kiedy?!
– Zamierza, zamierza. I będzie. Tu – możesz nie mieć żadnych wątpliwości. Z takimi układami i forsą? Tylko jedna jego królewna była tego warta. Spojrzysz na nią – i zapiera dech w piersiach. A ileż w niej dostojeństwa! – Maks przewrócił oczami i gwizdnął. Puścił ramiona Katarzyny i wrócił na ławkę. – Siadaj, Catherine. Powiem ci, jak Jego Królewska Mość doszła do koronacji. Dziś już tylko pozostaje mu powiedzieć „tak” i włożyć sobie koronę na głowę.
Podeszła i usiadła obok mężczyzny zdając sobie sprawę, że bardzo chciałaby usłyszeć tę historię.
– Tylko, Maks, proszę, nie fantazjuj i nie kłam. – Powiedziała Katarzyna i delikatnie ścisnęła mu rękę.
– To, znaczy się, jestem również kłamcą? – Głośno wyraził zmartwienie, ale potem zniżył głos i zaczął opowiadać. – A wiesz, Catherine, że to właśnie od kłamstwa nasz Ludwik rozpoczął swe przewyborne „wniebowstąpienie”? Niespełna rok temu, tuzinkowy biznesmenszczyna, zajmujący się inwestowaniem pieniędzy w winnice innych ludzi, spotkał piękną dziewczynę o imieniu Carmen. – Maks założył ręce za głowę i zaśpiewał z rozmarzeniem fragment arii Toreadora: ” Śmiało do boju Toréador, ·chwyć w dzielną dłoń, groźną swą broń, pomnij, że piękne dziewczę w chwili tej, czule z dala spoziera Miłości pragnąc twej, miłości twej, miłości pragnąc twej!”
– Masz piękny głos. – Zauważyła Katarzyna. – I co się stało potem?
– Dziewczyna była sprawczynią wypadku. Pod wpływem alkoholu jadąc na rowerze beztrosko wtargnęła na ulicę i wpadła na maskę samochodu, którym kierował Ludwik. Tak się poznali. Ale zamiast zawieźć ją do szpitala i zawiadomić policję, przywiózł ją do nas, do naszego domu. I, podczas gdy madame Bonet i babcia udzielały jej pomocy, on zadzwonił do ojca Carmen. Zażądał pieniędzy za „ocalenie” córuchny przed zakusami policji i za ukrycie faktu jazdy po pijanemu i ucieczki z miejsca zdarzenia.
– Nie może być?! – Mimowolnie krzyknęła Katarzyna. – Nie wierzę!
– Podobnie oburzona była i babcia, gdy wszystkiego się dowiedziała. – Spokojnym głosem kontynuował Maks. – Pieniądze za swój szantaż Ludwik zainkasował, a Carmen najzwyczajniej się w nim zakochała. Dosłownie straciła cały rozsądek z miłości do braciszka. A musisz tu wiedzieć, że podobno już była zaręczona z jakimś znanym w świecie lekarskiem guru medycyny. Zresztą, całkiem sympatycznym młodym ciachem. Rzuciła doktorka, zerwała zaręczyny, a potem nawet sama zaproponowała pomoc jej ojca w przyszłej karierze Ludwika. Carmen należała do „wyższych sfer” naszego miasta, a Ludwik był ledwie tuzinkowym biznesmenem z prowincji. I w ten sposób rozpoczęło się jego „wniebowstępowanie”. Braciszek nie wzbraniał się przed niczym. Gdy dawali – brał wszystko!… – Maks podrapał się w czoło, a potem przeczesał ręką brodę. Nagle powiedział. – Masz rację, Catherine, muszę zgolić brodę!
Katarzyna uśmiechnęła się gorzko i ze zdziwieniem spojrzała na twarz towarzysza.
Czyżbym coś takiego kiedykolwiek zasugerowała?
– Wystarczy, że o niej pomyślałaś, a ja umiem czytać w myślach. – Maks wstał z ławki i odwrócił się twarzą do dziewczyny. – A może i powinienem się podstrzyc? – Zapytał, przeczesując palcami bujne włosy.
– To nie byłoby złe. – Odpowiedziała Katarzyna z uśmiechem. – I także abyś nabrał trochę lepszych manier.
– Mogą być i dobre i świeckie, w razie potrzeby! – Wykrzyknął Maks. – Catherine, a ty jesteś taka piękna! Szkoda, że nie jesteś Francuzką, bo wtedy…
– Maks… Opisz mi tę Carmen. – Przerwała jego świergolenia Katarzyna.
– Ach, ona jest boginią! Jak mogę opisać boginię?! Ona urzeka swą mocą i pięknem, jak Izyda – czyli: ideał kobiecości i macierzyństwa. Dumne, piękne, brązowe oczy… To znaczy taką była w starożytnym Egipcie, a ja mówię o teraźniejszości…, ale w zasadzie i w naszych czasach taka sama. – Powiedział Maks i spojrzawszy na słońce zamarł, ciesząc się jego pięknem lub…
Katarzynie nagle wydawało się, że Maks pałał nieodwzajemnioną miłością do Carmen. A ona wybrała innego! Biedny Maks! Wybrała starszego brata Dupont i ofiarowała mu wszystko!
– Jesteś pewien, że ona absolutnie wybrała Ludwika a nie ciebie? – Wahając się zapytała. (I już pytając zrozumiała, że było to pytanie z tych głupich i infantylnych)
– No, jasne! – Natychmiast odpowiedział. – Ona przecież została szefową jego komitetu wyborczego, a nie mojego. I, trzeba oddać jej sprawiedliwość, bardzo udaną szefową, to jest: kreatywną, jak to dziś mówią. Wpadła na przykład na świetny pomysł: ponieważ jest wykształconym muzykiem, to znaczy, chciałem powiedzieć, gra niegłupio na skrzypcach – postanowiła organizować koncerty muzyczne dla tutejszej ludności, łącząc je jednocześnie z kampanią na rzecz swego kandydata. Przekonała Ludwika, że musi kandydować na burmistrza miasta. A potem zniszczyła wszystkich jego konkurentów. Na ich drodze został już tylko jeden przeciwnik – aktualny burmistrz miasta. Jestem jednak pewien, że sobie z nim poradzi, bo…
– Maks.. – przerwała mu Katarzyna, – powiedziałeś, że ona jest muzykiem?
– Tak. Skrzypaczką. Ponoć całkiem dobrą… Zresztą, jak nie być dobrą mając do dyspozycji Stradivariusa z 1709 roku? – Taki tam prezencik od tatusia na „osiemnastkę”… Nawet i mi spodobało się, jak rajcująco w Paryżu zagrała koncert d-moll op. 47 Sibeliusa pod Hardingiem. Byłem na nim. W tym kulminacyjnym momencie, gdy tutti orkiestry…
– Carmen Muzicianu! – Krzyknęła Katarzyna, jakby w finale teleturnieju o wielka stawkę wywołano ją – Katarzynę, a ona znała poprawną odpowiedź. – Tak się nazywa, ta skrzypaczka, prawda?
Maks przerwał swą natchnioną relację i z ciekawością spojrzał na dziewczynę.
– No tak. A co, też byłaś kiedyś na jej koncercie?
– Nie, nie miałam okazji. „Kurczę! Jaki ten świat mały” – westchnęła w myślach. – Ale znamy się od dawna – z Facebooka.
– No proszę! No to będzie okazja, aby przenieść znajomość do realu!
„Może będzie, może nie” – pomyślała Katarzyna. – Po zeszłorocznych ekscesach i klapie, gdy za jej namową stając do konkursu na asystentkę Babickiego fantazjowała o swych rzekomych koneksjach rodzinnych ze znanym paryskim dziennikarzem – ich babskie relacje znacznie wychłodniały. Opowieść, którą usłyszała przed chwilą od Maksa, jeszcze bardziej do Carmen ją zniechęciła.
– Mówisz o tej Carmen, jakby Ludwik-Fernando sam sobie nie wart był niczego? – Dziwiła się Katarzyna. – A mi się wydaje, że…
– Owszem! Tylko ci się wydaje. Uwierzysz moim słowom, gdy ją zobaczysz na żywo.
– Nie mam wcale zamiaru jej zobaczyć. Skoro zamknęła swój profil na FB i nie poinformowała mnie, dlaczego? To żadna tam z niej kumpela. To niewdzięcznica, z którą nie zamierzam się dalej przyjaźnić.
– A zamknęła?
– Zamknęła. I nawet nie napisała do mnie słowa. A kiedyś obiecała mi przysłać parę fotek z wakacji… Planowałyśmy też kilka wspólnych wypadów na kajaki i nie tylko… Czy tak robi przyjaciółka? Zbywa obietnicami? naprawdę przestałam ją lubić…
– Hmm… – Maks nie bardzo wiedział, jak ją pocieszyć, – No tak niektóre robią…
– Zresztą, ja tu przyjechałem do roboty, a nie patrzeć na królów i królowe. – Odparła na koniec Katarzyna. Wstała i skierowała się w stronę domu. – Idę już. Od jutra zaczynam pracę i nic mi do waszych rodzinnych tajemnic. A tę wasza Carmen to sobie oglądajcie razem z królem Ludwikiem. I mnie w to proszę nie mieszać.
– To znaczy, nie pomożesz mi? – Nagle usłyszała pytanie Maksa i usłyszawszy – zatrzymała się gwałtownie.
– A jak niby miałabym ci pomóc? Zrobić kopię listy najcenniejszych książek? A może od razu przekazać ci wszystkie antykwaryczne woluminy? – Katarzyna rzekła z takim oburzeniem, że aż Maks zaniemówił, otwierając bezradnie usta.
– Ale przecież to jest moja biblioteka? – w końcu wykrztusił.
– Czyżby? A mi się zdawało, że właścicielką biblioteki jest twoja babcia. – Bez ogródek odparła Katarzyna. – A ty, podobno roztrwoniłeś już swój spadek po rodzicach. Prawda? Nie wiem, kto i jak będzie decydować o losie waszych książek. Teraz wiem tylko jedno: takiemu pasjonatowi, jak ty – jeśli mogłabym – to nie powierzyłabym żadnych środków. Bo wszystko przepłynie ci przez palce i ulotni. Maks! Nie tylko twój wygląd nie wzbudza mego zaufania, zachowanie – też. Bo i co powiedzieć mam o tym, czego ode mnie oczekujesz? Nie mnie ciebie oceniać. Ale, sorry, i nie mnie tobie służyć. Bonne nuit! Maks
Dziewczyna zdecydowanie odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Gdy już znalazła się w swym pokoju jeszcze długo rozmyślała o tym, co proponował jej Maks. Czy mogłaby mu pomóc? Przecież, w końcu, jest jej pracodawcą i ma prawo do wyrażania potrzeb, a ona skarciła go za to. Ale po jakimś czasie uspokoiła się. Rozumiała, że nie wolno jej iść na ugody z żadnym z braci. Ma zamiar wykonać pracę najuczciwiej, jak potrafi – a potem wrócić do Warszawy. I tyle.
Po raz kolejny tego wieczoru otworzyła laptop. Nie spiesząc się weszła na Facebooka, przejrzała najświeższe niusy, posurfowała po wpisach i fotkach. A potem, niby tak od niechcenia, kliknęła na profil Carmen Muzicianu. Jej zdjęcie, oczywiście, nadal było usunięte, a ostatnie wpisy – poblokowane. „Dziwna dziewczyna. Zdawała się taka fajną kumpelą, a postępuje wobec mnie tak nie fair…” I już zasypiając dała sobie słowo, że nie będzie więcej rozmyślać ani o królu Ludwiku i jego podłości, ani o królowej Carmen, a tym bardziej nie zamierza przekonywać się o jej urodzie i nie wznawiać z nią znajomości. „Niech chowa tą swoją prywatność tylko dla siebie”.
*
Biblioteka rodziny Dupont okazała się dużo większa, niż się spodziewała. Sprawiała wrażenie, że trzeba będzie inwentaryzować ją naprawdę bardzo długo. Prawie całe podpiwniczenie zamko-domu zostało specjalnie dla jej potrzeb przebudowane i oprzyrządowane. Nie tylko z uwagi na bezpieczeństwo przed ewentualnymi „nieoczekiwanymi gośćmi”. Przede wszystkim z uwagi na potrzebę zagwarantowania specjalistycznego mikroklimatu dla wiekowych woluminów.
– Mój Boże, będzie mi potrzebny nie miesiąc pracy, a co najmniej pół roku. – Westchnęła Katarzyna, a następnie rozkleiła się: – Sześć miesięcy przebywania w piwnicy wśród książek – to straszne, i ja sama siebie na to skazałam. – Podeszła do stolika, na którym stał specjalistyczny komputer i otworzyła go. Na klawiaturze leżała złożona na pół kartka papieru. Rozłożyła ją i przeczytała: „Proszę ustawić hasło, które znać będzie tylko pani. Może to sprawi, że mi pani zaufa.” Niżej – widniał podpis: „Ludwig-Fernando”. Katarzyna uśmiechnęła się. – Powinno być napisane: ‘Król_Ludwik-Fernando’. – Powiedziała głośno i roześmiała się, a następnie wpisała ten wiersz do okienka, jako hasło. Zafiksowała i zapoczątkowała biblioteczne opus. Cztery godziny przeleciały, jak z bicza strzelił.
Katarzyna złożyła drabinkę, oparła o ścianę, przeciągnęła się, zamknęła komputer i wyszła z labiryntu piwnic. Madame Bonet nakarmiła ją kanapkami, a potem wyprowadziła na dwór, aby poodychała świeżym powietrzem. Gdy dzienne słońce zaczęło ‘dogrzewac’ – natychmiast schroniła się w cieniu wielkiego drzewa. Usiadła na trawie, oparła plecy o wiekowy konar i błogo zamknęła oczy. Słodkie lenistwo rozprzestrzeniało się po jej całym ciele i duszy i zachęcało do pogrążenia się w letargu.
– Dzień dobry! – Usłyszała męski głos i szybko ocknęła się. Natychmiast otworzyła oczy i zobaczyła młodego mężczyznę stojącego w słońcu.
– Maks, czy to ty? Coś zmieniło się w tobie, czy mi się zdaje? – Katarzyna wstała z ziemi i spojrzała na zegarek. Przeznaczony jej czas na przerwę obiadową minął już blisko pół godziny temu. – Och, zdrzemnęłam się i przespałam swoją przerwę. Muszę pędem wracać do roboty.
Zamierzała biec do domu, ale młody człowiek chwycił ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie.
– A co to za wyścigi? – Uśmiechnął się.
Katarzyna spojrzała na Maksa i dopiero teraz zauważyła, że był bez brody.
– Gdzie twoja broda? – Spytała, ze świadomością jak głupio pyta, skoro twarz mężczyzny, bez brody, dużo bardziej się jej podobała. – No, lepiej ci bez brody!
– Cieszę się… Catherine, i znów musze prosić cię o pomoc. – Katarzyna zmarszczyła brwi, ale Maks nie pozwolić jej mówić.
– Rozchodzi się o to, że mam dziś wieczorem spotkanie biznesowe, na którym musze zagrać pierwsze skrzypce. Nie wiem, czy rozumiesz? Zewnętrzny wygląd, ubrania i takie tam…
– Rozumiem, rozumiem wszystko, oprócz tego: „i takie tam…” – Powiedziała Katarzyna. – Ale muszę dziś popracować więc…
– Na dzisiaj masz fajrant. To prikaz króla Ludwika. – Przerwał jej w pół zdania Maks. – Chodźmy. Samochód jest już pod domem.
– Ale ja… – Chciała odpowiedzieć, jednak Maks zdecydowanie pociągnął ją za rękę i przymusił, aby biegła za nim po ogrodowej ścieżce.
Sklep, do którego zajechali był na tyle szykowny, że Katarzyna czuła się w nim jak jakiś bezmyślny manekin. Bała się rozejrzeć po bokach, dlatego że zawładnęło nią uczucie zakłopotania i wstydu z powodu pomiętoszonego w samochodzie jej lnianego ubrania.
– Wyluzuj! – Uśmiechnął się Maks widząc jej skrępowanie. – Siadaj. W tym sklepie ubierał się będę ja, a dla ciebie jest inny.
– Dla mnie? A z jakiego powodu?
Ledwie zdołała wypowiedzieć tę krótką kwestię, jak została pchnięta przez Maksa na miękką kanapę. Sam zaś natychmiast udał się do drugiego pokoju, krzycząc, podczas biegu:
– Czekaj. Zaraz ci się pokażę. Ocenisz mój strój.
Katarzyna rozpłaszczyła się na sofie i po chwili prawie w niej utonęła. Sofa, jak chmura, przyjęła ją w swe objęcia i dziewczyna chcąc nie chcąc westchnęła na tę okoliczność. „Ale błogo!”
„No, czarciku?! – Pomyślała Katarzyna. – Wszystko robisz nagle i z doskoku. Jak on może prowadzić jakieś tam rozmowy, jeśli jest taki uszarpany i nieskładny? Straszyć swych partnerów biznesowych mógłby bez pudła, ale uczestniczyć w negocjacjach? No nie wiem. I jeszcze – dlaczego zdał się na mój gust? To także straszne! – Drżała na kanapie i starała się uspokoić. – Nie mógł swojego brata poprosić o pomoc? Ludwik-Fernando umie siebie sprzedawać, umie mówić. Mógłby i brata poduczyć!”
Z pokoju obok wyszła dziewczyna w pięknej sukni i uśmiechnęła się do Katarzyny. Ta – odwzajemniła się jej uśmiechem i wtedy nagle pojawił się Maks. Katarzyna aż otworzyła usta ze zdziwienia. Jasne spodnie i kurtka z miękkiego zamszu, a także dekolt swetra znacznie bardziej nadawał się do wypoczynku na świeżym powietrzu, niż na spotkanie biznesowe.
– Czy w tym naprawdę chcesz iść na negocjacje? – Zapytała.
Maks zaśmiał się i powiedział:
– Kupię kilka garniturów. I ten również. Bardzo mi się podoba. A tobie?
Laura skinęła głową.
– Niczego sobie. Owszem, jest ci w nim do twarzy. A po co ci kilka?
– Zmieniam image. Sama mi wczoraj to zasugerowałaś, więc postanowiłem zastosować się do twej rady.
– A gdybym zaproponowała, abyś jeszcze bardziej zapuścił brodę i poszedł występować z nią do cyrku?
– Zrobiłbym to. Gdybyś zaproponowała. – Powiedział Maks, wygładzając włosy. – Potrzebuję przewodnika, a ty dla mnie kimś takim jesteś.
– No to musisz się jeszcze zająć swoją fryzurą. – Z niezadowoleniem w głosie dodała Katarzyna. – Jej mogliby ci pozazdrościć ryże klauni ze wszystkich cyrków świata.
Jeszcze przez dwie godziny Katarzyna cierpliwie czekała, znosiła i oceniała nowe stroje Maksa. Zmęczyła się tym spektaklem bardziej, niż czterogodzinną pracą z książkami. Ale wreszcie jej utrapienie dobiegło końca. Maks zakupił pięć garniturów i zabrał ją do innego sklepu.
– Tutaj i tobie zaproponują sukienkę na spotkanie. – Powiedział, nie pozwalając jej wymówić słowa. – Zawieźć ciebie do domu nie mam już czasu, i sama jesteś temu winna. Byłaś zbyt wybredna dla moich strojów i spędziliśmy więcej czasu niż się spodziewałem. A że będziesz występować na spotkaniu, jako moja asystentka – prezentację musisz mieć nienaganną.
Katarzyna znów wyrywała się, aby dać odpowiedź, ale na spotkanie z nimi wyszła dziewczyna. Zaprosiła ich do salonu i przyjęła zamówienie od Maksa na przemienienie Katarzyny w księżniczkę.
– Przyjadę po ciebie za godzinę. Bądź gotowa! – Krzyknął, a potem ją zostawił.
„Jakże to tak? – Pomyślała. – Na swoje „nawrócenie” facet zużył trzy godziny a na moje przeznacza tylko godzinę!?”
– Proszę się nie martwić, mademoiselle. – Gruchała Katarzynie pracownica sklepu. – U nas możemy pani także zaoferować usługę stylistki.
No i pozwoliła zrobić z siebie, nie wiedzieć, czemu? asystentko-księżniczkę…
*
Katarzyna siedziała w miłej restauracji przy stoliku z Maksem. Minęło więcej niż pół godziny po tym, jak zaczęła podziwiać jego nowy wizerunek. Lepiej byłoby stwierdzić, że oto przed nią zasiadła zupełnie inna osoba: monsieur Maksymilian M. Dupont: wysoki, przystojny młody człowiek z nienagannie ogoloną twarzą, z lśniącą, piękną fryzurą. Doskonale spasowany czarny garnitur, biała koszula i krawat w szaro-czarne pasy – oto image rzutkiego biznesmena, z którym na pewno warto robić interesy. Ale i zachowanie Maksa było zupełnie inne. Czekał na nią spokojnie i cierpliwie, i powoli odprowadzał ją do samochodu. Tak samo powoli, z dostojeństwem, poprowadził ją do sali restauracji i usiadł na krześle przy stole, szarmancko wcześniej usadawiając swoją „asystentko-księżniczkę”. Katarzyna patrzyła na niego i bała się odezwać, żeby przypadkiem nie „spłukać” nowego wizerunku Maksa, który, co tu dużo mówić: polubiła. Ale i Maks patrzył na nią z podziwem, a było, na kogo. Nawet sama Katarzyna, gdy spojrzała w lustro nie potrafiła siebie rozpoznać po „nawróceniu”. Ciemnoszara sukienka idealnie dopasowana do jej wysokiej figury, tak bardzo się jej podobała, że przez piętnaście minut nie mogła oderwać oczu od swego odbicia w lustrze. Podobało się jej drapowanie sukienki, piękne głęboki dekolt na plecach i biuście, miękkie fałdy długiej spódnicy. Tak pieknej sukienki nigdy nie miała!
– Catherine, wyglądasz, no po prostu, ekstra! – Zachwycił się Maks i uśmiechnął. – Poraziłaś mnie. Żeby aż tak się przeobrazić, abym cię nie mógł poznać?!
– Mówisz, jakbym była jakąś małpą, z której wyłonił się człowiek. Ale to samo mogę powiedzieć o twojej transformacji. – Odpowiedziała Katarzyna nieznacznie się dąsając. – Lepiej powiedz mi, z kim będzie spotkanie? Nie wiem, jak się zachować…
Maks wezwawszy kelnera zamówił brandy i wodę mineralną.
– Woda dla ciebie, Catherine. – Wyjaśnił swój wybór. – Jeszcze będzie kawa i deser.
Katarzynę zaskoczyło ustalone z góry menu, ale nic nie skomentowała. Kim ona jest, żeby śmieć dawać instrukcje temu oto nowemu, wielkiemu panu Maksymilianowi Dupont? Rozejrzała się po klienteli restauracji i uświadomiła sobie, że lepiej jest siedzieć tu spokojnie i cicho. Wszystkie panie świeciły sukienkami i biżuterią, a mężczyźni – garniturami i drogimi zegarkami. „Naprawdę nie można było zaaranżować biznesowego spotkania w innym lokalu? – Pomyślała. – W takiej restauracji, jak się kichnie, to obowiązkowo wypada wyjąć chusteczkę z chińskiego naturalnego jedwabiu. W przeciwnym razie, źle o tobie pomyślą. – Katarzyna spojrzała na swe ręce. – Jak to dobrze, że zanim wczoraj poszłam spać zrobiłam sobie manicure. A co ten Maks tak przycichł?” – Dziewczyna spojrzała na towarzysza i spostrzegła, że jego uwagę przykuwał ktoś inny. Maks spoglądał na kogoś za jej plecami. W jego spojrzeniu można było odczytać całą paletę uczuć, ale to, co najbardziej niepokoiło Katarzynę, to jego silnie zarysowane kości policzkowe. Takie – uwidaczniają się u mężczyzn, kiedy złoszczą się ni to z powodu poczucia trawiącej ich od środka siły do walki, ni to z bezsilności wobec wroga.